Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2010 (listopad / grudzień)

Pierwszy plan. Boże Narodzenie w Bagdadzie

Świadkowie przebaczenia

Wielu święta spędzi w domu, nie w kościele. Powód? Nie chcą znów stać się tarczą strzelniczą, chcą uniknąć, w miarę możliwości, ryzyka, że Boże Narodzenie będzie kolejną okazją do męczeńskiej śmierci, rzezią niewiniątek, poprzedzającą 25 grudnia. Człowieka ogarnia smutek na samą myśl o tym, jednak w Bagdadzie, podobnie jak w wielu częściach świata, tak żyją chrześcijanie – na krzyżu. Prześladowani. Poniżani. I zabijani, jak dziesiątki osób, które padły ofiarą ataku na kościół obrządku syryjskiego 31 października, albo jak ci, którzy giną w wyniku aktów przemocy każdego dnia.

Fabrizio Rossi


Dlatego udaliśmy się aż tam, do ich domu, aby wysłuchać ich historii. Przede wszystkim jednak po to, by nie pozostali sami, by nie zapomnieć i zrobić to, co jest w naszej mocy, zaczynając od modlitwy i pamięci. Ta podróż ma jednak także inny cel: jesteśmy jednym – braćmi w wierze, ale także świadkami tego, czym jest ten dziwny czynnik chrześcijańskiego doświadczenia, ten punkt zwrotny, w którym „zbiegają się wszystkie wody” – jak pisze ksiądz Giussani w jednym z najbardziej bogatych w treść rozdziałów książki Czy można tak żyć? – ponieważ „nie ma ani wiary, ani nadziei, ani miłości; nie ma piękna, dobra, sprawiedliwości (...) bez tego, co nazywa się ofiarą”.

Przeczytajcie uważnie te historie – w ich prostocie znajdziecie coś zaskakującego. To świadectwo pokazuje, że ofiara to nie tylko zewnętrzny trud, aż po ryzyko poniesienia męczeńskiej śmierci, możliwość utraty życia za wiarę. To samo życie jest ofiarą. Jest nią oddanie życia dla Chrystusa. Chrystusowi.

Oni są proszeni o ofiarę, kiedy odpowiadając „tak” na pytanie: „Czy jesteś chrześcijaninem?” – padające tak wiele razy niespodziewanie z ust kogoś patrzącego na nich z wrogością – wypowiadają jakby swoje imię i nazwisko, oddając siebie w całości – dosłownie. O ofiarę jesteśmy proszeni także my, „chrześcijanie Zachodu”; my, którym być może nigdy nie przyjdzie stracić życia w wyniku zamachu przeprowadzanego przez szalonego kamikadze. Stajemy jednak w obliczu takiego samego wymogu oraz wobec takiej samej okazji do osiągnięcia pełni: „Ofiarowania Chrystusowi własnego życia jako udziału w Jego śmierci – wtedy nawet poświęcenie wstania rano (...) staje się dobrem”.

Oddanie życia Chrystusowi – tak jak On zrobił to dla nas. Na krzyżu – najwyższa ofiara. Wcześniej jednak było nią Wcielenie. Narodziny w grocie (Jego – Boga!) i oddanie każdej chwili swojego życia za nasze życie i dla dzieła Ojca. „Największą ofiarą jest oddanie życia za dzieło Kogoś Innego”. Również dlatego módlmy się za chrześcijan w Bagdadzie.

(D. P.)

 

 

Co przydarza się chrześcijanom w krajach arabskich? Jak możemy im pomóc? I dlaczego tak ważne jest to, by pozostali tam, gdzie są? Specjalista od spraw Bliskiego Wschodu, RENÉ GUITTON tłumaczy, co można (i trzeba) zrobić w obliczu „milczącej masakry” dokonującej się w Iraku i okolicach, zaczynając od sposobu, w jaki przeżyjemy nasze Boże Narodzenie.

„To masakra. Trzeba ją powstrzymać”. René Guitton, autor książki Cristianofobia. La nuova persecuzione [Chrześcijanofobia. Nowe prześladowanie] zna z autopsji sytuację w Iraku. Członek komitetu ekspertów Sojuszu Cywilizacji ONZ, wielokrotnie nagradzany za liczne batalie staczane o prawa człowieka, podczas swoich podróży spotykał się z emirami, patriarchami i przywódcami państw środkowowschodnich. Przez wiele lat był korespondentem telewizji France 2 w Maroku. Dzisiaj jest redaktorem naczelnym prestiżowych edycji Calmann-Levy w Paryżu. Bardziej jednak niż zainteresowania zawodowe z Bliskim Wschodem łączą Guittona przyjaźnie z muzułmanami, żydami, chrześcijańskimi hierarchami i prostymi wiernymi. Niektórych z nich stracił niedawno w zamachach, które kilka tygodni temu dotknęły bagdadzkie wspólnoty: „Gdy tylko dowiedziałem się, co się stało, chwyciłem za telefon i nie odchodziłem od niego ani na moment. Zadawałem sobie pytanie: czy mogę jakoś zareagować? Jak interweniować? Czułem się tak bardzo bezsilny...”. Dlatego też, pomimo świadomości, że jest to tylko kropla w morzu potrzeb, 14 listopada zorganizował manifestację w celu wsparcia irackich chrześcijan. Trzy tysiące osób przemaszerowało u stóp wieży Eiffela, domagając się „sprawiedliwości i ochrony”. Teraz natomiast prosi o głębszą świadomość w przeżywaniu Bożego Narodzenia – „okresu, w którym chrześcijanom grozi jeszcze większe niebezpieczeństwo” – ponieważ „wartością ich męczeństwa jest samo świadectwo, dawane nam i całemu światu”.

Co się dzieje w tamtych rejonach?

Nasilają się działania przeciwko chrześcijanom. Już zamach na World Trade Center uwolnił ekstremistyczne instynkty. Zachód, który ekstremiści zawsze utożsamiali z chrześcijaństwem, wreszcie okazał się słaby. Wybuch wojny w Iraku w 2003 roku powiększył jeszcze przepaść między Wschodem i Zachodem: dla świata arabskiego Saddam Hussajn był charyzmatycznym przywódcą, dlatego wojna przeciwko jego reżimowi była postrzegana jako agresja wymierzona w całą wspólnotę muzułmańską. Do tych faktów trzeba dodać inne, jak na przykład deklarację pastora Terriego Jonesa, który w związku z wydarzeniami z 11 września zagroził, że spali Koran.

Prowokacja, z której potem się wycofał...

To nie wystarcza. Arcybiskup Kirkuku Louis Sako zadzwonił do mnie oburzony: „Czy zdajecie sobie sprawę, co się tutaj dzieje?”. Sama tylko idea wywołała falę zamachów na kościoły na Bliskim Wschodzie. W tej atmosferze każda okazja zostaje wykorzystana do zaatakowania chrześcijan.

Co mówi nam, ludziom Zachodu, ofiara ponoszona przez tamtejsze prześladowane wspólnoty?

Tamtych chrześcijan zabija się z nienawiści do wiary, dlatego są męczennikami. Dają nam i światu świadectwo. Powiedzmy jednak jasno: oni nie chcą śmierci. Gdyby mogli, wyjechaliby stamtąd. Nie mogą jednak tego zrobić. Dlatego są ofiarami. Być może nie powinno się tutaj mówić o „ofierze”: oni jej nie szukają...

Rozumiejąc ją w ten sposób, nikt by jej nie szukał, począwszy od Jezusa Chrystusa. A jednak zawisł na krzyżu i przebaczył.

W istocie, wolałbym mówić o przebaczeniu, pojęciu bliskim pojmowaniu ofiary. Ich ofiara jest świadectwem przebaczenia zabójcom. Pomyśl na przykład o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Tam w tym czasie chrześcijanom grozi jeszcze większe niebezpieczeństwo. Chodzi o to, by przeszkodzić im w wyrażaniu wiary poprzez świętowanie wydarzenia. Jednak to, co oni przeżywają, pozwala nam pogłębić prawdziwą wartość Bożego Narodzenia: stawiając na pierwszym miejscu modlitwę, stajemy u ich boku.

W jaki konkretny sposób możemy pomóc prześladowanym chrześcijanom?

Nie możemy zrobić wiele: każdy ruch może sprowokować represje. Wyobraź sobie, że z obawy o krewnych przebywających w ojczyźnie wiele stowarzyszeń imigrantów nie wzięło udziału w manifestacji 14 listopada. A jesteśmy w Paryżu... Oczywiście, że trzeba interweniować. Być może przy pomocy nacisku finansowego: „Albo rozwiążecie ten niecierpiący zwłoki problem, albo Europa odmówi wam wsparcia i pomocy”. To tylko przykład. Tymczasem, gdy tutaj toczą się rozmowy, tam się zabija.

Różne kraje już powzięły inicjatywę, oferując na przykład wizy i gościnność ocalałym.

To z pewnością piękny, humanitarny gest, przyczynia się on jednak tylko do uwolnienia Bliskiego Wschodu od chrześcijan. To dramat. Jak powiedzieli mi różni biskupi Wschodu: „To wspaniale, że chcecie nas wesprzeć. Musicie jednak pomóc nam zostać, a nie wyjechać”. W przeciwnym razie robimy to, czego pragną ich nieprzyjaciele. Wyobraź sobie, że sto lat temu w Turcji co piąty mieszkaniec był chrześcijaninem. Dzisiaj – co pięćdziesiąty. W Libanie co drugi chrześcijanin uciekł na Zachód. W Egipcie, gdzie żyje około 7–8 milionów chrześcijan, około półtora miliona Koptów wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych i Kanady. To są ogromne liczby, to jest niepowstrzymany strumień.

Dlaczego tak ważne jest to, by pomóc pozostać tam chrześcijanom?

Ponieważ ta ziemia jest ich domem. W tym miejscu wszystko się zaczęło. Dlatego fundamentaliści chcieliby ich stamtąd przepędzić. Tymczasem chrześcijanie żyją tam od zarania chrześcijaństwa. Są obywatelami syryjskimi, irackimi, egipskimi, arabskimi – jak wszyscy, różnią się tylko wyznawaną religią. Kiedy pojawił się na tych terenach islam, oni woleli pozostać chrześcijanami.

Prześladowania nie ograniczają się jednak tylko do tej strefy...

Niestety na świecie jest wiele „Iraków”: od Indii po Nigerię, od Indonezji po Południowy Sudan. Tutaj chrześcijan morduje się tylko dlatego, że są chrześcijanami. Powodem tego jest mniej lub bardziej świadoma nienawiść wobec drugiego, który jest inny. Na szczęście w niektórych przypadkach władze zrozumiały, że coś trzeba z tym zrobić, jak na przykład w Qatarze albo w Emiratach, gdzie buduje się kościoły po to, by skupić chrześcijańską ludność, imigrującą z takich krajów jak Filipiny czy Indie. Te miejsca nadziei są paradoksem imigracji.

Do jakiej odpowiedzialności jesteśmy wezwani wobec tej sytuacji?

Do tego, by nie trwać w milczeniu. Nie możemy stać z założonymi rękami, nie robiąc nic. Kiedy mogę, uczestniczę na przykład w liturgii w jednym z wielu chaldejskich kościołów w Paryżu, mówię tam wtedy po aramejsku, a więc w języku, którego używał Jezus – to piękny znak wierności początkom. Nie można jednak mobilizować tylko chrześcijańskiej wspólnoty. Spotkałem muzułmanów, żydów i ateistów, którzy buntują się przeciwko tej masakrze. Ponieważ to jest coś, co dotyczy nas wszystkich. Problem w tym, by pokazać tamtym chrześcijanom, że nie pozostają sami – jesteśmy z nimi.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją