Ślady, numer 5 / 2010 (wrzesień / październik) Kościół. Ojciec Święty w Wielkiej Brytanii
„Przyjechał, by przynieść Chrystusa” Spotkanie z królową Elżbietą, beatyfikacja kardynała Newmana, modlitewne czuwanie wraz ze 100 tysiącami młodych... Pielgrzymka Benedykta XVI przerosła wszelkie oczekiwania, stała się dla wszystkich wyzwaniem; zmusiła do „skonfrontowania się z tym człowiekiem z krwi i kości” – a wszystko to ze względu na prawdziwy ekumenizm. Duchowny Kościoła anglikańskiego, wielebny ANDREW DAVISON wyjaśnia, dlaczego „to, co współdzielimy w Chrystusie, jest większe od tego, co nas dzieli”. Fabrizio Rossi
Historyczne wydarzenie” – właśnie w ten sposób trzy dni po powrocie do Włoch Benedykt XVI opisał swoją podróż za kanał La Manche, gdzie 70 tysięcy osób uczestniczyło we Mszy św. w Glasgow, 100 tysięcy przybyło na czuwanie do Hyde Parku, a 80 tysięcy na uroczystości beatyfikacyjne kardynała Newmana. Więcej od liczb mówią jednak oblicza. Oblicza osób, wierzących i niewierzących, które stały wzdłuż ulic i pozdrawiały przejeżdżającego tamtędy Ojca Świętego. Oblicza polityków, którzy słuchali jego słów w Westminster Hall. Oblicze arcybiskupa Rowana Williamsa, anglikańskiego prymasa, który jednym uściskiem wyraził więcej niż słowami. Ale także oblicza rodziców dziewięcioletniego, walczącego z rakiem Antona, którzy wybuchnęli płaczem, gdy Papież pobłogosławił ich dziecko i położył mu dłoń na ramieniu.
Dla wielebnego Andrew Davisona, wykładającego doktrynę chrześcijańską w Westcott House w Cambridge, „ta wizyta była ciągiem rzeczywistych spotkań międzyludzkich”. Zajęty zamieszaniem poprzedzającym inaugurację roku na uniwersytecie był nieobecny w tłumie witających Benedykta XVI, śledził jednak każdy etap jego podróży w telewizji oraz w prasie. Wciąż ma w pamięci tamto popołudnie 2002 roku, kiedy kardynał Ratzinger przyjął go, młodego seminarzystę, aby porozmawiać z nim o teologii: „Już wtedy uderzyła mnie jego ludzka serdeczność. Podobnie zresztą jak jego zainteresowanie mną i moim Kościołem”. Ta serdeczność i zainteresowanie kazały Benedyktowi XVI wykrzyczeć wobec setek anglikanów i protestantów zebranych w Opactwie Westminsterskim: „To, co współdzielimy w Chrystusie, jest większe od tego, co wciąż nas dzieli”.
Jakie znaczenie miała dla Księdza ta wizyta? Zastanowiło mnie to, że ujrzałem Kościół powszechny wcielający się w konkretną istotę ludzką. Jednak pomimo współdzielenia niemal wszystkiego, co charakteryzuje katolicyzm, od świętych po Eucharystię, wciąż jeszcze niektóre aspekty relacji katolików z Papieżem wprawiają mnie w zakłopotanie.
Co Ksiądz ma na myśli? Zacznę od pewnego epizodu. Mój przyjaciel, katolik, kilka dni temu powiedział mi, wskazując na Papieża: „Całe moje życie jest darem, którego by nie było, gdyby w Kościele nie było tego człowieka, siedzącego teraz w helikopterze”. Nie tylko nie podzielam tej opinii, ale nie jestem w stanie w ogóle jej pojąć. Pozostaję protestantem, w pierwotnym tego słowa znaczeniu, właściwie tylko ze względu na tę kwestię: nie podzielam tego, czym stało się papiestwo po epoce patrystycznej. Pielgrzymka ta jednak sprowokowała mnie do tego, by bardziej zaufać temu człowiekowi, kryje się bowiem za nim więcej niż przypuszczałem.
Jak przypomniał Ojciec Święty w Opactwie Westminsterskim: „To, co współdzielimy w Chrystusie, jest większe od tego, co wciąż nas dzieli”... Tak właśnie jest. Jeśli tym, co współdzielimy w Chrystusie jest sam Chrystus, to czy jest coś, co ma większe znaczenie? My wszyscy, anglikanie i katolicy, jesteśmy częścią Jego ciała za sprawą chrztu św. Nie oznacza to jednak, że nie ma między nami tragicznych podziałów: nie możemy na przykład dzielić wspólnego stołu podczas liturgii. Z doświadczenia wiem jednak, że ekumenizm jest żywy na szczeblu lokalnym, w relacjach międzyludzkich. Dlatego też słowa te doprawdy dodały mi odwagi.
Co uderzyło Księdza szczególnie w tej pielgrzymce Ojca Świętego? Widok człowieka szczęśliwego z powodu tego, że jest z nami. Przypominał nam o wadze rzeczywistego spotkania osób: tylko w ten sposób relacje mogą się poprawić. Przybył po to, by przynieść Chrystusa, ja natomiast, odgrywając o wiele mniejszą rolę, mam to samo zadanie, które staram się wypełniać. Uderzyło mnie także to, co powiedział przedstawicielom władzy, społeczeństwa i kultury w Westminster Hall.
Kiedy przypomniał, że „świat rozumu i świat wiary – świat racjonalnej sekularyzacji oraz świat wiary religijnej – potrzebują siebie nawzajem dla dobra naszej cywilizacji”... Podjął temat zainicjowany w Ratyzbonie, to arcydzieło tak tragicznie zdominowane przez nieporozumienie w sprawie islamu. Miejsce wiary w życiu publicznym było motywem przewodnim całej pielgrzymki, i doprawdy był to temat niezwykle trafiony. Również dlatego, że sekularyzacja w Wielkiej Brytanii jest problemem złożonym. Z jednej strony życie naszego kraju jest nadal w sposób widoczny chrześcijańskie: proszę sobie wyobrazić, że w Cambridge, mieście, gdzie uczę, znajduje się 31 college’ów, w których na pełnym etacie, w charakterze kapelanów, pracuje nawet po kilku anglikańskich duchownych. Z drugiej strony jednak toruje się drogi nowemu rodzajowi ateizmu – widać to wyraźnie przede wszystkim w kręgach intelektualistów – pomimo wprawiającego w zakłopotanie ubóstwa jego argumentów.
Wobec czterech tysięcy studentów Ojciec Święty zachęcał wszystkich młodych, by „nie podążali za ograniczonym celem”, ponieważ „Bóg najbardziej pragnie dla każdego z was, byście stali się świętymi”. Co oznaczają te słowa dla współczesnego młodego człowieka? Ojciec Święty trafił w samo sedno. Przede wszystkim dlatego, że do tego samego wzywa Ewangelia: musimy żyć jak Chrystus; mamy tylko jedno życie, dlatego nie możemy zadowolić się przeciętnością. Jest jednak jeszcze jedna, nie tak oczywista racja: słowa Ojca Świętego są dokładnie tym, czego potrzebują młodzi. Stwierdzam to na podstawie swojego codziennego doświadczenia: jeśli zapraszam kogoś dorosłego, by podążył za Chrystusem, tłumacząc mu, że w ten sposób traci wszystko, ale zyskuje samego Chrystusa i przyczynia się do przemiany świata, patrzy na mnie z nieufnością. Młody człowiek tymczasem na to samo rzucone mu wyzwanie odpowiada całkowitym przylgnięciem. Dlatego też myli się ten, kto myśli, że chcąc przyciągnąć młodych, musimy ukazywać życie chrześcijańskie jako coś łatwego. Stąd też często opowiadam młodym o życiu świętych.
Skąd, Księdza zdaniem, wzięło się obojętne, a nawet wrogie nastawienie mass mediów do pielgrzymki? Muszę wyznać, że nigdy nie podobało mi się mówienie o „wrogości” mediów wobec chrześcijaństwa w Wielkiej Brytanii. Chodzi raczej o oziębłość i niezrozumienie, bo jak wobec tego powinniśmy nazwać sytuację chrześcijan w Pakistanie lub w Arabii Saudyjskiej? W każdym razie, po wizycie Papieża zmieniłem zdanie w tej kwestii.
W jakim sensie? Uderzyła mnie nieuczciwość, z jaką świat środków masowego przekazu stanął wobec tej pielgrzymki w poprzedzających ją tygodniach. Ma Pan rację, że nastawienie było wrogie. Wtedy zadałem sobie pytanie: dlaczego religia, a w szczególności katolicyzm, jest tak znienawidzona w pewnych środowiskach dziennikarskich? A przecież, jeśli weźmiemy na przykład periodyki związane z lewicą, powinny one podzielać z Kościołem wrażliwość w stosunku do ubogich. W tym właśnie dostrzegam wyzwanie rzucone anglikanom oraz katolikom: musimy ponownie pozyskać sobie poważanie tak wielu ludzi dobrej woli.
Jak może Ksiądz natomiast wytłumaczyć radykalną zmianę wymowy niemal wszystkich nagłówków prasowych, w których uznano, że pielgrzymka odniosła sukces? Uderzyło mnie to bardzo. „Telegraph” docenił „wielką odwagę” okazaną przez Papieża, „Mail” mówił o „pragnieniu wiary” Brytyjczyków... Było wyraźnie widać, że wizytę należy uważać za udaną. Wszyscy musieli skonfrontować się z Benedyktem XVI jako człowiekiem, łatwo jest bowiem obrzucać błotem wyobrażenie o człowieku, jego karykaturę. To coś zupełnie innego jednak, gdy osoba ta wychodzi ci na spotkanie, osoba z krwi i kości,ze swoimi szlachetnymi słowami oraz uprzejmym sposobem bycia.
Co niektórzy obawiali się, że beatyfikacja Johna Henry’ego Newmana, oksfordzkiego proboszcza, który nawrócił się na katolicyzm, stanie się przeszkodą w dialogu z anglikanami... Nic takiego. Wystarczy zresztą spojrzeć na historię życia tego człowieka, aby zobaczyć, jak ogromnie ważna była dla niego przyjaźń oraz życie we wspólnocie. Od czasów studenckich po ostatnie lata życia spędzone w Zgromadzeniu Oratorianów św. Filipa Nereusza, Newman zawsze żył we wspólnocie. Nieprzypadkowo jego dewiza brzmiała: „Serce mówi do serca”. Zrozumiałem ją właśnie wtedy, gdy poznałem osoby z Comunione e Liberazione: znalazłem pośród nich żywego ducha Newmana, który dla mnie istniał dotąd tylko w swoich pismach, ponieważ historia jego życia tak naprawdę jest w całości potwierdzeniem fenomenu, jakim jest CL: świętość wzrasta we wspólnie przeżywanym życiu. |