Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2012 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2012 (marzec / kwiecień)

Rodzina

Siła wiary. Pięć dni Marii

Dwanaście lat prób i leczenia. Potem wreszcie oczekiwanie na córeczkę. Historia Micheli i Giorgia od diagnozy rozszczepu kręgosłupa po relacje z lekarzami, cierpienie, miesiące troskliwej opieki oraz towarzyszenia. I zmieniające się oblicze wszystkich spraw, aż po wyznanie: „Uczyniliśmy ją dla nieba”. W ten sposób ich córka ofiarowała im to, czego pragnęli – „bycie rodzicami do końca”.

Anna Leonardi


Wiatr późnej zimy porusza wiatrakami i maskotkami, które znajdują się w LXXIV kwaterze na cmentarzu Maggiore w Mediolanie. To miejsce pochówku dzieci, gdzie nieskończona ilość zdjęć i dat odbiera głos z bólu, któremu pozwalają się wyłonić. Michela tymczasem opowiada, poprawiając róże w zmarzniętej jeszcze ziemi. Jest tutaj ze względu na swoją córkę Marię, która zmarła 31 października ubiegłego roku, mając pięć dni. „Ona jest żywa, co więcej, jest żywa bardziej niż my wszyscy”. Jej słowa, którym towarzyszy spojrzenie męża Giorgia, odkrywają fragment historii, która, gdyby patrzeć na nią, śledząc pojedyncze momenty, pozostałaby niezrozumiała z powodu wszystkich swoich sprzeczności. Tymczasem właśnie stąd, z tego fragmentu, rozkwita coś niezaspokojonego, zdolnego zmienić oblicze rzeczy.

 

Strony dziennika. Początek tej historii rozgrywa się w mieszkaniu o błękitnych ścianach na obrzeżach miasta. Michela i Giorgio pomalowali je tak wiosną ubiegłego roku, wkrótce po tym jak dowiedzieli się, że na świat przyjdzie Maria. Pozytywny wynik tekstu ciążowego po dwunastu latach oczekiwania i leczenia. Długa droga, pełna cierpienia, również z powodu naturalnego poronienia. I problemów z adopcją. „A jednak, patrząc na to wszystko dzisiaj, ta droga nie była niczym innym, jak sposobem, w jaki Bóg wyposażył nas do stawienia czoła temu, co mieliśmy jeszcze przeżyć” – opowiada Michela. Giorgo przytakuje pełen czułości, gdy kolejny raz myśli o krokach, jakie musieli powziąć po USG wykonanym w piątym miesiącu ciąży. „Chodziło o rutynowe badanie. Z Marią było wszystko w porządku, z pewnością nie spodziewaliśmy się diagnozy rozszczepu kręgosłupa…” Michela przeszukuje duże pudełko w kwiatki i wyciąga orzeczenie lekarskie ze zdjęciami uszkodzonych kręgów lędźwiowo-krzyżowych, deformacja, która oprócz tego, że uniemożliwia chodzenie, prowokuje też serię niewydolności, między innymi wodogłowie oraz nietrzymanie moczu. „Słuchałam lekarzy i nie mogłam uwierzyć: to było dziecko, na które czekaliśmy latami, była dla nas nowym początkiem – mówi Michela. – Potem w samochodzie, kiedy płakałam, Giorgio powiedział mi: «Cóż, teraz kochamy ją jeszcze bardziej»”.

Te słowa wystarczyły, by zaczęła działać. Maria dawała jej to, czego zawsze pragnęła – bycie matką do końca, bez ulg. Jest 30 września. Data została zanotowana na stronicach dziennika Micheli: „Zaczęłam go pisać dla Marii, ponieważ chciałam, by poznała dobrze swoją historię, gdy będzie dorosła. Jednak zapisywanie tego wszystkiego, co się wydarzyło, w pierwszej kolejności pomogło nam nie pogubić się w tym, co przeżywaliśmy”.

Te stronice stawiają przed tobą przede wszystkim towarzystwo, nieugięte, a jednocześnie troskliwe. Od przyjaciół od zawsze po nieznajomych, od Południowej Ameryki po Tajwan – to były zawody w udzielaniu im wsparcia. E-maile i smsy nadchodzą jeden po drugim od wczesnych godzin porannych po głęboką noc, Michela i Giorgio wymieniają je między sobą, czytają i za każdym razem wyłania się ukradkiem coraz czulsze spojrzenie na to, co się wydarza. „Bardzo dużo osób towarzyszyło nam, gdy udaliśmy się do sanktuarium Joanny Beretty Molli w Meserze oraz na grób księdza Giussaniego, któremu «powierzyliśmy» USG Marii” – opowiada Giorgio. Stałe, trwałe punkty w szaleńczych dniach, które mijały na konsultacjach lekarskich oraz umawianiu się na wizyty. Są jak ziarna pozytywności, która zaczyna kiełkować i z każdym dniem staje się coraz większa, a przede wszystkim wtedy, gdy Michela i Giorgio znajdują się wobec bardzo trudnej decyzji: Maria tuż po urodzeniu miała zostać poddana operacji chirurgicznej, której wynik i tak nie rozwiązałby problemu. Potem dzwoni do nich zaprzyjaźniona lekarka – w San Matteo di Pavia jest innowacyjny zespół lekarzy, który przeprowadza operacje chirurgiczne na rozczepionym kręgosłupie podczas pierwszych tygodni ciąży. Kontaktują się z kierującą nim doktor Glorią Pelizzo i w przeciągu kilku godzin spotykają się z nią.

Lekarka wysłuchuje ich historii i przegląda wyniki badań, potem, zamykając teczkę, mówi: „Jakże cennym dobrem jest życie tej dziewczynki!”. Natychmiast czują się jak u siebie w domu: „To spojrzenie nieznanej osoby na naszą córkę przypomniało nam w jednej chwili, kim była Maria i kto nam ją ofiarowywał. Poczuliśmy pełnię zaufania, które pozwoliło nam przekroczyć nasze lęki. Poprosiliśmy o informacje dotyczące operacji”. Lekarka tłumaczy, że operacja, ingerując w rozwój choroby, może przynieść korzyści, jeśli chodzi o motorykę nóg. Istnieje jednak wiele zagrożeń, między innymi niebezpieczeństwo przedwczesnego porodu. Michela i Giorgio na podjęcie decyzji mają tylko 48 godzin, ponieważ operacja musi być przeprowadzona nie później niż w 23. tygodniu ciąży. Ostatni opór zwycięża nadzieja na to, że dziewczynka będzie chodzić. „Rozszczep kręgosłupa nie stanowił już problemu, byliśmy gotowi objąć Marię taką, jaką była – mówi Michela. – Nie potrafiliśmy jednak zaprzepaścić tej szansy, nie pragnąć dla niej tego, co tylko było możliwe”.

Ustalają datę operacji w San Matteo na sobotę 15 października. Właśnie w tych dniach w szpitalu przebywał Giacomo, jedno z nielicznych we Włoszech dzieci operowanych w łonie matki na tę samą przypadłość. Micheli udaje się spotkać z nim oraz z jego mamą Irene. Na krótko przed tym, jak Michela znalazła się w sali operacyjnej, kobiety obejmują się. Lekarka patrzy na nie, wykrzykując: „To jakby nawiedzenie Elżbiety przez Maryję!”.

To skojarzenie to pierwsza z wielu oznak troskliwości, których obiektami w tych godzinach poczują się Michela i Giorgio. Dla nich jest to „czułość Boga, który nie oszczędzając siebie, pochylił się nad nami”, współdzieląc każdą chwilę. „Na sali operacyjnej było wiele osób i pomimo podanego leku psychotropowego bałam się – wspomina Michela. – W pewnym momencie widzę w nogach łóżka kobietę, która bierze moje stopy i mówi mi: «Ogrzeję ci je, w przeciwnym razie zmarzną»”. Tuż po wyjęciu z łona matki Maria otrzymuje chrzest św., najpotężniejszy znak, jaki wydarza się w tych sterylnych ścianach. „Zanim ją zoperowano, zanim zamknięto ją ponownie w brzuchu Micheli, chcieliśmy, by dane jej było prawdziwe, czyli wieczne życie” – opowiada Giorgio.

 

Jej 753 gramy. Operacja przebiega pomyślnie. Michela jest monitorowana na intensywnej terapii, leży unieruchomiona w łóżku, by zapobiec ryzyku przedwczesnego porodu. Rany wywołują silny ból, potęgowany przez ruchy małej, które ożywiają się po znieczuleniu. Michela zaczyna dostawać morfinę. „W każdym cierpieniu była jakby jakaś dziwna i tajemnicza radość – poświęcałam się dla Marii – mówi. – Mija jedenaście dni, podczas których byłam rozpieszczana przez cały personel: karmiona, myta i wysłuchiwana”. Potem niespodziewanie w nocy 26 października zaczyna się poród i na oddziale zaczyna się chaos. Pilnie zostają wezwani doktor Pelizzo, ordynatorzy oddziału położniczego, neonatologii i Giorgio. „Lekarz anestezjolog, który miał dyżur, rozumiejąc wyjątkowość sytuacji, patrzy mi w oczy i mówi: «Proszę pamiętać, niech się pani modli!»”.

O godzinie 3.36 przychodzi na świat Maria. Poród jest naturalny, to jest pierwszy taki przypadek na świecie po zabiegu wykonanym w łonie matki. „To, że Michela nie musiała mieć cesarskiego cięcia, było dla niej ocaleniem – mówi Giorgio. – Ponowne otwarcie tak świeżych ran z pewnością przysporzyłoby nowych problemów”. Zaraz po porodzie córka i mama zostają rozdzielone – Michela zostaje umieszczona na oddziale położniczym, a Maria, ważąca 753 gramy, na oddziale neonatologii – przebywa w inkubatorze, śpi jednak, płacze i prawidłowo porusza palcami u nóg.

Teraz czas jest jakby zawieszony. Każda minuta jest prezentem, a zarazem osiągnięciem. Giorgio biega między dwoma oddziałami. Micheli dopiero po dwóch dniach udaje się karetką dotrzeć do budynku, w którym przebywa jej córeczka. Głaszcze ją w inkubatorze, a Maria ściska jej palce.

Stan noworodka jest stabilny przez pięć dni; fakt, który pozwala mieć nadzieję, chociaż sytuacja nadal jest krytyczna. Tego samego ranka, kiedy zespół lekarzy zastanawia się nad odłączeniem rurek, serce Marii zatrzymuje się i Maria umiera. Rodzice biegną do niej: „Inkubator był otwarty – mówi Michela. – Maria leżała w nim bez rurek, gazików i cewek; dotknęłam jej – była lodowata. Ten chłód przejął także mnie. Płacząc, zaczęłam mówić, że nie czuję się na siłach, by wziąć ją na ręce”. Wtedy lekarka neonatolog powiedziała: „Proszę pani, musi ją pani wziąć, musi, ponieważ nigdy pani tego jeszcze nie robiła”. Bierze ją w ramiona i pomaga jej podtrzymać małe ciałko. Długo tak pozostają: „Maria była prześliczna, pomimo całego bólu, jakiemu musiała stawić czoła. Pomyślałam, że była odbiciem tego Piękna, które teraz ją przytulało mocniej, niż my mogliśmy to zrobić”.

„Kiedy powracamy myślami do tamtych godzin, coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że zostaliśmy ocaleni od rozpaczy. Dziadkowie, rodzeństwo, najbliżsi przyjaciele byli rękami i oczami Boga, który nas pocieszał i pozwalał do siebie przylgnąć. Tamtego wieczoru, kiedy Giorgio był na Różańcu w Mediolanie, w szpitalu zostało ze mną troje przyjaciół. Przynieśli pizzę i zaintonowali też kilka piosenek. Wtedy zrozumiałam, że moje serce nie umarło, wciąż przepełniało mnie pragnienie życia”. Na oddziale również personel był zaskoczony tym, co wydarzało się wokół tego łóżka. Learze i pielęgniarki krzątali się w tej sali nieustannie: „Wchodzili smutni i zakłopotani, potem jednak nie chcieli już odejść albo robili wszystko, by wrócić”. Następnego ranka Michela słabym głosem powiedziała lekarzom, którzy przyszli udzielić jej bardziej szczegółowych wyjaśnień: „Proszę państwa, nie dociekajmy dlaczego. Maria została wezwana, uczyniliśmy ją dla nieba. Ona już widzi to, czego my wszyscy poszukujemy w naszym życiu”. Wystarczy.

 

Wieczny czeladnik. To samo wydarza się w dniu pogrzebu, kiedy Giorgio przemierza kościół, niosąc małą białą trumnę do stóp krzyża. „Nasza mała Maria, taka mała, nie robiąc nic, pociągnęła wszystkich ku tej Tajemnicy, która jej pragnęła. Wiele osób napisało do mnie, by mi powiedzieć, że to, co się stało tamtego dnia, usunęło zagubienie pojawiające się w obliczu pozornego bezsensu”. Zdumienie to w pierwszej kolejności dotyka Michelę i Giorgia: „Im bardziej krwawi nasza rana, tym bardziej przezroczyste staje się dla nas Boże towarzystwo, którego największym znakiem jest Maria. Dlatego jesteśmy wdzięczni i cieszymy się, że zostaliśmy rodzicami”. „Nie bój się być szczęśliwy, być wiecznym czeladnikiem” – mówi brazylijska piosenka, wykonana na zakończenie pogrzebu. „Jesteśmy jak czeladnicy, sami nie damy rady i musimy o wszystko prosić. Właśnie tak jak powiedziała nam jedna przyjaciółka: «To Chrystus wypełnia serce. Kiedy brakuje wam Marii, szukajcie Jego»”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją