Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2010 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2010 (maj / czerwiec)

Pierwszy plan

„Wobec tego płaczu odnalazłem ojca”

Wszystkich uderzyło tegoroczne spotkanie na Malcie z ofiarami oraz łzy Papieża. Co jednak stało się potem? Zapytaliśmy o to jego bohaterów, którzy opowiadają, dlaczego po raz pierwszy byli w stanie przebaczyć temu, kto wyrządził im tak wielkie zło.

Alessandra Buzzetti


„Kiedy zobaczyłem przed sobą płaczącego Papieża, zadałem sobie pytanie: dlaczego tak cierpi z powodu czegoś, czemu w ogóle nie jest winny? Wówczas zacząłem odczuwać pokój w swoim wnętrzu. Po raz pierwszy pomyślałem, że mógłbym wybaczyć temu, kto wyrządził mi tak wielkie zło”.

Joseph Magro ma 38 lat i dwójkę dzieci; dopiero co opuścił nuncjaturę w Rabat na Malcie, gdzie wraz z siedmioma innymi ofiarami nadużyć spotkał się z Ojcem Świętym. Na szyi ma biały różaniec z herbem Benedykta XVI. Obok Josepha stoi Manuel: on także nosi łańcuszek z obliczem Chrystusa; również ma prawie 40 lat, dwie małe córeczki i wciąż krwawiącą ranę z powodu nadużyć, których ofiarą padł jako dziecko; dopuścili się ich niektórzy duchowni, pracujący w położonym kilka kilometrów od La Valletty instytucie opiekuńczym dla dzieci znajdujących się w trudnej sytuacji. „Ojciec Święty wziął mnie za ręce, uścisnął je mocno, a ja zrozumiałem, jak bardzo cierpiał – opowiada Manuel. – Powiedziałem, że bardzo mi przykro z jego powodu, że nie ma nic wspólnego z tymi faktami, że kocham Kościół i w imię Jezusa Chrystusa cierpię z powodu tych, którzy tak bardzo go splamili”. Słowa te padły w czasie rozmowy w cztery oczy Manuela z Benedyktem XVI. Ojciec Święty przybył do nuncjatury w godzinach obiadu, po Mszy św. odprawionej dla katolików mieszkających na Malcie. Pomimo dużego zmęczenia postanowił nie zawieść najgłębszego oczekiwania serca tych ośmiu mężczyzn, których dzieciństwo i niewinność znieważyli niektórzy kapłani. Spotkanie odbyło się w kaplicy, zaczęło się od modlitwy; najpierw ze wszystkimi razem, potem miała miejsce krótka osobista rozmowa Benedykta XVI z każdym z osobna.

Manuel jest wstrząśnięty, nie powstrzymuje łez, gdy opisuje pokorne spojrzenie Benedykta XVI. Poczuł się tak szczerze przygarnięty, że znów, po długim czasie, uwierzył w siebie. „Ojciec Święty powiedział, że mi wierzy, że we mnie wierzy” – powtarza bezustannie.

Odważny gest. Manuel to imię zmyślone; tłumaczy nam, że chce zachować anonimowość po to, by uchronić swoje córki (siedmio- i dziewięcioletnią); by nie wkładać na ich barki ciężaru historii, o której on sam przez trzynaście lat usiłował zapomnieć wszelkimi sposobami. Nikomu o niej nie opowiedział, nawet swojej żonie.

Tak samo Joseph, który przez dziesięć lat przebywał w tym samym domu opiekuńczym, z czego przez dwa lata – od 1988 do 1990 – był obiektem perwersji pewnego kapłana. Tego samego, który w 1995 roku udzielił mu ślubu. „Trudno to wytłumaczyć – opowiada Joseph. – Dla nas, dzieciaków, które nie miały rodziców, ten ksiądz był naprawdę jak ojciec. Opuściłem instytut w wieku osiemnastu lat i to on znalazł mi pracę. Podobnie było z wieloma innymi chłopakami. Każdy z nas myślał jednak, że tylko jego wykorzystywał”.

Tajemnica, której nie sposób wyznać, zwłaszcza kruchemu chłopcu, którego życie nie oszczędzało; porzuconemu przez rodziców, dorastającemu w środowisku, które przyzwyczaiło go do tego, że za wszelką cenę trzeba ocalić dobre imię i zachowywać pozory.

Aż do roku 2003, kiedy to Lawrence Grech, który także padł ofiarą gwałtów dokonywanych w tamtym domu, zdecydował się donieść o wszystkim, po to by nie dopuścić do kolejnego zła.

Proces się toczy, był opóźniany i odraczany. Po publicznym apelu biskupów Malty o zgłaszanie przypadków pedofilii księży, ale przede wszystkim po spotkaniu Papieża z najważniejszymi świadkami oskarżenia, ujawniły się trzy inne ofiary.

Czy to paradoks, czy rezultat ogromnej presji wywieranej przez media w ostatnich miesiącach? A może owoc dostrzeżenia możliwości prawdziwszego spojrzenia na ranę dotąd skrywaną, dzięki odważnemu gestowi Papieża, który nie boi się prawdy i bierze na swoje barki nie swoje winy, ukazując światu oblicze Chrystusa, który jako jedyny może uzdrowić rany?

To samo imię. „Poczułem się uleczony: spotkałem świętego” – oświadcza bez wahania Joseph.

„Ojciec Święty bardzo różni się od papieża, którego można zobaczyć w telewizji, albo tego, którego opisują w gazetach. Jest pokorny i wrażliwy, spokojny, ale cierpiący. Kiedy powiedziałem mu, jak się nazywam, zaraz zareagował, ponieważ mamy to samo imię. Zapytałem go o to, co najbardziej leżało mi na sercu: w jaki sposób księża mogli zrobić mi coś takiego? Papież odpowiedział, że nie wie, że jest to tajemnica, ponieważ osoby te poświęciły swoje życie Bogu. Zapewnił mnie, że będzie się za mnie modlił. Niezapomniane spotkanie”.

Żywe wspomnienie, które dla Josepha wciąż trwa, ku jego zaskoczeniu, kiedy każdego wieczoru odmawia ze swoimi córkami różaniec. Wyznaje, że wcześniej nie znał nawet tajemnic różańcowych i że nigdy nie modlił się ze swoją rodziną. „Dlaczego postanowiłem odmawiać różaniec? Ponieważ, jeśli Ojciec Święty mi go podarował, znaczy to, iż pragnie, bym go używał!” – taka jest odpowiedź. Prosta i natychmiastowa. Jak odpowiedź dziecka, które odnalazło swojego ojca.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją