Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2012 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan. Historie

Skarb, którego trzeba strzec

Czy to na początku, czy po 40 latach małżeństwa pytanie pozostaje takie samo: po co jesteśmy razem? To nie na bliskości, wspólnych planach, dobrych intencjach, ale na całkowitym darze z siebie opiera się ta relacja. Z miłości do Drugiego. Pięć rodzin opowiada o sobie.

P. Bergamini, A. Leonardi i P. Ronconi


ANNA LISA I PASQUALE

W przypadku Pasquale i Anny Lisy wszystko wydawało się dokładnie zaplanowane. Przed nim konkurs na stanowisko urzędnicze, a przed nią – egzamin adwokacki. Owszem, istniał problem odległości: on w Salermo, ona tymczasowo, na praktykach, w Mediolanie. Spotkanie raz w miesiącu nie było najlepszym rozwiązaniem, potem jednak wszystko miało się zmienić, wraz z powrotem do rodzinnego miasta. Być może zdecydowaliby się też na ślub. Tymczasem… Tymczasem w marcu 2008 roku, podczas obiadu, Pasquale poznaje Alessandra Melego, który opowiada mu o rodzinach zastępczych w Comecie w Como [stowarzyszeniu zajmującym się wychowaniem dzieci i młodzieży poprzez codzienne współdzielenie wszystkich ich potrzeb – od zapewniania im opieki w rodzinach zastępczych po organizowanie kursów zawodowych], której jest dyrektorem. Na koniec pojawia się zaproszenie: „Kiedy będziesz w Mediolanie, przyjdź mnie odwiedzić”. Idą do niego pewnej niedzieli razem z Anną Lisą. Jest piękno miejsca, są dzieci… To, co uderza obydwoje, to jednak relacja między małżeństwami, z której zrodziła się Cometa, między Erasmem a Sereną, Cente a Mariną, między mężem a żoną. Pasquale opowiada: „Pomyślałem: za 20 lat chciałbym mieć takie samo spojrzenie”. Niespodziewanie pojawia się atrakcyjność. Do Comety udają się za każdym razem, kiedy on przyjeżdża do Mediolanu. Anna Lisa dodaje: „Nasze wyobrażenie o relacji między nami, ograniczonej do mnie i do niego, powoli się zmieniało. W tamtym miejscu, z tamtymi osobami odkrywaliśmy spełnienie naszego szczęścia”. Wszystko się zmienia. Aż po decyzję – podjętą po tym, jak Pasquale wygrał konkurs, a Anna Lisa zdała pomyślnie egzamin – że nie wrócą do Salermo. 4 października 2009 roku pobierają się w Como.

Po dwudziestu dniach pierwsza prośba o przyjęcie chłopca uczęszczającego do szkoły Olivera Twista w Comecie. Po niej, w przeciągu kilku tygodni, pojawiają się następne. Potem przychodzi pierwsza prośba o bycie rodziną zastępczą dla 17-letniego Mahmouda, pochodzącego z Egiptu emigranta, muzułmanina. Nie miał nikogo, pragnął rodziny. „Chciał kogoś, kto pomógłby mu stać się człowiekiem” – tłumaczy Pasquale. I oni, młodzi małżonkowie, mówią „tak”. Anna Lisa opowiada dalej: „Bycie rodziną zastępczą to doświadczenie całkowitej bezinteresowności, w odróżnieniu od zwyczajnej prośby o gościnę wymaga się rodzicielstwa, ojcostwa. «Tak» mieści w sobie łaskę daną od Boga, która zmienia twoją miarę. Ze wsparciem towarzystwa rodzin z Comety wszystko stawało się możliwe. Relacja między mężem a żoną nabiera ostatecznej radykalności”. Mahmoud domaga się przedstawienia racji każdego wyboru, każdej decyzji. Nie zawsze łatwo jest odpowiedzieć na jego prowokacje. Kilka miesięcy później, na łamach gazetki szkolnej, opowiadając o swojej historii, pisze: „Dziękuję mojej rodzinie zastępczej, ponieważ nauczyła mnie, co znaczy kochać prawdę”. To jest ojcostwo. „Jedyne, co możesz ofiarować dziecku – czy to rodzonemu, czy ci powierzonemu – to spotkanie z tym, dla czego warto żyć”.

W lipcu tego samego roku ich rodzina przyjmuje siedmiodniowego Marco (imię zmienione). Nikomu nie trzeba przedstawiać racji, nie ma nad czym dyskutować. Marco potrzebuje wszystkiego. „Ja, która nie wiedziałam nawet, jak przewija się noworodka, musiałam przy nim czuwać w nocy” – wspomina Anna Lisa. Widzisz, jak rośnie, wypowiada pierwsze słowa… Wiesz jednak, że towarzyszysz mu, by wszedł do innej rodziny. „Po ludzku byłoby to niemożliwe bez świadomości, że dobrem dla tego dziecka nie jesteś ty”. Marco zostaje z nimi rok. Potem rozłąka. Jest cierpienie, które jednak nie gorszy. To jest towarzyszenie w drodze ku przeznaczeniu, które wiąże się również z pomocą nowym, adopcyjnym rodzicom w poznaniu go, w byciu z nim. „Na tym polega paradoks rodziny zastępczej: odnosisz sukces, kiedy znikasz”. Widzą go ponownie na chrzcie, po trzech miesiącach spędzonych u rodziny adopcyjnej. Marco szuka ramion nowej mamy, nie Anny Lisy. „Wydaje się to niemożliwe, ale w tamtej chwili moje serce było spokojne”.

Dzisiaj Anna Lisa i Pasquale spodziewają się dziecka. Śmieją się, kiedy ktoś im mówi: „Teraz wreszcie będziecie mieć własne dziecko”.

 

TERESA I ALDO

Po raz pierwszy spotykają się w 1966 roku na zebraniu Włoskiej Partii Komunistycznej. „Ona była najpiękniejsza” – mówi Aldo. „Ona”, czyli Teresa De Grada, córka Raffaele, sławnego krytyka sztuki, przodującego przedstawiciela partii, od najmłodszych lat karmiona kulturą. „On” to Brandirali, komunista do szpiku kości, założyciel dziennika „Servire il Popolo”. Dla obydwojga partia jest idealnym wcieleniem dobra, dla którego trzeba poświęcić wszystko. Dlatego Teresa, wcielając w życie „zasadę kolektywizacji”, za przyzwoleniem ojca, rozdysponowuje swoją ojcowiznę: obrazy, dzieła sztuki, nawet mieszkanie, zostają sprzedane, co wywołuje wielki skandal w mediolańskim świecie kultury. Nie obchodzi ją to jednak, dla ideału zrobi wszystko.

Pobierają się 1972 roku. Nie w kościele ani nie w urzędzie stanu cywilnego. Rytuał odprawia sam Aldo przed towarzyszami. Teresa wspomina: „Chcieliśmy pokazać, że nasz związek służy rozwinięciu naszych zdolności dla rewolucji, dla innych. Dlatego był na zawsze”. „To odczuwane od zawsze, właściwe człowiekowi dążenie do prawdy, przyjmując niewłaściwą postać, wreszcie znalazło swoją drogę” – uściśla Aldo. Ten ideał nie ma jednak tak naprawdę ciała; jest tylko ideologia, która traci istotę i ryzykuje upadkiem. Aldo to pojmuje i w 1975 rozwiązuje „Servire il Popolo”. Świat wydaje się walić. „Chciałem zostawić wszystko. Również Teresę, ona jednak walcząc, wciąż mówiła mi, że w życiu są rzeczy pewne, że prawda istnieje”. „Po co się pobraliśmy? Pasja się kończy. Nasza relacja polegała na dawaniu się sobie nawzajem. To, do czego dążyliśmy, było ideałem być może zagubionym, bez imienia”. Nie mają pieniędzy, pracy, domu. Zaczynają od nowa.

W 1982 roku Aldo zaprasza księdza Giussaniego na spotkanie, odbywające się w jednej z suteryn przy ulicy Torino, zatytułowane: „Relacja między rewolucją a religią”. Krótka wymiana zdań i ksiądz Giussani wykrzykuje: „Najpiękniejszy jest w tobie twój entuzjazm!”. „Właśnie to, co czułem, że we mnie gaśnie – opowiada Aldo. – Znał mnie lepiej, niż ja znałem sam siebie. To spojrzenie przeszyło mi serce”. Od tamtej pory już go nie opuszcza. Zaczyna się przyjaźń i zagorzałe dyskusje z nowymi przyjaciółmi. Oraz droga nawrócenia. Teresa podąża za nim, zachowując jednak pewien dystans: „Byłam nieco nieufna, cieszyłam się jednak, ponieważ to środowisko było bardziej ludzkie. Były tak ważne pytania: dlaczego jesteśmy na świecie? Kim jestem? Zmysł religijny przeczytałam jeden raz, potem drugi, i pokochałam. Chodziłam z Aldo na msze św. z okazji ślubów, sakramentu chrztu czy innych okoliczności. Było zawsze jakieś zdanie z Ewangelii skierowane specjalnie do mnie”.

W 1994 roku zawierają ślub w kościele. Uroczystość odbywa się zgodnie z rytuałem przewidzianym dla małżeństw mieszanych, ponieważ Teresa jeszcze się nie nawróciła. „Uczęszczaliśmy na kurs przedmałżeński i tam rozpoznałam, że za sprawą nawrócenia oraz wiary człowieczeństwo Alda stało się bogatsze, pełniejsze”. Teresa przepłakała całą uroczystość. „Na nowo przeżyłam naszą historię. I kiedy zobaczyłam Alda przyjmującego Komunię św., pojęłam, że Pan mnie także brał za rękę”. Kilka dni później mówi księdzu Giussaniemu: „Poślubiłam Alda, ale się nie nawróciłam”. Na co on: „Musisz czuć się wolna”. Dla Teresy to przełom. „Nie byłam już córką De Grady, żoną Brandiraliego. Byłam Teresą, przytuloną przez przepełnione miłością ojcostwo. Możesz wierzyć, co więcej, zawierzasz się, ponieważ ktoś nad tobą czuwa. Ktoś, kto chciał, byśmy byli razem, my, tak bardzo od siebie różni. Nie trzeba wymyślać niczego innego”. To ludzkie usiłowanie, wciąż wystawiane na próbę, odnalazło swoją drogę. Teresa przyjmuje sakrament pokuty, Pierwszą Komunię św. i bierzmowanie. To jest czas pokoju, zawsze poszukiwanego, a teraz ofiarowanego. Który trwa nadal. Dzisiaj Aldo, porzuciwszy zinstytucjonalizowane życie polityczne, wciąż przeżywane jednak jako zaangażowanie w obecną rzeczywistość, zabrał się do nowych prac, podczas gdy Teresa, jako przewodnicząca, zajmuje się stowarzyszeniem „Diversamente”, wspierającym krewnych osób upośledzonych umysłowo.

 

MARCIE I PETER

Marcie ociera łzy, patrząc przez ogromne oszklone drzwi kuchni. Na zewnątrz, w patio drewnianego domu, położonego nad brzegiem jeziora Serpent w Minnesocie, zebrało się prawie sto osób. Przyjechali z Crosby, z St. Paul i Rochester na ogromne grillowanie. „Wszyscy zgromadzili się wokół ogniska i śpiewali, duzi i mali. Wzruszyłam się, ponieważ patrząc na ten moment, zrozumiałam, że ja i moja rodzina byliśmy częścią ludu”. Obok wzruszenia jest również wdzięczność za tamten dzień roku 1984, w którym ona i Peter się pobrali. Z biegiem lat na świat przychodzi siedmioro dzieci, wiele szczęśliwych chwil, kilka trudnych. Z tych opowieści o ich życiu w dziewiątkę wyłania się jednak obecność innego bohatera, „Innego przez duże «i» – mówi Marcie. – Ktoś Inny dołączył do nas – oto co przetrwało z czasem. Kiedy życie się skomplikowało, pozostała przede wszystkim wierność Boga, który nie pozwolił, by nasze serce zmęczyło się pragnieniem”.

W 1998 roku rodzina Stokman zmuszona jest przeprowadzić się w związku z pracą Petera z Crosby do St. Paul. „W tamtym czasie mieliśmy już siedmioro dzieci, najstarszy Jim miał 12 lat; najmłodsza Margaret – tylko cztery miesiące. Peter był bardzo zajęty robieniem specjalizacji z chirurgii, a ja myślałam, że bardziej interesowała go kariera niż rodzina. Poza tym bardzo cierpiałam, ponieważ dopiero co zmarł mój ojciec. Czułam się opuszczona, sparaliżowana. Szukaliśmy jakiejś parafii, gdzie moglibyśmy się z kimś zaprzyjaźnić. Ja jednak chciałam więcej, chciałam miejsca, do którego mogłabym przynależeć. Co rano, tuż po przebudzeniu, modliłam się: «Panie, proszę Cię o miejsce dla mojej rodziny w Twoim wielkim Kościele!»”. Tak też się stało. Po kilku tygodniach Marcie, Peter i ich rodzina jadą samochodem do Rochester. Spotkany kilka dni wcześniej na chrzcie Bill Vouk zaprosił ich na spotkanie. „Była lekcja na temat «zdumienia», a potem wycieczka. W drodze powrotnej pytałam się, kim, do licha, byli ci ludzie i co miał wspólnego z wiarą cały ten dyskurs o «człowieczeństwie». Jasne, było nam dobrze, pozostawałam jednak zakłopotana”. Peter natomiast nie ma wątpliwości. „Powiedziałem sobie, że muszę z powagą patrzeć na potrzebę naszą i dzieci. Była to najważniejsza decyzja dla naszej rodziny, ponieważ z niej zrodziło się coś, czego nigdy wcześniej nie moglibyśmy sobie wyobrazić”.

Ich dom się zapełnia. Przyjaciół i sąsiadów przyciąga Book Club, moment wspólnej lektury i refleksji. „Spośród wszystkich mieliśmy więcej pytań niż odpowiedzi, to nas jednak fascynowało, i oczarowywało nasze dzieci, które widziały, że żyjemy dla czegoś więcej niż dla naszej rodziny. Potem ja i Peter przestaliśmy się zamartwiać tym, by nasza rodzina była doskonała. Nie chodzi o to, że wcześniej udawaliśmy, ale być może brakowało nam pewności co do istnienia Drugiego, który jest z nami. Myśleliśmy, że bycie chrześcijanami oznacza silenie się na bycie dobrymi”. Marcie rozumie to zwłaszcza w stosunku do dzieci: „Przeżywaliśmy trudny czas w domu. Jedno z naszych dzieci przechodziło nieco szalony okres w swoim życiu. Ja i Peter wciąż się kłóciliśmy o to, jak mamy postępować. Prawdziwym problemem byłam jednak ja, ponieważ się gorszyłam. Zrozumiałam, że muszę znów objąć mojego syna tak, jak widziałam, że obejmowali go moi przyjaciele”.

 

FIORELLA I ORESTE

„Dlaczego nie jesteście w hotelu razem z innymi?” – Fiorella, siedząc z przyjaciółką na murku przed kościołem w Varigotti, wytrzymuje surowe spojrzenie stojącego przed nimi chłopaka. Nigdy wcześniej go nie widziała, a ton, którym zadaje pytanie, nie należy do najuprzejmiejszych. Prowokuje go: „Nie miałyśmy pieniędzy na hotel, a chciałyśmy przyjechać na Triduum Paschalne z księdzem Giussanim. Śpimy w Finale. Podróżujemy autostopem”. Problem finansowy tak naprawdę nie istniał, jej jednak zawsze podobało się robić inaczej niż wszyscy. Dokładnie na odwrót niż Oreste, który na drugi dzień szukał jej, by dać jej owoce do jedzenia. Dwa lata później, 25 lutego 1967 roku, szli ponownie ścieżką prowadzącą z Varigotti do wrót kościoła św. Wawrzyńca, by się pobrać. Mieli niewiele ponad 20 lat, bardzo różnili się charakterami, łączyło ich tylko jedno: spotkanie z chrześcijaństwem. Dla nich jednak jest to wszystko, ponieważ niespodziewanie pochwyciło ich życie, czyniąc je pełnym. „Tak naprawdę, Fiò, tylko dlatego jesteśmy małżeństwem od 45 lat” – mówi cicho Oreste.

Po ślubie zamieszkują w dzielnicy Olmi, na peryferiach Mediolanu, gdzie nie znają nikogo. Zmiana jest radykalna. „Żyjąc w izolacji w tamtym miejscu, z dala od przyjaciół, czułam się zagubiona”. Natychmiast wybucha odmienność drugiego, pojawia się trudność w byciu razem. W każdym przeżywanym wspólnie dniu rozlega się zgrzyt tej odmienności. Idylliczny sen o małżeńskim życiu, gdzie jeden rozumie drugiego w mgnieniu oka, miłość jako powinowactwo z wyboru, powoli się kończy. To jest ideał, że jeden wystarczy drugiemu. Nadchodzą kłótnie i ciążące milczenie. Fiorella stara się zorganizować w sposób doskonały dom, pracę i zajmowanie się dziećmi, które wkrótce się pojawiły. Życie każdego z nich czasem wydaje się biec odrębnym torem: spotkania, Rekolekcje, przyjaźnie… „Nie chodziło jednak o życie, ale o przeżycie”. A to, niestety, nie daje oparcia. Tłamsi. Daje oparcie ojcowskie towarzystwo księdza Giussaniego, który pojmując dogłębnie ich cierpienie, nie zostawia w spokoju pragnienia dobra, które spotkali. Chcieliby od niego odpowiedzi, zasad, by przywrócić „porządek” relacji. Pewnego dnia mówi niezadowolonej i chcącej dać sobie spokój ze wszystkim Fiorelli: „Zakochanie jest daną od Pana okazją do tego, by zauważyć drugiego. Bez Oreste nie byłabyś szczęśliwa. Bez niego się nie zbawisz”. To miecz, który przeszywa wnętrze i niszczy ostatecznie ideę, że możesz zmienić drugiego zgodnie ze swoim wyobrażeniem. Ponieważ Oreste to coś więcej. „Pomyślałam, że nie było bliskości, wspólnych upodobań, pozwalających uszanować dobro, którego chciał dla ciebie ten mężczyzna. Jak mu uwierzyć? Powiedziałam sobie: «To jest mój skarb»”. Życie nie staje się proste, ale też się nie spłaszcza. Znika roszczenie co do drugiego i wyłania się otwartość, dystans do siebie w stawianiu czoła kłótniom, problemom, które wcześniej rozjuszały, ponieważ, w całkowitej wolności, niczego już nie oczekujesz. To droga prowadząca do istoty siebie i relacji. Nie zawsze łatwa, nie zawsze tak zrozumiała.

Pewnego dnia Fiorella spotyka ksiądza Giussaniego. Pokój jest zimny, ona włącza więc grzejnik, który widzi w kącie. „Oto tak właśnie musisz postępować z Oreste – włączać grzejnik, kochać go takim, jaki jest. To jest bezinteresowny gest, wychodzący od dobra, którego pragniesz dla drugiego”.

Cztery lata temu Oreste się rozchorowuje. Dla obydwojga jest to moment włączenia grzejnika. Choroba rzuca ich sobie w ramiona. Spotykają się, by ze sobą rozmawiać, jeść, śmiać się, dyskutować… I dbać o siebie. „Teraz mogę powiedzieć, że niczego nie żałuję, to była i jest najlepsza droga. Ponieważ nie została wybrana przeze mnie. Rzeczywistość przerosła moje marzenia”. A ty, Oreste? „Bez niej utonąłbym w bagnie”.

 

CHIARA I SAMUELE

Confetti do wybrania. Menu do ustalenia i mierzenie sukni. On inżynier-rolnik, ona – biolog. Gotowi do tego, by zacząć wspólne życie. Następnie niespodziewana propozycja: praca dla AVSI w Burundi przy projekcie mającym na celu uczynienie bardziej produktywną pracę na roli. Nagle priorytety dnia Chiary i Samuele się zmieniają. „Mieliśmy mało czasu na podjęcie decyzji, a w głowie tysiąc wątpliwości” – opowiada Chiara przy kawie, w domu swoich rodziców w Varese.

Serce zagrzewają zaprzyjaźniony ksiądz Michele i Patrizia, która spędziła długie lata w Afryce ze swoim mężem Albertem – towarzystwo, dzięki któremu nie pozostaje się samemu w obliczu okazji przerastającej wszelkie oczekiwania.

Chiara i Samuele podejmują decyzję: we wrześniu 2010 roku, dwa miesiące po ślubie, są już w Ngozi, na północ od stolicy Bużumbura – ogromna bieda, żadnego przyjaciela, praca, którą trzeba wymyślić. I oni dwoje, świeżo poślubieni małżonkowie. Położenie, które – opowiada nam przez telefon Samuele, przebywający w Burundi – „«zobowiązuje cię» do skonfrontowania się z twoją żoną. We Włoszech miałem tysiąc zajęć, swoje przestrzenie. W Afryce – tylko dużo czasu”. Albo są dla siebie narzędziem pozwalającym rozpoznać Pana i to, do czego powołuje ich razem, albo afrykańska przygoda jest tylko wielką stratą czasu. Również dlatego, że „często wracałem do domu niezadowolony z pracy. Nie widziałem oczekiwanych rezultatów, zwłaszcza w przypadku lokali, którymi się zajmowałem”. Ksiądz Michele przyjeżdża ich odwiedzić: „Nie musisz zmieniać Afryki – mówi mi. – Musisz tylko odpowiadać na to, co jest, cierpliwie”.

Jedną z pierwszych osób, z którymi się zaprzyjaźniają, jest siostra Bruna, prowadząca centrum dla dzieci i młodzieży ulicy, „jedno z niewielu zadbanych i czystych miejsc tutaj – mówi Chiara. – Dzieło nazywa się Giriteka (w tłumaczeniu: „odzyskaj swoją godność”), ponieważ dla siostry ważne jest to, by te dzieci stały się ludźmi”. To ze względu na nią zdecydowali się również zamieszkać w Ngozi, a nie w stolicy.

„Grudzień: odkrywam, że spodziewam się dziecka. Muszę odpoczywać i przestać zajmować się adopcjami na odległość. «Jestem niepotrzebna» – myślałam nieustannie. Przebywając w domu, zrozumiałam jednak powoli, czym jest misja – nie tyle «działaniem», co raczej byciem tam, gdzie umieszcza mnie Pan, i w taki sposób, jak chce tego On”. W sierpniu, we Włoszech, na świat przychodzi Giacomo. Czas na to, by nauczyć się „obsługi” nowego przybysza i Chiara znów wyjeżdża do Afryki. Życie we trójkę to coś zupełnie innego. Giacomo towarzyszy mamie również wtedy, gdy pomaga ona siostrze Brunie w sprawach biurowych.

W styczniu, kiedy mieli wyjeżdżać w odwiedziny do przyjaciół z Ugandy, Giacomo źle się czuje, ma problemy z sercem. Zostaje przewieziony prywatnym samolotem najpierw do Nairobi, a potem do ojczyzny. Po raz kolejny karty zostają przetasowane. Dlaczego jednak? „O co prosi mnie Pan tutaj, z dala od męża?” – zadaje sobie pytanie Chiara, która od tamtej pory mieszka w ich domu w Jerago, w prowincji Varese, podczas gdy Samuele jest tam, w sercu afrykańskiego kontynentu. Rzadko i na krótko udaje mu się przylecieć do Włoch. „Przed ślubem miałam zupełnie inne wyobrażenie o życiu z Samuele. Dzisiaj jednak twierdzę, że małżeństwo nie jest tym, co mamy w głowie”. Dlatego pomimo trudności i odległości „przez te półtora roku nigdy nie czuliśmy się oszukani, nigdy nie pomyśleliśmy: «Gdybyśmy zrobili inaczej…»”. „Nigdy nie jestem sam. Teraz jest tu na przykład student, który przyjechał w związku z pracą magisterską – mówi nam Samuele. – Moje miejsce jest jednak przy rodzinie. Jest pragnienie, byśmy znów we trójkę byli w Ngozi, ze względu na spotkane tu osoby, na to, co się wydarzyło. Burundi naprawdę jest naszym domem. Jak powiedział nam ksiądz Michele, tutaj doświadczyliśmy pełni miłości Chrystusa. Wkrótce będziemy musieli zdecydować: Afryka czy Włochy. Wiele będzie zależało od zdrowia Giacomo. Jedno jest jednak pewne: udamy się tam, gdzie będzie nas chciał zaprowadzić Pan”.

 

CYTATY

„Jeśli nie kocha się Chrystusa (czyli Piękna, które stało się ciałem) bardziej niż ukochaną osobę, ta relacja traci świeżość, ponieważ to On jest prawdą tej relacji, pełnią, do której odsyła jeden drugiego i w której ich relacja znajduje spełnienie. Najpiękniejsza relacja, jaka może wydarzyć się w życiu, nie zniszczeje z czasem tylko wtedy, gdy pozwoli Mu się w nią wejść. To jest zuchwałość Jego roszczenia”.

ks. Julián Carrón

z La trasmissione della fede nella famiglia, 2006

 

„To jest paradoks miłości między mężczyzną a kobietą: dwie nieskończoności spotykają się z dwoma ograniczeniami – dwie nieskończone potrzeby bycia kochanym spotykają się z dwoma kruchymi i ograniczonymi zdolnościami kochania. I tylko w perspektywie większej miłości nie niszczeją w roszczeniu i się nie zniechęcają, ale wędrują razem ku pełni, której znakiem jest drugi. Tylko w perspektywie większej miłości można uniknąć wyniszczenia się w uniemożliwiającym spełnienie siebie oraz kochanej osoby, pełnym przemocy roszczeniu, że drugi, który jest ograniczony, odpowie na nieskończone pragnienie, które budzi. Aby to odkryć, trzeba być gotowym podążać za dynamiką znaku, pozostając otwartym na niespodziankę, którą może ona dla nas mieć zarezerwowaną”.

ks. Julián Carrón

z L’esperienza della famiglia. Una bellezza da conquistare di nuovo, 2009


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją