Ślady, numer 4 / 2010 (lipiec / sierpień) Pierwszy plan. Péter Erdö
Oto dlaczego Europa może wierzyć Kryzys finansowy, korzenie Europy, ekumenizm – przed spotkaniem z metropolitą Filaretem kardynał PÉTER ERDÖ tłumaczy nam, jaką rolę odgrywa dzisiaj chrześcijaństwo oraz co sprawia, że nasze „pragnienia są aktualne jak nigdy wcześniej”. Roberto Fontolan
W tych dniach kardynał Péter Erdö, od ośmiu lat stojący na czele archidiecezji budapesztańskiej, spotka się z metropolitą mińskim Filaretem, biorąc udział w jednym z najbardziej wyczekiwanych spotkań tegorocznego Meetingu w Rimini. Prymas Węgier oraz jeden z najważniejszych przedstawicieli Kościoła prawosławnego skonfrontują swoje poglądy, rozmawiając na temat: „Czy człowiek wykształcony, dzisiejszy Europejczyk, może wierzyć, naprawdę wierzyć w bóstwo Syna Bożego, Jezusa Chrystusa?”. Urodzony w 1952 roku kardynał Erdö od czterech lat przewodniczy Radzie Konferencji Episkopatów Europy (CCEE). Wielki teolog i znawca prawa kanonicznego, nie tylko ze względu na swoje zaangażowanie w sprawę odnowy Kościoła, w której szczególną rolę przypisuje Kościołowi prawosławnemu, ale także ze względu na swoją oryginalną wizję Europy jest dzisiaj jedną z najbardziej cenionych osobowości Kościoła.
Jakie skojarzenie nasuwa Jego Eminencji tytuł 31. edycji Meetingu w Rimini? Serce w biblijnym języku uchodziło nie tyle za siedzibę uczuć, jak chce tego współczesne symbolistyczne myślenie, co rozumowania, intelektu. Intelekt i wolna wola – oto dwa wielkie przymioty człowieka, w których jaśnieje oblicze Stworzyciela. „Wielkie pragnienia”, czyli chęć odkrycia znaczenia i wartości Wszechświata oraz naszego życia, rodzą się właśnie z zadumy nad złożonością i ogromem Kosmosu oraz z dążenia do coraz lepszego poznania pełni rzeczywistości po to, by wyciągnąć wnioski również dla naszego indywidualnego oraz wspólnotowego życia. Właśnie dlatego nasze serce, jak mówi święty Augustyn, jest niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu. Kwestia naszej strukturalnej oraz wrodzonej otwartości na Boga dziś jest, być może, zagadnieniem bardziej aktualnym niż kiedykolwiek wcześniej. Współczesny człowiek nie musi bać się Boga oraz Jego prawdy i miłości, które w pełni objawiły się w Chrystusie.
Od kilku lat Jego Eminencja przewodniczy CCEE, instytucji koordynującej prace konferencji biskupich poszczególnych krajów Europy. Możemy powiedzieć, że jako Przewodniczący Rady Konferencji Episkopatów staje Ksiądz Kardynał wobec całej Europy, jej instytucji oraz odmiennych kultur. O czym rozmawia się dziś, mówiąc o Europie? Co można zaobserwować w ostatnich latach? Mówiąc „Europa”, mamy na myśli wiele rzeczy. Dla niektórych po dziś dzień Europa oznacza „chrześcijański Zachód”, dla innych jest to obszar wpływów kultury grecko-rzymskiej, zarówno w jej łacińskiej, jak i bizantyjskiej odmianie; odnosi się to również do Ameryk, Australii oraz całej Rosji. Wielu mówi o Europie w sensie politycznym, mając na myśli Unię Europejską... Dla teologii katolickiej wszystkie kultury są cenne, ponieważ powstały ze stwórczej woli Boga jako bogactwo natury, przede wszystkim jednak są one wyrazem pewnego aspektu ludzkiej godności. Dobra Nowina przyniesiona przez Chrystusa nie zniszczyła w ostatnim tysiącleciu ani odmienności, ani tożsamości kulturowej poszczególnych narodów Europy, ale oświetliła ich dziedzictwo oraz promowała właściwy dla każdej z nich rozwój. Czasem z podziwem patrzę na życie katolickich wspólnot w Azji czy w Afryce. Jestem przekonany, że owocem spotkania tych kultur z Ewangelią będą nowe cuda dla dobra Kościoła oraz ludzkości.
Jaką prawdę obnaża kryzys ekonomiczno-finansowy, który zdaje się po kolei dotykać europejskie kraje: Grecję, Węgry, Hiszpanię...? Wobec jakiego zagrożenia stoimy i jak odnajdziemy się, gdy będzie już „po wszystkim”? Wydaje się, że ludzkie pragnienia pod wieloma względami oddaliły się od rzeczywistości. Ten kulturowy fenomen, zaobserwowany z charyzmatyczną genialnością przez Jana Pawła II na przykład w encyklice Fides et ratio, rodzi się z wątpliwości co do siły poznawczej ludzkiego intelektu. Taki ekstremalny relatywizm osłabia naszą relację z całokształtem rzeczywistości. Często mamy skłonność do mówienia o abstrakcyjnych danych podatkowych, a politycy – nawet w swoich wyborczych obietnicach – mówią o różnych koncepcjach, zapominając o tym, by obiecać ludziom, że będzie im się żyło lepiej albo że będą szczęśliwsi. Prawie wcale nie mówi się już o dobru wspólnym. Jasne, by móc o nim mówić, trzeba mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, czym jest człowiek oraz co jest dobrem dla ludzkiej wspólnoty. Potrzeba więc fundamentów, jeśli chodzi o ogólną wizję świata i etyki. Jeśli bazuje się na skrajnym relatywizmie, czymś niemożliwym wydaje się nawet ochrona mienia publicznego, porządku, „dobrobytu”. Jedynymi czynnikami społeczeństwa, które byłyby uprawnione do tego, by zabrać głos – nie tylko w profetycznych słowach – w interesie dobra publicznego, byłyby wybrane demokratycznie organy państw „demokratycznych” wraz z utworzonymi przez nie instytucjami. Jednak, z jednej strony, one również potrzebują relacji z całokształtem rzeczywistości, a nie tylko oficjalnego poparcia większości (która czasem może opowiadać się za tym, co sprzeciwia się naturalnej sprawiedliwości, a nawet ludzkości, o czym Europa miała okazję się przekonać w czasach nazizmu i stalinizmu); z drugiej zaś strony, państwa zaczynają być bardzo słabe i uwarunkowane międzynarodowymi naciskami finansowymi. W tym kontekście wydaje się, że coraz trudniej oprzeć się pokusie korupcji oraz logice przestępczości. Podsumowując: kryzys finansowy jest efektem pewnego aspektu powszechnego kryzysu kulturowego.
Czy wciąż można mówić o Wschodzie i Zachodzie Europy, czy też jesteśmy już jednym?
Pomimo tego, że jesteśmy jednym, było można, można i będzie można mówić o Wschodzie i Zachodzie Europy. Z jednej strony podział Imperium Rzymskiego na wschodnie i zachodnie, dokonany przez Dioklecjana – nawet jeśli nie dotyczy to detali administracyjnej struktury powstałej w wyniku jego reformy – pozostał na kontynencie europejskim rzeczywistością żywą kulturowo. Łacińska oraz kulturowo bizantyjska część Europy do dziś się różnią. Zrozumienie oraz nadanie odpowiedniej rangi tym różnicom jest zadaniem wciąż aktualnym. Podczas ostatnich wojen bałkańskich ktoś zapytał, o jaką stawkę toczą się te bardzo skomplikowane walki. Wtedy pewien Węgier, który znał nieco historię, odpowiedział: „Jak zawsze chodzi o dokładne wyznaczenie linii wytyczonej już przez Dioklecjana”. Oczywiście, w drugiej połowie XX wieku Wschód i Zachód w Europie znaczyły coś innego: politycznie wskazywały na dwa obszary wpływów (radziecki oraz zachodni lub też amerykański). Ta linia demarkacyjna, czyli żelazna kurtyna, dzięki Bogu już nie istnieje. Są jednak inne strefy kulturowe i ekonomiczne, które wykazują typowe różnice: są państwa założycielskie Unii Europejskiej, które miały udział – nawet jeśli nie taki sam – w ustaleniu reguł gry oraz w tworzeniu charakterystyki Unii, w określeniu jej fizjonomii. Następnie są tak zwani nowi członkowie, przede wszystkim państwa byłego bloku komunistycznego, które z konieczności historycznej, ekonomicznej lub geopolitycznej, po wycofaniu się wojsk radzieckich, musiały „do czegoś przynależeć”. Dla tych państw – zarówno ze względu na opinię publiczną, jak i chronologiczny porządek – ważniejsze było członkowstwo w NATO, symbolu „zachodniości” lub stabilności oraz przynależności regionu do tej części Europy, którą ludzie z tych krajów postrzegali jako szczęśliwszą. Poza tym, że kraje te mają wspólną sowiecką przeszłość, pozostają one w zupełnie innych relacjach z Rosją, która nie jest już sowiecka. Łączą je stosunki ekonomiczne, porozumienia, wspólne elementy życia, pewne podobieństwo, jeśli chodzi zarówno o problemy społeczne, jak i pustkę ideologiczną oraz moralną, która pojawiła się po odejściu od oficjalnej ideologii marksistowskiej. Elementarna potrzeba kulturowego przebudzenia może przejawiać się w tych krajach w docenianiu wartości języków narodowych, tradycji literackiej, kulinarnej, artystycznej, rozbudzaniu pewnej świadomości własnych dziejów, w potrzebie zrozumienia oraz wypracowania w konstruktywny sposób własnej maniery pisania o przeszłości. Grozi im także destabilizacja życia społecznego i ekonomicznego w następstwie korupcji oraz anarchii, które pojawiają się, gdy państwo przestrzega w sposób dogmatyczny zasad ekstremalnego liberalizmu, dalekiego od konkretnej rzeczywistości danego społeczeństwa.
A jak rozwija się współpraca Kościoła katolickiego z prawosławnym? W jakim sensie oraz w jakich środowiskach stosunki z Kościołem prawosławnym stały się lub mogą się stać wspólnym świadectwem, zdolnym odcisnąć swoje piętno na Europie? Po tym, co powiedzieliśmy, wydaje się czymś logicznym przypisywanie szczególnej roli dialogowi prowadzonemu z prawosławiem. Nawet to zaangażowanie nie może jednak brać się z jakiejś romantycznej wizji. W rzeczywistości, z radością musimy wspierać trwający właśnie proces odkrywania przez bestialsko zniszczone oraz prześladowane przez dziesięciolecia Kościoły prawosławne Europy Wschodniej zarówno wysokiej kultury artystycznej oraz chrześcijańskiej teologii, jak i organicznej relacji z życiem własnego narodu. Trzeba docenić lub wyobrazić sobie, jak ważna dla kapłanów lub biskupów prawosławnych, ale także dla niektórych świeckich oraz osób duchownych, była ortodoksja wiary, będąca niejednokrotnie jedyną wartością, jaką mogli zachować, żyjąc często w poniżających warunkach. Nie odnosi się to tylko do męczenników oraz więzionych, ale także do tych, którzy oficjalnie mogli sprawować swoje funkcje. Wartością, która mogła dużo usprawiedliwiać – w przekonaniu wielu osób – była właśnie wartość ocalenia wiary. Często nie chodziło o tak zwaną skuteczność duszpasterską, na dłuższą metę praktycznie niemożliwą, ale o przedmiotową treść wiary. Oto dlaczego w prawosławnym świecie wybuchła prawdziwa radość, gdy na następcę świętego Piotra został wybrany Benedykt XVI. Wyższym poziomem dialogu prowadzonego z prawosławiem jest więc poziom samej wiary. Na tym polu podobieństwo jest tak duże, że doświadczamy niemal fizycznego bólu z powodu braku pełnej komunii. Jest to wyjątkowo dobrze widoczne tam, gdzie chrześcijanie dzielą ten sam los, żyjąc w otoczeniu niechrześcijańskich kultur. Istnieje jednak także niższy poziom dialogu, poziom, który dotyczy promowania wartości chrześcijańskiej moralności oraz społecznej doktryny. Konferencje Episkopatów Europy są kompetentne oraz zostają wezwane do zaangażowania się w dialog i we współpracę przede wszystkim na tym drugim polu. Praktyczne konsekwencje naszej wiary w istocie są bardzo podobne i prowadzą często do tego samego stanowiska w kwestiach dotyczących współczesnego życia społecznego. Dlatego powstało Europejskie Forum Katolicko-Prawosławne, którego działalność zaczyna wydawać pierwsze owoce, na przykład poprzez zajęcie jasnego, wspólnego stanowiska w sprawie rodziny.
Na koniec prosimy o komentarz do tytułu oczekiwanego z niecierpliwością spotkania, w którym Ksiądz Kardynał weźmie udział wraz z metropolitą mińskim Filaretem: czy współczesny Europejczyk może wierzyć w Chrystusa? Czuję się zaszczycony, że będę mógł rozmawiać na ten temat z metropolitą mińskim Filaretem. Temat rozmowy przywodzi mi na myśl wspomnienia z lat mojej młodości, kiedy to nauczano, że religia to coś zacofanego, co ogłupia ludzi. Analogicznie można by sądzić, że współczesny wykształcony Europejczyk nie może być chrześcijaninem. Jestem przekonany, że jest dokładnie na odwrót. Właśnie złożoność problemów naszych czasów, złe funkcjonowanie mechanizmów społecznych – które domagają się choćby najmniejszego wspólnego mianownika, jeśli chodzi o współpracę wszystkich ludzi w Kosmosie, sens i wartości całej historii ludzkości oraz społeczeństw – każe zastanowić się nad zasadniczymi kwestiami wizji świata. A więc, moim zdaniem, współczesny Europejczyk nie może obejść się bez konfrontacji przynajmniej z kwestią, problemem Boga, Jezusa Chrystusa oraz Dobrej Nowiny.
|