Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2012 (maj / czerwiec)

Ad vocem

List do „La Repubbliki”. Zdumienie czy władza?

List księdza Juliána Carróna do „La Repubbliki”. Reakcje, otwarte pytania oraz początek pracy, w wyniku której wyłania się to, co mamy naprawdę najdroższego

Davide Perillo


„Polityczne” reakcje. Otwarte pytania. Przede wszystkim jednak początek pracy, która odkrywa to, co mamy naprawdę najdroższego. W ten sposób wystąpienie księdza Juliána Carróna stwarza możliwość konfrontacji na całym polu i bez niedomówień. W Ruchu i poza nim.

 

Jakkolwiek by nie czytać tego listu, wprowadza on prawdziwy rozdźwięk. Nie między „nami” a „nimi”, między tym, kto przynależy do Comunione e Liberazione, a tym, kto spogląda na Ruch z zewnątrz. Nie. List księdza Juliána Carróna do „La Repubbliki” – opublikowany 1 maja na łamach tegoż dziennika, który od tygodni ma na celowniku lombardzkiego gubernatora Roberta Formigoniego oraz innych członków Ruchu w związku z toczącym się dochodzeniem w sprawie nieprawidłowości w Ministerstwie Zdrowia (często zresztą wplątując we wszystko sam Ruch bez związku z samym incydentem) – zdumiał i zaskoczył członków wszystkich ugrupowań, od lewicy po prawicę. Wprowadza on rozdźwięk „poza” Ruchem. Można było zobaczyć serię reakcji od refleksji typu: „musi dać do myślenia także nam” (Luciano Violante) poprzez „bulwersującą szczerość” Gada Lernera, jednego z najbardziej wrogich Formigoniemu piór samej „La Repubbliki”, „wielki akt” uznany przez wysoko postawionego watykańskiego prałata albo zdumienie zagranicznego dyplomaty, ponieważ „dla was, w przeciwieństwie do innych, obrona nie stanowi problemu”, aż do „kamienia probierczego dla przyjaciół” (Eugenio Mazzarella). Przede wszystkim jednak list księdza Carróna wprowadza rozdźwięk w samym Ruchu. Gdzie „niewypowiedziany smutek” z powodu tego, „co zrobiliśmy z łaską, która została nam podarowana”, prośba „o wybaczenie, jeśli zaszkodziliśmy pamięci księdza Giussaniego przez naszą powierzchowność i brak naśladowania go” oraz potężne wezwanie do „pasji do Chrystusa, jaką zaszczepiło w nas spotkanie z charyzmatem księdza Giussaniego”, zdolnego naznaczyć „nas tak silnie, że pozwala nam wciąż zaczynać od nowa, po każdym błędzie, w coraz większej pokorze i świadomości własnej słabości”, stanowią wstęp do ciężkiej pracy i trudu. Każąc wyłonić się przekonaniom i wątpliwościom, oporom i dyspozycyjności.

 

Satysfakcja. Tutaj właśnie powstał rozdźwięk. Między tym, kto starał się osłabić zderzenie, zasłaniając się lekturą i zastrzeżeniami „politycznymi” („Czy to oznacza, że CL zrywa z politykami? Już ich nie broni? Dlaczego trzeba przepraszać tego, kto cię atakuje, również w złej wierze?”), a tym, kto odniósł list do siebie. Konfrontując się z tym, co sam ksiądz Carrón powiedział grupie odpowiedzialnych w Ruchu tuż po Rekolekcjach Bractwa w Rimini: „Spójrzcie, prawdziwą naturę tego, co się wydarzyło podczas Rekolekcji, możemy zweryfikować w sposobie patrzenia na to, co się wydarza. «Ja» ukazuje się w działaniu”. Tym właśnie przede wszystkim był list skierowany do „La RepubbliKi” – początkiem sprawdzianu. Właśnie istotą Rekolekcji, ich decydującą treścią, którą jest pytanie: na czym bazuje nasza samoświadomość? Na wierze czy na czymś innym? Na zdumieniu obecnością Chrystusa, który wszystko pociąga, czy na władzy naszej miary, naszych planów: „Dopiero teraz zaczynam rozumieć, w jaki sposób dotyczy to mnie – pisze w jednym z wielu e-maili, jakie nadeszły w związku z toczącą się dyskusją, Claudio, dziennikarz. – Jeśli to nie Chrystus napełnia mnie satysfakcją tu i teraz, szukam satysfakcji tam, gdzie szukają jej wszyscy. We władzy, jak zostało powiedziane w Rimini, a nie w zdumieniu”.

Zdumienie czy władza? Na tym rozdrożu list skierowany do „La Repubbliki” skłonił, ponaglił, sprowokował do osiągnięcia pewnej świadomości. Nie w sprawie polityki albo dzieł czy też „publicznej” oraz społecznej obecności – to jest tylko konsekwencja. Prawdziwa praca dotyczy „ja”. I widać to tak wyraźnie, że jednym z najbardziej interesujących faktów, zarejestrowanych w tych tygodniach osobistych rozmów czy też publicznych spotkań, była właśnie zmiana stanowiska wielu osób: po tym jak wyszli od wątpliwości czy też obiekcji – podjęli prowokację, zaproszenie do skonfrontowania się z własnym doświadczeniem. W głębi, jest to stara – i wypróbowana – metoda Boga: nic automatycznie, ale kilka osób, które działają. I zarażają innych. Jak świadczy o tym wiele listów i świadectw dotyczących omawianej sprawy.

 

Otwarta rozgrywka. Na przykład Simone, menadżer w wielkim przedsiębiorstwie: „Czytam tytuł, pierwsze zdanie. Resztę w osłupieniu: «Ogarnia mnie niewypowiedziany smutek, gdyż widzę, co zrobiliśmy z łaską, która została nam podarowana». «Pomylił się – mówię sobie. – Nie chciał powiedzieć ‘co zrobiliśmy’, ale: ‘co zrobili’». Inni, gazety, wrogo nastawieni politycy, atakujący nas nieprzyjaciele, którzy wprowadzają w błąd, którzy fałszują. My, jako ludzie z Ruchu, co mamy z tym wspólnego?”. Krótko mówiąc: „Pierwsze zderzenie z listem było bardzo negatywne”. Potem nadarza się spotkanie, Szkoła Wspólnoty. Rozmowa. I coś się zmienia. „Wydało mi się bardziej interesujące zrozumienie, czy celem tego twojego listu jest ostatecznie właśnie to: wykroczenie poza to, co zrobiło się złego albo dobrego, czy też ponowne ugruntowanie się w naszej świadomości tego, co mamy najdroższego. I rozgrywka – pisze – się zaczęła”.

Tak jak dla Gianniego, który jest nauczycielem. „Myślałem, że zrozumiałem, przychodzę jednak do szkoły i jeden z kolegów mówi mi: «Macie szczęście, że jest Carrón. Musicie jednak zrozumieć to, co do was mówi». Zdenerwował mnie. Jak mógł sobie pozwolić na coś takiego? Broniłem się, usiłowałem nas usprawiedliwiać… i skończyło się na tym, że przyznałem mu rację. Zgadzałem się z listem, nie doświadczałem jednak zgodnie z rzuconym wyzwaniem. Jakże gorzka była ta rozmowa. Następnego dnia zapytałem tego samego kolegę: «Co szczególnie uderzyło cię w tym liście?». Wtedy zrozumiałem, że poruszyło go człowieczeństwo i prawda w nim zawarte. Zaskoczyło mnie to, ponieważ myślałem, że zrozumiałem…”. Andrea, który pracuje na uczelni, opowiada w jednej z rozmów, w jaki sposób przeczytali list w gronie przyjaciół i natychmiast odłożyli go do archiwum: przechodzimy do następnej kwestii. „Ja nie potrafiłem. Zaczął drążyć w sposobie, w jaki osądzałem sprawy wraz z moją żoną: gdzie pojechać na wakacje? Czy zatrudniać gosposię? Jak gospodarować pieniędzmi? Aż po złość na myśl o koledze, który zbliżył się do mnie zainteresowany moim doświadczeniem, a potem się wycofał z powodu tego, co przeczytał w gazetach: jakże niewystarczająco wyraźne było moje «świadectwo dla nich»!”. Luca, który również jest menadżerem, pisze: „Wszystko w liście krzyczy o miłości do Chrystusa oraz nadziei dla wszystkich. Jasne kryterium oraz droga do przejścia. Okazuje się, że wszystko redukujemy, tłamsimy, zanim jeszcze stanie się oczywiste albo fascynujące. Wszystko zostaje zredukowane do własnego wyobrażenia, opierającego się na wyobrażeniu o sukcesie albo na uznaniu w świecie. Prawdą jest, że nie jest to problem innych albo znajdujący się poza nami, ale jest to problem naszego braku moralności”.

 

Dryfowanie. To tylko przykłady. Będzie jeszcze czas na pogłębienie tej pracy. By lepiej zrozumieć kluczowe miejsca listu. By dotrzeć na przykład do istoty tego „my”, które uderzyło wiele osób. Ponieważ nie podważyło ono tego, co zawsze było mówione (czyli że odpowiedzialność jest osobista, że nie ma polityków czy dzieł „z CL” i że Ruch jako taki zawsze, „nieodwracalnie, zachowa krytyczny dystans” w stosunku do usiłowań i dokonań swoich członków), bez ukrywania jednak pod płaszczykiem biernego współudziału, niemal niezauważalnego dryfowania, w wyniku którego wiele osób, z czasem, niemal nie zdając sobie z tego sprawy, zgadzało się na pewne błędy, usprawiedliwiając je. Jak gdyby popełnianie błędów z najlepszymi intencjami nie było popełnianiem błędów! I jak gdyby istotą wszystkiego był nasz plan, a nie zdumienie Chrystusem, który się wydarza. Ta odrobina pragnienia, która – jak przypominał ksiądz Giussani wiele lat temu – jest „zasadniczą jednością, która – jeśli «ja» jest niespójne tysiąc razy na dzień – tysiąc razy mnie osądza. Jeśli jednak ja nie mam tej zasadniczej jedności, uznanej i wziętej w posiadanie, nie osądzam się już pośród tysiąca niespójności i ostatecznie mówię: «Są nieuniknione», a potem: «Cóż, tak naprawdę co w tym dziwnego?», a wreszcie: «Słuszną rzeczą jest postępować w taki sposób»”.

Dlatego też Luca, pracujący na uniwersytecie, pisze: „Od dłuższego czasu wraz z przyjaciółmi odczuwaliśmy potrzebę usłyszenia tych słów, ponieważ w nas i wokół nas zwykło się usprawiedliwiać wiele rzeczy, pozwalać im przejść obok, bez osądzania ich do końca: zarówno w małych (życie wspólnoty), jak i w dużych sprawach (polityka, dzieła itd.). Teraz jesteśmy zmuszeni wziąć nasze doświadczenie w swoje ręce do końca”.

I to jest ta odrobina pragnienia, która pozwala dotrzeć do istoty listu – świadectwo. „Odmienna obecność”, która „rodzi się z Chrystusowej «władzy» odpowiadania na niewyczerpane potrzeby ludzkiego serca”, a nie z hegemonicznego planu. A świadectwo – przypominał podczas jednego ze spotkań Davide Prosperi, wiceprzewodniczący Bractwa CL – nie polega na spójności, na niepopełnianiu błędów, „ale na tym, że ja, nawet jeśli popełniam błąd, nie przestaję uznawać Czegoś większego, co pochwyciło moje życie” i co pozwala nazywać błąd po imieniu, nie wprowadzać zamętu, a zarazem „podejmować nowe próby, nie zrażając się politycznymi jatkami”. Na tym, by bez lęku nadal podejmować ryzyko w publicznych obowiązkach.

Właśnie, „publiczny”. To drugie słowo, które często rozbrzmiewa w tych dniach. Niemal zawsze po to, by wyrazić zastrzeżenie: „Dobrze jest korygować, nawet twardą ręką. Dobrze jest postępować tak, jak postępuje ojciec wobec dzieci. Dlaczego jednak wobec wszystkich? I dlaczego wciąż na oczach wszystkich manifestuje swoją niechęć?”. Wiele osób zwróciło na to uwagę księdzu Carrónowi. Na co otrzymali rozbrajającą odpowiedź: „Nie stanowi dla mnie problemu stanięcie przed światem, ale stanięcie wobec Boga i mnie samego. Na łamach «La Repubbliki» mówię to samo, co powiedziałem podczas Rekolekcji”. Kwestia samoświadomości właśnie.

 

Coś niezatartego w pamięci. To nie przypadek, że ostatnio niektórym przyszedł na myśl inny list, który również ukazał się na łamach „La Repubbliki”, 15 marca 2000 roku. Napisał go ksiądz Giussani. Temat: mea culpa Jana Pawła II, prośba o przebaczenie za niektóre historyczne grzechy Kościoła, z którą wystąpił podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Ten akt „oczyszczenia pamięci” w takich kwestiach jak inkwizycja, dyskryminacja wyznawców judaizmu, podziały pośród chrześcijan itd. – którego kulminacją była ceremonia z 12 marca tegoż roku – wywołał nieoczekiwane reakcje wśród wielu katolików. Oskarżano Papieża o przesadę, o to, że poniżył się przed światem, że w imię ciała Chrystusowego („my” właśnie) przyjął winy, które jeśli kiedyś zostały popełnione, były winami tego, kto je popełnił. Jednym słowem: „nadmiar samokrytyki”. Co podważył trzy dni później ksiądz Giussani, mówiąc o „tej wielkiej sile Papieża na kolanach”.

Lektura tego listu wywiera wrażenie (znajdziecie go na s. 30). Ze względu na siłę argumentów oraz obrazów, które zamieniają domniemaną słabość Papieża proszącego o przebaczenie w „coś, co najbardziej jasno i wyraźnie potwierdza nowość chrześcijaństwa”. Ze względu na niezwykle mocny fragment, na którym wszystko się zasadza, kiedy staje się rzeczywistym doświadczeniem: „Chrześcijanin nie jest przywiązany do niczego za wyjątkiem Chrystusa. Wszystkie ideologie posiadają pewien aspekt, wskutek którego człowiek jest pewnym przynajmniej jakiejś jednej rzeczy, którą sam tworzy, i nie jest w stanie z niej zrezygnować ani poddać jej w wątpliwość. Ale chrześcijanin wie, że jego wysiłki i wszystko, co posiada albo co czyni, zawsze muszą ustąpić prawdzie”. Ale również ze względu na całkowite – i potężne – współbrzmienie z dzisiaj: z obecnymi faktami i przywołaniem księdza Carróna: „Możemy zostać odarci ze wszystkiego, możemy nawet zostać wygnani, ale Chrystus, który nas zafascynował, trwa zawsze. Nasze porażki nie pokonują Go”.

Tak jak nie pokonały Paoli, urzędniczki, która w jednym z listów opowiada o wielu przyjaciołach, którzy odeszli z Ruchu „właśnie z powodu skandali politycznych. Wobec ich argumentów, które wydawały się logiczne i z którymi można się było zgodzić, nigdy nie potrafiłam porzucić tego doświadczenia. Teraz zrozumiałam dlaczego, zrozumiałam, co takiego mi się przydarzyło. Spotkałam Chrystusa i to spotkanie odcisnęło na mnie niewypowiedziane piętno, tak że nikt i nic, żaden mój błąd ani błąd innych nie uczynił skazy na tej więzi i nigdy nie będzie mógł jej zerwać. Problem nie polega na tym, by już więcej nie popełniać błędów, ale na tym, by nie zagubić Chrystusa”.

Do niczego innego, jak tylko do Jezusa, jest przywiązany chrześcijanin. To jest kamień probierczy. Ta gorączka życia, a nie błąd. I to pozwala z czasem lepiej zrozumieć charakter pewnych błędów. Ponieważ nie chodzi przede wszystkim o problem moralnej słabości (ta zawsze będzie się wydarzać, to, że jesteśmy krusi, nie jest żadną nowością), ale poznania. Tego, co się poważa i uznaje jako decydujące. Tego, co przyciąga w taki sposób, że pozwala kochać prawdę bardziej niż samych siebie. Jednym słowem: znów jest to problem samoświadomości. Ale właśnie, przed nami jeszcze długa droga. „Mamy przed sobą jeszcze długą drogę i jesteśmy szczęśliwi, że możemy nią iść” – przypomina ostatni wers listu. Droga, nie cud. Praca.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją