Ślady, numer 6 / 2010 (listopad / grudzień) Życie CL. Aleksander Filonenko
"Chciałem wiary z krwi i kości" Jest fizykiem – uczy jednak teologii. Był ateistą – potem jednak zdecydował się ochrzcić, a dziś, będąc wyznawcą prawosławia, robi Szkołę Wspólnoty ze swoimi studentami. Filozof ALEKSANDER FILONENKO wyjaśnia, w jaki sposób odkrył, że chrześcijaństwo „prowadzi do nowego używania rozumu”. Fabrizio Rossi
„Ja nim jestem”. Nim, czyli współczesnym człowiekiem, nad którym zastanawiał się Dostojewski: „Czy człowiek wykształcony, dzisiejszy Europejczyk, może wierzyć, naprawdę wierzyć w bóstwo Syna Bożego, Jezusa Chrystusa?”. Aleksander Filonenko nie chciał przejść obojętnie obok tego pytania. Urodzony w 1968 roku u podnóży Kaukazu, wykłada filozofię średniowieczną na Narodowym Uniwersytecie Charkowskim im. Wasilija Karazina (wschodnia Ukraina, rzut beretem od granicy rosyjskiej); ponadto prowadzi kursy historii kultury w Instytucie św. Tomasza z Akwinu w Kijowie oraz wykłady w różnych letnich szkołach teologicznych, rozrzuconych między Mińskiem a Moskwą. Nigdy nie przypuszczał, że będzie zajmował się tymi zagadnieniami, zważywszy, że zaczynał od zupełnie czegoś innego – od pracy magisterskiej z fizyki nuklearnej oraz lęku przed wejściem do kościoła. Potem była decyzja ochrzczenia się. Droga, która miała go doprowadzić, wyznawcę prawosławia, do spotkania z charyzmatem księdza Giussaniego oraz do odkrycia w nim niewyobrażalnego współbrzmienia z jego tradycją. A wreszcie do składanego dzisiaj wyznania: „Dzięki Ruchowi stałem się sobą”. Dlatego od kilku miesięcy zaczął spotykać się ze swoimi studentami po to, by „zastanawiać się nad życiem”, ponieważ rozmowy o życiu na przerwach między jednym a drugim wykładem nie wystarczały: „Potem zrozumieliśmy, że wszystko to nazywa się Szkołą Wspólnoty”. I, choć nie lubi się z tym obnosić, to on właśnie gorąco popierał pomysł zaproszenia księdza Juliána Carróna na jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Kościele prawosławnym: międzynarodowy kongres, organizowany co dwa lata przez Święty Synod oraz metropolitę Filareta, poświęcony w tym roku „Życiu Chrystusa”, na którym wystąpił między 15 a 18 listopada w Moskwie wraz z dziesiątkami teologów, prałatów oraz uczonymi obydwu Kościołów.
Co doprowadziło „człowieka wykształconego”, takiego jak Pan, do „wiary w bóstwo Jezusa Chrystusa”?
Moje pokolenie odczuwało naglącą potrzebę odnalezienia fundamentów życia. Dorastaliśmy w latach pierestrojki, wydawało nam się, że nie mamy już punktów odniesienia. Świat wokół nas się zmieniał. Upadł reżim, nagle pojawiły się filmy, których nigdy wcześniej nie mogliśmy zobaczyć: Tarkowski, Bergman, Fellini... Byli i tacy, którzy oglądali codziennie nawet po trzy takie filmy. Ten czas oznaczał także apogeum odkrywania religijności. W 1988 roku obchodziliśmy też Tysiąclecie Chrztu Rusi.
Wiara zaczynała być akceptowana...
Nawet jeśli – jak zdarzyło mi się to w wojsku – byli funkcjonariusze, którym płacono za prowadzenie wykładów w stylu: „Biblia – księga kłamstw”. Takie było podejście. Pewnego dnia znalazłem esej filozofa Siemiona Franka Sens życia. Interesujący, na co jednak kładł nacisk? Przeskoczyłem na ostatnią stronę: „Chrystus”. Dla mnie fundamentem życia była nauka, w ten sposób sięgnąłem po ten esej po to, by szukać w nim błędów. Nie znalazłem ich jednak. Potem odkryłem innych myślicieli chrześcijańskich, aż natknąłem się na ojca Florenskiego, naukowca, tak jak ja. Dla niego jednak wiara nie była niczym kule służące do podpierania się w życiu, ale początkiem nowego używania rozumu. Pewną wielką obfitością.Wtedy chciałem się przekonać, czy można tego doświadczyć.
W jaki sposób?
Szukałem chrześcijanina z krwi i kości. Pewien przyjaciel dał mi kasetę wideo o metropolicie Londynu, Antonim Bloomie, i wtedy zrozumiałem; mogłem zobaczyć, jak żył. W 1997 roku pojechałem do niego, by z nim pobyć, ponieważ, jak mi powiedział, można spotkać Królestwo Niebieskie tylko wtedy, gdy widzi się je w oczach drugiego. W ten sposób krzewi się wiara. Dlatego zdecydowałem się zrobić doktorat z filozofii, a następnie uczyć teologii, bowiem ci, których spotykałem, nawet najbardziej wykształceni, prawie w ogóle nie znali chrześcijaństwa.
Jak Pan odbiera aktualność wyzwania rzuconego przez Dostojewskiego?
Problemem jest rozłam między wiarą a rozumem, doprowadzony w naszym kraju do skrajności. Państwo również robiło wszystko, by ten rozłam podtrzymywać: wierz sobie, w co chcesz, bylebyś siedział cicho w kącie. Nasze dzieje jednak to także nadzwyczajna historia męczeństwa: nie tylko chrześcijanie, którzy dali świadectwo o wierze przelaną krwią, ale także ci, którzy walczyli z tym rozłamem, dając świadectwo o jedności, którą władza chciała zniszczyć. Dzisiaj nie jesteśmy już prześladowani, musimy jednak stawiać czoła wyzwaniu, które dostrzegł na początku istnienia Ruchu ksiądz Giussani: bardzo wiele osób mówi, że są chrześcijanami, urodzili się po upadku ZSRR w wierzących rodzinach, żyją jednak tak, jakby wiara w ogóle ich nie dotyczyła.
Co ma Pan na myśli?
Czuję, że żyję w świecie bez Chrystusa, w którym znika nie tylko wiara, ale również możliwość stawienia czoła wspólnym problemom: zanika publiczny wymiar życia, społeczeństwo atomizuje się. W historii Rosji można znaleźć przykłady urzeczywistnienia się świata bez Chrystusa. Przeprowadzono przerażające antropologiczne doświadczenie, w którym zaistniała jednak mimo wszystko szansa na odrodzenie: w doświadczeniu Kościoła w sowieckim piekle widzę analogię do śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Dzisiaj ludzie mogą nawet uznawać wartość religii, żyją jednak bez Chrystusa. Sam rozum nie jest chrześcijański. Wciąż przeciwstawiamy wiarę rozumowi, tak jakby chodziło o przeciwstawienie rozumności tego, co nieracjonalne... Problem polega więc na zrozumieniu, w jaki sposób rozum pomaga nam poznać Chrystusa. Ksiądz Giussani pokazał nam, że przede wszystkim rozum jest sposobem spotkania z Nim. Dlatego obecność Ruchu w krajach byłego Związku Radzieckiego ma tak ogromne znaczenie.
Jakie?
Jest najbardziej aktualną odpowiedzią na wyzwania rzucane przez współczesność. Jest odkrywaniem życia jako spotkania: dla księdza Giussaniego chrześcijańskie doświadczenie w całości polega na wierności wydarzeniu Chrystusa. Kropka. Możemy być dobrymi albo złymi chrześcijanami, jednak to wydarzenie określa cały horyzont. Ja zresztą zawsze będę pozostawał dłużnikiem Ruchu z racji tego, co mi dał. To przyjaciele z Ruchu powiedzieli mi o pianistce Marii Judinie jako o świadku wiary; to „Nowa Europa” [dwumiesięcznik wydawany przez Fundację „Russia Cristiana”] opublikowała pierwsze dzieła teologiczne wielkiego uczonego Siergieja Awierincewa... Trochę mi wstyd: jak to możliwe, że obcokrajowcy odkrywają przede mną moją własną kulturę? Zrozumiałem też, że dzięki Ruchowi mogliśmy spotkać naszą rzeczywistość, znów stać się sobą.
Co mogą wnieść chrześcijanie do tego świata „po Jezusie bez Jezusa”, jak nazwał go Péguy?
Problem nie polega na ofiarowaniu religii jako pomocy dla cierpiącego człowieka, ponieważ ten, kto żyje bez Chrystusa, nie odczuwa tego jako cierpienie: przeważa nuda, brak tragiczności. Współczesny człowiek chce się pogrążyć we śnie. By ludzie zrozumieli, że Chrystus nas zbawia, musimy przede wszystkim pokazywać im, na czym polega tragizm ich życia, oraz że Bóg uwalnia nas od szarości i nudy: nie daje nam gotowych rozwiązań problemów, ale intensywność życia. O to jesteśmy proszeni: o dawanie świadectwa o istnieniu tej pełni, tej wielkiej obfitości – o doświadczaniu odradzającego się życia, które jest niczym źdźbło trawy przebijające się przez asfalt.
W jakim sensie?
Kultura, która żyje bez Chrystusa, przypomina asfalt w naszych miastach. Jest czymś funkcjonalnym, potrzebnym. Któż jednak wie, jak to się dzieje, że nawet tam źdźbło trawy jest w stanie wykiełkować. A ludziom się to nie podoba, ponieważ wdziera się coś nieoczekiwanego. Gdy jednak inni widzą tylko zniszczony asfalt, my jesteśmy wezwani do tego, by dawać świadectwo o Bogu, o zdumiewaniu się tym życiem, które wyłania się tam, gdzie najmniej się tego spodziewasz. Chrześcijanie to ludzie zdolni zakochać się w tym źdźble trawy.
Urodzony w 1968 r. w Kisłowodzku (Rosja) Aleksander Filonenko po ukończeniu fizyki nuklearnej, otrzymuje tytuł magistra, a następnie doktora filozofii. Dzisiaj jest kierownikiem Katedry Historii Filozofii na Narodowym Uniwersytecie Charkowskim; oprócz tego naucza teologii w Mińsku, Moskwie i w Kijowie. |