Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2011 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2011 (marzec / kwiecień)

Kościół

Mauro Lepori. Wezwany, by Nim żyć

Twarzą w twarz z ojcem MAUREM GIUSEPPEM LEPORIM, wybranym, by przewodzić cystersom, żyjącym we wspólnotach rozproszonych po całym świecie. Po 26 latach życia w klasztorze otrzymał powołanie w powołaniu, które dzisiaj pozwala mu „odkrywać smak we wszystkim”, nawet w tym, czego człowiek sam nie mógłby sobie nawet wyobrazić...

Davide Perillo


Drugie powołanie”, z całą doniosłością, jaką ma to słowo dla kogoś, kto zawierzył życie Chrystusowi, wstępując do klasztoru ponad ćwierć wieku temu. Pochodzi z Lugano, z kantonu Ticino, zakonnik od 1984 roku, od 1994 roku odpowiedzialny za szwajcarskie opactwo w Hauterive, teolog, filozof, autor tekstów tłumaczonych na wiele języków, ojciec Mauro Giuseppe Lepori od siedmiu miesięcy jest opatem generalnym Zakonu Cystersów. Ma 52 lata – wiek niesłychanie młody jak na tego rodzaju odpowiedzialność. Przede wszystkim jednak wybór jest rewolucją dla niego, który nagle, z dnia na dzień, musiał opuścić kanton Fryburg i przenieść się do samego centrum Rzymu, do domu generalnego. Stamtąd przewodzi czekającej wciąż na poznanie zakonnej wspólnocie, liczącej 1800 mnichów i mniszek, którzy żyją na czterech kontynentach (brakuje tylko Australii). Zanim udzieli jakiejkolwiek odpowiedzi, długo waży słowa, których używa oszczędnie. To, co się stało, nazywa jasno i prosto: „Wezwanie”. Powołanie w powołaniu, w które dobrze jest nieco się zagłębić, by zrozumieć, co oznacza żyć Nim, i nic więcej. Oto istota. „Stało się to niezwykle jasne, kiedy powtarzano moje imię podczas przeliczania głosów – mówi ojciec Lepori. – Problem nie polegał na byciu wybranym, ale na tym, że to Chrystus mnie wzywał. Czułem to bardzo mocno, przepełniony wzruszeniem i wdzięcznością”.

Co oznaczało rozliczenie się z tym „drugim powołaniem”?

Pomyślałem: „Oto Pan znów mnie wzywa z intensywnością, którą uważałem za niemożliwą”. I odczułem ją jako jakąś pełnię, jakąś większą ofiarę z życia. Tylko podtrzymując tę świadomość żywą, można iść naprzód, nie stając się urzędnikiem. Jeśli tak nie jest, pojawia się ryzyko, że pozwolę, by bardziej niż Jego wezwanie determinowały mnie żądania innych i sprawy do zrobienia. Tymczasem stając wobec Niego, mogę odkryć także wolność powiedzenia „nie”. Mogę też w wolności zauważyć, że nawet pewne nużące sprawy, niektóre aspekty pracy, którymi instynktownie nie chciałbyś się zajmować – niektóre kwestie związane z zarządzaniem, organizacją – mają w sobie życie.

Brakuje Ojcu czegoś z Hauterive? Nie wiem: rytmu życia, pewnych relacji. Po 26 latach, w tym 16 jako opat...

Nie. Co więcej, jestem zdumiony, że nie żyję w „żałobie”, której się spodziewałem. Pozostaję bardzo związany z tamtą wspólnotą, do której wciąż przynależę. Rozumiem jednak, że muszę znaleźć wspólnotę tutaj. Z całym zgromadzeniem, a przede wszystkim tutaj, w domu. Nie spędzam tu zbyt dużo czasu, ponieważ często podróżuję. Zaraz jednak po przyjeździe do domu zakonnego w Rzymie spotkałem się z zakonnikami, którymi są przede wszystkim studenci, i powiedziałem im: „Widzicie, ja nie chcę żyć w jakimś kolegium, ale we wspólnocie”. A we wspólnocie trzeba szczególnie troszczyć się o trzy wymiary: o braterstwo, czyli komunię, która przenika wszystko – odpoczynek, służbę, okazywanie sobie uwagi... Następnie o liturgię, czyli o to, by trwać w zjednoczeniu, w uznaniu tajemnicy Chrystusa i jej celebrowaniu, w pełnej uwagi trosce o tę tajemnicę. Wreszcie o pomaganie sobie w zgłębianiu Słowa, tak żeby wspólnie się uczyć i komunikować sobie to, czego słuchamy i czym każdy z nas żyje, tak w doświadczeniu, jak i w studiach, podejmując przy tym wszystkie wyzwania, przed którymi stawia nas konkretna sytuacja, bo przecież, przykładowo, Wietnamczyk i Amerykanin bardzo się od siebie różnią. To jest jednak wspólnota pod każdym względem. Z pewnością panuje tu mniej ciszy niż w Hauterive.

Co jednak tworzy taką wspólnotę? Jakie są zasadnicze czynniki, poza tymi trzema punktami?

Podczas kapituły położyłem wielki nacisk na konieczność powrotu do prawdziwej komunii życia, a nie do prostego „bycia razem”. Dzisiaj wokół jest bardzo dużo indywidualizmu, panuje kryzys relacji między osobą a wspólnotą. Wiele osób duchownych martwi się o co innego: o małą liczbę powołań, o to, czy prowadzić szkołę czy nie, czy zajmować się parafią czy nie. To wszystko zależy od okoliczności, jednak warunkiem sine qua non [niezbędnym], dzięki któremu charyzmattaki jak nasz może żyć, jest wspólnota. O ile ktoś poprzez doświadczenie nie osiągnął takiej dojrzałości, że jest w stanie żyć komunią także sam.

Skąd bierze się ten indywidualizm?

Przyczyn jest wiele. Dzisiaj nawet państwo coraz bardziej zwraca się do jednostki. Także komunikacja zdaje się celowo skonstruowana tak, aby sprzyjać takiej postawie: telefony komórkowe, Internet... W efekcie indywidualizm nasila się coraz bardziej. Nie to jest jednak sednem sprawy, problem ten bowiem na swój sposób dotyczy wszystkich czasów. Święty Benedykt mówi o nim w całej Regule. A jeśli cofnąć się w przeszłość, dojdziemy do Ananiasza i Safiry, którzy oszukują apostołów, udając, że przynależą do wspólnoty, a jednak posiadają odłożone oszczędności. To także jest indywidualizm. A więc problem występował od początku istnienia Kościoła. Piotr gani obydwoje, mówiąc: „Oszukaliście Ducha Świętego”. To jest zaproszenie do odniesienia problemu do samej Tajemnicy zawartej w tajemnicy chrześcijańskiej wspólnoty, która jest uczestnictwem w Komunii Trójcy Świętej. Celem nie jest wspólnota sama w sobie – jest ona wspólnotą, jako że Chrystus, za sprawą Ducha Świętego, pozwala nam uczestniczyć w początku i końcu całego istnienia. To nie jest woluntaryzm, to, że „trzeba być wspólnotowym”. Na pytanie: „Dlaczego muszę poświęcić się dla wspólnoty?”, nie mogę odpowiedzieć: „Ponieważ na tym polega miłość, bo wtedy nie jesteśmy egoistami...”. To są odpowiedzi moralistyczne, które nie wystarczają. By żyć tym wyzwaniem, potrzeba wymiaru kontemplacyjnego, świadomości Tajemnicy. Poświęcam swój indywidualizm i zależy mi na tym, by żyć we wspólnocie między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. „Jak Ojciec Mnie umiłował, tak i Ja was umiłowałem”. Chrystus ofiarowuje nam tę miłość, tę komunię. „Trwajcie w miłości Mojej”. Ważne jest, by do tego wracać. Przede wszystkim we wspólnotach monastycznych, wezwanych do życia pamięcią.

Wspólnota nie może istnieć bez pamięci...

Nie. Do licznych odstępstw po Soborze, ale także do tych wcześniejszych, doszło właśnie pod wpływem idei wspólnoty, która w gruncie rzeczy nie jest chrześcijańska. Albo wręcz w związku z pewnym nadużywaniem wolności: wymagam od ciebie, byś zrezygnował ze wszystkiego – czyli ze swojej wolności – dla wspólnoty, nie daję ci jednak tego wymiaru, możliwości życia wszystkim dla Chrystusa, czyli byś uczestniczył w tym wszystkim, co Chrystus ofiaruje. W ten sposób wspólnota staje się nadużyciem. Przede wszystkim tam, gdzie prosi cię o wszystko, jak w rzeczywistości zakonnej. Tymczasem trud zniesiesz tylko wtedy, gdy ponownie zostaje ci zaproponowana atrakcyjność Tajemnicy Chrystusa. Ona, kiedy jest widziana jako doświadczenie, pociąga wszystkich. Ze wszystkich kultur, wszystkich czasów. Staję tutaj wobec wielkich wyzwań. Są tutaj ludzie z czterech kontynentów, bardzo od siebie różni.

Użył Ojciec przymiotnika „nużący” dla określenia niektórych spraw, którymi musi Ojciec się zajmować, piastując tę nową funkcję. Przyszło mi na myśl jedno zdanie księdza Giussaniego o pracy jako „o najbardziej nużącym i męczącym aspekcie w relacji z Chrystusem”. Co Ojciec odkrywa w sobie w związku z tym znużeniem? Co to oznacza? Czy tylko pochylanie się nad sprawami, których sam z siebie Ojciec by nie robił?

Odkrywam, że wszystko ma swój smak, to prawda. Tylko wtedy jednak,gdy pamiętam o powołaniu, o Chrystusie, który mnie przez to wzywa. Wówczas rozumiem, że racja jest piękna, jest zawsze pozytywna. Nużące może być na przykład oczekiwanie na samolot na lotnisku, kiedy jesteś zmęczony i nie masz ochoty czytać... Zawsze musisz wydobywać rację: „Podążam za Chrystusem. Znajduję się w takim położeniu, ponieważ On mnie wzywa. Przechodzę przez to, to jednak wszystko przekształca”. Dokonuje się swojego rodzaju cud. Nagle pojmujesz piękno.

Co oznacza „pamiętać o powołaniu”? I jak zauważyć, że to się dokonuje?

Znaczy to pamięć o Chrystusie obecnym. I prawdą jest, że nużące sprawy bardzo pomagają, ponieważ rzucają wyzwanie, bardziej zobowiązują. Pośród spraw, które nam się podobają, łatwiej jest stracić ten sens. Możesz myśleć, że rzeczy ci wystarczą, że nie potrzebujesz tej tajemniczej Obecności. Zawsze jednak czymś pozytywnym jest przejście przez pustynię. Następnie nużące sprawy to te, z których nie widzę wyjścia: te, które wymagają ode mnie robienia tego, czego nie chciałbym robić; decydowania o tym, o czym nie chciałbym decydować. To są sprawy, które najbardziej skłaniają do prośby. Do zawierzenia wszystkiego Jemu, aby On uczynił cię następnie narzędziem tego, co chce uczynić.

Czym różni się, albo na czym polega głębia tego powołania w stosunku do „pierwszego powołania”, tego z czasów, gdy Ojciec wstąpił do zakonu?

Byłem powoływany do różnych spraw. Jeśli jednak chcemy rzecz uprościć, słowa, które najlepiej opisują powołanie zakonne, znajdują się w piętnastym rozdziale Ewangelii świętego Jana: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity” (J 15, 5). Człowiek zadaje sobie pytanie, czy jakaś forma powołania rzeczywiście wyda owoc dla jego życia. Kusi go, by zakwestionować jakąś formę, którą spotyka, właśnie w tym aspekcie: czy rzeczywiście ona da spełnienie mojemu życiu? Gdy byłem w klasztorze w Hauterive, by odbyć pierwszy miesiąc próby, rozważałem szczególnie intensywnie pierwszą część piętnastego rozdziału świętego Jana, do wersetu 17. Ze świadomością, że to było miejsce, w którym przylgnąłem do Chrystusa – to zapewniało płodność. To nie był już mój wymysł. Ktoś może być zakonnikiem, opatem albo biskupem, jeśli jednak nie jest zjednoczony z Chrystusem, nie jest płodny. Gdy tymczasem podążasz drogą, na której to Chrystus chce cię mieć ze sobą, płodność jest gwarantowana. I za każdym razem się odnawia. Powołaniem jest Chrystus, to nie jest jakaś rzecz, to jest relacja. A szczególne powołanie każdego polega na tym, że Chrystus dla każdego ma jakieś miejsce, jakąś formę, w której daje mu do zrozumienia: „To tutaj jesteś ze Mną zjednoczony”. To miejsce jest jak kamerton, z którym możesz się zestroić za pomocą chrześcijańskiej wspólnoty. Po to, by zachować więź z początkiem. Ponieważ pozostaje jeszcze następujący problem: gdzie znajdujesz pokarm dla twojego życia?

Jakie zadanie stoi dziś przed zakonami benedyktyńskimi?

Musimy pokazywać, że chrześcijańskie życie jest życiem ludzkim. A więc dotyczy wszystkiego. To nie jest powołanie nakierowane na jakieś specjalne zadanie, przydatne czemuś – to jest pewna całość. Reguła świętego Benedykta dotyka całego życia. Od aspektów duchowych i wzniosłych po te bardziej fizyczne, materialne. I to jest najważniejsze zadanie: trzeba pokazać poprzez życiowe doświadczenie, że chrześcijaństwo ogarnia całe człowieczeństwo. A czyni to w zależności od tego, na ile człowiek pozostaje wierny pewnym wymiarom: wspólnocie, modlitwie, pracy. Stałość, czyli przylgnięcie do wcielonego miejsca, w którym ty musisz się zmienić, a nie otoczenie albo osoby. Prawdziwe człowieczeństwo trzeba nieustannie wychowywać. Ważne jest, by klasztory żyjące według Reguły proponowały coś takiego – były miejscami wcielonymi.

Co jest najbardziej palącym problemem, którym Ojciec teraz się zajmuje?

Założywszy, że zasadniczą sprawą jest komunia, trzeba pracować nad odzyskaniem wolności. Trzeba ją wychowywać i jej towarzyszyć, cierpliwie. Wiele problemów w Kościele bierze się właśnie stąd – z wolności w przynależeniu. W byciu razem zawsze występuje więź, pewna zależność. W wolności jednak.

A jak wychowuje się wolność?

Święty Benedykt mówi, że opat musi dać mnichom słowo, które będzie „fermentem Bożej sprawiedliwości”, zaczynem. Potrzeba nauczania, wskazywania drogi, które będą jak zaczyn dla osoby. Potem jednak ta osoba musi wędrować, w sposób wolny. A więc kiedy głosi się prawdę jako obecną, fascynującą dla ciebie, wtedy wolność fermentuje, powstaje zaczyn. Tak w wolności, z czasem, osoba może wzrastać. W każdym razie wolność ugruntowuje się i wychowuje przede wszystkim wtedy, gdy jest poznawana, gdy pomaga się osobom zauważać, że ją posiadają.

Co to oznacza?

Czasem nie wiemy nawet, co oznacza wolność. Posiadamy całkowicie skrzywione wyobrażenie o niej. By ukazać, czym jest prawdziwa wolność, ważne jest przede wszystkim to, by żyć z drugim. Wejść w relację z nim. Ja muszę żyć we wspólnocie w taki właśnie sposób, starając się stworzyć z jej członkami relację. Relacja uwidacznia powab wolności. Dzisiaj w Kościele mówi się dużo, często jednak używa się słów zbyt moralizatorskich, aby być fascynującym – zbyt wiele razy powtarza się „trzeba”. Tymczasem to jest piękno, które pociąga.

O czym nieustannie przypomina Benedykt XVI...

Właśnie tak. Może na dłuższą metę wydaje się, że nic się nie dzieje. To jednak jest zaczyn. Wydaje się, że się nie zmienia, a jednak się zmienia.

W jaki sposób charyzmat benedyktyński współbrzmi z charyzmatem ruchu Komunia i Wyzwolenie? Jak Ojciec odkrył to z czasem?

Współbrzmienie pozwolił mi odkryć Pan poprzez spotkania. Zawsze dawał mi powołanie i miejsce, by nim żyć. Wezwanie, powołanie rozpala cię, jeśli jednak nie przynależysz do miejsca, które pomaga ci je nieść i nim żyć, wszystko staje się wspomnieniem. Tymczasem za każdym razem, gdy zauważałem wezwanie Pana, jednocześnie pojawiało się też miejsce, które pozwalało mi wędrować. Tak było od początku. W rzeczy samej, jedność między doświadczeniem Ruchu a doświadczeniem cystersów odkryłem w swoim życiu – podążałem jedną tylko drogą, odkrywając, że święty Benedykt jest niezwykle obecny w księdzu Giussanim – ruch Komunia i Wyzwolenie w jakiś sposób ponownie proponuje benedyktyński charyzmat.

W jakim sensie?

Jako doświadczenie człowieczeństwa i jako metodę, czyli jako miejsce, w którym to doświadczenie człowieczeństwa staje się możliwe. W tym wszystkim punktem odniesienia jest Chrystus. Tak wyglądała moja droga.

A kim jest dla Ojca ksiądz Giussani?

Spotkaniem. Rzadkim w każdym tego słowa znaczeniu. Nie spotkałem się z nim wiele razy, w przeciwieństwie do innych osób, które odcisnęły na mnie swoje piętno, jak na przykład biskup Lugano Eugenio Corecco. Za każdym razem było to jednak niesłychanie treściwe spotkanie. Naznaczyło mnie niezwykle jego człowieczeństwo oraz spojrzenie. I prawdziwe słowa, które mi dał. Pozostaje odciśnięty w mojej biednej osobie. Ponieważ był, i pozostaje, spotkaniem w Wielkim Spotkaniu.


Z RZYMU W ŚWIAT
Urodzony w 1959 r. w Lugano, ojciec Mauro Giuseppe Lepori ukończył filozofię i teologię na Uniwersytecie we Fryburgu. Wstąpił do opactwa w Hauterive (Szwajcaria) w 1984 r., w 1989 r. złożył profesję. Po 16 latach bycia opatem w Hauterive, 2 września 2010 r. został wybrany opatem generalnym Zakonu Cystersów, „wielkiej rodziny”, jak powiedział Benedykt XVI, która na całym świecie liczy ponad 80 klasztorów, w których przebywa 1800 mniszek i mnichów (w tym ponad 700 kapłanów), rozproszonych po Afryce, Ameryce, Europie i Azji. Dom generalny zgromadzenia, do którego z Hauterive przeprowadził się ojciec Lepori, znajduje się w Rzymie.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją