Ślady
>
Archiwum
>
2011
>
styczeń / luty
|
||
Ślady, numer 1 / 2011 (styczeń / luty) Dodatek online. Żywa pagina: Kościół Rozumienie wiary "Światłość świata" Francesco Ventorino „Chrześcijaństwo przynosi radość” – to refren powtarzający się w życiu Ojca Świętego oraz w tym wywiadzie-rzece, w którym spojrzenie Benedykta XVI ogarnia rzeczywistość. Pedofilia, męczeństwo, seksualność, Eucharystia… Papież stawia czoła wszystkiemu, odwołując się do „Bożej normy, która przychodzi do nas jako rzeczywistość”*.
Tym, co uderza podczas lektury wywiadu udzielonego przez Papieża swojemu rodakowi Peterowi Seewaldowi, jest pozytywne spojrzenie, którym człowiek, Joseph Ratzinger, zwykł spoglądać na wszystko. Sekret tego spojrzenia zdradza już w pierwszych kwestiach: „Przez całe moje życie jak refren powtarza się, że chrześcijaństwo przynosi radość, daje szerokość spojrzenia. W końcu nie do zniesienia byłoby życie kogoś, kto ciągle jest tylko przeciwko” (s. 23). To spojrzenie więc, które rodzi się z inteligencji wiary, bada również najbardziej złożony i problematyczny fenomen, fenomen nowoczesności, dostrzegając ostatecznie nawet w nim aspekt, który trzeba dowartościować, co więcej, prawdziwą moralność: „Nowoczesność nie jest zbudowana tylko z elementów negatywnych. Gdyby tak było, nie mogłaby dłużej istnieć. Niesie w sobie wielkie moralne wartości, które pochodzą także z chrześcijaństwa i właśnie przez chrześcijaństwo zostały jako wartości wszczepione w świadomość rodzaju ludzkiego” (s. 32). Tych właśnie wartości musi bronić także Papież. Podobne spojrzenie jest w stanie wniknąć w to, co Kościół nazywa mysterium iniquitatis, w tajemnicę zła, dramatycznie uwydatniającą się dzisiaj w zdradzie, której dopuściła się niemała liczba księży: „Jest tajemnicą, że ktoś, kto oddał się świętości, tak całkowicie ją traci, może stracić same jej źródła”. Bo przecież „musiał czuć przynajmniej w momencie święceń kapłańskich tęsknotę za wielkością i czystością, bo w innym przypadku nie wybrałby tej drogi. Jak ten ktoś może potem tak upaść?”. Również ta bezgraniczna i niepojęta niegodziwość „dowodzi, że Chrystus założył Kościół i go podtrzymuje” (s. 48–49). To paradoks, ale nawet działania fałszywych proroków mogły w jakiś sposób przynieść pozytywny rezultat – utwierdzenie w pewności co do obecności Zmartwychwstałego Pana.
Dobro i prawda. Takie stanowisko wobec rzeczywistości prowadzi Benedykta XVI do pojmowania w najgłębszej prawdzie kwestii seksualności („Poprzez seksualność [człowiek] uczestniczy w stwórczej mocy Boga”, s. 114), dóbr tego świata oraz samej władzy. Na pytanie dziennikarza o to, kiedy Ojciec Święty skłoni Kościół do tego, by zrezygnował ze swoich dóbr, kiedy świat ujrzy donośny gest wyrzeczenia się, ubóstwo Kościoła, Joseph Ratzinger odpowiada, poprawiając pytanie: „Trzeba pytać, w jakiej mierze jeszcze jakaś rzecz rzeczywiście służy całości” (s. 139). Nie można lekkomyślnie wyzbyć się dóbr, jeśli pozwalają one służyć. Z tym silnym i wielkodusznym sercem zostają podjęte wielkie wyzwania współczesności, przede wszystkim wyzwanie rzucane przez ludzki postęp. Postęp jest poznaniem, a poznanie jest władzą; jest jednak trzeci, zasadniczy punkt widzenia, który dotyczy dobra. „Gdy bowiem władza jest napędzana tylko wiedzą, ten rodzaj postępu staje się rzeczywiście niszczycielski”. Widzimy ludzką władzę wybujałą w nadzwyczajny sposób; „wraz z nią nie rośnie jednak etyczny potencjał ludzkości” (s. 55). Jak więc powinno być? Kwestia władzy wiąże się z kwestią prawdy. Koncepcja władzy wzbudza dzisiaj podejrzenie, być może dlatego, że nadużywano władzy: „W imię prawdy dochodziło do nietolerancji i okrucieństwa” (s. 61). W każdym razie odłożenie na bok prawdy, ponieważ uchodzi za nieosiągalną, mogłoby doprowadzić do zgubnych rezultatów. Jeśli człowiek nie jest zdolny do prawdy, nie jest też zdolny do moralności, ponieważ nie obowiązywałaby go żadna norma – jedynym liczącym się kryterium stałaby się opinia większości, jednak „jak niszczycielskie mogą być większości, pokazała w wystarczający sposób historia”. Chrześcijanie muszą mieć odwagę powiedzieć: „Tak, człowiek musi szukać prawdy; jest do tego zdolny” (s. 62). Są wezwani do tego, by przeszkodzić rozpowszechnianiu się pewnego rodzaju „negatywnej tolerancji” (s. 63), która usuwa krzyże z miejsc publicznych, co wyklucza prawdziwą tolerancję. Taka tolerancja mogłaby doprowadzić do konkluzji, „że religia, że wiara chrześcijańska nie może wyrażać się w sposób widzialny” (s. 63). Tak rozumiana tolerancja jest wrogiem wolności. To wszystko każe znów powrócić do zagadnienia Boga, co więcej – do pierwszeństwa Boga. W istocie, kiedy Boga brakuje, „to chociaż wszystko inne może być jeszcze całkiem rozsądne, jednak wtedy człowiek traci swoją godność i swoje człowieczeństwo, a przez to zniszczone zostaje to, co istotne” (s. 76). Jest to jeden ze znaków czasu, który musi być dla nas, chrześcijan, ponaglającym wyzwaniem. „Musimy ukazać, że nieskończoność, której człowiek pragnie, może przyjść tylko od Boga, że Bóg jest pierwszą koniecznością” (s. 72–73). Nie chodzi jednak o jakiegoś Boga, który w jakiś sposób istnieje, ale o Boga, który nas zna, mówi do nas, dotyczy nas, Boga, który przychodzi w Chrystusie. Chodzi więc o to, by jasno dać do zrozumienia, że my, chrześcijanie, patrzymy na Chrystusa, który przychodzi. „Często ten Przychodzący bywa przedstawiany za pomocą prawdziwych, ale zarazem przestarzałych formuł. W kontekście naszego życia one już nie przemawiają i zdarza się, że nie są już dla nas zrozumiałe” (s. 75). Będziemy mogli Go komunikować tylko wtedy, gdy będziemy żyć chrześcijaństwem jako wydarzeniem. Tylko wtedy będziemy mogli wyrażać to również w nowy sposób: „Intelektualne tłumaczenie zakłada tłumaczenie egzystencjalne” (s. 75). Obok tego zadania uczynienia naszej wiary bardziej zrozumiałą, staje zadanie cierpliwego rekonstruowania jedności chrześcijańskiej tkanki. Nie chodzi o jakąś taktykę albo politykę, ale o „zbliżenia pełne wewnętrznej wrażliwości” (s. 99). A świat potrzebuje mocnej dawki świadectwa, racjonalnie umotywowanego i ugruntowanego, świadectwa „o jednym Bogu, który mówi do nas w Chrystusie” (s. 100).
„Bezsilny człowiek”. Wielkim wzmocnieniem dla Kościoła jest jego liturgia. Liturgia nie może redukować się do „autocelebracji wspólnoty”, musi natomiast być na nowo odkryta jako „wydarzenie, przez które człowiek daje się wprowadzić w wielkość wiary i modlitwy Kościoła” (s. 116). Chodzi o to, żebyśmy „udali się w kierunku całości wiary, rozumieli ją, wewnętrznie w niej uczestniczyli, a także nadawali liturgii godną formę, dzięki której stanie się ona piękna i będzie przynosić radość” (s. 165). W Eucharystii Chrystus jest obecny realnie – to jest wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. „Jeśli chcemy, aby w świecie następowała jakaś poprawa, to jest to możliwe tylko dzięki Bożej normie, która przychodzi do nas jako rzeczywistość” (s. 165). Do tego Człowieka, który jest Bogiem, Benedykt XVI zwraca się jako „bezsilny człowiek” (s. 19); jeszcze bardziej bezsilny niż inni ludzie, właśnie dlatego, że świadomy swojego nadzwyczaj wyjątkowego zadania w Kościele – bycia tym, który aby nie „wszystko pozostawało otwarte”, podejmuje „ostatecznie wiążącą decyzję, dzięki której będzie jasne, co jest wiarą Kościoła, a co nią nie jest” (s. 20). Innymi słowy, jest skałą, ostatecznym punktem odniesienia dla chrześcijańskiej wiary, bo „gdzie jest Piotr, tam jest Kościół” (s. 20). Prymat Piotrowy jest jednak w pierwszej kolejności prymatem męczeństwa, najwyższego świadectwa o Chrystusie. „Ma swoje znaczenie to, że pierwsi papieże byli męczennikami” (s. 22). |