Ślady, numer 1 / 2011 (styczeĹ / luty) Ĺťycie CL. Gest charytatywny
Ty jesteĹ mnÄ
. Prawo "ja" Zaczyna siÄ z wielu powodĂłw. âCoĹ, co dokonuje siÄ terazâ, pokonuje myĹli i wystawia na prĂłbÄ wiarÄ. Genua, Arezzo, Madryt, nastÄpnie Szkocja, Rosja... DoĹwiadczenia mĹodych i dorosĹych poĹrĂłd chorych, ubogich albo w przytuĹkach, gdzie bezinteresownie dzielÄ
siÄ swoim wolnym czasem, ktĂłrego nie majÄ
zbyt wiele. Czasem, âktĂłry zbawia wszystkoâ. Alessandra Stoppa
To wĹaĹnie zainteresowanie siÄ innymi, komunikowanie siebie innym umoĹźliwia nam speĹnianie najwyĹźszego, co wiÄcej, jedynego obowiÄ
zku Ĺźycia, ktĂłrym jest zrealizowanie siebie, speĹnienie siebie. (...) Skoro prawem istnienia jest dzielenie siÄ samym sobÄ
, powinniĹmy zatem wspĂłĹdzieliÄ wszystko, kaĹźdÄ
chwilÄ. Na tym polega (...) ĹwiÄtoĹÄ.
MogÄ sobie uzmysĹowiÄ caĹe znaczenie sĹowa âmiĹoĹÄâ (caritas), kiedy pomyĹlÄ o tym, Ĺźe Syn BoĹźy, ktĂłry nas kocha, (...) staĹ siÄ ubogi jak my, âwspĂłĹdzieliĹâ naszÄ
nicoĹÄ. (...) Chrystus jednak jest obecny teraz: nie âbyĹâ, nie âurodziĹ siÄâ kiedyĹ, lecz âjestâ, ârodzi siÄâ dzisiaj: to KoĹciĂłĹ. KoĹcióŠjest Chrystusem obecnym teraz.
Ja nie wiem, nie jestem w stanie okreĹliÄ, nie posiadam tego, czego oni naprawdÄ potrzebujÄ
. Jest to miara, ktĂłrej ja nie posiadam: jest to miara, ktĂłra jest w Bogu. (...) wĹaĹnie dlatego, Ĺźe ich kochamy, to nie my czynimy ich szczÄĹliwymi (...). Tylko KtoĹ Inny moĹźe ich usatysfakcjonowaÄ. Kto jest racjÄ
wszystkiego? Kto wszystko stworzyĹ? BĂłg.
PrzepiÄknie. â Co przepiÄknie?â. Marina nie pyta bez powodu. SzeĹciuset powaĹźnie chorych pacjentĂłw, ludzie hospitalizowani nawet po 40 lat, wiÄkszoĹÄ z nich juĹź nigdy nie wstanie z Ĺóşka. Jak Concettina, ktĂłra dzieli pokĂłj z TeresÄ
. Nie prowadzÄ
jednak dĹugich rozmĂłw, bo Teresa porusza tylko powiekami. Paverano w Genui jest swojego rodzaju maĹym miastem, jest tu 27 oddziaĹĂłw dla upoĹledzonych fizycznie albo psychicznie. MĹodzieĹź wychodzi jednak stamtÄ
d, patrzy na MarinÄ i jej dziÄkuje: przepiÄknie. âCo jest w tym piÄknego? â nie przestaje dociekaÄ Marina. â Tutaj jest tylko cierpienieâ. To ona ich tu przyprowadziĹa. Jest ich nauczycielkÄ
, sprawa jednak wymknÄĹa jej siÄ spod kontroli.
Plan byĹ prosty: pokazaÄ tym mĹodym ludziom, Ĺźe istnieje takĹźe Ĺźycie przepeĹnione cierpieniem. Nie mieli o tym pojÄcia â zrozumiaĹa to, sĹyszÄ
c prowadzone przez nich w klasie rozmowy. Dlatego zdecydowaĹa siÄ zaprowadziÄ ich do Paverano. Potem oni sami chcieli tam wrĂłciÄ. Jeden, dwa, trzy razy. Do pierwszych doĹÄ
czyli nastÄpni. To staĹo siÄ ich gestem charytatywnym. âNigdy nie przyszĹoby mi do gĹowy, Ĺźeby siÄ go podjÄ
Ä, nawet dla samej siebieâ â mĂłwi Marina. RobiĹa juĹź wiele rzeczy bezinteresownie, robiĹa je, sĹuĹźÄ
c Ruchowi. Gest charytatywny staĹ siÄ jednak czymĹ innym, nie moĹźe siÄ juĹź bez niego obejĹÄ. âPotrzebujÄ widoku twarzy moich uczniĂłw, kiedy przebywajÄ
z tymi chorymiâ. Chce widzieÄ, jak wzruszajÄ
siÄ na widok maĹej dziewczynki, ktĂłra caĹe dnie spÄdza w kojcu, bijÄ
c siÄ po gĹowie i rwÄ
c kartki papieru. A potem widzieÄ ich, gdy nastÄpnym razem wracajÄ
ubrani na sportowo po to, by z niÄ
byÄ. Albo widzieÄ GiuliÄ karmiÄ
cÄ
FulviÄ, ktĂłra nie widzi, nie sĹyszy ani nie mĂłwi i chodzi boso, poniewaĹź jest to jedyny sposĂłb, by poczuÄ rzeczywistoĹÄ.âGiulia byĹa z niÄ
, patrzÄ
c na niÄ
z takÄ
miĹoĹciÄ
, Ĺźe doprawdy wprawiĹa mnie tym w zakĹopotanieâ.
CoĹ siÄ dokonywaĹo. CoĹ, co nie znika. Fakt wnika w gĹÄ
b: âKiedy wracam do domu z Paverano, zabieram siÄ do nauki, jestem z mojÄ
mamÄ
â czujÄ siÄ innaâ â mĂłwi Alessia. Ona i jej koledzy poszli do Paverano, Ĺźeby âzrozumieÄâ Ĺźycie innych, tymczasem zaczÄli stawiaÄ sobie pytania dotyczÄ
ce ich Ĺźycia. âNie myĹlÄ o sobie juĹź tak jak wczeĹniej â opowiada Alessandra. â Nie mĂłwiÄ juĹź: ÂŤJestem zadowolona, jestem niezadowolona...Âť tak, jak mĂłwiĹam to wczeĹniejâ. ZmieniĹy siÄ takĹźe relacje w klasie. Przez rok podejmowania gestu charytatywnego zobaczyli, Ĺźe kaĹźdy ma w Ĺrodku âpragnienie dawania siebieâ â kontynuuje swojÄ
opowieĹÄ Marina. â RadoĹÄ rodzÄ
ca siÄ, gdy to pragnienie wydostaje siÄ na zewnÄ
trz, jest znakiem, Ĺźe czĹowiek â mniej lub bardziej Ĺwiadomie â Ĺźyje prawem ÂŤjaÂť, prawem Ĺźycia, ktĂłrym jest miĹoĹÄâ. WidzÄ
c przepeĹniajÄ
ce tych mĹodych ludzi szczÄĹcie, zaprosiĹa ich, by opowiedzieli o tym, czym ĹźyjÄ
, MĹodzieĹźy Uczniowskiej (GS): âW ten sposĂłb gest zostaĹ podjÄty takĹźe przez uczniĂłw i dorosĹych ze wspĂłlnotyâ. Tego roku, tuĹź po rozpoczÄciu zajÄÄ szkolnych, jej uczniowie poprosili jÄ
o wznowienie inicjatywy. Nie po to jednak, by zanieĹÄ ludziom stamtÄ
d nieco miĹoĹci (caritas), bo to miejsce samo w sobie jest widowiskiem miĹoĹci. âIdziemy tam siÄ trenowaÄâ. NauczyÄ siÄ prawa Ĺźycia. Nawet jeĹli staje siÄ to zrozumiaĹe dopiero później, gdy juĹź siÄ to robi.
POWOLI, STOPNIOWO. Albo teĹź zaczynajÄ
c z pierwszego lepszego powodu. Dasza podjÄĹa gest charytatywny, poniewaĹź robili to jej przyjaciele, ktĂłrzy chodzili do przytuĹku GoĹubka w Nowosybirsku na Syberii. âNie robimy niczego nadzwyczajnego: Ĺpiewamy, czasem rozmawiamy z jego mieszkaĹcamiâ. Za kaĹźdym razem jednak, gdy spotkanie siÄ koĹczy, nie moĹźe siÄ doczekaÄ nastÄpnego razu. âTam budzi siÄ we mnie tÄsknota za nieskoĹczonoĹciÄ
â â Dasza nie potrafi powiedzieÄ niczego wiÄcej. Jednak dopĂłki powĂłd nie stanie siÄ jasny, ânigdy nie bÄdzie moĹźna byÄ spokojnymâ â przypomina w Sensie gestu charytatywnego ksiÄ
dz Giussani. Nie jest waĹźna przebyta droga, nie jest waĹźny sposĂłb, w jaki siÄ zaczyna â zaczyna zawsze BĂłg. Tak jak w Ĺźyciu Aleksandry, ktĂłra odczuwaĹa potrzebÄ zrobienia czegoĹ dobrego i natknÄĹa siÄ na Misjonarki MiĹoĹci Matki Teresy z Kalkuty, opiekujÄ
ce siÄ dzieÄmi z zespoĹem Downa. Pierwszy krok zostaje postawiony â tak w Genui, jak w Nowosybirsku albo w Moskwie, gdzie idea okazaĹa siÄ jasna juĹź pierwszego dnia: âNasza pomoc nie znaczy nic dla tych dzieci, ani nawet dla siĂłstr. ByĹoby czymĹ Ĺmiesznym myĹleÄ, Ĺźe speĹnia siÄ dobry uczynekâ.
Nie przestawaĹa jednak tam chodziÄ, myĹlÄ
c o tym, Ĺźe musi znaleĹşÄ znaczenie tego niesprawiedliwego cierpienia. âI wszystkich chwil w Ĺźyciu, ktĂłre wyraĹşnie przepeĹnia bezcelowe cierpienie â mĂłwi. â Potem zrozumiaĹam â odrywajÄ
c swoje Ĺźycie i swoje sÄ
dy od automatycznoĹci, od przyzwyczajenia â Ĺźe moim problemem byĹo wĹaĹnie to pytanie o znaczenie: co podtrzymuje je we mnie Ĺźywym? Co odnawia zawsze fundamenty mojej wiary i czyni moje serce zdolnym do prawdziwej miĹoĹci? ZrozumiaĹam to, podejmujÄ
c gest charytatywny, stopniowo, z czasemâ. Powoli, stopniowo â jak mĂłwi ksiÄ
dz Giussani â âÂŤmaĹy czas wolnyÂť zbawia caĹa resztÄâ. ObecnoĹÄ tych dzieci i siĂłstr âkaĹźe mi poszukiwaÄ sensu mojego Ĺźycia â mĂłwi Aleksandra. â KaĹźe mi szukaÄ potwierdzenia tego, Ĺźe istnieje Ten, ktĂłry zna powody wszystkiego, dlatego nic nie jest bez sensuâ. Kocha te dzieci, poniewaĹź jej przeznaczenie jest z nimi zwiÄ
zane w niepojÄty sposĂłb: âTo nie ja je obejmujÄ, one zostaĹy mi dane po to, bym objÄĹa caĹe swoje Ĺźycieâ. Dzielenie kilku godzin w miesiÄ
cu przekracza kaĹźdy zamiar i zanurza w prawdziwej mierze potrzeby. Mierze, ktĂłrej nikt nie posiada.
Odkrycie tego sprawia bĂłl. Eugenia cierpiaĹa i pĹakaĹa przed kobietÄ
z Maroka, wdowÄ
z dwĂłjkÄ
dzieci,ktĂłrym dawaĹa z siebie wszystko. Wraz z innymi zaczÄĹa zanosiÄ im paczki z Banku SolidarnoĹci (Banco di SolidarietĂ ) do starego wiejskiego gospodarstwa.
âCHCIAĹ DAÄ JE TAKĹťE MNIEâ. Kilka dawnych obĂłr bez ogrzewania, w ktĂłrych Ĺźyje okoĹo dziesiÄciu rodzin RomĂłw i ludzi innych nacji, w Foiano della Chiana, niedaleko Arezzo. âTak bardzo przywiÄ
zaĹam siÄ do tej kobiety i jej dzieci, Ĺźe nie pragnÄĹam niczego innego, jak tylko znaleĹşÄ im godne mieszkanieâ. ZnalazĹa o wiele wiÄcej: dobrÄ
pracÄ, pewne zakwaterowanie i wyĹźywienie, poĹoĹźonÄ
niedaleko szkoĹÄ. Kobieta jednak nie przyjÄĹa niczego i zostaĹa w gospodarstwie. âChciaĹam zostawiÄ wszystko â opowiada Eugenia. â Potem coĹ mnie tknÄĹo i siÄgnÄĹam po Sens gestu charytatywnego, gdzie przeczytaĹam, Ĺźe Chrystus mĂłgĹ radykalnie zmieniaÄ sytuacje, tymczasem wspĂłĹdzieliĹ wszystko. ÂŤStaĹ siÄ ubogi jak myÂť. On na wszystko i na wszystkich miaĹ inne spojrzenie i chciaĹ daÄ je takĹźe mnieâ â poĹrĂłd draĹźniÄ
cych zapachĂłw gospodarstwa, w ktĂłrym brakuje wszystkiego. Wtedy wrĂłciĹa.
Gdy tylko przyszli z Antonim, zaraz otoczyĹy ich wszystkie dzieci. PrzynieĹli coĹ w rodzaju duĹźego stoĹu, tak Ĺźeby wszyscy mogli przy nim rysowaÄ. To piÄkno wciÄ
Ĺź siÄ wydarza takĹźe w inne poranki, pod okiem zdumionych matek. WczeĹniejsza niemoc rozjaĹniĹa sposĂłb, w jaki naleĹźy z nimi byÄ, nowe zaangaĹźowanie.
Pewnego dnia mama jednego chĹopca podeszĹa do Eugenii i zapytaĹa stanowczo: âCo zrobiĹaĹ mojemu synowi?â. ZaniepokoiĹa siÄ: âCo zrobiĹam? Nie wiem. â Codziennie chodzi do szkoĹy, nastawia dwa budziki, wstaje o godzinÄ wczeĹniej, Ĺźeby siÄ przygotowaÄ, nakĹada Ĺźel na wĹosy, idzie na autobus. Co mu powiedziaĹaĹ?â. Ona tylko pomogĹa mu przygotowaÄ siÄ do egzaminu dopuszczajÄ
cego do nauki w nowym roku szkolnym. A Daniele, mĹody inĹźynier, jeĹşdziĹ z nim nocÄ
do swojego biura, Ĺźeby uczyÄ go matematyki. âTo lata historii, ktĂłra mnie wzrusza â mĂłwi Eugenia. â WydaĹa ona wiele owocĂłw, obfitowaĹa w trudne momenty, nieustannie zmieniaĹy siÄ metody i czas. Problemy czÄsto zamiast siÄ rozwiÄ
zywaÄ tylko siÄ komplikowaĹyâ.
Nie wie, jak wszystko potoczy siÄ dalej. âZa kaĹźdym razem jednak, kiedy stawiam krok, by tam wrĂłciÄ, jestem wolna od myĹli, bilansĂłw. Kiedy dostrzegam wyĹaniajÄ
ce siÄ potÄĹźne spojrzenie, ktĂłrym BĂłg mnie ogarnia, zawsze rodzi siÄ nowa dyspozycyjnoĹÄâ. To samo spojrzenie, ktĂłrym BĂłg ogarnia rĂłwnieĹź tych nieznajÄ
cych Go za dobrze ludzi. Gdy podÄ
ĹźaĹa za potrzebÄ
drugiego, eksplodowaĹa jej potrzeba: âBycie z nimi jest byciem z dziaĹajÄ
cÄ
TajemnicÄ
, ktĂłra dokonuje wszystkiego, ktĂłra wszystko poruszaâ.
BEZ MIARY. JeĹli ta miara Tajemnicy zwyciÄĹźa w tobie, moĹźesz dawaÄ bez miary i otrzymywaÄ wiÄcej. âNatychmiast jasne staĹo siÄ dla mnie, Ĺźe nie chodziĹem tam dla jakiegoĹ zysku, Ĺźeby coĹ mi siÄ zwrĂłciĹoâ. Nawet nie ze wzglÄdu na uczucie. KsiÄ
dz Javier Prades, rektor WydziaĹu Teologicznego San Damaso w Madrycie przez siedem lat opuĹciĹ gest charytatywny tylko jeden raz.
Kiedy sĹuchasz jego opowieĹci o domu SiĂłstr MiĹoĹci, to jakbyĹ go widziaĹ. Wchodzi z pustymi rÄkami do tych pokoi przypominajÄ
cych szpitalne sale, nie przynosi niczego z tego, co wie. SÄ
tam ludzie ze swoim cierpieniem i sÄ
jego dĹonie. Z caĹÄ
ich nieudolnoĹciÄ
dotykania i mycia nieuleczalnie chorych ciaĹ. âOni od razu czujÄ
, jeĹli nie wiesz, jak ich ÂŤwziÄ
ÄÂť. DajÄ
ci to do zrozumienia. Czasem robiÄ
to w przykry sposĂłbâ. Relacje z nimi ograniczajÄ
siÄ do minimum sĹĂłw, czÄsto sÄ
caĹkowicie milczÄ
ce. âKiedy jednak widzisz cieĹ uĹmiechu na ich twarzach, otrzymujesz stokrotne wynagrodzenieâ. Przez wiele lat zadawaĹ sobie pytanie na temat gestu charytatywnego, na temat Ĺźycia gestem charytatywnym: âW kapĹaĹskiej formacji ma siÄ do czynienia z dziesiÄ
tkami doĹwiadczeĹ solidarnoĹci, jednak drogÄ prowadzÄ
cÄ
do wzrostu mojego czĹowieczeĹstwa odkryĹem dopiero w wiernoĹci temu gestowiâ.
W tym domu przyjmuje siÄ osoby starsze i chore na AIDS. Przyjaciele z madryckiej wspĂłlnoty chodzÄ
tam raz w miesiÄ
cu, odmawiajÄ
AnioĹ PaĹski, czytajÄ
krĂłtki fragment Sensu gestu charytatywnego, potem dzielÄ
siÄ na dwie grupy: jedni udajÄ
siÄ do osĂłb starszych, drudzy do chorych. Na koniec spotykajÄ
siÄ, by razem odmĂłwiÄ ChwaĹa Ojcu i opowiedzieÄ sobie o tym, co siÄ wydarzyĹo. Najpierw mĂłwiÄ
o siostrach. Patrzenie, jak sĹuĹźÄ
i pracujÄ
â po ludzku, ale w sposĂłb doskonaĹy â âjest dla nas pierwszym wychowawczym faktem â mĂłwi Rafael, ktĂłry jest adwokatem. â Wzruszasz siÄ, gdy widzisz je zawsze tak radosne â one przecieĹź ĹźyjÄ
w tym miejscu codziennie, przez caĹy dzieĹâ. Odwiedziny w instytucie staĹy siÄ jednym z gestĂłw, ktĂłre madrycka wspĂłlnota otacza najwiÄkszÄ
troskÄ
. âTo zasadnicza sprawa dla mojego Ĺźycia â mĂłwi dalej Rafael. â WiernoĹÄ pewnemu aspektowi wychowawczej drogi otworzyĹa przede mnÄ
na oĹcieĹź chrzeĹcijaĹskie doĹwiadczenie. ZaczÄ
Ĺem rozumieÄ caĹÄ
resztÄâ. To jest piÄkno, ktĂłre rozlewa siÄ na Ĺźycie oraz na innych.
Kiedy wychodzi z domu, by udaÄ siÄ na gest charytatywny, starsza, dziesiÄcioletnia cĂłrka chce iĹÄ razem z nim. Gest âprzyciÄ
gaâ. W ten sposĂłb w zabawach oraz w wycieczkach organizowanych dla chorych zaczÄĹy uczestniczyÄ takĹźe rodziny: âByliĹmy razem na stadionie, w zoo, w muzeum lotnictwaâ â opowiada RamĂłn. Sobota po sobocie, te lata odcisnÄĹy siÄ w nim. Odkrywa to teraz w biurze, stajÄ
c wobec popeĹniajÄ
cych bĹÄdy kolegĂłw. Nie jest z nimi Ĺatwo, patrzy na nich jednak i zarysowuje mu siÄ przed oczami jeden fakt: âOni sÄ
jak ja â stworzeni i potrzebujÄ
cy. SÄ
mi dani, a wiÄc jesteĹmy razemâ. CzymĹ niesamowitym dla ludzi dorosĹych jest widok konkretnej drogi. âTo genialnoĹÄ ksiÄdza Giussaniego â tĹumaczy ksiÄ
dz Prades. â Jest pewna metoda, ktĂłrej trzeba siÄ poddaÄ, aby zweryfikowaÄ istotÄ wiaryâ â aby nauczyÄ siÄ pojmowania caĹego Ĺźycia jako wspĂłĹdzielenia. Tak jak przeĹźywaĹ je Jezus. Tak jak On na nie patrzyĹ.
GEST I MYĹL. IdĹş, aby daÄ, a dosiÄgnie ciÄ ta czuĹoĹÄ. Wie o tym Jeong-Yon, ktĂłra zapĹakana zawisĹa na szyi siostry Aelredy: âPowinnam byĹa wczeĹniej poznaÄ podobne temu miejsceâ. Po raz pierwszy poszĹa na gest charytatywny do klasztoru SiĂłstr Jezusa MiĹosiernego w Edynburgu w Szkocji. PodÄ
ĹźyĹa po prostu za MariÄ
i Giacomo, ktĂłrzy raz w tygodniu oddajÄ
swĂłj wolny czas, by spÄdziÄ go w stoĹĂłwce dla bezdomnych z miasta, gdzie ludzie, ktĂłrzy nie wiedzÄ
nawet, jak siÄ nazywajÄ
, otrzymujÄ
wsparcie i imiÄ. Kilka osĂłb z Ruchu podaje do stoĹu, myje owoce i warzywa, sprzÄ
ta kuchniÄ. âTo jest ogromny wychowawczy gest dla nas â opowiada Giacomo, ktĂłry robi w Szkocji doktorat. â Tutaj ludzie czÄsto stajÄ
siÄ katolikami po przejĹciu jakiejĹ intelektualnej drogiâ. Jest to tymczasem tak prosty gest, Ĺźe nie moĹźna wziÄ
Ä go za jakÄ
Ĺ myĹl. To jest Ĺźycie, ktĂłre jest, ktĂłre nadaje wymiar wĹasnemu Ĺźyciu. Tak jak to jest w przypadku nawrĂłconego z protestantyzmu Michaela â w jego Biblii jest mnĂłstwo podkreĹleĹ, a gĹowa pÄka mu od wyuczonych cytatĂłw: âPodejmujÄ
c gest charytatywny, zaczÄ
Ĺ mi mĂłwiÄ o sobieâ â opowiada Maria. Podobnie Jeong-Yon, ktĂłra pierwszego dnia przez caĹy czas kroiĹa marchewki. Po zakoĹczeniu pracy jak zwykle udali siÄ do kaplicy wraz z siostrami, ktĂłre modliĹy siÄ za bezdomnych i za nich, wolontariuszy. Tam wĹaĹnie Jeong-Yon zaczÄĹa pĹakaÄ: âNigdy nie widziaĹam takiej miĹoĹciâ. MiĹoĹci, ktĂłra przyszĹa na Ĺwiat, do konkretnego domu, pod konkretny adres, pod postaciÄ
twarzy i rÄ
k.
OCZEKIWANIE NA BOĹťE NARODZENIE. Podczas porankĂłw madryckiego gestu charytatywnego, spÄdzanych z osobami starszymi, ksiÄ
dz Prades widzi, Ĺźe ta miĹoĹÄ jest miĹoĹciÄ
Chrystusa. Gdyby tak nie byĹo, osoby te nie wzruszaĹyby siÄ, sĹuchajÄ
c Ewangelii: âSiostry poprosiĹy mnie, Ĺźebym za kaĹźdym razem przeczytaĹ jakÄ
Ĺ stronicÄ â te sĹowa przemawiajÄ
do serc tych ludzi tak samo, jak przemawiajÄ
do mojego. Dla nich sĹuchanie tego, co mĂłwi Jezus, i otrzymywanie kaĹźdego dnia miĹoĹci tych siĂłstr jest tym samymâ â konkretnÄ
, ogarniajÄ
cÄ
wszystko miĹoĹciÄ
. âOtrzymujÄ jÄ
w kaĹźdej chwili, taki jaki jestem â miĹoĹÄ (caritas) Boga do mnieâ. BĂłg, ktĂłry pojawia siÄ na horyzoncie niczym podczas oczekiwania na BoĹźe Narodzenie. JuĹź samo to otwiera Ĺźycie i pozwala cieszyÄ siÄ czymĹ niepojÄtym â ty jesteĹ mnÄ
.
*Cytowane na tych stronach sĹowa ks. Giussaniego pochodzÄ
z Sensu gestu charytatywnego (tekst dostÄpny na: http://www.cl.opoka.org.pl/aktualnosci/carita.pdf). |