Ślady
>
Archiwum
>
2007
>
wrzesień / październik
|
||
Ślady, numer 5 / 2007 (wrzesień / październik) CL. La Thuile. Świadectwo Większa jest nadzieja Historia Vicky nosicielki wirusa HIV, wolontariuszki z ośrodka Meeting Point Mam na imię Vicky, mam 42 lata i pochodzę ze wschodniej części Ugandy. Chciałabym podziękować wam i Bogu za podarowane mi życie. W 1992 roku, kiedy byłam w ciąży i oczekiwałam narodzin ostatniego syna Briana, mój mąż postawił mi warunek, że aby pozostać jego żoną muszę usunąć ciążę, w przeciwnym razie, jeżeli zechcę urodzić dziecko, rozstaniemy się. W tamtym czasie miałam tylko dwóch synów i postanowiłam zachować ciążę, co oznaczało rozwód. Nie rozumiałam zupełnie dlaczego jest tak okrutny i nieubłagany. Potem w 1997 roku z powodu choroby straciłam pracę, i w tym samym czasie u dziecka, Briana, pojawiły się objawy gruźlicy, takie były pierwsze podejrzenia. W następnym roku mój stan zdrowia pogorszył się i w szpitalu w Nsambiya przeprowadzono test HIV, który wypadł pozytywnie. Zrozumiałam wówczas dlaczego mąż nie chciał, abym urodziła Briana: w tamtym czasie wiedział już, że jest zarażony wirusem. Życie w domu z trójką dzieci stało się bardzo trudne. Dwaj chłopcy byli zdrowi, ale nie mieliśmy pieniędzy na szkołę, na jedzenie, na lekarstwa, a najgorsze było to, że nie mieliśmy znikąd miłości. Nie byłam już pewna czy Bóg naprawdę istnieje. W 2001 roku, ktoś skierował mnie do Meeting Point International. Tam spotkałam normalne, radosne, pogodne kobiety, które tańczyły i śpiewały, chociaż i one były zarażone AIDS. Nie wierzyłam, że mogłabym jeszcze tak żyć. Pytałam siebie, jak to możliwe, aby z taką chorobą tańczyć i śpiewać. W Meeting Point jest muzyka i śpiewy różnych narodów Afryki, Europy, Indii, znalazłam nawet niektóre pieśni pochodzące z mojego plemienia. Po długim czasie zaczęłam zauważać światło pozwalające zbierać kawałki, w jakie czułam się rozbita, dlatego pozostałam z nimi. Rzeczą bardzo ważną, o której nigdy nie zapomniałam, jest dzień w którym ktoś popatrzył nam mnie spojrzeniem, w którym były promienie nadziei i miłości. Przez cały ten czas choroba sprawiała, ze pozostawałam w łóżku, a wszyscy moi przyjaciele, krewni, jak i sąsiedzi, patrzyli na mnie i moje dzieci z pogardą, odrzucali nas. Wraz ze spojrzeniem pełnym nadziei i miłości, które ktoś ku mnie skierował, do mojej duszy i rozbitego w kawałki ciała powróciło życie. Powiedział do mnie: „Vicky! Ty masz pewną wartość, i ta wartość jest większa niż cały ciężar twojej choroby i śmierci”. W 2002 roku mogłam kupić lekarstwa dla syna, który był umierający. Musiałam zabrać go ze szkoły z powodu dyskryminacji z jaką się tam spotkał, przezywano go „szkieletem”. W 2003 roku również ja mogłam rozpocząć leczenie. Ważyłam wówczas 45 kilogramów, dziś 75. Brian jest obecnie całkowicie zdrowy i podjął naukę. Najstarszy z moich chłopców jest juz studentem uniwersytetu a średni kończy liceum. W czym tkwi potęga śmierci? W utracie nadziei i braku miłości. Jestem teraz wolontariuszką w Meeting Point i zawsze kiedy przyjmuję osoby mówię im, że wartość życia jest większa niż wirus, który w sobie noszą. Takie potwierdzenie ożywia, karmi nadzieją cierpiącej, prawie umierającej osoby, przywraca ją życiu. Wszystkie moje sukcesy stały się możliwe dlatego, że zostałam objęta przez coś, co jest przeciwieństwem śmierci, co jest miłością. Stały się możliwe dzięki wszystkim osobom, które nas wychowywały, mimo, że nie widzieliśmy ich twarzy. Dziś w imieniu ks. Giussaniego jest wśród nas Carrón. Przybył do nas, którzy byliśmy biedni i zapomniani, a dziś, czy jest ktoś bogatszy od nas? Jesteśmy najbogatsi na świecie. Podziękuj wszystkim, gdyż są nam bardzo drodzy, kochamy ich.
|