Ślady, numer 3 / 2010 (maj / czerwiec) Pierwszy plan
Zranieni wracamy do Chrystusa Publikujemy artykuł księdza Juliána Carróna, który ukazał się na łamach włoskiego dziennika „La Repubblica” w wielkanocną niedzielę, 4 kwietnia 2010 roku. ks. Julián Carrón
Kwestią najbardziej palącą jest równie proste, co niewyczerpane pytanie: Quid animo satis? Co może nasycić nasz głód sprawiedliwości?
Wobec tych wyjątkowo bolesnych wydarzeń związanych z pedofilią duchownych wszyscy pozostajemy wstrząśnięci jak nigdy. Jest to wstrząs wynikający z naszej niezdolności do zaspokojenia wymogu sprawiedliwości, który wypływa z głębi serca. Wezwanie do odpowiedzialności, uznanie wyrządzonego zła, żal za popełnione błędy, które doprowadziły do tej historii, wszystko to wydaje nam się zupełnie niewystarczające wobec tego oceanu zła. Zdaje się, że nic tu nie wystarcza. Można zrozumieć reakcje zirytowanych ludzi, które mogliśmy obserwować w tych dniach. To wszystko służyło temu, by ukazać nam wyraźnie naturę naszego pragnienia sprawiedliwości. Ono jest nieskończone. Nie ma dna. Tak samo, jak zadana rana. Nie da się jej wypełnić, tak dalece jest nieskończona. Dlatego zrozumiała jest niecierpliwość i rozczarowanie ofiar, również po uznaniu błędów: nic nie wystarcza, by zaspokoić ich pragnienie sprawiedliwości. Dotykamy tu bezdennego dramatu. Z tego punktu widzenia sprawcy nadużyć znajdują się paradoksalnie wobec wyzwania podobnego do tego, przed którym stoją ofiary: nic nie wystarcza, by naprawić wyrządzone zło. Co nie oznacza, że są oni zwolnieni z odpowiedzialności czy tym bardziej darowany im będzie wyrok, który wyda na nich wymiar sprawiedliwości.
Jeśli taka jest sytuacja, to kwestią najbardziej palącą – przed którą nikt nie ucieknie – jest równie proste, co niewyczerpane pytanie: Quid animo satis? Co może nasycić nasz głód sprawiedliwości? Tutaj namacalna staje się cała nasza niemoc, genialnie wyrażona przez Ibsena w Brandzie: „Chłód śmiertelny na mej twarzy! / Ginącemu powiedz: może / Ważyć coś w Twych oczach, Boże, / Naszej woli qantum satis?” (H. Ibsen, Brand, akt V, tłum. J. Kasprowicz, Warszawa 1923 (Wielka Biblioteka 23), s. 232). Innymi słowy: czy człowiek mocą całej swojej woli jest w stanie zaprowadzić sprawiedliwość, której tak żarliwie pragnie?
Dlatego również ci, którzy najbardziej potrzebują sprawiedliwości i najzacieklej o nią walczą, nie będą do końca uczciwi wobec siebie i swojego wymogu sprawiedliwości, jeśli nie stawią czoła tej własnej niewystarczalności, która jest wspólna wszystkim. Gdyby się tak nie stało, popadlibyśmy w jeszcze cięższą niesprawiedliwość, w prawdziwe „morderstwo” człowieczeństwa, ponieważ by móc dalej wołać o sprawiedliwość według naszej miary, musielibyśmy uciszyć głos naszego serca, zapominając o ofiarach i pozostawiając je ich dramatowi.
To Papież właśnie, ze swoją rozbrajającą zuchwałością, paradoksalnie nie uległ zredukowaniu sprawiedliwości do przypadkowej miary. Z jednej strony bez wahania uznał ciężar popełnionego przez księży i zakonników zła, wezwał ich do uznania własnej odpowiedzialności za nie, potępił niewłaściwy sposób zajęcia się tą sprawą przez niektórych obawiających się skandalu biskupów, dając wyraz konsternacji, którą wywołały w nim te wydarzenia i podejmując środki, mające zapobiec ich powtórzeniu.
Z drugiej strony jednak Benedykt XVI jest świadomy, że to nie wystarcza, by odpowiedzieć na wymóg sprawiedliwości wobec wyrządzonego zła: „Wiem, że nic nie może wymazać zła, jakiego doznaliście. Zawiedziono wasze zaufanie i podeptano waszą godność”. Fakt poniesienia kary, wyrażenie żalu, pokuta sprawców wykorzystywania nigdy nie wystarczą, by naprawić krzywdę wyrządzoną przez nich ofiarom i sobie samym.
Właśnie jego rozpoznanie prawdziwej natury naszej potrzeby, naszego dramatu, jest jedynym sposobem by ocalić – traktując serio i dostrzegając – całą potrzebę sprawiedliwości. „Potrzeba sprawiedliwości jest błaganiem tożsamym z człowiekiem, z osobą. Bez perspektywy czegoś poza nami, jakiejś odpowiedzi przychodzącej z zewnątrz, spoza życiowych, doświadczalnych sposobów, sprawiedliwość nie jest możliwa. Jeśli wykluczyłoby się możliwość któregoś ze sposobów, ta potrzeba zostałaby nienaturalnie zduszona” (ksiądz L. Giussani). W jaki sposób Papież ją ocalił? Odwołując się do Tego, który jako jedyny może ją ocalić. Do Kogoś, kto uobecnia na tym świecie tamten świat: do Chrystusa, Tajemnicy, która stała się ciałem. On „sam był ofiarą niesprawiedliwości i grzechu. Tak jak wy, On również nosi jeszcze rany, zadane przez niezasłużone cierpienia. On rozumie, jak głęboki jest wasz ból i jaki wpływ wciąż wywiera on na wasze życie i wasze relacje z innymi, w tym także na stosunek do Kościoła”.
Odwoływanie się do Chrystusa nie jest więc szukaniem sposobu na to, by uciec od potrzeby sprawiedliwości; jest jedynym sposobem, by ją zaspokoić. Papież odwołuje się do Chrystusa, unikając bardzo niebezpiecznej rafy: ryzyka odłączenia Chrystusa od Kościoła, ponieważ jest on miejscem zbyt skalanym, by móc Go wciąż nosić. Protestancka pokusa wciąż naciera. Byłoby to bardzo proste, ale cena byłaby zbyt wysoka: utrata Chrystusa, a przecież – jak przypomina Ojciec Święty - „to we wspólnocie Kościoła spotykamy osobę Jezusa Chrystusa”. I dlatego, świadom trudności ofiar i sprawców w tym, by „przebaczyć lub pojednać się z Kościołem”, śmie modlić się o to, by zbliżając się do Chrystusa oraz uczestnicząc w życiu Kościoła, „mogli [oni] na nowo odkryć nieskończoną miłość Chrystusa do każdego z nich”, jedyną, która jest w stanie uleczyć ich rany i odbudować ich życie.
Oto wyzwanie, przed którym stoimy wszyscy, niezdolni do odnalezienia odpowiedzi w obliczu grzechów własnych i cudzych: zgodzić się na udział w święcie Paschy, które obchodzimy w tych dniach, na jedyną drogę, by móc znowu oglądać rozkwit nadziei.
Julián Carrón |