Ślady, numer 3 / 2010 (maj / czerwiec) Polityka. Marcos Zerbini
Ktoś Inny posługuje się nami po to, by budować Zajmuje się polityką za Oceanem, w realiach bardzo różnych od naszych. Wyzwanie jednak jest takie samo: czy można służyć wspólnemu dobru? MARCOS ZERBINI, deputowany do Parlamentu San Paolo, opowiada nam o swoim zaangażowaniu i o pragnieniu zbudowania bardziej sprawiedliwego społeczeństwa. Pragnieniu, które stało się odkryciem miłości, którą jesteś darzony: „Kim jesteś, Ty, który posługujesz się moją małością?” Marco Montrasi
W obliczu obecnych nastrojów politycznych oraz pewnego chaosu wydaje się sprawą naglącą poruszenie tematu działalności politycznej oraz zgłębienie racji doświadczenia wiary, z którego rodzi się zaangażowanie oraz odradza się pasja do życia publicznego. Dlatego proponujemy lekturę świadectwa Marcosa Zerbiniego, dla którego pomysł „robienia polityki” zrodził się z doświadczenia, a dokładnie z rozkwitu pewnej rzeczywistości: Associazione dei Lavoratori Senza Terra [Stowarzyszenia Pracowników bez Ziemi], powołanej do życia z myślą o zapewnieniu domu favelados [ubogim mieszkańcom] z San Paolo. Potężne dzieło w służbie ludziom. Odpowiedzialność za Stowarzyszenie, które zawsze dzielił ze swoją żoną Cleuzą, nieustannie go „przywoływała”, aż wreszcie zdecydował się zaangażować w politykę. Zaczynał jako radny miejski; było to narzędzie służące temu, by dalej budować. Następnie, po spotkaniu z ruchem Komunia i Wyzwolenie, kandydował do Parlamentu, którego jest deputowanym od 2006 roku.
Pośród ryzyka i pokus, jakie niesie polityka, Marcos doświadczył tego, jak ważna jest ciągła relacja z ludźmi: jest to droga, którą trzeba pokonać po to, by wspólne dobro pozostało w centrum planów oraz działań. Wywiad z Marcosem rozpoczęliśmy od pytania o reportaż o Stowarzyszeniu, który ukazał się w czasopiśmie „Época” (wydawanym przez Globo, największego wydawcę w Ameryce Łacińskiej); jego autorka przez sześć miesięcy „węszyła” po Stowarzyszeniu, w którego działalność zaangażowanych jest ponad sto tysięcy osób.
Czym jest dla Ciebie ten reportaż? Kiedy czyta się coś podobnego, pierwszą pokusą jest ograniczenie się do dwóch reakcji: albo do stwierdzenia, że jest to bardzo zły artykuł, ponieważ zawiera krzywdzące insynuacje o Stowarzyszeniu i o mnie, albo do zwrócenia uwagi na pozytywne aspekty, które są w nim opisane i zakończenia oświadczeniem, że w gruncie rzeczy reportaż ten nie jest tak bardzo negatywny. Jednak droga, którą ksiądz Luigi Giussani i ksiądz Julián Carrón pomagają nam pokonywać, nie pozwala nam zatrzymywać się na zewnętrznej stronie rzeczy. Czytając ten artykuł, zadałem sobie pytanie: dlaczego jakaś dziennikarka czasopisma, które ukazuje się w całym kraju, przez sześć miesięcy zajmuje się Stowarzyszeniem po to, by napisać o nim artykuł? Dlaczego ktoś patrzy na Stowarzyszenie i uważa je za o wiele ważniejsze aniżeli my sami? Zastanawiając się nad tymi pytaniami, zdaliśmy sobie sprawę, że Stowarzyszenie odgrywa dziś o wiele większą rolę niż myśleliśmy. Znając nasze ograniczenia, naszą nieadekwatność, nieuniknionym było pytanie: kim jesteś, Chryste, Ty, który powierzasz nam zadanie na miarę kogoś o wiele większego od nas? Kim jesteś, Chryste, Ty, który posługujesz się naszą małością, by zmienić życie milionów osób? Doświadczamy poczucia nieadekwatności, a jednocześnie głębokiej wdzięczności. Wzruszamy się, gdy czujemy się objęci z tak wielką czułością.
Wiele osób idzie w ślad za Tobą i Cleuzą. Wiąże się to z wieloma odpowiedzialnymi zadaniami oraz zmartwieniami. Gdzie znajdujecie oparcie każdego ranka, gdy musicie rozpocząć dzień? Do działania popycha nas pełne wzruszenia serce. Pewność, że nie jesteśmy w stanie sami tworzyć tak pięknej historii, ale że Ktoś Inny posługuje się nami po to, by ją tworzyć. Wdzięczność, ponieważ uświadamiamy sobie, że jesteśmy kochani o wiele bardziej, niż potrafimy kochać, oraz że jesteśmy w towarzystwie wielu przyjaciół, podobnych do Ciebie, którzy są prawdziwym obliczem Chrystusa dla nas, w naszym życiu.
Stawiając czoła ryzyku, wystawiasz się na osąd wszystkich, tym bardziej jako osoba publiczna. Co pozwala ci mierzyć się z codziennością oraz ze wszystkimi problemami z tymi właściwymi Tobie odwagą i spokojem? Wartości tego świata nie są naszymi wartościami. Jeśli pozwolimy, by determinowały nas wartości tego świata, będziemy uwarunkowani przez to, czego oczekuje od nas społeczeństwo, a nie przez to, co jest prawdziwe. Kiedy ksiądz Carrón na międzynarodowym spotkaniu odpowiedzialnych za Ruch w 2007 roku powiedział: „Chrystus tak bardzo nas umiłował, że policzył wszystkie włosy na naszej głowie (to znaczy: Bóg ukochał nas miłością tak prawdziwą, że nawet włosy na waszej głowie są policzone)”, w ułamku sekundy Cleuza i ja zobaczyliśmy nasze życie niczym na filmie i zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo prawdziwe są te słowa. Przeżyliśmy dramatyczne chwile, jednak w każdej z nich bardzo oczywista była obecność Boga. To było jak ściągnięcie sobie opaski z oczu i przejrzenie. Począwszy od tamtej chwili, zrozumieliśmy, że nie ma już czego się bać. Jedyne, co trzeba było zrobić, to odpowiedzieć „tak” temu, o co poprzez rzeczywistość prosi nas Chrystus. Chrystus w naszym życiu był prawdą w przeszłości, jest prawdą w teraźniejszości i będzie nią w przyszłości. Czego mamy się bać?
Zawsze zdumiewało mnie to, że za każdym razem, gdy opowiadacie o Waszej historii, cytujecie zawsze jakąś ważną osobę, która stała się częścią Waszego życia. Zawsze mieliście mistrza, przyjaciela, za którym mogliście podążać, na przykład Mario Covasa [polityka brazylijskiego, jednego z założycieli brazylijskiej partii socjaldemokratycznej, który zmarł w 2001 roku]. Co oznaczała dla Was relacja z nim? Jaką rolę odegrała w Waszym życiu publicznym i społecznym? To był wielki przyjaciel, który dawał prawdziwe świadectwo o tym, co oznacza oddać własne życie na służbę drugim. Wówczas nie rozumieliśmy tego, co rozumiemy dzisiaj, po tym jak spotkaliśmy Ruch. Dzisiaj, po tym spotkaniu, jest dla nas czymś oczywistym, że w naszym życiu podążaliśmy – nawet nie zdając sobie z tego sprawy – za osobami, w których dostrzegaliśmy odmienne człowieczeństwo, które dawały nam świadectwo o tym, jak żyć prawdziwiej. W przypadku Mario Covasa dogłębnie poruszył nas sposób, w jaki nas przygarniał, jego miłość do prawdy. Dla mnie był tak ważny jak ojciec dla syna. To on nauczył mnie tego, że politykę można przeżywać jak prawdę, nie pozwalając zdeterminować się przez poszukiwanie władzy, ale działając naprawdę dla wspólnego dobra, z miłości do osób, oraz że można politykę traktować jak powołanie. Niesamowita była jego fascynacja ruchami obywatelskimi oraz organizacjami społecznymi. Za jego rządów rozpoczęto wdrażanie wielu programów po to, by zwiększyć udział społeczeństwa w życiu publicznym; przekazano na przykład fundusze Associazioni di genitori e insegnianti [Stowarzyszeniom Rodziców i Nauczycieli] w szkołach państwowych, po to by samodzielnie mogły realizować one rozbudowę i restrukturyzację budynków. Problem w tym, że programy te były tak bardzo postępowe, że organizacje nie potrafiły z nich korzystać. Mario był z pewnością człowiekiem, który wyprzedzał czasy, w których przyszło mu żyć. Nie ma dnia, żebym o nim nie pomyślał; żebym nie pomyślał o tym, co pomogło mi przeżywać moją teraźniejszość. Wielki wpływ wywarła na mnie prośba, którą wciąż powtarzał: „Proszę moich przyjaciół, by się za mnie modlili każdego dnia, bym mógł dobrze spać i nie obudzić się skorumpowany”. Nigdy nie dał się przekupić i zawsze podtrzymywał we mnie obecność tej prośby.
Zmęczyło nas słuchanie o politycznych skandalach, walkach między rządzącymi. Co oznacza dla Was uprawianie polityki związanej z życiem narodu? Polityka ma sens tylko wtedy, gdy sama pojmuje siebie jako mechanizm służący budowaniu wspólnego dobra. Kiedy jest używana jako środek służący zdobyciu władzy, często widać osoby, które się gubią, nawet jeśli są porządne i mają jak najlepsze intencje. Bardzo trudno jest oprzeć się pokusom władzy, jeśli nie ma się grupy przyjaciół, którzy codziennie pomagają, by pamiętać o prawdziwych powodach, które każą ci się zajmować polityką. Doświadczam tego błogosławieństwa, jakim są przyjaciele. To nie moja osobista zdolność albo szczególna postawa etyczna pomaga mi nie zbaczać z drogi, ale konkretne oblicza osób, które reprezentuję i które widzę każdego dnia. Bez świadomości przynależenia do ludu oraz tego, że jestem wybrany na jego reprezentanta, bez towarzystwa tych osób – uległbym pokusie władzy.
Jakie jest prawdziwe znaczenie dzieła, którym jest dzisiaj Stowarzyszenie, i jak się ono zmieniło w stosunku do tego z pierwszych lat? Kiedy zakładaliśmy Stowarzyszenie, poruszało nas pragnienie zorganizowania społeczeństwa bardziej sprawiedliwego, pragnienie pomagania osobom, tak by mogły mieć dom i godnie żyć. Po spotkaniu z Ruchem wciąż wiedzieliśmy, że ludzie potrzebują domu, wychowania, zdrowia; zrozumieliśmy jednak także, że tylko Chrystus może zaspokoić pragnienie pełni, które człowiek nosi w sercu. Z tego powodu nadal walczymy o godność osób, ponieważ Chrystus nie jest abstrakcyjny, nie pomija konkretności życia. Naszą największą troską dzisiaj jest udzielenie pomocy osobom w odnalezieniu tego, co my znaleźliśmy: Chrystusa wcielonego właśnie w oblicza przyjaciół. Przyjaciół, którzy swoim odmiennym człowieczeństwem świadczą o zwycięstwie Chrystusa nad światem. |