Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2011 (maj / czerwiec)

Pierwszy plan

Jan Paweł II. „Błogosławiony jesteś, ponieważ uwierzyłeś”

Lud. Półtora miliona osób pociągniętych przez życie człowieka, którego pochwycił Chrystus. Oto co wydarzyło się na placu św. Piotra. A wszystko niejako na potwierdzenie tego, co wielu z nas usłyszało w Rimini.

Davide Perillo


„Jest błogosławiony ze względu na swą wiarę, mocną i wielkoduszną, wiarę apostolską. (...) Na mocy tej wiary Szymon staje się Piotrem, Opoką, na której Jezus może zbudować swój Kościół. Bycie błogosławionym na wieki Jana Pawła II (...) wpisane jest w te właśnie słowa Chrystusa: «Błogosławiony jesteś, Szymonie» i «Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»”.

Benedykt XVI

 

„«Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!». To, o co nowo wybrany Papież prosił wszystkich, sam wcześniej uczynił: otworzył dla Chrystusa społeczeństwo, kulturę, systemy polityczne i ekonomiczne, odwracając z siłą olbrzyma – siłą, którą czerpał z Boga – tendencję, która wydawała się być nieodwracalna”.

Benedykt XVI

 

„Pomógł chrześcijanom na całym świecie, by nie lękali się być chrześcijanami (...). Jednym słowem: pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności”.

Benedykt XVI

 

W pewnym momencie, na krótko przed mszą św., rozglądnęliśmy się wokół. Znajdujący się u wylotu ulicy Conciliazione plac Risorgimento – alternatywa wybrana o godzinie 6.00 rano, po dwóch godzinach spędzonych w kolejce bez żadnej nadziei na dostanie się gdzieś bliżej placu św. Piotra – również pękał w szwach. Wokół młodzież z GS (Gioventù Studentesca – Młodzieży Uczniowskiej) z Romanii i eleganckie panie z Filipin; grupa Libańczyków i Chorwatki w strojach regionalnych; flagi hiszpańskie, argentyńskie, chilijskie. Polacy na każdym kroku. I młodzi – wszędzie. Oto próbka tego, co można było zobaczyć na kilkukilometrowym odcinku dzielącym plac św. Piotra od Circo Massimo.

Półtora miliona osób. Każdy przybył z sobie znanych powodów, ze swoją racją poczucia wdzięczności Janowi Pawłowi II, błogosławionemu Papieżowi, który zmieniając serca, naprawdę zmienił historię. Powody gruntownie przestudiowane, zanalizowane, przypomniane na dziesiątkach stronic gazet, w których przywołano upadek muru berlińskiego i wielkie podróże, zamach i Światowe Dni Młodzieży. A następnie ruchy, Loreto, Asyż, wyznanie win (mea culpa). Cierpienie ostatnich lat. Każdy miał w pamięci swojego Karola Wojtyłę, któremu chciał złożyć hołd. Na placu było to oczywiste.

Wystarczyło jednak sięgnąć głębiej i poczekać nieco, zaledwie do pierwszych słów Benedykta XVI, by zdać sobie sprawę, że na dnie tych wszystkich racji znajduje się tylko jedna, najpotężniejsza. Ta, która naznaczała każdą chwilę tego nadzwyczajnego pontyfikatu, od pierwszych słów po ostatnią ciszę – wiara w Chrystusa, „ośrodek wszechświata i historii”. Ten człowiek przez całe swoje życie był tego świadkiem. Tak jak jego przyjaciel, którego wszyscy widzieli zadowolonego, a najbardziej w chwili, gdy mógł powiedzieć: „Oto nadszedł oczekiwany dzień; przyszedł szybko, ponieważ tak podobało się Bogu: Jan Paweł II jest błogosławiony”. Jest błogosławiony, kontynuował Benedykt XVI, „ze względu na swoją wiarę, mocną i wielkoduszną, wiarę apostolską”.

A więc wiara. Przede wszystkim i we wszystkim. Jako jedyny wątek zdolny powiązać każdą rzecz i podtrzymać życie – życie nowego Błogosławionego, jego następcy i każdego, kto był na placu. Jest zdolny nadać oblicze temu placowi, konkretną fizjonomię. To nie była masa – to był lud. Dziwny lud. Chaotyczny i wielopostaciowy, na pewno jednak nie zdezorientowany. Potrafiący wędrować, udźwignąć trud: bezsenną noc, godziny spędzone w samochodzie albo w autokarze, popchnięcia, ścisk. Trud drogi. To wszystko, co w codziennym życiu odbiera nam siły, nie tutaj jednak. To był wysiłek, a jakże! Było wiele ograniczeń. Nie stanowiły jednak problemu. Serce było inne. Było tam, teraźniejsze.

Z Rimini do Rzymu. Był jeden fragment homilii Benedykta XVI, który przyprawił nas o drżenie: „Piotr nie nakazuje, lecz wskazuje. Pisze bowiem: «Dlatego radujecie się» – i dodaje: «Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągnięcie cel waszej wiary – zbawienie dusz» (1P 1. 6, 8–9). Wszystko jest w trybie wskazującym, gdyż zaistniała nowa rzeczywistość, zrodzona ze Zmartwychwstania Chrystusa, rzeczywistość dostępna w wierze. «Stało się to przez Pana – mówi Psalm – i cudem jest w naszych oczach», w oczach wiary”. Przeczytajcie go jeszcze raz, spokojnie. Jest w nim wszystko. Teraźniejszość Chrystusa, korzyści płynące z wiary, nowe życie zrodzone ze Zmartwychwstania. Te same tematy, ten sam wątek, dobrze znany, wciąż brzmiący w uszach wielu obecnych w Rzymie, ponieważ przybywali oni z Rimini, z miejsca, w którym w poprzednich dniach mówiło się właśnie o tym, mówiło się dogłębnie.

Ja i historia. Dla tych, którzy dotarli na plac św. Piotra z Rimini bezpośrednio po Rekolekcjach Bractwa CL, zakończonych specjalnie dzień wcześniej, by umożliwić 26 tysiącom ich uczestników podróż do Rzymu (gdzie byli wraz z innymi dorosłymi z Ruchu, studentami oraz uczniami szkół średnich), beatyfikacja Jana Pawła II stała się szczególną łaską. Z pewnością przyjdzie jeszcze czas, by do tego wrócić. Jednak w pierwszym odczuciu jakby fizycznie i natychmiast można było zobaczyć wiele z tego, o czym usłyszało się w pawilonach Fiery. Od początku, od „nowego stworzenia”, o którym mówił właśnie święty Paweł, po zakończenie, po zwrócenie uwagi na autorytet jako na „dłoń, która podaje nam wydarzenie teraz”, „gdzie przeżywa się weryfikację proroctwa”, a „Chrystusa doświadcza się jako odpowiedzi na wymogi serca”. Ten, kto był na placu, był tam z tego powodu, nie z innego. A to, czym może być ten autorytet, w świadectwie „życia człowieka, który pozwala się Chrystusowi pochwycić i pociągnąć” (jak powiedział ksiądz Julián Carrón, mówiąc o owym Błogosławionym w wywiadzie dla „L’Osservatore Romano”), znajdowało się – znajduje – przed oczami wszystkich.

Tak samo jak dla kogoś, kto miał w pamięci zaakcentowanie podczas rekolekcji kwestii władzy, „która nie może przeszkodzić rozbudzeniu się «ja» w spotkaniu z Chrystusem”, ale „stara się przeszkodzić, by spotkanie to stało się historią”, czymś imponującym było znalezienie się wobec świadka, który rzucił wyzwanie historii i ją przeobraził. Wychodząc właśnie od nieustannego przyzywania, od pamięci o tym Fakcie: „«Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!». To, o co nowo wybrany Papież prosił wszystkich, sam wcześniej uczynił: otworzył dla Chrystusa społeczeństwo, kulturę, systemy polityczne i ekonomiczne, odwracając z siłą olbrzyma – siłą, którą czerpał od Boga – tendencję, która wydawała się być nieodwracalna” – przypomniał Benedykt XVI. – Na nowo ukierunkował chrześcijaństwo ku przyszłości, Bożej przyszłości, wykraczającej poza historię, lecz również w niej zakorzenionej. Ten ładunek nadziei, który w pewien sposób został zawłaszczony przez marksizm oraz ideologię postępu, słusznie oddał on chrześcijaństwu. W ten sposób przywrócił nadziei jej autentyczne oblicze”.

Ten sam wątek. Te same słowa-klucze. Nawet jednak cisza, która zapanowała na placu podczas dwóch długich momentów modlitwy – cisza całkowita, zupełna, po ludzku niemożliwa, jeśli pomyśleć o kontekście – była echem innej ciszy – tej, która wypełniała serce w autokarze w Rimini, podczas dojazdów na spotkania. To był znak tej Obecności.

Potem oczywiście cisza się skończyła. Znów rozległ się śpiew, pojawiły się flagi i zapanowała atmosfera święta, która nasunęła nam na myśl to usłyszane jakiś czas temu zdanie księdza Giussaniego: „Zwycięstwem Chrystusa jest chrześcijański lud”. Ten lud, który opuszczał Rzym stopniowo, tłocząc się w kierunku pociągów, autokarów, powodując korki na obwodnicy. Poniedziałek. Praca do podjęcia i pogłębienia. Po prostu życie. Nowe jednak.

 

 


 

PIĘKNA JEST DROGA...

 

Na beatyfikację do Rzymu wyruszyliśmy dwiema rodzinami wypożyczonym busem. Dzięki wcześniejszym przygotowaniom także dzieci świadomie i dzielnie podjęły trud pielgrzymowania. Każde jechało ze swoimi intencjami. Chętnie podejmowana przez nie modlitwa i duch służby wzbudzały nasz podziw. Mimo ogromnego zmęczenia były uważne i wyciszone.

W niedzielny poranek, po noclegu w nadmorskiej Santa Marinella, oddalonej 60 kilometrów od Rzymu, 30-osobową już grupą (w tym 14 dzieci) udaliśmy się pociągiem do stacji San Pietro. Jakże wyjątkowy był Rzym w ten poranek! Morze kwiatów Kościoła, piękne twarze, ale niestety także... niedoinformowane służby porządkowe. Dostrzegliśmy też znaki sprzeciwu – mijający nas na przejściu dla pieszych Włosi uśmiechali się szyderczo, mężczyzna teatralnie zakrywał na nasz widok twarz, a kobieta wykrzykiwała: „Non posso”. Te reakcje nie odebrały nam jednak radości. Szliśmy pewnym krokiem, czując się w Wiecznym Mieście jak u siebie.

Wkrótce okazało się jednak, że wejście na plac św. Piotra było dla naszych rodzin zbyt trudne. Tramwajem, autobusem, a wreszcie metrem dotarliśmy więc do bazyliki św. Pawła za Murami. Zdumiała nas cisza, kameralna atmosfera i majestat tej świątyni. Nad garstką skupionych wokół telebimu pielgrzymów roztaczało się błękitne niebo, a przez parasole sosen przebijało słońce. Ziemia jest pełna Twojej chwały! Czekaliśmy w radości i skupieniu. Pan jest blisko. Pozwolił nam dotknąć siebie, swojego miłosierdzia w świadectwie życia umiłowanego Sługi. Nasze oczy widziały, nasze ręce dotykały jego świętości. W znaku beatyfikacji Jana Pawła II Pan z czułością przychodził do Wieczernika naszych oczekiwań, obaw i trudu drogi. Rzymski Wieczernik oczekiwania na beatyfikację i radość z wydarzenia znalazły kontynuację w wieczornych rozmowach. Padały pytania: jaką pracę podjąć? jakie owoce przyniesie to wydarzenie? co z Polską? czy nie zmarnujemy dziedzictwa naszego błogosławionego Papieża?

Pokój wam! Nie lękajcie się! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dziękujemy ci, błogosławiony Janie Pawle II, za świadectwo niezłomnej wiary, za to, że całym swoim życiem wskazywałeś na swojego Mistrza – Jezusa Chrystusa. On zmartwychwstał, żyje i ma moc przenikać przez mury – beton niedowiarstwa i ograniczeń. Dziękujemy za horyzonty nadziei. Kiedyś tak jak Ty ucieszymy się niewymowną radością, gdy osiągniemy cel naszej wiary – zbawienie dusz.

Agnieszka Szular, Warszawa

 

 


 

NA DRODZE DO ŚWIĘTOŚCI

 

Gdy ogłoszono termin beatyfikacji Jana Pawła II, dla wielu moich znajomych oczywistym było, że trzeba zrobić wszystko, by 1 maja 2011 roku znaleźć się na placu św. Piotra w Rzymie i osobiście uczestniczyć w tym „wielkim i powszechnym święcie wiary”, jak określił to wydarzenie Benedykt XVI. Ja jednak widziałam głównie przeszkody: obowiązki, praca, no i przede wszystkim spore koszty samego wyjazdu.

Pojawiały się coraz to nowe – wydawać by się mogło coraz bardziej szalone – pomysły na to jak, czym i na jak długo udać się do Rzymu. Każdy z nich wydawał mi się jednak z różnych powodów nierealny w realizacji, ale pragnienie pojechania do Rzymu mimo wszystko nie ustawało. Gdy wreszcie okazało się, że i ja mogę udać się do Wiecznego Miasta, pojawiło się nurtujące pytanie: dlaczego, dla kogo warto podjąć wysiłek, wydać pieniądze i tam jechać? Wówczas przyszło mi do głowy takie oto porównanie: gdyby ktoś ważny, bliski, znaczący, zaprosił mnie na przykład na swoje urodziny, wtedy również mogłabym pozostać w domu, życzenia i prezent wysłać pocztą, później zaś posłuchać uważnie relacji znajomych i oglądnąć zdjęcia, ale czy tak bym zrobiła? Jeśli ten człowiek jest dla mnie ważny, to trzeba po prostu tam być. A ja przecież Janowi Pawłowi II zawdzięczam wiele – bardzo dużo jako Polka, o czym sporo ostatnio mówi się i pisze, ale jeszcze więcej jako chrześcijanka. To właśnie Jan Paweł II przez kilkanaście lat konsekwentnie pokazywał mi atrakcyjność chrześcijaństwa.

O świcie 1 maja przyozdobiony wielobarwnymi flagami i transparentami plac św. Piotra był gęsto wypełniony pielgrzymami. Miałam wrażenie, że większość z nich stanowili Polacy, ale można było dostrzec też na przykład czarnoskóre kobiety ubrane w egzotyczne garsonki z wizerunkiem nowego Błogosławionego. Zdawać by się mogło, że to jakiś chaotyczny tłum zmęczonych ludzi, a jednak sądzę, że każda z tych osób przyjechała ponaglana wdzięcznością odczuwaną wobec Jana Pawła II. Mimo że zapewne wielu z nas nigdy nie spotkało go osobiście, to jednak wszyscy przybyliśmy tam właśnie ze względu na niego. Benedykt XVI na początku homilii jasno wskazał natomiast, że w gruncie rzeczy powód jest jeszcze głębszy: „Jeden jest Bóg, jeden Chrystus Pan, który niczym most łączy ziemię z niebem, a my czujemy się w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek uczestnikami niebieskiej liturgii”. Ostatecznym powodem zawsze jest Pan. Na Niego właśnie nieustannie kierował nasz wzrok, serce, rozum, uwagę Jan Paweł II. Dlatego został nam wskazany jako wzór świętości. Jeśli chce się być świętym, warto na niego patrzeć. Co więcej, tego dnia Jan Paweł II został nam wskazany jako konkretna pomoc dla nas w tym zmaganiu o swoją świętość.Ktoś, kto był zainteresowany człowiekiem za życia, nie może przecież tak nagle przestać się nim interesować po swojej śmierci – błogosławiony Jan Paweł II, będąc w niebie, nadal interesuje się naszymi sprawami. Co więcej, teraz jest nam jeszcze bliższy, bo wie więcej od nas. To właśnie zostało obiektywnie stwierdzone w Niedzielę Bożego Miłosierdzia w Rzymie. Odtąd mogę modlić się do kogoś, na kogo kiedyś patrzyłam własnymi oczami. Tylko czy naprawdę wierzę w to, że Jan Paweł II realnie pomaga mi na drodze do świętości?

Gdy Benedykt XVI wyrzekł słowa: „Naszą władzą apostolską zezwalamy, aby sługa Boży Jan Paweł II, Papież, od tej pory nazywany był błogosławionym”, a nad jego głową odsłonięto wizerunek uśmiechającego się nowego Błogosławionego, przez kilka następnych minut na placu rozległy się gromkie oklaski, pojawiły się powiewające flagi, a nasze oczy wypełniły łzy wzruszenia. Wzruszenie jednak z definicji jest czymś, co mija. Stojąc tam, na placu św. Piotra, patrząc, słuchając, nie sposób było obok wdzięczności i tego właśnie wzruszenia nie odczuć naglącej potrzeby nawrócenia: „Ten znakomity Syn narodu polskiego przywrócił nam siłę wiary w Chrystusa, gdyż jest On Redemptor hominis, Odkupicielem człowieka” – przypominał Benedykt XVI.

Pojechałam do Rzymu, aby znów obudziło się we mnie pragnienie Pana, które nie pozwala rozsiąść się leniwie w życiu, pojechałam z konkretną intencją, pojechałam, by w jedności z całym Kościołem dziękować Bogu za tego wyjątkowego świadka Chrystusa. Chyba dlatego właśnie mogliśmy udźwignąć trud tej drogi: godziny spędzone w autokarze, samochodzie czy samolocie, bezsenne noce, długie godziny stania w kolejce na plac, zmęczenie, ścisk, popchnięcia, zniecierpliwienie. Trud drogi, który w codziennym życiu tak łatwo wywołuje zniechęcenie, niszczy siły, który prowadzi do nieporozumień i sporów, który często gasi entuzjazm i pragnienia, tutaj nie stanowił problemu. Bo znaliśmy cel.

„Błogosławiony jesteś, umiłowany Papieżu Janie Pawle II, ponieważ uwierzyłeś. Prosimy, byś nadal umacniał z nieba wiarę Ludu Bożego. Amen” – zakończył swą niedzielną homilię papież Benedykt XVI.

Agnieszka Kazun, Wrocław


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją