Ślady, numer 2 / 2011 (marzec / kwiecień) Benedykt XVI
Jezus z Nazaretu „To jest Pan!” Wjazd do Jerozolimy, Męka, Zmartwychwstanie. Następnie upór Piotra, wędrówka Kościoła... Aż po wyzwanie, rzucane nam przez Jego Obecność, wobec której „trzeba zająć stanowisko”. Właśnie ukazał się drugi tom dzieła Ojca Świętego o Jezusie. José Luis Restán
Jan nie daje nam żadnego psychologicznego wyjaśnienia czynu Judasza; (...) ewangelista poprzestaje na lakonicznym stwierdzeniu: „A po spożyciu kawałka [chleba] wstąpił w niego szatan” (13, 27). Tego, co stało się z Judaszem nie da się już wyjaśnić psychologicznie. Znalazł się on pod panowaniem kogoś innego. Kto zrywa przyjaźń z Jezusem, kto zrzuca z ramion Jego „słodkie jarzmo”, ten nie odzyskuje wolności (...); fakt zdradzenia tej przyjaźni jest następstwem działania innych mocy, na które Judasz się otworzył. Jednak światło, które wychodziło od Jezusa i przeniknęło do duszy Judasza, nie zgasło całkowicie. (...) Próbuje ocalić Jezusa i zwraca pieniądze (por. Mt 27, 3). Wszystko czyste i wielkie, co otrzymał od Jezusa, było nadal zapisane w Jego duszy – nie mógł tego zapomnieć.Jego druga tragedia – po dokonaniu zdrady – polegała na niemożności uwierzenia w przebaczenie. Jego skrucha zamienia się w rozpacz. Odtąd widzi już tylko siebie samego i swoje ciemności; nie widzi już światła Jezusa, które może rozjaśnić i pokonać również ciemności. W ten sposób ukazuje nam fałszywą odmianę skruchy; skrucha, która utraciła już zdolność nadziei i widzi jedynie własne ciemności, jest destruktywna i nie jest autentyczną skruchą. Składnikiem prawdziwej skruchy jest pewność nadziei – pewność, która rodzi się z wiary w większą moc Światła, które w Jezusie stało się ciałem.
Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, s. 80–81
Jaka jest więc prawda o Jezusie? To jest pytanie, któremu Joseph Ratzinger poświęcił swoje życie jako teolog i pasterz, a przede wszystkim jako człowiek. To jest także pytanie, które stawia sobie w drugiej części swojego monumentalnego dzieła Jezus z Nazaretu, obejmującego wydarzenia od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania. Na tych stronicach czuć wibrowanie serca człowieka poszukującego prawdy,człowieka, który spotkał osobę i przesłanie Jezusa. Wobec czegoś takiego nie można pozostać obojętnym, ponieważ, jak mówił Kierkegaard, „wobec Jezusa trzeba zająć stanowisko”.
Już we wstępie Papież-teolog nie ukrywa swoich zamiarów. Ukazuje całą prawdę o fakcie, że egzegeza, w której w jednostronny sposób dominowała metoda historyczno-krytyczna, liczy już sobie 200 lat. Jeśli naprawdę chcemy udzielić przekonującej odpowiedzi na temat Jezusa, odpowiedzi, która nie rodzi się z przesądów i z ideologicznych interpretacji, egzegeza biblijna musi znów uznać siebie za dyscyplinę teologiczną, nie umniejszając przy tym jednak pilnej potrzeby posługiwania się krytyką historyczną. Takie zadanie wyznaczyła Kościołowi konstytucja dogmatyczna Dei Verbum Soboru Watykańskiego II. Jak dotąd jednak w tej sprawie, zdaniem Papieża, niewiele zrobiono.
Od pierwszej stronicy Benedykt XVI, jak gdyby ogałacając się z atrybutów swojego ministerialnego autorytetu, wychodzi na arenę po to, by podtrzymać ostry i pełen pasji dialog z najwybitniejszymi biblistami – od tych, których stanowisko podziela, po mających zupełnie odmienne zdanie. Przede wszystkim jednak Joseph Ratzinger mierzy się z Jezusem takim, jakim Go ukazuje Pismo Święte. I dlatego z chirurgiczną precyzją posługuje się narzędziami naukowymi, zawsze jednak w kontekście wiary Kościoła, w którym zrodziły się te teksty. W rezultacie ta Postać, wypaczona przez pewien rodzaj egzegezy, rozłożona na czynniki pierwsze, w pewnym momencie nie do poznania, na stronach Jezusa z Nazaretu odzyskuje nadzwyczajną spójność, staje się zdumiewająco przekonywująca. Wobec takiego Jezusa nie można pozostać zwykłym obserwatorem. To jest Ktoś, kto przemawia do naszego życia, daje mu spełnienie i właśnie dlatego może domagać się od nas nawrócenia.
Czasami Papież zabiera głos jako polemista, tak dobrze znany kolegom i uczniom z auli uniwersyteckich Tybingi, Bonn czy Ratyzbony. Uprzejmy, zawsze odnoszący się z szacunkiem do drugiego, urzekający w posługiwaniu się swoim błyskotliwym umysłem. W pierwszej kolejności Ojciec Święty zwalcza wyobrażenie Jezusa jako polityka i rewolucjonisty, Jezusa zeloty, który miał zostać skazany na śmierć, ponieważ rościł sobie prawo do stanięcia na czele jakichś krwawych rozruchów przeciwko rzymskiemu okupantowi. To jest wyobrażenie, które sankcjonowały niektóre modne w latach 60. i 70. ubiegłego wieku teologie, roszczące sobie prawo do uprawomocnienia przemocy w celu budowania lepszego świata. A przecież gorliwość o dom Boży nigdy nie każe Jezusowi uciekać się do przemocy, „Jezus nie przychodzi jako burzyciel, nie przybywa z mieczem rewolucjonisty. Przychodzi z darem uzdrawiania. (...) Ukazuje Boga jako miłującego, a Jego potęgę – jako potęgę miłości” (Joseph Ratzinger – Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, cz. II: Od wjazdu do Jerozolimy do Zmartwychwstania, tłum. W. Szymona, Kielce 2011, s. 33).
Jezus z Ewangelii przychodzi w znaku krzyża. To Jego Męka i Zmartwychwstanie uprawomocnią roszczenie, które gorszyło izraelskich nauczycieli. I wobec licznych zaproszeń (szczerych albo fałszywych), które nakłaniają Go do potwierdzenia swojego roszczenia przy pomocy znaku, dwumian krzyż-zmartwychwstanie będzie jedynym znakiem, „znakiem Jonasza”, który Jezus da Izraelowi i światu. Jednak niezrozumienie i odrzucenie, które wywoła ta niesłychana metoda, nie dotyczy tylko Jego nieprzyjaciół. Również Piotr doświadczy tej awersji, która w konsekwencji trwać będzie przez wieki w historii jego uczniów: „Nie możesz umyć mi nóg, nie możesz umrzeć na krzyżu, Twoja poddańczość i uniżenie są niedopuszczalne”. Joseph Ratzinger mówi tymczasem, że Jezus musi pomóc nam stopniowo zrozumieć, że władza Boga jest odmienna, że Mesjasz musi wejść do chwały i wprowadzić ludzi do chwały przez cierpienie. Tak jak zrozumiał to Piotr, który przekonał się, że jego bojownicze zamiary skończyły się na wyparciu się Jezusa przy odgłosach piania koguta. Musiał nauczyć się z pokorą „podążać za”, po to by zostać zaprowadzonym tam, gdzie nie chciał iść, by ostatecznie otrzymać łaskę męczeństwa.
W GETSEMANI. Dramatyczne napięcie, zbudowane dzięki literackiemu pięknu tego tekstu, osiąga apogeum na stronicach opisujących wydarzenia z Ogrodu Oliwnego, gdzie Jezus przeżył skrajną samotność, udrękę, która wynika z bycia człowiekiem. Tam otchłań zła i grzechu ogarnęła do głębi Jego duszę, tam zdrajca Go ucałował, a uczniowie opuścili. Tam, mówi Ojciec Święty, „Jezus walczył o mnie”. Przy różnych okazjach w całej książce mówi nam o wzruszeniu Jezusa, co więcej, żywo nam je przekazuje. To jest najbardziej niezgłębiona tajemnica tego Jezusa, który jest błogosławionym Synem Ojca, którego w swoim opuszczeniu nazywa Abbà – żaden Izraelita nie użyłby tego słowa, by nazwać nim Boga Przymierza. Wypowiadając je, Jezus ukazuje intymną istotę swojej relacji z Bogiem. Zdumiewająco głębokie jest całe wytłumaczenie modlitwy w Ogrodzie, wraz z dwiema jej prośbami: jeśli to możliwe, oddal ode Mnie ten kielich, tak bym nie musiał go pić, jednak Twoja, a nie moja niech stanie się wola. „(...) w ludzkiej woli natury Jezusa jest w Nim samym obecny cały opór ludzkiej natury stawiany Bogu. (...) Jezus w ciężkich zmaganiach podnosi oporną naturę do jej rzeczywistej istoty” (tamże, s. 175).
Tak jednak jak odwołujący się do metod przemocy rewolucjonista jest pewną groteskową deformacją Jezusa z Nazaretu, tak nie przystają do Niego też wyobrażenia o dobrotliwym rabinie i zwykłym proroku. Od samego Jego wjazdu do Jerozolimy, poprzez diatrybę z celnikami i faryzeuszami w świątyni, Ostatnią Wieczerzę i wzruszenie w Ogrodzie Oliwnym, zarysowuje się wyraźnie misja Jezusa i Jego mesjanistyczne roszczenie, które w pełni ukazuje się w rozmowie z Kajfaszem. Joseph Ratzinger stawia tutaj czoła jednej z zasadniczych, nierozwiązywalnych dla współczesnej mentalności, trudności. Mam tutaj na myśli kwestię ekspiacji. Dzisiejsza mentalność nie jest w stanie pogodzić wyobrażenia Boga, który jest dobrym i miłosiernym Ojcem, z zadaniem powierzonym Jezusowi złożenia ofiary ze swojego życia za całą ludzkość. Czy to właśnie chciały nam przekazać teksty, czy też jest to może jakieś późniejsze przeformułowanie dokonane przez pierwotny Kościół? Autor prosi nas tutaj, byśmy nie wypaczali tekstów według naszych racjonalistycznych schematów, ale pozwolili się im prowadzić, porzucając nasze uprzedzenia.
Trudna rzeczywistość zła istnieje, jest tak bardzo dotykalna, że możemy zdać sobie z niej sprawę każdego dnia. To nie jest jakaś myśl, ale fakt, który skaża i niszczy życie na tysiąc sposobów. Czy myślenie o odkupieniu, które najzwyczajniej ignorowałoby straszny ciężar tego zła, po to by móc przerzucić stronicę, byłoby zgodne z rzeczywistością, albo jeszcze lepiej – słuszne? Tutaj profesor Ratzinger ukazuje swoją genialność w prowadzeniu dochodzenia w sprawie Tajemnicy i czynieniu jej dla nas zrozumiałą. Ta rzeczywistość zła, którego doświadczamy z taką goryczą i niemocą w teraźniejszości naszego życia oraz całego biegu historii, nie może być zwyczajnie ignorowana, trzeba ją pokonać i wyeliminować. To nie okrutny Bóg prosi Jezusa o niewspółmierny i nie do zniesienia trybut, jest dokładnie na odwrót. „Sam Bóg czyni siebie miejscem pojednania i w swoim Synu bierze na siebie cierpienie” (tamże, s. 247).
U STÓP KRZYŻA. Każdy z nas, ogarnięty trwogą, może tak jak Pascal odtwarzający scenę z Ogrodu Oliwnego usłyszeć słowa Jezusa, który mówi: „Te krople krwi rozlałem dla ciebie”. I rzeczywiście, z przeszytego włócznią serca Jezusa wypływa woda i krew, które są zapowiedzią Chrztu św. oraz Eucharystii – istoty Kościoła, który rodzi się u stóp krzyża.
Zróbmy tutaj dygresję, by podkreślić nadzwyczajną delikatność, szacunek oraz czułość, z jakimi na tych stronicach mówi się o narodzie żydowskim, o naszych ojcach w wierze Abrahama. Ojciec Święty bez wahania stawia czoła poważnemu przedmiotowi polemiki toczącej się między judaizmem a chrześcijaństwem: sprawie roszczenia Jezusa do boskości, znaczenia Jego nauczania, Jego skazania na śmierć oraz Jego ofiary na krzyżu. Joseph Ratzinger z nadzwyczajną wrażliwością dotyka tych zapalnych kwestii, które wciąż budzą dziś emocje. Dlatego każdy po przeczytaniu książki pokocha naród żydowski o wiele mocniej, zrozumie w sposób o wiele rozleglejszy i jaśniejszy wielką historię biblijną, w którą z konieczności wpisuje się także chrześcijańska nowość.
Dochodzimy do rozdziału poświęconego Zmartwychwstaniu Jezusa, które jest decydującym punktem tego dochodzenia, jak wyznaje autor, a jest tak, ponieważ od prawdziwości tego świadectwa zależy trwanie albo upadek chrześcijańskiej wiary. Konkluzja jest druzgocąca: bez Zmartwychwstania Jezusa mogłyby zachować się interesujące fragmenty, bardziej lub mniej przydatne idee o Bogu i człowieku, „chrześcijańska wiara byłaby jednak pozbawiona życia”. Tylko chrześcijańska wiara uprawomocnia i potwierdza roszczenie Jezusa. O czym jednak mówimy? By wytłumaczyć tę rzeczywistość, która znajduje się u podstaw apostolskiego świadectwa, Joseph Ratzinger mówi o „pewnej decydującej przemianie”, o „pewnym jakościowym skoku”: trzeba rozerwać łańcuchy po to, by wejść w pewien nowy wymiar egzystencji, zupełnie nowy rodzaj życia, który nie podlega już prawu stawania się i śmierci.
DIALOG I TAJEMNICA. Na końcowych stronicach książki Ojciec Święty prowadzi dialog ze współczesnym czytelnikiem, naznaczonym sceptycyzmem i przekonanym o domniemanej wszechmocy empirycznych nauk, równocześnie jednak pragnącym jakiejś pełni, prawdziwego życia, którego nie potrafi sobie wyobrazić ani go zdefiniować. Papież nie ukrywa wymiarów tajemnicy: ten Jezus, który ukazywał się swoim uczniom, nie był odreanimowanymi zwłokami, ale kimś, kto żył w Bogu w sposób całkowicie nowy. Nie przynależał już do naszego świata, ale był w nim realnie obecny. Czy naprawdę mogło tak być? Czy jako nowocześni ludzie możemy uwierzyć w podobne opowiadanie? Pozytywna odpowiedź na to pytanie jest wyzwaniem dla całego Kościoła. Joseph Ratzinger podejmuje je, zaczynając od dosłownego rozumienia opowiadań zawartych w Piśmie, biorąc jednocześnie pod uwagę pytania naszych czasów. Podsumowuje je stwierdzeniem, że sama nauka nie może zamknąć drzwi przed możliwością istnienia czegoś nowego, nieoczekiwanego. I zadaje sobie pytanie, czy stworzenie w głębi serca nie oczekuje ostatecznej przemiany, zniesienia wszelkich ograniczeń, doświadczenia pełni i harmonii, na które potajemnie żywi nadzieję.
W każdym razie Zmartwychwstanie, które wykracza poza historię i otwiera drzwi do innego wymiaru, odcisnęło na historii namacalne piętno. Nie do pojęcia byłby misyjny entuzjazm albo zapał i odwaga pierwszych wspólnot chrześcijan, jeśli w tym wszystkim, czego doświadczyli, nie wydarzyłoby się coś niewyobrażalnego, co pozwoliło im przezwyciężyć traumę śmierci Jezusa na krzyżu. Dlatego opowiadanie o Zmartwychwstaniu samo z siebie przekształca się w eklezjologię: nadaje kształt Kościołowi i skłania do wyruszenia na misję. Zaczyna się więc czas Kościoła, który może zrozumieć dramat krzyża i orędzie o zbawieniu osiągniętym tylko poprzez cierpienie Syna Człowieczego. Zwłaszcza Piotr może w tym momencie zrozumieć, że był mało przewidujący, kiedy zawzięcie spierał się z Mistrzem o szczegóły. Zbawienie nie mogło przyjść poprzez narzuconą władzę, ale tylko poprzez miłość, która domaga się nawrócenia.
Tak zaczyna się czas Kościoła, ten czas, który jest pośrednikiem między historią ziemską Jezusa a Jego chwalebnym przyjściem na końcu czasów. Kiedy Jezus wstępuje do Ojca, nie opuszcza swoich, ale wciąż jest obecny, wciąż się objawia w naszym życiu. I tutaj Ojciec Święty rozważa udręki współczesności: „Również dzisiaj łódź Kościoła płynie po wzburzonym oceanie czasu, przy przeciwnym wietrze historii. Wówczas wydaje się, że musi zatonąć. Jednak Pan jest obecny i przychodzi w odpowiednim czasie” (tamże, s. 302). Tak, On nieustannie przychodzi w swoim Słowie, w sakramentach i w świadectwach świętości. I są momenty, mówi Ojciec Święty, w których to Jego objawianie się poprzez osoby dotknięte przez Jego łaskę „naznacza historię”, tak jak stało się to ze świętym Franciszkiem i świętym Dominikiem na przełomie XII i XIII wieku, a w wieku XVI ze świętą Teresą z Ávila i świętym Ignacym Loyolą. Książka Papieża-teologa, badacza, osoby wierzącej i człowieka, który zebrał w niej owoce pracy całego swojego życia, kończy się natomiast prostym i pełnym pasji wezwaniem skierowanym do Boga, by „posłał nowych świadków swej obecności, w których przychodzi On sam” (tamże, s. 309). |