Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2014 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2014 (styczeń / luty)

Listy

„Pewnego dnia, podczas modlitwy Anioł Pański…” i inne…


Drogi księże Carrónie, jestem mamą chłopca cierpiącego na poważną postać psychozy, która prawie doprowadziła go do śmierci z powodu anoreksji. Cztery lata temu codziennie rano chodziłam na Mszę św., siadając zawsze w którejś z ławek w prawej nawie; byłam zaniepokojona, bezsilna i sama. Modliłam się o uzdrowienie mojego syna, prosiłam o pomoc w cierpieniu, prosiłam Boga o siły, by przezwyciężyć krzyż, mówiłam Mu, by zabrał mnie zamiast jego. Pewnego pięknego dnia zaczęłam siadać w lewej nawie. Natychmiast zauważyłam, że we Mszy św. codziennie uczestniczy grupka osób modlących się i śpiewających z widocznym zaangażowaniem. Codziennie osoby te przyjmowały Komunię Św. i zatrzymywały się na Anioł Pański oraz inną modlitwę. Wszyscy byli uśmiechnięci i radośni. Po Mszy św. spotykali się na chwilę przed kościołem, by zamienić ze sobą dwa słowa. Było w nich coś, w sposobie ich patrzenia, co mnie fascynowało. Dzień po dniu, ławka po ławce, podchodziłam coraz bliżej do tej grupy. Zadawałam sobie pytanie: „Jak to możliwe, że codziennie są tacy uśmiechnięci? Z pewnością nie mają takich problemów jak ja”. Czułam, jak rosło w moim wnętrzu pragnienie zjednoczenia się z nimi na modlitwie. Pewnego dnia zrobiłam krok do przodu i usiadłam koło nich podczas modlitwy Anioł Pański. Trzy dni później trafiłam na Szkołę Wspólnoty, a po kilku miesiącach zapisałam się do Bractwa. Moje życie się zmieniło. Już nic nie jest takie jak wcześniej. Nie zostały mi odjęte codzienne problemy, cierpienie, choroba mojego syna, patrzę jednak na rzeczywistość nowym spojrzeniem. Jego objęcie czyni mnie radosną i wolną, a moje życie stało się prostsze. Coś się we mnie poruszyło. Rozmawiam z Jezusem, a w ciągu dnia mówię o Nim spotkanym osobom. Teraz już wiem, że nie mogę bez Niego żyć. Ci, którzy mnie znają, zauważyli to, mój mąż żyje odblaskiem tego doświadczenia. Wszystkie osoby z Ruchu, które spotkałam do tej pory, są przyjaciółmi przeżywającymi swoje życie z Jezusem w sercu, są to osoby, dla których On przychodzi wcześniej niż jakakolwiek inna rzecz. Jest w nich ten ogień, o którym często mówisz. Ruch może być przedmiotem wielu ataków, dla mnie liczy się jednak to, że was spotkałam i ujrzałam – przyjaciół, którzy żyją w Jezusie i dla Jezusa, którzy swoim życiem każdego dnia dają świadectwo Jego Obecności. Choroba mojego syna była wielką próbą. W tym samym momencie, w którym nie prosiłam już więcej o jego uzdrowienie i zawierzyłam go Jezusowi, mówiąc: „Panie, niech się dzieje Twoja wola”, Jezus przywrócił mi mojego syna, który był umierający. Pewnego upalnego popołudnia trzy lata temu mój syn, który do tej pory odmawiał leczenia, postanowił wreszcie wziąć tabletkę, która miała uratować mu życie, tego samego wieczoru zaczął jeść i zmienił całkowicie swoje zachowanie. Cud. Leczenie choroby psychicznej trwa bardzo długo, ale ja już się nie obawiam. Mój syn ma się o wiele lepiej. Jezusa i Maryję proszę tylko o to, by przy nim byli i by mógł otrzymać łaskę oraz dar wiary. O nic innego.

Laura, Meda (Monza-Brianza)

 

PEWNEGO RANKA, PATRZĄC NA MOJEGO SYNA…

Mój syn od czasu, gdy ukończył trzy lata, z powodu problemów zdrowotnych musi być poddawany terapii. Ten fakt przeżywałam najpierw jako dodatkowy trud, któremu trzeba stawić czoła, nawet jeśli czyniłam to chętnie, bo przecież podejmowałam go dla mojego dziecka. Z czasem, dzięki drodze, jaką podążam, uczestnicząc w Szkole Wspólnoty, zrozumiałam, że może to być dla mnie okazja, by być bliżej niego i patrzeć na niego w odmienny sposób. Wydarzało się wiele trudnych, ale także dających szansę wzrostu epizodów, w wyniku których zostałam zmuszona do poświęcenia mu jeszcze większej uwagi, a przede wszystkim do postawienia sobie, a coraz częściej także Panu, pytania, dlaczego zesłał mi ten trud. Gdy w tym roku pierwszego dnia nowego roku szkolnego zaprowadziłam mojego synka do szkoły, gdy szedł przede mną, widziałam, jak podskakiwał zadowolony i nieświadomy trudności, jakie z pewnością napotka. A ja, myśląc o swojej historii, przypomniałam sobie o fakcie, o którym kiedyś opowiadałeś, o pewnej artystce, która po tym, jak udało jej się zrealizować to, czego pragnęła od zawsze – wystawę swoich obrazów – czuła się niezaspokojona i nieszczęśliwa. Oto mnie przydarzyło się coś innego: ja również zawsze planuję, że w czymś się zrealizuję, ale tamtego ranka, patrząc na mojego syna, zdałam sobie sprawę, że nawet najpiękniejsza rzecz, jaką mogłabym urzeczywistnić, nie da się porównać z radością, jaką odczuwałam, widząc jego zadowolenie i uświadamiając sobie swoją osobistą przemianę.

Letizia

 

„TERAZ MÓJ TATA STAŁ SIĘ MOIM PRZYJACIELEM”

Powodem jednego z największych moich cierpień od najmłodszych lat była nieobecność ojca, ponieważ mój tata był alkoholikiem. Zanim spotkałem chrześcijańską przyjaźń, mój ojciec był dla mnie nikim. Lepiej było cenzurować ten ból. W każdym razie, po tym jak spotkałem to objęcie, nie można było już więcej udawać, że nic się nie dzieje. Jeśli były osoby tak bardzo zafascynowane moim życiem, jak ja mogłem nie zacząć się nim fascynować? Była to droga, w której towarzyszyło mi kilku ofiarowanych mi przez Boga ojców, którzy rozbudzili we mnie pragnienie pojednania się z moim tatą. W pierwszej kolejności zrodziło się we mnie następujące pytanie: „Jaką wartość ma mój ojciec, jeśli nigdy ze mną nie był?”. W ubiegłym roku leżał umierający w szpitalu. Pewnego dnia, po tym jak go odwiedziłem, jadłem obiad z moją mamą i rodzeństwem. Wywiązała się dyskusja i pokłócili się ze mną, ponieważ powiedziałem, że mój tata ma tak wielkie pragnienie szczęścia, że ani miłość mojej mamy, ani nasza, jako dzieci, nie jest w stanie go zaspokoić. Uznawałem, że jego pragnienie szczęścia było nieskończone, tak samo jak moje. Była w każdym razie jedna różnica: ja spotkałem coś, co całkowicie zaspokaja to pragnienie, a on nie. Tego dnia uświadomiłem sobie, że odczuwam wielką sympatię do mojego taty. Teraz, gdy stan jego zdrowia się poprawił, mogę go odwiedzać. Odczuwam pragnienie ofiarowania mu mojej przyjaźni, ponieważ wychodząc od tego, może dosięgnąć mnie to objęcie, które ogarnia wszystko, nie wyłączając jego, ze wszystkimi błędami, jakie mógł popełnić. W obliczu tego cierpienia wzrosła we mnie umiejętność patrzenia na wszystko z pewnością co do wydarzającego się dobra. „Ktoś pomyślał o mnie, zanim zacząłem istnieć w łonie mojej matki”. Mój tata nie został wybrany przez przypadek, ale przez Kogoś, kto go kocha. Również wtedy, gdy patrzę na moją przyszłość, dostrzegam coś nowego. Nie wiem, co się wydarzy, ale zdumiewam się tym, że nie odczuwam już lęku przed egzaminem maturalnym. Dlaczego? Właśnie ze względu na pewność, która za pośrednictwem Jego towarzystwa, Jego objęcia prowadzi mnie i podtrzymuje w drodze.

Camilo, Santiago (Chile)

 

DZIEŃ W SZPITALU: CUD OTWARTOŚCI

Drogi księże Juliánie, ponad miesiąc temu zadzwonił do mojego męża pracownik opieki społecznej, by opowiedzieć mu o trzymiesięcznej, pochodzącej z innego kraju, dziewczynce z poważnymi problemami zdrowotnymi, porzuconej w szpitalu przez rodziców, którą przez 24 godziny na dobę opiekowała się babcia. Kobieta była wykończona, a za kilka dni musiała wrócić do pracy. Opiekun społeczny zapytał, czy my jako rodziny zastępcze mamy jakąś rodzinę gotową przyjąć dziewczynkę i czy moglibyśmy zająć się nią przez kilka godzin dziennie w szpitalu. Sprawa była bardzo pilna. Gdy mój mąż opowiedział mi o niej, moja pierwsza reakcja była następująca: „Zanim znajdzie się jakaś inna rodzina, weźmy ją do nas do domu”. Zaraz jednak pomyślałam o swojej rodzinie (mam siedmioro dzieci) i zrozumiałam, że nie mogę odpowiedzieć na tę potrzebę, że muszę współdzielić tę prośbę z moimi przyjaciółmi. Wysłałam więc maila do rodzin zapisanych lub sympatyzujących ze stowarzyszeniem i – to był pierwszy cud – natychmiast otrzymałam odpowiedź od około dziesięciu osób, które napisały: „Jesteśmy gotowi, daj znać, czego potrzeba”. W przeciągu jednego dnia rozpisaliśmy dyżury w szpitalu, zapełniając 24 godziny – znalazło się około 30 osób. Poza zdumieniem, które na nowo każe mi uznać, że wystarczy tylko powiedzieć Panu „tak”, zdumiony był też opiekun społeczny, który powiedział mi: „A więc święty Mikołaj istnieje!”. Na co ja mu odparłam: „Ja nazywam go Dzieciątkiem Jezus”. Także na oddziale lekarze i pielęgniarki nie rozumieli, usiłowali zaszufladkować nas jako członków jakiejś organizacji, ale coś im się nie zgadzało; wielu ojców i matek rodzin, młodszych i starszych, niektórzy czuwali przy dziewczynce kilka godzin, inni całe noce… I stąd zrodziło się w niektórych sanitariuszach kilka pytań: „Kto może kazać czuwać całą noc komuś, kto ma siedmioro własnych dzieci, a następnego dnia musi iść do pracy, i to bez żadnego wynagrodzenia?”. Następnie poruszyło mnie to, że wszyscy „wolontariusze” po skończonym dyżurze, nawet jeśli był męczący, ponieważ na przykład dziewczynka spała w nocy bardzo mało, byli szczęśliwi i przesyłali drogą mailową podziękowanie za to, że mogli wziąć udział w podobnym geście. Dyspozycyjność zaczęły także zgłaszać nie tylko rodziny zastępcze i osoby z Ruchu. Jedna z przyjaciółek, po tym, jak jej mąż miał dyżur w szpitalu, powiedziała mi: „Wiesz, że wrócił zadowolony? Czegoś takiego nie robił nawet dla naszych dzieci”. Kilka dni temu lekarze, zdumieni liczbą przychodzących osób, ale też nieco zaniepokojeni, by nie było ich za dużo, poprosili, okazując nam przy tym ogromną wdzięczność, o to, byśmy spróbowali zredukować liczbę odwiedzających, wydłużając czas pobytu jednej osoby. Zdumiewam się wszystkim, nie martwiąc się w ogóle tym, co czeka dziewczynkę, ponieważ jestem pewna, że Pan doprowadzi do końca to, co zaczął. I rzeczywiście, już dwie rodziny wyraziły gotowość przyjęcia jej do siebie jako swojej nowej córeczki. Inna zdumiewająca mnie rzecz dotyczy 13-letniego chłopca, którym się opiekujemy: kiedy wszystko wydaje się porażką, mogę tylko dziękować, ponieważ pytania, przed którymi staję dzięki niemu, wszystkie streszczają się w prośbie o to, by Pan przyszedł i dał spełnienie mojemu oraz jego życiu. Zdumiewające jest to, że gdy proszę o łaskę posłusznej i zaciekawionej postawy, posługuje się On wszystkim, by patrzeć na mnie i dać się zauważyć. Fakty i relacje, na pierwszy rzut oka beznadziejne, naznaczone cudem sytuacje, tak jak normalna codzienność, czynią nowym także „zwyczajne relacje”, pozwalają kochać to, co było dotąd tolerowane, zdumiewać się tym, co było nieprzewidywalne. Dziękuję Panu za to, że pokazuje mi mnóstwo cudów.

                Roberta, Rovereto (Trento)

 

„OD SYRII DO ROSJI: DOBRO DLA MOJEGO ŻYCIA”

Kiedy mieszkałem w Syrii, jeszcze przed ostatnimi tragicznymi wydarzeniami, żyłem w pięknej relacji z Jezusem, którego spotykałem za pośrednictwem mojej rodziny, dzieci, żony. Żyłem z Panem, zauważając Jego miłosną i przepełnioną pokojem obecność w moim życiu, w mojej rodzinie, jak i w mojej pracy lekarza. Dużo pracowałem, by być narzędziem w rękach Pana i wzbudzać w innych współczucie dla chorych. Terroryzm zniszczył wszystko, zastąpił więzi miłości uczuciem niepokoju, strachu i utraty. Efektem mogło być zło, egoizm przepełniający wszystkie ludzkie relacje. Straciliśmy wszystko, narzędzia do prowadzenia dialogu oraz możliwość współdzielenia życia. Opierając się na mojej wierze, że po śmierci przychodzi zmartwychwstanie, prosiłem Pana, by dodał mi sił i cierpliwości, by stawić czoła temu momentowi oraz ułomności ludzkiego umysłu, który nie potrafił odnaleźć drogi. Wiem, że różne są ścieżki Pana, dlatego powiedziałem: „Niech się dzieje wola Twoja”, tak będzie dla mnie lepiej i będę bardziej pogodny. Planowałem powrót do Włoch, ale z powodu trudnej sytuacji, w jakiej znajdował się mój kraj, stało się to niemożliwe. Otwarła się przede mną nowa droga – Rosja. Jeśli takie było pragnienie Boga, prosiłem Go, by wyłoniło się z tego dla mnie jakieś dobro. Z Jego woli trzy miesiące po przyjeździe do Moskwy, które przeżyłem pośród ciemności, z poczuciem utraty i lęku, spotkałem osoby z Ruchu. Do pierwszego spotkania doszło 23 lutego 2012 roku. Nic o nich nie wiedziałem poza tym, że byli grupą przyjaciół, którzy spotykają się w imię Pana. Nie przestałem chodzić na spotkania, ale z powodu słabej znajomości języka rosyjskiego moje rozmowy były ubogie, z nimi jednak nabrałem pewności i czułem się kochany. To dało mi siłę, zacząłem za nimi podążać. W międzyczasie zrodziło się we mnie pytanie: co z dwóch rzeczy jest ważniejsze dla prawdziwej wiary: poznanie czy miłość? Dla mnie osobiście brak wiedzy jest słabością, a jednak skłaniam się ku miłości i dlatego nie przestałem uczęszczać na spotkania pomimo trudności z językiem. Tak jak lekarz, który ma małą wiedzę, ale kocha swojego pacjenta, zrobi dla niego wszystko, podczas gdy lekarz posiadający dużą wiedzę, ale niekochający swojego pacjenta, nie da mu tego samego. Tak dzięki drodze, którą przebyłem z Ruchem, zrozumiałem, że prawdziwa wiara potrzebuje zarówno wiedzy, jak i miłości. W istocie, lekarz, który kocha, ale ma małą wiedzę, nie może wyleczyć pacjenta. Teraz jestem w innym mieście, w nowym towarzystwie osób z Ruchu. Podczas naszych spotkań zatrzymałem się i rozejrzałem wokół: przyglądnąłem się temu, kim byłem, i temu, kim się stałem. Zmieniłem się jak Zacheusz i Samarytanka. Znalazłem radość i światło. Czy zmieniły się okoliczności i wyzwania? Nie, być może są trudniejsze niż wcześniej. A więc co się stało? Ruch dał mi nowe, rzeczywiste pojęcie chrześcijańskiego życia, nauczyłem się stawiać czoła trudom życia. Podejmuję wyzwanie dostrzegania w nich nadzwyczajnego udziału Pana, by zauważać Jego obecność. Rola Ruchu w moim życiu jest jak terapia dla lekarza. Tłumaczy lekarzowi zasadnicze kroki pozwalające mu zbliżyć się do chorego. Jednak najważniejszą decyzję musi podjąć lekarz. Na zakończenie powiem, że wiara jest metodą, którą daje nam Bóg, by odkryć Jego obecność i rozpoznać Go w naszym życiu. Ta metoda zmienia życie i jeśli podążamy za nią, to, co jest brzydkie, staje się piękne (Samarytanka); to, co jest smutne, staje się radosne (Zacheusz); a prawdziwe piękno i radość stają się jeszcze piękniejsze i większe (Maryja, Matka Boga).

Soulaiman, Petersburg (Rosja)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją