Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2014 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2014 (marzec / kwiecień)

Listy

Jak żyć? i inne


Mała podwarszawska miejscowość – Kanie Helenowskie. Co skłoniło 20 osób z różnych stron Polski do wybrania się w drogę, która w niektórych przypadkach nie obyła się bez przeszkód? Jechałam na to spotkanie pełna nadziei – chyba jak każdy z nas. Nadziei na to, że coś się w moim życiu zmieni. Pragnienie może niekonkretne, ale bardzo proste. I stało się. Stało się więcej, niż mogłam sobie wyobrazić.

Punkt 30. encykliki Lumen Fidei, nad którym w naszej krakowskiej wspólnocie pracowaliśmy właśnie w tygodniu poprzedzającym rekolekcje CLU, uznaje widzenie i słuchanie za narzędzia wiary. W te kilka dni zarówno słuchanie, jak i widzenie stało się dla nas faktem. „Słuchaliśmy” lekcji księdza Carróna, przywoływanych przez niego doświadczeń, a w czasie wizyty w domu rodziny Agnieszki i Piotrka Szularów mogliśmy „zobaczyć”. To jest jasny dowód na to, że w Ruchu mamy wszystko, co pomaga nam uwierzyć, a narzędzia, z których korzystamy, nie są oderwane od nauki Kościoła.

Dla mnie samej rekolekcje były czasem, w którym uświadomiłam sobie, jak bardzo uległam redukcji, poniekąd także z własnej winy. Teraz, na ostatnim roku studiów, kiedy mam dużo wolnego czasu, czułam się nieprzydatna, niepotrzebna. Za wszelką cenę szukałam zadań, które pozwoliłyby mi potwierdzić moją wartość. Dodatkowo stałam w miejscu, wyobcowana z otaczającej mnie rzeczywistości. Byłam smutna. Nie podejmowałam drogi, o której po raz kolejny przypomniał nam ksiądz Carrón. Czekałam na cud, wykluczając trud.

Po tym, czego doświadczyłam w trakcie tego spotkania, na pytania: jak żyć? i czy warto zadawać sobie to pytanie po raz kolejny?, odpowiadam jednoznacznie: tak. Potrzebuję ciągle zadawać sobie te pytania i odnajdywać na nie odpowiedź, po to, żeby żyć. Teraz, po powrocie, widzę różnicę w moim spojrzeniu na to, co mnie otacza. Zauważam moje pragnienia i chcę za nimi podążać. Doświadczam tego, czego doświadczały osoby historycznie współczesne Jezusowi, Jego spojrzenia, które mnie przebudziło, po raz kolejny.

„Żeby była taka noc, kiedy myśli mkną do Boga, żeby były takie dni, że się przy Nim ciągle jest. Żeby był przy tobie ktoś, kogo nie zniechęci droga, abyś plecak swoich win stromą ścieżką umiał nieść”. Ciągle mam w pamięci wieczór wspólnych śpiewów. Odnalazłam tę piosenkę, ale kiedy jej słucham sama, odczuwam brak. Żeby iść, potrzebuję Waszego towarzystwa. Dziękuję za ten czas.

Paulina, Kraków

 

DROGI KOLEGO, MOJA NIEPEŁNOSPRAWNA CÓRKA JEST SZCZĘŚLIWA

Drogi księże Carrónie, podczas dyskusji na temat prawa do eutanazji w Belgii w pewnym momencie głos zabrał jeden z moich kolegów, mówiąc, że tak naprawdę eutanazja noworodków dotkniętych dużym stopniem niepełnosprawności to właściwa rzecz w przypadkach, w których od samych narodzin jest oczywiste, że dzieci te nie będą mogły w ogóle chodzić albo mówić ani zrobić niczego samodzielnie; ponieważ, oczywiście, takie dzieci nigdy nie będą szczęśliwe. Wówczas ja zabrałam głos, opowiadając, że mam niepełnosprawną córkę, znajdującą się w opisanym przez niego stanie, która pomimo tego przede wszystkim jest szczęśliwa, co pokazuje, że szczęście nie jest proporcjonalne do tego, na ile ktoś jest „wydajny” albo zdolny samodzielnie wykonywać pewne gesty. Szczęścia nie dajemy sobie sami. Powiedziałam mu, że pomimo wszystkich trudów zawsze była ona i wciąż jest dla mnie wielkim darem, ponieważ jej oczywista zależność jest nieustannym przywołaniem do tego, że znajdujemy się w rękach Kogoś Innego. Następnie opowiedziałam mu o kilku faktach z ostatnich lat, kiedy stało się oczywiste, że jej obecność była wręcz bogactwem dla tego, kto ją spotkał. Po tygodniu mój kolega wrócił do mnie. Na początku opowiedział mi o kilku swoich osobistych sprawach, jak gdyby dla usprawiedliwienia wyrażonych przez siebie opinii, potem jednak zakończył: „Nie chodzi o to, że to, co powiedziałaś, może zmienić moje przekonania, które mam od 40 lat, muszę ci jednak powiedzieć jedną rzecz: nie potrafię już uwolnić się od pytania, jak to możliwe, że opowiedziałaś mi o swojej córce w taki sposób, a przede wszystkim jak to możliwe, że miałaś odwagę urodzić potem następne dzieci (nawiasem mówiąc, nie mówiłam mu o pozostałych córkach, ponieważ nie to było dla mnie interesujące w dyskusji). Wciąż wracam do tego myślami i nie daje mi to spokoju”. Wcześniej, za każdym razem kiedy byłam świadkiem podobnych dyskusji, zawsze odchodziłam zła, nie mając odwagi nic powiedzieć i zastanawiając się ze złością, jak to możliwe, że niektórzy ludzie myślą w ten sposób. Tym razem jednak potrafiłam stanąć w obliczu okoliczności w całej prawdzie o sobie, dzięki drodze, którą idę, podążając za tobą, oraz za sprawą Szkoły Wspólnoty, ponieważ zaczynam stawać wobec rzeczywistości bez cenzurowania czegokolwiek. W efekcie tego jestem bardziej zadowolona.

Anna

 

UKRAINA: TYLKO JEDNA OBECNOŚĆ ZMIENIA SERCA

Publikujemy list dziewczyny ze wspólnoty w Moskwie, w którym zapraszała ona swoich przyjaciół do udziału w marszu na rzecz pokoju. Pochód odbył się 15 marca w stolicy Rosji.

Drodzy przyjaciele, odbędzie się pochód przeciwko wojnie, organizowany przez opozycję na znak protestu przeciwko wkroczeniu rosyjskich wojsk na Ukrainę. Mam zamiar w nim uczestniczyć. Nie łudzę się specjalnie, jeśli chodzi o ten gest – u nas wychodzenie na ulice przynosi niewielkie rezultaty (poza aresztowaniami niewinnych osób). Nie wiem, na ile tego rodzaju pochód może zmienić sytuację polityczną. To nie w tym celu jednak chcę wziąć w nim udział. Wciąż wracam do tekstów Szkoły Wspólnoty, a zwłaszcza do „Strony Pierwszej” (zob. wkładkę w tym numerze). „Próby zachowania wartości bez Chrystusa skazane są na niepowodzenie – mówi ksiądz Carrón, przywołując słowa księdza Giussaniego. – Rzecz w tym, jak możemy stawić czoła rzeczywistości w takim stopniu, by przebudziło się nasze «ja». Bez niego władza może pozwalać nam dalej prowadzić naszą walkę o wartości, pustosząc nas w tym czasie od środka. Tylko Obecność może podporządkować instynktowność celowi, odpowiedzieć na ludzki nieporządek”. Wokół nas panuje aż za dużo „nieporządku” i dlatego nie mogę nie zadać sobie pytania: czy moje „ja” przebudzi się w zaistniałej sytuacji? I czy mogę przeciwstawić coś wszechpotędze oraz bezkarności władzy? Myślę o moich przyjaciołach z Ukrainy, dla których ewidentnie nadzieja jest w Tym, który zmienia nie władzę osób, ale ludzkie serca. Tak jak oni jestem pewna, że ta nadzieja nie jest pozbawiona racji i że nie jest utopią. Możemy patrzeć w różny sposób na sytuację na Ukrainie i bez końca dyskutować, kto ma rację, a kto się myli. Sądzę jednak, że są dwie rzeczy, co do których wszyscy pozostają zgodni. Po pierwsze, pragnienie pokoju, pragnienie, by skończyła się wzajemna nienawiść i zniknęła groźba wojny. Po drugie, i to jest najważniejsza rzecz, mam nadzieję, że wszyscy pragniemy chwały Chrystusa, Jego obecności, Jego sprawiedliwości, Jego spojrzenia. Dla nas samych i dla każdego człowieka. Oto dlaczego wydaje mi się ważne, by żyć z tą świadomością w tym niełatwym momencie razem z tymi, którzy manifestują na rzecz pokoju. Jestem pewna, że nawet nieliczne osoby, pamiętające o tym, co jest istotą wszystkiego, mogą wiele w 50-tysięcznym tłumie.

Sasza, Moskwa (Rosja)

 

ZADATEK Z FUNDUSZU ODPRAWOWEGO I ZAPISY NA REKOLEKCJE

Drogi księże Juliánie, niemal w ostatniej chwili zrobiłam przelew za Rekolekcje. Tak naprawdę zapisałam się bez uiszczania wymaganej opłaty. Nasza sytuacja ekonomiczna jest trudna. Pozycja zawodowa mojego męża jest w sytuacji patowej od miesięcy, on jednak pozostaje niewzruszony i czeka, aż minie kryzys. Ja nie podzielam tego stanowiska i staram się pracować za dwoje, nieuniknienie jednak powstają dziury w rodzinnym budżecie, i nie tylko. Kiedy czuję, że nie daję już rady, tracę równowagę i „wariuję”. Ostatnio nie ma tygodnia, żeby nie przychodziły jakieś wezwania do zapłaty, listy z urzędu skarbowego, wyrównania itp. Za każdym razem mąż robi grobową minę, odkłada list na bok i dalej wiedzie swoje codzienne życie, cenzurując problemy. Staram się wytrzymać, ale zawsze przychodzi moment, w którym muszę nim potrząsnąć i poszukać rozwiązania. W tym roku oczekiwałam, że powie coś w sprawie zapisów na Rekolekcje, ale nie odezwał się ani słowem. Prawdę mówiąc, z dwoma zaległymi ratami kredytowymi i jego zablokowanym kontem bankowym ja także nie potrafiłam podjąć decyzji w tej sprawie z lekkim sercem. Jednak rezygnacja już na starcie nie dawała mi spokoju, w ten sposób zapisałam się, odkładając wpłatę na później. Czytałam „Stronę Pierwszą” w „Tracce”, kiedy doszłam do miejsca, w którym mówisz: „Redukcja pragnienia i cenzura niektórych wymogów jest bronią władzy”, zadałam sobie pytanie, jakie jest moje pragnienie w tej chwili. To prawda, że byłabym spokojniejsza, gdyby wszystkie rachunki były uregulowane, co takiego jednak nie pozwala mi wpaść w rozpacz w tej sytuacji? Co, pomimo wszystko, pozwala mi kochać mojego męża? Co nadaje sens mojemu życiu? „Żywe spotkanie”, które stało się moim udziałem wiele lat temu. Chrystus, którego potrzebuję, by żyć, a Chrystus ma dla mnie oblicze przyjaciół, którzy zaproponowali mi pomoc w pokryciu kosztów Rekolekcji, twarz mojego męża, który powiedział mi: „Jedź, przynajmniej ty”, a przede wszystkim twoje oblicze, Juliánie, który nam nie odpuszczasz. Poprosiłam szefa o spotkanie w sprawie zaliczki z funduszu odprawowego, które wyznaczył mi na wtorek na 16.00. Pomyślałam, że nie dam rady dokonać wpłaty na czas. Potem wieczorem, podczas dyżuru w sekretariacie, polecono mi zamieścić informację, że termin wpłat został przesunięty o 24 godziny – to był znak, że On na mnie czekał. Wczoraj szef zgodził się, żeby dokonać przelewu od razu. Dzisiaj jednak nie widziałam jeszcze wpłaty na koncie i poprosiłam kolegę, by pieniądze wpłacił wcześniej, co więcej, rozumiejąc wagę sytuacji, sam mi to zaproponował. Czy także on (ateista i pragmatyk) nie jest obliczem Chrystusa?

Barbara

 

PLAKAT. SPOJRZENIE PIOTRA

Jezus pochyla się, przyklękając na ziemi; ma na sobie „prześcieradło, którym był przepasany” (J 13, 5), jak czytamy w Ewangelii św. Jana, by kontynuować umywanie nóg; przed nim stoi miska, o której także dokładnie opowiada święty Jan. Apostołowie zajmują miejsca wkoło sali, a Giotto uchwycił to, co najistotniejsze w całym geście: widzimy ucznia osuszającego sobie nogi, podczas gdy za plecami Pana (jest to szczegół, którego nie widać na fragmencie zaprezentowanym na plakacie) ktoś wiąże sobie sandały. Jest to moment, w którym Jezus podchodzi do Piotra, który na początku, zgodnie ze swoim charakterem, zapierał się, nie zgadzając, by jego Pan dokonał gestu w jego oczach tak poniżającego. Jezus, podtrzymując jedną dłonią nogę Piotra, a drugą podnosząc do góry, wydaje się wypowiadać słowa zrelacjonowane przez świętego Jana: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy” (J 13, 10).

 

Jesteśmy w kaplicy Scrovegnich w Padwie (1304). Giotto umieszcza tę scenę w dolnym pasie na prawej ścianie, tuż po Ostatniej Wieczerzy. Sceneria jest ta sama: skromna sala z dwoma oknami o pięknych drewnianych okiennicach. Widziany przez nas fragment jest powiększeniem szczegółu znajdującego się w prawym dolnym rogu przedstawienia i stanowi on centrum całej sceny. Jest to szczegół, który pozwala pojąć zwięzłość oraz przejrzystość geometrii Giotta – podniesiona dłoń Jezusa staje się „psychologicznym” punktem oparcia całej kompozycji.

Giotto jest mistrzem „gestów”, co pokazał już w Asyżu. Gestów oraz spojrzeń. Tutaj widzimy prawą rękę Jezusa ściskającą łydkę świętego Piotra; Piotr natomiast lewą ręką podnosi płaszcz, by oswobodzić nogę. Tuż za nim jeden z apostołów trzyma w dłoniach nagą jeszcze stopę. Wyrazistość gestów odzwierciedla całą intensywność uczucia naznaczającego ten moment. Jeszcze bardziej dokumentuje je spojrzenie Jezusa. Jak mawiał Boccaccio, to, co maluje Giotto, nie jest podobne, ale jest identyczne z rzeczywistym przedmiotem: „Dzieła jego nie tylko zupełne podobieństwo do rzeczy wyobrażonej miały, ale samą naturą być się zdawały” (Dekameron VI 5, tłum. E. Boyé).

Giuseppe Frangi

 

MÓJ MAŁY ANIOŁEK „OCHRZCZONY” PRZEZ OJCA ŚWIĘTEGO

W ubiegłą niedzielę straciłam dziecko, byłam w piątym miesiącu ciąży. Ból wywołany utratą, zupełnie niespodziewaną, jest bardzo silny. Następnego ranka, gdy zadzwonił budzik, zapytałam sama siebie, po co mam wstawać – nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Ja i Matteo wciąż zadajemy sobie pytanie, o co prosi nas Jezus poprzez to cierpienie. Już w tych pierwszych dniach doświadczamy, że to dziecko, nawet jeśli tylko przez kilka miesięcy i w odmienny, niż byśmy tego chcieli, sposób, jest świadectwem o Nim dla naszej rodziny. Zdaję sobie sprawę, że zanim zostało mi odebrane, zostało mi dane, a więc było chciane. Do myślenia daje mi także zdjęcie papieża Franciszka, który błogosławi mój brzuch podczas odbywającego się w Rzymie spotkania dla małżeństw. Czasem ten gest budzi moją złość, ponieważ myślałam o tym błogosławieństwie jako o „gwarancji” na dziecko. Z drugiej strony, niektórzy przyjaciele zwrócili mi uwagę, że gest ten przypomina chrzest św. Widzę, jak za każdym razem wpadam w swoje schematy, a tymczasem plany Jezusa wobec mnie są inne. Nawet pośród cierpienia nigdy nie czuliśmy się przez Niego opuszczeni. Jego objęcie tym razem nie jest bezpośrednie, ale jest, i to daje nam nadzieję. Oto wiadomość, którą otrzymałam od mojej lekarki, źródła nieustannego nawrócenia dla mnie i mojego męża w tych dniach: „Droga Franci, twoje maleństwo zostało ci powierzone na krótki czas. Cieszyło się radością twojej gościnności, szczęśliwe, że było w tobie. Teraz jest twoje na zawsze. Pan na nowo ofiarowuje ci je jako małego aniołka, który czuwa nad wami oraz nad swoim przyszłym rodzeństwem. Powierz go Maryi, matce wszystkich, czekając na spotkanie z nim, a na zawsze pozostanie radość komunii”.

Francesca


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją