Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2010 (lipiec / sierpień)

Aktualności. Między Wschodem a Zachodem

W którym kierunku spogląda Turcja

Kryzys w stosunkach z Izraelem, pełna sprzeczności polityka Europy, zabójstwo biskupa Padovese. W czasie, gdy wydaje się, że swoją pozycję umacnia islamska retoryka, odbywam podróż po kraju, który od zawsze był pomostem między różnymi kulturami, dziś natomiast stoi na rozdrożu.

Camille Eid


Na międzynarodowej arenie walk pojawił się nowy podmiot polityczny: Turcja. Jej położenie geograficzne, na skrzyżowaniu dróg między Środkowym Wschodem, Kaukazem, basenem Morza Śródziemnego a Europą, zawsze wzmacniało polityczną rolę tego kraju w międzynarodowym scenariuszu. Tym razem jednak Turcja chce wystąpić jako autonomiczny podmiot, pewna tego, że znajdzie poparcie poza Europą. Kieruje więc swój wzrok w różne strony. Przede wszystkim na południe: Ankara otrzymała status obserwatora w Unii Afrykańskiej oraz w Lidze Arabskiej, udziela się bardzo aktywnie w Organizacji Konferencji Islamskiej (na której czele stoi zresztą Turek), prowadzi rozmowy z niektórymi państwami Środkowego Wschodu na temat utworzenia na wzór europejski strefy wolnego handlu, a także usiłuje zająć miejsce Egiptu oraz Arabii Saudyjskiej i zostać nowym przywódcą świata sunnitów – jednego z trzech głównych ortodoksyjnych odłamów islamu.

Ramię w ramię z Rosjanami. Spogląda także na północ: Ankara kroczy ramię w ramię z Rosjanami, którzy obiecali swoją pomoc przy budowie czterech reaktorów nuklearnych, w sfinansowaniu ropociągu łączącego rosyjski Samsun z położnym nad Morzem Śródziemnym Ceyhanem, oraz w budowie gazociągu Blue Stream, który częściowo zostanie poprowadzony po dnie Morza Czarnego. Następnie spogląda w kierunku wschodnim, licząc na rynki strefy tureckojęzycznej w Środkowej Azji, stawiając pierwszy – doprawdy historyczny – krok ku pojednaniu z Armenią, oraz starając się o rolę rozjemcy w konflikcie z Iranem. Rząd turecki wyraził także swoją solidarność z Teheranem, podpisując 17 maja wraz z Brazylią ugodę nuklearną, która przyznaje Iranowi prawo wzbogacenia uranu w celach pokojowych. Cała ta dynamika pozostałaby niezauważona, gdyby nie tragedia, do której doszło na wodach w okolicach Gazy.

Długa droga. Dokonany 31 maja atak Izraela na „Flotyllę pokoju” zapoczątkował w istocie poważny kryzys w stosunkach turecko-izraelskich, który zachwieje drastycznie równowagą w tym regionie w najbliższych latach.

Czy można więc mówić, że Turcja nagle zwróciła się ku Europie po to, by zyskać miano wybitnego przedstawiciela pewnej „nowej retoryki panislamskiej, populistycznej, mając wygórowane ambicje powołania do istnienia nowego imperium otomańskiego”, jak co niektórzy dają do zrozumienia? Niezupełnie. Przemierzając tę trudną i długą drogę po to, by sprostać wymaganiom stawianym przez Unię Europejską, a więc by „wejść do Europy”, Partia Sprawiedliwości i Dobrobytu zaaprobowała rządową reformę Konstytucji, która ma zwiększyć swobody demokratyczne, poddając najwyższych dowódców wojskowych pod sąd trybunałów cywilnych oraz zmieniając procedury nominacji sędziów konstytucyjnych. Projekt zmiany Konstytucji powinien zostać poddany pod referendum 12 września, w 30. rocznicę zamachu stanu z 1980 roku, istnieje jednak ryzyko, że Trybunał Konstytucyjny ogłosi nieważność reformy jeszcze przed tą datą.

Przyszłość to niebo. Wielu Turków nie widzi żadnej sprzeczności między otwieraniem się Turcji na Zachód a jej ponownym zainteresowaniem się światem arabsko-islamskim. Należy do nich między innymi Kenan Gürsoy, rektor Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu w Istambule oraz nowy ambasador przy Stolicy Apostolskiej. Nad jego biurkiem góruje obraz przedstawiający „Ojca narodów” Mustafę Kumala Atatürka, który kieruje oczy ku niebu, jakby porwany przez jakąś mistyczną wizję. „On tymczasem patrzył na przelatujący samolot” – mówi Gürsoy. Następnie dodaje: „Atatürk mówił, że nasza przyszłość to niebo. Parafrazując jego słowa, trzeba powie dzieć, że nasza przyszłość to Europa. W ostatnich latach Turcja zdecydowała się na bardziej liberalną politykę ekonomiczną, która pozostawia przestrzeń prywatnym inicjatywom oraz wymianie handlowej ze strefą śródziemnomorską. Usiłowała też maksymalnie wykorzystać swoją geostrategiczną pozycję, aby stać się skrzyżowaniem dróg energetycznych łączących kraje dostarczające ropę i gaz do Europy. Rola Turcji nie może jednak zostać zredukowana do roli pomostu” – dodaje Gürsoy, wskazując na imponujący Most Bosforski łączący europejskie i azjatyckie wybrzeże Istambułu.

„W swoich dziejach Turcja nigdy nie ograniczała się do jakiejś określonej tożsamości. Jesteśmy syntezą różnych kultur. To prawda, że większość naszego narodu jest muzułmańska, Turcy rozpoznali bowiem w islamie otwartość na inne kultury. Jako spadkobiercy tej otwartości nie możemy posiadać zdefiniowanej tożsamości, ale osobowość, która się staje, pozostając w relacji z pewną propozycją. Nie potrzebujemy ani islamizacji, ani tym bardziej autorytarnego laicyzmu, który zgniata naródw swojej pluralistycznej kulturze. Doświadczamy pewnego odchodzenia od naszej kultury. Potrzeba czasu, by to zmienić, by pojednać się ze swoją przeszłością”. To nie takie proste. Trudność w odgadnięciu Turcji daje się zauważyć, gdy przemierza się ulice Istambułu, gdzie żyją obok siebie dwie dusze tego kraju – zachodnia i wschodnia – stanowiące elementy tej samej kultury i historii. O ile w ostatnich latach zanotowane zostały znaczące postępy, jeśli chodzi o prawa człowieka, wolność wyrażania swoich przekonań, reformę sądownictwa oraz mniejszości narodowe, o tyle nie można tego samego powiedzieć o mniejszościach religijnych. Co więcej, tragiczne zabójstwo wikariusza apostolskiego Anatolii, przewodniczącego Episkopatu Turcji biskupa Luigiego Padovese każe myśleć o szerzeniu się uczuć fundamentalistycznych oraz ksenofobicznych (chrześcijanie, krótko mówiąc, są utożsamiani przez wielu Turków z „obcymi” mniejszościami etnicznymi, nawet wtedy gdy chodzi o tureckich obywateli) w środowiskach uchodzących dotąd za wolne od takich skrzywień. Jednakowoż nie brakuje zdumiewających przykładów zajęcia odważnego stanowiska. Pod koniec 2009 roku oficjalne sprzeciwy wywołała wypowiedź ekumenicznego patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I, który w wywiadzie dla amerykańskiej stacji radiowo-telewizyjnej CBS skarżył się na to, że członkowie greckiego Kościoła prawosławnego „są traktowani jak obywatele drugiej kategorii”. W obronie Bartłomieja I, na łamach dziennika „Hürriyet”, w mało spotykany sposób głos zabrał Mehmet Ali Birand. „Przez wiele lat – napisał dziennikarz – Turcja żyła w przekonaniu, że chodzi o jakiś spisek. Patriarchat uważano za instytucję, która potajemnie przygotowuje plan dokonania rozbioru Turcji po to, by Grecja ponownie mogła na nią napaść (!). Ludzie sądzą, że po tym gdy zgodzono się na ekumeniczną obecność patriarchy, chrześcijanie zaraz utworzą w Turcji drugi Watykan. Ta absurdalna teoria uzyskała poparcie państwa, wojska oraz niektórych nacjonalistów”.

Birand krytykuje następnie fakt, że wciąż odmawia się – argumentując to wielorako – ponownego otwarcia prawosławnego seminarium, które zostało zamknięte 40 lat temu. „Pomimo Traktatu Lozańskiego oraz obowiązującego prawa mniejszości, zignorowaliśmy złożony przez nas podpis”. W ten sposób seminarium stało się „zakładnikiem”, trzymanym po to, by zmusić Grecję do zaakceptowania wyboru muftiego [muzułmańskiego prawnika i teologa wydającego oficjalne interpretacje w sprawach życia państwowego i prywatnego, związanego z islamem] w Turcji zachodniej. Ten szantaż Birand nazywa „naszą hańbą, wielką niesprawiedliwością, wielkim despotyzmem”, presją wywieraną na „każdym z nas, na naszych obywatelach”. „Jeśli nie jesteśmy w stanie zrozumieć innych religii, jak możemy oczekiwać, że Europa zrozumie islam?”

Bez ulg. Na to ostatnie pytanie w tych czasach radykalnej rewizji tureckiej polityki rząd Erdogana ma obowiązek udzielić konkretnej odpowiedzi. W przeciwnym razie Turcja utraci wiarygodność w oczach jej przyszłych partnerów. Powiedział o tym w jednym z wywiadów arcybiskup Smyrny, Jego Ekscelencja Ruggero Franceschini: „Wejście Turcji do Unii Europejskiej, którego sobie życzymy, musi się dokonać bez żadnych prawnych ulg. Jesteśmy zaniepokojeni, ponieważ jeśli nie będą dokładnie przestrzegane zasady przystąpienia Turcji do Europy, sama Europa poniesie ogromne szkody, jeśli chodzi o kwestię koegzystencji oraz wzajemnego poszanowania religii”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją