Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2014 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2014 (marzec / kwiecień)

Aktualności. Hiszpania

Twoje istnienie jest dobrem

Rząd Rajoya proponuje zmianę ustawy uznającej prawo do aborcji. Rozpoczyna się smutna i bolesna debata, ponieważ pełna ocenzurowanych i abstrakcyjnych wyobrażeń o kobiecie. „Życie na marginesie rzeczywistości ma swoją cenę”. Poniżej przedstawiamy doświadczenie lokalnej wspólnoty CL, która zapragnęła stawić czoła problemowi bez cenzurowania jakiegokolwiek elementu. Oto, co zrodziło się z tego doświadczenia.

ks. Ignacio Carbajosa Pérez


Niedawno świętowaliśmy dziesiątą rocznicę dramatycznego wydarzenia, które naznaczyło najnowszą historię Hiszpanii – ataki terrorystyczne z 11 marca 2004 roku, w których w sumie zginęły 192 osoby, dojeżdżające różnymi pociągami do Madrytu. Trzy dni po tej masakrze zostały przeprowadzone wybory, których wynik był zaskakujący: José Luis Rodríguez Zapatero został premierem rządu, rozpoczynając fazę rewolucyjnych zmian w prawodawstwie (małżeństwa homoseksualne, aborcja, kształcenie), których celem miało być „poszerzanie praw”.

Hiszpański Kościół, a wraz z nim lokalna wspólnota Comunione e Liberazione, zinterpretował te prawa jako bezpośredni atak na chrześcijańskie korzenie naszego kraju oraz na wartości, które od wieków stanowiły fundament naszego wspólnego życia. W ten sposób rozpoczęła się faza „walki”, w której wzięli udział także biskupi, wychodząc na ulice i stając u boku manifestujących, którzy jednego dnia protestowali przeciwko wynaturzaniu małżeństwa (chciano znieść różnicę płci jako znak charakterystyczny), innego przeciwko włączeniu do szkolnego programu nauczania przedmiotu indoktrynującego w duchu pozytywistycznej mentalności (wychowanie obywatelskie), a jeszcze innego przed pojmowaniem aborcji jako prawa kobiety.

Rezultaty tej walki były pozytywne. Z jednej strony zmusiła ona społeczeństwo do zajęcia stanowiska (popierającego, sprzeciwiającego się albo obojętnego) w sprawie przynależności do Kościoła. Innymi słowy, zdefiniowała granice żyjącego w Hiszpanii małego ludu Bożego. Z drugiej strony sprzyjała refleksji nad naturą Kościoła, jego obecnością w społeczeństwie oraz jego misją w historii. Przynależący do zaangażowanego w walkę Ruchu intensywnie przeżyli tę refleksję.

Punkt przełomowy nastąpił w marcu 2008 roku podczas wyborów. Wcześniej można było myśleć, że fenomen Zapatero wynikał z historycznej anomalii, obcej hiszpańskiemu społeczeństwu. Wynik jednak rozwiał wszelkie wątpliwości. Po czterech latach, w czasie których socjalizm na nowo pokazał otwarcie wszystkie swoje karty, Zapatero wygrał ponownie, zdobywając jeszcze większe poparcie – 11 milionów głosów. Dla tego, kto chciał zrozumieć tę lekcję, była ona jasna. Problemem nie był Zapatero, ale samo hiszpańskie społeczeństwo. Odwołując się do obrazu filozofa Alasdaira MacIntyre’a, można powiedzieć, że nadszedł moment zaprzestania ratowania starego imperium oraz jego systemu legislacyjnego, by zbudować nowy kontekst społeczny, w którym piękno chrześcijaństwa ukazałoby się wszystkim ze swoją zwycięską atrakcyjnością.

Minęło już kilka lat, a wiatr historii (albo lepiej: gospodarki) zerwał się przeciwko „młodym rewolucjonistom”. Pozostały jednak ich prawa i mentalność hiszpańskiego społeczeństwa. Podczas pozornej pax Romana, która doprowadziła do kryzysu, a w konsekwencji tego do małego poparcia dla konserwatywnego rządu Mariano Rajoya, CL wyróżniło się rozkwitem dzieł społecznych, które w rozległy sposób wychodzą naprzeciw potrzebom naszych współobywateli, pokazując w działaniu piękno chrześcijaństwa – piękno obejmujące ludzkie cierpienie, które spotęgowało się pośród nas z powodu autocenzury religijnego problemu.

Trzy miesiące temu pojawiła się naprawdę zdumiewająca wiadomość: rząd Rajoya, za pośrednictwem swojego ministra sprawiedliwości Alberto Ruiza-Gallardóna, przedstawił projekt ustawy, która miała być odwrotem od socjalistycznej ustawy z 2010 roku, głoszącej, że aborcja jest prawem. W praktyce chodziło o powrót do ustawy regulowanej przepisami na zasadach podobnych do zasad obowiązujących w większości państw europejskich, nawet jeśli minister próbował usunąć motywację eugeniczną (aborcja w przypadku deformacji płodu). Na reakcje nie trzeba było czekać długo – kulturalna lewica oraz świat liberalny zjednoczyły się w bezprecedensowej kampanii.

 

Smutne przedstawienie. Comunione e Liberazione wyciągnęło wnioski z lekcji (przynajmniej przy tej okazji). Nie chodziło już o walkę o jakąś ustawę, ale o wyjście na spotkanie zranionemu i potrzebującemu społeczeństwu. Ożywieni pasją do naszego społeczeństwa oraz do tego wszystkiego, co się w nim wydarza, staliśmy się świadkami smutnego i bolesnego przedstawienia, jakim była debata pozbawiona odniesienia do rzeczywistości, pełna cenzury, obfitująca w abstrakcyjne wyobrażenia o kobiecie, jej wolności i szczęściu. Dlaczego smutnego i bolesnego? Życie na marginesie rzeczywistości ma swoją cenę. Chcieliśmy publicznie, poprzez wystosowanie odpowiedniego dokumentu, wyrazić nasze przekonania. Z miłości do wszystkich razem oraz do każdego mężczyzny i kobiety w naszym społeczeństwie. Co powiedzieliśmy? Gdzie zrodził się nasz osąd?

Chcieliśmy wyjść od rzeczywistego dramatu kobiety, stającej wobec niechcianej ciąży, takiego jak ten, który znamy już z naszych domów czy z doświadczeń rodzin zastępczych. Zdumiewające jest to, jak bardzo dramat ten jest cenzurowany przez obydwie ścierające się w dyskusji strony. Opowiadający się za aborcją jako prawem opisują kobietę jako osobę niezależną, bez więzi, która, by być wolną, rości sobie prawo do decydowania o swoim ciele. Z drugiej strony wielu spośród tych, którzy krzyczą, że aborcja jest morderstwem, nie chcą uznać dramatu i poczucia opuszczenia, jakie przeżywa kobieta w takich okolicznościach. Ci ostatni nazwali dokument CL „naiwnym i pełnym dobrych intencji szaleństwem”.

Jak tymczasem można zrozumieć i objąć w konkretny sposób sytuację przeżywaną przez kobietę, opuszczoną przez rodzinę i gotową poddać się aborcji? Jest to pierwsze zaproszenie do uznania boskiej obecności pośród nas, jedynie zdolnej ocalić człowieka. Pewna lekarka, będąca lekarzem rodzinnym, opowiedziała o swoim doświadczeniu podczas oficjalnej prezentacji dokumentu: „Moje spojrzenie na kobiety zamierzające poddać się aborcji zmieniło się. Wcześniej widziałam tylko ich błąd, w ten sposób rósł on między mną a nimi niczym jakiś mur: «Nie mogę ci pomóc, to jest niezgodne z moim sumieniem, idź do innego lekarza». Pozostawiałam je samym sobie. Teraz dostrzegam nie tylko ich niewłaściwą decyzję, ale także dramat”. Dała przykład. Kilka miesięcy temu przyszła do niej pewna kobieta, alkoholiczka i narkomanka, dobrze znana w przychodni z powodu braku kultury. Zaprzyjaźnionej z nami lekarce zależało na tej kobiecie, która z płaczem wyznała jej: „Jestem w ciąży, co mam zrobić ze swoim życiem? Nie mogę zatrzymać tego dziecka”. Dla całego personelu aborcja była oczywista. „Będzie bardzo trudno, ale to nie jest rzecz niemożliwa. Pomogę ci” – powiedziała lekarka. Wtedy okazało się, że tego, czego nie udało się osiągnąć tej kobiecie siłą woli, udało się dziecku, które nosiła pod sercem, oraz ludzkiemu spojrzeniu lekarki – ze zdumiewającą determinacją przestała pić i brać narkotyki, urodziła chłopca, o którym mówi: „To jest dar od Boga, dał mi go On, abym się zmieniła, nie zasługiwałam na takie życie”.

 

Pierwsze prawo. Te fakty otwierają nam oczy: „To, czego pragnie kobieta, jej pierwszym «prawem» – mówi manifest CL – nie jest pozbycie się niewygodnego życia, ale bycie kochaną, tak by w swoim czasie mogła przyjąć z taką samą miłością wspaniały fakt nowego życia, rozwijającego się w jej wnętrzu. Im bardziej na pierwszym planie w sposób abstrakcyjny stawia się prawo kobiety do decydowania o swoim ciele, tym bardziej skazuje się ją na samotność, która jest wbrew samej jej naturze. Nasze doświadczenie mówi nam, że jesteśmy wolni, kiedy kochamy i jesteśmy kochani, to znaczy kiedy rozpoznajemy naszą potrzebę i zależymy od miłości drugiego”.

Dokument stawia następnie czoła trudności, jaką sprawia hiszpańskiemu społeczeństwu właściwe posługiwanie się rozumem, używa go on bowiem „w sposób abstrakcyjny, nie wychodząc od rzeczywistego doświadczenia, cenzurując systematycznie czynniki problemu”. O prawach kobiety mówi się w abstrakcyjny sposób, cenzurując fakt, że w jej łonie istnieje już życie. Najbardziej dramatyczne jest to, że „społeczeństwo, które nie pomaga albo nie wychowuje do stawiania czoła rzeczywistości bez cenzurowania jakiegokolwiek z jej czynników, skazane jest na wyjątkowo dotkliwe odczuwanie życiowych niepowodzeń, tych okoliczności, w których nie można wyeliminować problemów”. Przez 30 lat, od pierwszej debaty na temat aborcji, naznaczonej dyskusją o danych naukowych, aż po aktualną kontrowersję, skoncentrowaną na prawach kobiety, hiszpańskie społeczeństwo „z wolna oddaliło się od rzeczywistości”. Jesteśmy w pełni świadomi tego, jak bardzo ta mentalność jest także naszym problemem.

Trzeci argument dokumentu brzmi: jesteśmy realistami, „kto jest w stanie stanąć w obliczu dramatu ciąży będącej wynikiem gwałtu albo dziecka rodzącego się z deformacjami? Kto potrafi przyjąć takie życie?”. Musimy to powiedzieć z jasnością i siłą – wydaje się nam to niemożliwe. Tak jak całej reszcie hiszpańskiego społeczeństwa. Jednak jeden fakt, który jest punktem stałym, przychodzi nam z pomocą – rosnąca liczba rodzin pośród nas, które przyjmują te dzieci. Jedna z tych rodzin, która miała już swoje dzieci, kilka lat temu przyjęła do swojego domu dziecko będące owocem gwałtu, z poważnymi wadami, niewidome. Jakiś czas potem przyjęli dziewczynkę, także z ciężkim upośledzeniem. A kilka miesięcy temu odebrali telefon z prośbą o pilne przyjęcie młodej dziewczyny, opuszczonej przez krewnych, która potrzebowała rodziny, by móc donosić czwartą ciążę, unikając w ten sposób czwartej aborcji. Nie znalazłszy alternatywnego rozwiązania, postanowili ją przyjąć. Atmosfera, jaką oddycha się w tym domu, jest cudowna, pełna radości oraz miłości do tych osób, miłości budującej rodzinę.

 

Ukryte pragnienie. Ten, kto widzi, że to, co niemożliwe, staje właśnie przed jego oczami, musi zwrócić się do tej rodziny z zapytaniem: „Jak udaje wam się być takimi?”. A następnie oczekiwać odpowiedzi. A odpowiedzią nie będzie nic innego, jak opowieść o tym, jak dotarło do nich chrześcijańskie wydarzenie. Jest to ostatni argument poruszony w dokumencie. Nie możemy oszczędzić hiszpańskiemu społeczeństwu tego pytania, wysuwając na pierwszy plan spojrzenie na człowieka, który teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej nie przynależy do tego świata. I przed nikim nie możemy ukryć odpowiedzi na to pytanie: Tajemnica, która stworzyła wszystko, weszła w historię jako miłosierdzie wcielone w Jezusa z Nazaretu; On pochylił się nad owdowiałą matką, która utraciła swojego syna, mówiąc jej: „Nie płacz!”. Ten sam, który nie potępił prostytutki, ale potrafił odczytać jej ukryte pragnienie bycia kochaną i wybraną jako ktoś jedyny w swoim rodzaju na tym świecie.

A prawo ministra Gallardóna? Oby przeszło. Przetrwa jednak krótko bez społecznego poparcia. Można przypuszczać, że do debaty parlamentarnej dotrze już okaleczone. Zacznie się wysuwać motywację eugeniczną. Ani większość partii rządzącej, ani większość hiszpańskiego społeczeństwa (według statystyk 85%) nie jest gotowa zaakceptować i przyjąć ludzkiej istoty z deformacjami. Innymi słowy: przytłaczająca większość Hiszpan nie zna już spojrzenia, jakie Jezus skierował na młodą wdowę z Nain, które pozwala przywrócić rację oraz nową miłość do rzeczywistości. Czeka nas fascynujący czas.

Taki jak wtedy, gdy ci prości rybacy z Galilei przybyli do stolicy Imperium Rzymskiego, kolebki praw oraz spadkobiercy wielkiej filozofii greckiej, gdzie mimo wszystko noworodki wyrzucano do Tybru. Tej garstce ludzi z biegiem czasu udało się zmienić oblicze Imperium, budując cywilizację kochającą życie, ponieważ ich życie było piękne. I stworzyli system praw, który dawał publiczny wyraz temu społecznemu doświadczeniu. Wiemy, co wydarzyło się później, w epoce Oświecenia: Kant, Lessing oraz inni autorzy rościli sobie prawo do zachowania wszystkich wartości, które były zdobyczą chrześcijańskiej cywilizacji, uznając je za oczywiste same w sobie dla rozumu oraz eliminując to, co je żywi – Chrystusa. Dla nich rozum osiągnął dorosłość i mógł posiąść na wyłączność wielkie wartości Zachodu, odrywając się od czegoś, co wydawało się występować przeciwko rozumowi – od faktu, że człowiek, Jezus z Nazaretu, jest Bogiem. W każdym razie, nazywali się chrześcijanami, ponieważ chrześcijaństwo reprezentowało szczyt moralności – ten, w którym człowiek nazywa Boga „ojcem”, a swojego nieprzyjaciela – „bratem”. Eliminowali jednak wydarzenie i chrześcijańską nowość, to znaczy Chrystusa, towarzystwo Boga dla człowieka.

Zdobyczą Oświecenia okazały się wielkie wartości zrodzone w łonie chrześcijańskiej cywilizacji, które stały się dziedzictwem obywatelskim. Dzięki nim napisano wówczas konstytucje oraz deklaracje praw człowieka. Ale na przestrzeni kilku pokoleń ten zamek z kart zaczął tracić swoje fundamenty. W miarę tego jak chrześcijańskie wydarzenie przestało być czynnikiem żywym i rzeczywistym, mającym wpływ na społeczeństwo, wartości, które pomagało wspierać, zaczęły upadać jedna po drugiej. Opłaca się wyciągnąć naukę z tego historycznego procesu – obrona wartości bez Chrystusa skazana jest na porażkę.

Także niektórzy z nas, w obliczu dokumentu, odczuwali pokusę, by uznać za oczywiste same w sobie wartości, których bronimy. Są tacy, którzy woleliby wyeliminować wszelkie odniesienie do Jezusa albo do papieża Franciszka. „To nie pozwoli ludziom zbliżyć się do nas, odrzucą go…”. W jaki sposób jednak ja sam doświadczyłem Chrystusa? Jak wpłynął na formację mojej osoby? W jakim stopniu doświadczenie, które pragnę komunikować, pomoże temu, kogo mam przed sobą? Zaangażowanie się w rozprowadzanie ulotki jest bardzo wychowawcze, ponieważ ukazuje fundament każdego…

„My, chrześcijanie, nie mamy nic do narzucenia naszemu społeczeństwu” – jest to stwierdzenie, które wywołało w niektórych z nas zwątpienie. Prawda jest taka, że wiele kosztuje publiczne uznanie, że w pewnym momencie naszej historii Kościół wystawił nas na próbę w taki czy inny sposób… Nie możemy jednak zapomnieć, że tak jak Jezus, Kościół kocha wolność człowieka i jego powołaniem jest dawanie świadectwa o wierze jako o propozycji składanej wolności drugiego. Tekst kończy się w ten sposób: „Otwiera się przed nami nowa historyczna odpowiedzialność, charakteryzująca się objęciem wszystkich potrzeb naszych braci (…). Nadzwyczajną nowością jest to, że ta miłość, echo tego spojrzenia Nazarejczyka, jest obecna pośród nas. Nasze życie jest bezwarunkowym przygarnięciem wszystkich osób, niezależnie od ich sytuacji, by im powiedzieć: «Twoje istnienie jest dobrem»”. I mamy czas, by to zrobić.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją