Ślady, numer 5 / 2010 (wrzesień / październik) Rocznice. Bractwo św. Karola Boromeusza
Piękno polega na byciu wolnym Na początku, 25 lat temu, było ich sześciu. Dzisiaj jest 150 – na całym świecie. Te 25 lat to przygoda, w czasie której nieustannie przecinały się ze sobą drogi posłuszeństwa i wolności. Przygoda, o której w ten sposób opowiada MASSIMO CAMISASCA, założyciel misyjnego Bractwa św. Karola Boromeusza, zrodzonego z charyzmatu Comunione e Liberazione. Massimo Camisasca
Boże dzieła są utkane z wielu kolorowych wątków. Bóg jest tkaczem, my zaś jesteśmy różnokolorowymi wątkami, stanowiącymi elementy jednego obrazu, którego twórcą jest On sam.
Kiedy pomyślę o tych 25 latach, które upłynęły od 14 września 1985 roku – dnia złożenia podpisu pod aktem założycielskim, powołującym do istnienia Bractwo św. Karola Boromeusza – przychodzi mi na myśl właśnie taki obraz. Do sześciu wątków, do sześciu kapłanów, którzy podpisywali akt konstytucyjny tamtego poranka, w obecności kardynała Ugo Polettiego, z czasem dołączyło wielu innych. Dzisiaj łącznie jest nas – kapłanów i seminarzystów – 150. Mała rzecz w wielkim morzu Kościoła, mały znak w wielkim morzu Ruchu, myślę jednak, że dla wielu znaczący. W istocie, jest wiele osób, których drogi skrzyżowały się z naszymi; osób, które poprosiły nas o pomoc albo które stały się dla nas nauczycielami i ojcami.
KIM POSŁUŻYŁ SIĘ BÓG? Myślę, że przede wszystkim księdzem Giussanim. Bez jego wsparcia Bractwo św. Karola Boromeusza nie powstałoby ani by się nie rozrosło. Jeszcze ważniejszy był i jest jego charyzmat, dar doświadczenia, którym on żył i który wciąż jest źródłem naszego życia, metodą naszego wychowania.
Myślę o księdzu Carrónie, który w ciągu ostatnich pięciu lat towarzyszył mi, okazując swoją przyjaźń oraz hojność serca; dał mi świadectwo pokoju, z jakim przeżywa swoje trudne zadanie; sprawił mi radość swoją otwartością na to wszystko, co Duch Święty wzbudza, pozwalając w ten sposób zrodzić się wspólnocie Misjonarek św. Karola Boromeusza.
W następnej kolejności myślę o rodzicach księży oraz seminarzystów, z których większość miałem okazję poznać, goszcząc w ich domach. Myślę o dzieciach, które ochrzciliśmy; o osobach, które wyspowiadaliśmy oraz którym udzieliliśmy rozgrzeszenia w imię Boże; o wielu sercach, które za naszym pośrednictwem odnalazły pokój; o ubogich, którym pospieszyliśmy z pomocą;o chorych, którym towarzyszyliśmy; o umierających, którym dodaliśmy otuchy, o dzieciach i młodzieży, przed którymi otwarliśmy drogi fascynującego i przepełnionego nadzieją życia.
Myślę jednak także o naszych słabościach, o naszych grzechach, o tych, które znam, oraz o tych, o których nie wiem; o naszej nędzy, naszych podziałach, o naszych błędach... Nimi także – a może przede wszystkim nimi – posłużył się Bóg. I rzeczywiście, kiedy z pokorą przyjmujemy naszą przemianę, nasza słabość staje się naszą siłą.
SPEŁNIONA OBIETNICA. Z wdzięcznością myślę o kardynale Ugo Polettim, który pomimo oporu wielu osób, w 1989 roku uznał nas za stowarzyszenie życia apostolskiego na prawie diecezjalnym. Wzruszam się, przypominając sobie zapał Jana Pawła II i jego aprobatę, dzięki której w 1999 roku staliśmy się stowarzyszeniem życia apostolskiego na prawie papieskim.
Wielkiej odwagi dodaje mi miłość i poważanie, jakimi darzy nas Benedykt XVI, który w lutym przyjmie nasze Bractwo na audiencji, po zakończeniu zebrania powszechnego, podczas którego co sześć lat wybierana jest nowa rada oraz nowy przełożony generalny.
Od tamtego lutowego lub marcowego dnia 1965 roku, kiedy to po raz pierwszy powiedziałem księdzu Giussaniemu, że chcę zostać księdzem, do powstania Bractwa św. Karola Boromeusza minęło dokładnie 20 lat. Kiedy dzisiaj wracam myślami do tamtych czasów, wydają mi się one biegnącą zakosami drogą. Najpierw pomysł wstąpienia do zakonu dominikanów, potem doświadczenie rozczarowania po spotkaniu z nimi oraz decyzja o wstąpieniu do seminarium w Venegono. Później, gdy okazało się to niemożliwe, wstąpienie do seminarium w Bergamo; moje święcenia w 1975 roku, przyjazd do Rzymu trzy lata później za zgodą biskupa Bergamo, a wreszcie w 1985 roku powstanie Bractwa św. Karola Boromeusza. Jedyną gwiazdą przewodnią prowadzącą mnie przez te 20 lat była pewność, że Bóg realizuje to, co umieszcza w sercu. Pamiętam jedno zdanie, odnoszące się do Abrahama, które zacytował mi ksiądz Giussani, kiedy byłem bardzo młodym chłopakiem: „Mocen jest On również wypełnić, co obiecał” (Rz 4, 21).
Gdy spogląda się na tę historię z przenikliwością, można zauważyć pewną rzeczywistą jedność. W 1969 roku pisałem w swoim dzienniku: „Pozostaje tylko urok zwyczajnego życia, modlitwa i cisza”. Już na samym początku odnajdywałem w sobie te dwie skłonności: zafascynowanie ciszą, które rodziło się niechybnie ze wsłuchiwania się w lekcje, któreksiądz Giussani prowadził dla Memores Domini, oraz zafascynowanie pewnością, że chrześcijaństwo realizuje powszechne powołanie do zbawienia, poprzedzone w czasie rzeczywistością komunii. Te dwa doświadczenia stanowią dla mnie sedno Kościoła, Ruchu, a zwłaszcza Bractwa św. Karola Boromeusza.
SPOTKANIE WOLNOŚCI. Nasza wspólnota jest w pełni owocem spotkania wolności Boga z wolnością ludzi, Boga, który wciąż stawia pytania. Rodzi się ona i obumiera nie z nakazu, ale w tajemnicy tych dwóch wolności. Równocześnie posiada pewne swoje zadanie do wypełnienia w ludzkiej historii, małe lub dużew oczach ludzi, w zależności od ich postrzegania albo mentalności.
Naszym zasadniczym zadaniem jest przyczynianie się do wzrostu i powstawania Ludu Bożego. Kapłaństwo nie ma racji samo w sobie, ale tylko w odniesieniu do Chrystusa oraz ludzi. Właśnie na tym polega jego powab, atrakcyjność, która wyblakła w ostatnich dziesięcioleciach. Chcielibyśmy być dla ludzi znakiem piękna Chrystusa, piękna Kościoła, za pośrednictwem naszego biednego człowieczeństwa, stającego się przezroczystym za sprawą Tego, który nas powołuje.
Na świecie oraz w niektórych sferach Kościoła, nie wiadomo już, kim naprawdę jest ksiądz. Utożsamia się go z człowiekiem, który usiłuje zrównoważyć przy pomocy posiadanej władzy nad duszami swój deficyt wynikający z niedostatku miłości, niczym jakiś maniak od liturgii, organizacji czy też innych dziwactw. Chcielibyśmy ukazywać piękno powołania, które przez wieki wydało wielu wspaniałych ludzi w Kościele i wyzwoliło wiele ukrytej energii, służącej dobru tych, którzy żyją na ziemi. Kościół jest darem, który przychodzi od Boga poprzez ludzi; który wydarza się nieustannie przy okazjach oraz w miejscach zarówno tych zwyczajnych, jak i najbardziej uroczystych i dostojnych.
W ciągu tych 25 lat myśleliśmy o sobie jako o jednym domu, pomimo tego, że żyliśmy w oddaleniu od siebie. Jedna rodzina, teraz wzbogacona także o obecność Misjonarek św. Karola Boromeusza, stowarzyszenie, które posiada własny zarząd oraz prowadzi samodzielne życie, ale które ściśle uczestniczy, tak jak my, w charyzmacie ruchu Komunia i Wyzwolenie.
WDZIĘCZNOŚĆ. Co było dla mnie największym odkryciem tych 25 lat? To, że moi bracia są najczytelniejszym znakiem tego, że Bóg pragnie mnie zbawić. To przepełnia moje serce wdzięcznością i popycha do tego, by opierać się wszelkim pokusom zmęczenia albo zamykania się w sobie. Czuję się młodszy niż 25 lat temu i mam nadzieję, że tego samego doświadczają moi przyjaciele. W tych latach pragnąłem ze wszystkich swoich sił wychowywać osoby wolnymi. Są takie metody wychowawcze, które boją się wolności, które wolą odrywać osobę od jej wolności, decydując za nią, jak ma żyć. Wygodnie jest zasłaniać się pewnością dawaną przez zbiór zakazów, reguł i przykazań. Chciałbym samym swoim życiem pokazywać uczłowieczające piękno posłuszeństwa. Wiem, że jestem wolny, ponieważ pragnę przylgnąć do Tego, kto zapragnął mojego istnienia i mnie kocha, poszukiwać w rzeczach i wydarzeniach śladów mnie samego, które On pozostawił. |