Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2010 (lipiec / sierpień)

Europa. Grecja

(Prawdziwa) ludzka potrzeba

Ogrodnik, któremu ze zmartwienia wypadły włosy. Lekarze bez pensji. Dzieci, obawy o przyszłość... Sceny z codziennego życia mieszkańców kraju, w którym kryzys to nie tylko liczby i statystyki, ale cierpienie i osamotnienie. Pośród tych doświadczeń zakwitają tu jednak także kwiaty, kwiaty ludzkich potrzeb.

Paolo Perego


LICZBY
250 miliardów euro – tyle wynosi zadłużenie Grecji
150% – to stosunek zadłużenia państwa do PKB przewidzianego na koniec roku
12,7% PKB – tyle naprawdę wynosi deficyt Grecji, przy deklarowanych na początku przez poprzedni rząd
3,7%, a następnie obiecanych Unii Europejskiej 6%
110 miliardów euro – tyle pieniędzy przekazano Grecji w ramach udzielonej jej pomocy, z czego 30 miliardów pochodzi z Międzynarodowego Funduszu Monetarnego



Na placu targowym zawsze jest mnóstwo ludzi. Pomimo kryzysu stragany są pełne. Sprzedawcy przyjeżdżają tu z okolicznych wiosek. Rosaria przychodzi co tydzień, zawsze do tych samych gospodarzy – do tych, których darzy zaufaniem: jeden ma wyśmienite cukinie, u drugiego kupuje owoce... Tym razem jednak jeden z nich wygląda jakoś inaczej, trudno go rozpoznać. W przeciągu tygodnia wypadły mu włosy: „Co się stało? – Ach te zmartwienia... Kiedy pomyśli się o przyszłości, rodzinie, człowiek martwi się coraz bardziej. Nie ma żadnych perspektyw...”.

Laryssa, koniec kwietnia. Dzień jak inne. Małe, liczące 120 tysięcy mieszkańców miasto położone w północno-wschodniej Grecji, w Tesalii, przy drodze, która przecina wschodnie wybrzeże kraju, między Salonikami a Atenami.

Rosaria urodziła się w Neapolu. Nicolaosa, rodowitego Greka, poznała na uniwersytecie. Studiował medycynę, ona – pedagogikę. Spotkali się, zakochali, on poprosił ją o rękę. „Upłynęło trochę czasu, zanim zgodziłam się pojechać z nim do Grecji”. Są małżeństwem od trzynastu lat, mają dwoje dzieci. Dzisiaj Rosaria pracuje na pełnym etacie jako mama. Kiedy zachodzi taka potrzeba, pomaga też mężowi w gabinecie, przede wszystkim jednak zajmuje się domem i dziećmi. Pomaga również w parafii. Jej dni wypełniają zwyczajne czynności, spotyka się z ludźmi, odprowadzając dzieci do szkoły albo gdy robi zakupy. Tak jak tamtego ranka na targu. Kryzys? „Zaczyna męczyć. Nie mówi się o niczym innym”.

Zrozumiałe. Tyle że ludzie nie rozmawiają o zadłużeniu publicznym, wynoszącym 250 miliardów euro, ani o spekulacjach finansowych czy o dokonujących oceny ryzyka kredytowego agencjach ratingu, które nie spełniają swojej roli; ani o oszustwach podatkowych. Rozmawia się o kredytach zaciągniętych w czasie, gdy oprocentowanie było jeszcze przystępne, a które teraz stały się pętlą zaciskającą się na szyjach rodzin. Rozmawia się o możliwości wysłania dzieci na studia albo o dotrwaniu do końca miesiąca tak, aby każdego dnia móc zrobić zakupy. Albo o dopiero co utraconym miejscu pracy. „Średnia pensja wynosi około 800 euro na miesiąc. FPA [odpowiednik VAT-u w Grecji] wzrósł z 19% do 21%. Rok temu kilogram makaronu kosztował 1,60 euro, w tym – prawie 2,5 euro. Cena sardeli natomiast, które tutaj uchodzą za bardzo skromne pożywienie, w porównaniu z ubiegłym rokiem podskoczyła z 1,5 euro na 5–6 euro za kilogram. „Wcześniej potrafiłam zrobić zakupy za 20 euro. Dzisiaj, kupując naprawdę tylko to co niezbędne, nie jestem w stanie wydać mniej niż 40 euro”.

Bezsenne noce. Rosaria mówi, że jej rodzina w gruncie rzeczy, w porównaniu z innymi, znajduje się w dużo lepszej sytuacji, pomimo tego, że mąż Nico nie otrzymuje pensji od ponad roku: „Wielu lekarzy zmuszono do zaciągnięcia pożyczek po to, by mogli świadczyć dalej swoje usługi; również tych, którzy mają prywatne gabinety. Następnie są pacjenci, którzy często nie mogą zapłacić...” Nieraz kończy się na tym, że także oni zaczynają się martwić, w domu dochodzi do kłótni. „Czasem powodem są zakupy zrobione dla Albanki, która sprząta w naszym bloku, ma piątkę dzieci i bezrobotnego męża. «Nie pławimy się w złocie» – robi mi wyrzuty Nico, potem jednak przyznaje, że nie można było postąpić inaczej...”

Można zrozumieć zmartwienia, niepokoje, nieprzespane noce. Rano wychodzisz jednak z domu i spotykasz ludzkie twarze i ich potrzeby. „Nie są to tylko potrzeby materialne. Zrozumiałam to dopiero po jakimś czasie. Ten kryzys to przede wszystkim kryzys człowieczeństwa. Kryzys ekonomiczny jest tylko kroplą, sporą kroplą, która przepełniła czarę”. Naród grecki – Rosaria mówi z punktu widzenia imigrantki – jest przyzwyczajony do wydawania ponad to, na co może sobie pozwolić; lubi bywać w kawiarniach, gdzie espresso kosztuje co najmniej trzy euro. Ludzie uwielbiają jeść poza domem i teraz, kiedy trzeba zacisnąć pasa, okazuje się, co tak naprawdę kryje się za tym wszystkim: „Ludzie odkrywają, że są samotni. To kwestia mentalności Greków: są nieufni i dumni. Teraz muszą stawiać czoła problemom w osamotnieniu, dni stają się coraz trudniejsze do zniesienia”.

Rosaria dokonała też pewnego odkrycia: „Nie można pomóc wszystkim, można natomiast po prostu być. Oni tak naprawdę potrzebują tego samego, czego potrzebuję ja – punktu oparcia w czasie tej życiowej zawieruchy; dla mnie było nim spotkanie z Ruchem. Jeśli nie o to chodzi, nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego tak wiele osób wciąż nas poszukuje, otwiera się, przychodzi do naszego domu”.

Naród grecki zaczyna się gubić w tym wszystkim. „Czy to dziwne, jeśli począwszy od spraw państwowych po rodzinę, zdrowie, pracę, wszystko, w czym pokładałeś nadzieje, co uważałeś za coś pewnego, zaczyna się rozpadać... Wiele osób bierze środki uspokajające. Ludzie wciąż starają się ukrywać swoje problemy, co jest przejawem typowego dla greckiej mentalności formalizmu, bo przecież brudy trzeba prać w swoim domu. Prędzej czy później jednak to wszystko pęknie”. Rosaria opowiada o Veronice, nauczycielce swojego syna, katechetce, kobiecie należącej do Kościoła, niezwykle formalnej nawet w sposobie pojmowania wiary. „Na początku często rozmawiałyśmy. W pewnym momencie przestałam zwracać uwagę na to, co nas różni. Zaczęłam patrzeć na nią. Zrodziła się przepiękna relacja. Jakiś czas temu, pewnego wieczoru, rozlega się dzwonek do drzwi. To Veronika: «Wyobraź sobie, że od godziny włóczę się po mieście. Nie wiedziałam, dokąd pójść, przyszłam do ciebie. Potrzebuję z kimś porozmawiać, wiem, że ty nie rozgłosisz wkoło tego, co ci powiem». Opowiedziała mi o kilku ważnych, osobistych problemach. To właśnie jest samotność, która jest też brakiem wolności”.

Zważywszy na okoliczności, kilka tygodni temu Rosaria i Nico zdecydowali, że nie zostawią swoich skromnych oszczędności w banku, ale kupią znajdujące się piętro wyżej mieszkanie, które wynajmuje Sophia. Rosaria zna dobrze trudności, z jakimi boryka się ta kobieta: często nie płaci rachunków, mąż ma tymczasową pracę. Pewnego dnia kobieta zapukała do drzwi Rosarii: „Dowiedziałam się, że jesteście nowymi właścicielami mieszkania, nie wyrzucajcie mnie, proszę! – Dlaczego się tego obawiasz?”. „Wtedy się otwarła – opowiada Rosaria. – Usiadła i zaczęła płakać”. Miała kłopoty, od jakiegoś czasu nie otrzymywała pensji. „Powiedziałam jej, że to nie ma znaczenia, że zapłaci, jak będzie miała pieniądze. Uściskała mnie. Wieczorem do domu wrócił Nico: «Oszalałaś? Potrzebujemy tych pieniędzy. – A co byś zrobił, gdybyś to ty nie mógł zapłacić? Wyrzuciłbyś ją? – Nie...»”. Policzcie, nie chce wyjść inaczej: jest dwoje szaleńców – zakładając, że nimi w ogóle są, bo kilka dni później znów pojawia się Sophia. Nie ma Rosarii, zastaje Nicolaosa. Przyniosła pieniądze za wynajem: „Panie Nico, czy to prawda, że cena się nie podniesie? – Nie, proszę pani, a pieniądze da nam pani, kiedy będzie je pani miała”.

„To Jezus wszystko zmienia” – mówi Rosaria. To On zradza odmienne człowieczeństwo. Tak jak w przypadku tej rumuńskiej rodziny, która w każdą niedzielę, pomimo tego, że bardzo ciężko pracuje po to, by przeżyć cały tydzień, zastawia stoły dla tych, którzy nie mają pieniędzy, pracy. I są razem: „To są kwiaty. Ludzka potrzeba jest jak kwiat. Władza oddala nas od tej potrzeby, ukrywa ten kwiat, który znajduje się w ludzkim wnętrzu. Mnie tymczasem wiara wychowuje do tego, by każdego dnia być uważną, by przypatrywać się tym kwiatom. A ludzie, na których patrzy się w ten sposób, zaraz to zauważają”.

Ktoś, kto pozwala oddychać. Mówi to osoba, która z powodu własnych problemów miała trudności ze snem, a na myśl o kimś, kto znajdował się w trudnej sytuacji, nie mogła zmrużyć oka. „Gdzie odnajduję pokój? W Kimś. W Kimś, na kogo trzeba patrzeć i za Nim podążać, cokolwiek by się nie wydarzyło. W ten sposób śpisz, odpoczywasz, oddychasz, nawet wtedy, gdy masz dzieci. Uczysz się wychowywać ich i samą siebie. Na przykład przy stole, bo to, że masz przed sobą talerz makaronu, nie jest niczym pewnym”.

Nic już nie jest pewne. Począwszy od talerza z makaronem po szkołę dzieci. Kikilia jest woźną, ma nieco ponad 40 lat. Rosaria spotkała ją, jadąc na rowerze na Mszę św. Ich dzieci chodzą razem do szkoły. Kikilia jest smutna. Zamieniają dwa słowa: „Co ci jest? – Zaczynam patrzeć na moje dziecko i myśleć o tym, że nie będę mogła posłać je na studia. Ty się o to nie martwisz? – Wystarczy rozmów o kryzysie. Brak mi tchu. W życiu jest coś więcej. – Jeśli jednak twój syn kiedyś w przyszłości nie mógłby się uczyć. – Kikilio, jutro nie należy do nas. Troski, pieniądze nie mogą być najważniejsze”. Kikilia spuszcza oczy: „Teraz mi powiesz, że najważniejszy jest Mysterio (Pan)... – Jasne, że tak. Jeśli tak nie jest, co może nas ocalić? Co może nam pomóc? – A więc niech Mysterio da mi tę łaskę, bym mogła się z tobą widzieć codziennie” – odpowiada Kikilia.

Czternaście osób na obiedzie. To jest coś, co widać. Coś, co zmienia ciebie i innych. „Tak jak w przypadku naszych sąsiadów, którzy żyją w jednym domu, ale są w separacji. Agnes przyszła do mnie zalana łzami pod koniec kwietnia, po którejś tam z kolei kłótni: «Wracam na wieś. Nie daję już rady»”. W tym roku Rosaria i Nicolaos postanowili, że 1 maja spędzą w spokoju i nie będą nikogo zapraszać. Tylko oni. Dzwoni jednak telefon. To proboszcz. Jest sam w domu. „Przyjdź do nas”. Potem następny telefon, tym razem to przyjaciele z Albanii. Ostatecznie na obiedzie było czternaście osób. Mąż Agnes zobaczył z balkonu, że robią grilla. Dzwoni do drzwi. „Mogę przyjść? Zostałem sam”. Rosaria i Nico ugaszczają także jego. Coś na zagajenie rozmowy, potem zaczyna się dyskusja: „Bronicie mojej żony. – Nie, chcemy jej dobra. Tak samo jak twojego”. Wzruszony mężczyzna zasiada do stołu z proboszczem, Albańczykami, Grekami i Rumunami. „Chcieliśmy z Nico być sami. Bóg jednak sieje, nawet w czasach kryzysu. Widzę to i cieszę się z owoców tego zasiewu”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją