Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2007 (wrzesień / październik)

Listy

Prowokacja życia

i inne...


Prowokacja życia

Drogi Julian. Czasem sprowadzamy Wydarzenie do pewnego scenariusza. Scenariusza tak dociekliwego i szczegółowego, że może osłabić dramat wolności. Inaczej stało się podczas Międzynarodowego Spotkania Odpowiedzialnych, kiedy Wydarzenie miałem przed sobą. Działo się. Dzięki Twojemu świadectwu i wypowiedziom wielu innych osób, które z wielką świeżością i głębokim zaangażowaniem podejmują swoje człowieczeństwo, Wydarzenie ukazało mi moje ubóstwo i moje trudności. Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło było uświadomienie sobie, że to ja sam patrzę na tajemnicę tego, co się wydarza i wzruszam się. Poruszone jest moje „ja”, które w cudowny sposób uwolnione zostaje z tysiąca problemów i odzyskuje właściwą postawę, aby móc stawić im czoła. To jest właśnie religijność, której nas uczysz mówiąc, aby nie była jedynie wprowadzeniem do rzeczywistości, ale sposobem bycia w niej. Dziękuję Ci za wytrwałość i cierpliwość, za to, że w tak niezwykły sposób jesteś „prowokacją życia do pójścia za”, którą 30 lat temu w Viterbo ks. Giussani wskazał jako pierwszy krok do wychowania. Dziękuję także wszystkim, z którymi siedziałem przy stole, z którymi piłem kawę, zamieniłem kilka słów, dziękuję tym, którzy opowiadali mi o swoim życiu. Dzięki tym osobom mocniej poczułem pewność Obecności. A Obecność ta pochwyciła mnie bardziej, niż jestem w stanie to zrozumieć. To jest piękno, które się wydarza, ponieważ istnieje!

Gianni, Abbiategrasso

 

Spełnione oczekiwanie

Najdroższy Księże Julian. Wciąż pozostaję pod wrażeniem spędzonych razem, pełnych entuzjazmu chwil w La Thulie. Podczas zaledwie czterech dni Międzynarodowego Spotkania Odpowiedzialnych tak wiele się wydarzyło. Były spotkania i przyjaźnie z osobami z innych kontynentów, prawdziwe historie, wspólne śpiewy, inicjatywy tworzenia miast bliźniaczych (na przykład, jak ta dotycząca CdO Branza i CdO Kenia). Codziennie myślałem o tych wszystkich wydarzeniach, aby nie umknęły mi z pamięci, dlatego też systematycznie opisywałem je na marginesie notatek sporządzanych podczas spotkań. Chciałem dobrze zapamiętać każdy szczegół, aby umieć dokładnie o wszystkim opowiedzieć mojej żonie i przyjaciołom. Wielkie oczekiwanie, z którym wyruszyłem z domu, zostało spełnione. To, z czym się spotkałem wręcz je przerosło. Dziś wielka jest moja wdzięczność za to, że mogłem tam być. To prawda, że Tajemnica odpowiada zawsze w bardzo obfity sposób, jeżeli tylko znajdzie otwarte i wierne serce, dla którego nic nie jest oczywiste i z góry przesądzone. Wracając wczoraj po południu do domu musiałem zaprosić do siebie moich przyjaciół z Bractwa, aby opowiedzieć im o tym, co w najgłębszy sposób mnie poruszyło. Dzięki temu choć trochę zrozumiałem, na czym polega misja.

Alberto

 

Dar chrztu

Drogi Carrón. Jestem Albanką i mieszkam w Grecji. W tym roku w swoim życiu wydarzyło się coś naprawdę szczególnego. Zostały ochrzczone moje dzieci, o czym wcześniej trudno mi było nawet pomarzyć, gdyż mój mąż jest muzułmaninem. Stało się to dzięki spotkaniu z przyjaźnią Chrystusa uobecnioną w konkretnej twarzy osoby przynależącej do waszego, a dziś także mojego Ruchu. Już z samej natury jestem i zawsze byłam optymistką, ale w pewnym momencie mojego życia, z powodu wielkiego trudu, jaki musiałam podejmować każdego dnia, zaczęło mi tego optymizmu brakować. Mimo wszystko nie poddawałam się. Pewnego razu, uczestnicząc we Mszy Świętej, byłam bardzo smutna. Prosiłam Pana o wskazanie mi drogi, o jakiś znak Jego obecności. Po Mszy podeszła do mnie kobieta i spytała, jak mam na imię i skąd pochodzę. Poruszyło mnie jej spojrzenie, sposób w jaki na mnie patrzyła i to, jak do mnie mówiła. Było to spojrzenie całkowicie dla mnie nowe i inne od tych, które do tej pory widziałam. Od tamtego spotkania zaczęłyśmy się bliżej poznawać i współdzielić naszą codzienność. Fakt ten wniósł w moje życie wielką zmianę, którą zauważył także mój mąż. Zmienił się bowiem sposób w jaki patrzyłam na niego i jak zachowywałam się w ogóle. I w końcu on sam zaczął uczestniczyć w tej przyjaźni, a któregoś dnia powiedział do mnie: „Wiem, że pragniesz ochrzcić nasze dzieci i czekasz na moje pozwolenie. Ja się zgadzam, wybierz więc datę chrztu”. Przez chwilę stałam osłupiała, po czym spytałam go: „Dlaczego się zgadzasz?” Mąż spojrzał na mnie i odpowiedział: „Droga, którą teraz idziemy wnosi do naszego domu światło, a to jest to, czego ja od dawna pragnąłem!”.

Dziś wiem, że kiedy tylko rozpoznamy Chrystusa w naszym życiu, nasze serce od razu poczuje się wolne, aby stawić czoła codziennym problemom, których przecież nie jest tak wiele. Ze względu na to wszystko co mi się wydarzyło, proszę ciebie – ojca tej całej rodziny, abym mogła poprzez Bractwo zawsze do was przynależeć.

Mimosa, Grecja

 

Mój Meeting

Jest niedzielny wieczór, mój Meeting zakończył się wczoraj po południu. Prysznic, wyjazd z Rimini, przerwa w podróży, kolacja z przyjaciółmi, i po odwiezieniu ich do domów, o 1.30 powrót do siebie. Niedziela spędzona na rozpakowywaniu walizki, wizyta u rodziców, rozgrywka piłki nożnej, popołudniowa drzemka. Na zakończenie dnia włączam DVD z koncertem Claudio Chieffo. Po raz kolejny przeżywam chwile Meetingu, patrząc na Claudia, słuchając jego poezji i wzruszając się jej prostotą i doświadczeniem opowiedzianym w tekstach jego piosenek. Czym był dla mnie Meeting? Cały dzień noszę w sobie to pytanie, nawet teraz, kiedy oglądam DVD. Mój przyjaciel Marco, odpowiedzialny za personel pracujący w kasach, rozpoczynając swój tydzień w Rimini powiedział mi, że Meeting to również klawisze, w które uderzamy, pracując przy kasie. Ale czy to dotyczy mojego przypadku? Meeting był dla mnie właśnie uderzaniem w klawisze kasy, ale może była to także nauka Beethovena, lepsze poznanie Comety, czy uśmiechanie się do rozwścieczonego mężczyzny, któremu automat połknął monety, nie wydając przy tym napoju. Mój Meeting to wałęsanie się z przyjaciółmi po różnych stanowiskach, to uczestnictwo w spotkaniach, to nie poddawanie się zmęczeniu i szukanie miejsca do spania, to codzienne uczestnictwo we Mszy Świętej, czekanie do późna w nocy na koniec zmiany kolegi pracującego w dziale finansowym, aby móc razem pójść na piwo. Meeting to też wspólne odmawianie modlitwy Anioł Pański, to nauka przeżywania tego, co mi się wydarza, kiedy po prostu patrzę na przyjaciela, który ma problemy, który w swojej prostocie akceptuje życie takim, jakie ono jest, podczas gdy ja domagam się ciągłych zmian, jakby świat stworzony został tylko dla mnie. Mógłbym tak jeszcze wyliczać i opowiadać całymi godzinami, tak bardzo intensywne było dla mnie to doświadczenie w Rimini. I tak przypominam sobie słowa mojego przyjaciela, który mówił, że dla niego Meeting to on sam, on jako uczestnik tego wydarzenia. Nie wiem, czy to właściwa odpowiedź na moje pytanie, ale to jest właśnie to, czego doświadczyłem podczas całego tego tygodnia. Cytując Chieffo mogę powiedzieć, że moje szczęście nie polega na tym, że mam towarzystwo, ale na tym, że do niego przynależę.

Alex, Milano

 

Pośród okoliczności

Mój mąż Simon bierze udział w misji AVSI w Jordanii. Po kilku miesiącach od jego wyjazdu (lipiec 2006) „dojrzała we mnie myśl” o współuczestnictwie w jego doświadczeniu. Przeprowadziłam się więc do Amman i zaangażowaliśmy się oboje, także nasze dzieci. Usystematyzowaliśmy na nowo nasze życie, idąc za „natchnieniem”, co wydaje się nam właściwe, jako „pozytywne przylgnięcie do delikatnej możliwości”. W styczniu 2007 roku, podczas badań kontrolnych stwierdzono u mnie raka. Musiałam przerwać pobyt w Jordanii, odwołać wszystkie spotkania i kurs arabskiego. Doświadczyłam „niemocy i samotności”, a ponieważ traktowałam zaistniałą sytuację bardzo poważnie, pytałam Boga, czego ode mnie chce. W końcu zaakceptowałam  to i ofiarowałam ból pierwszej operacji za delikatną przyjaźń, jaka rodzi się z niektórymi osobami w Jordanii, za pracę Simona, za Kościół. Bóg dał mi siły fizyczne i radość dzięki uczestnictwu w wielkim wydarzeniu, jakim było spotkanie w Rzymie. Razem ze mną była tam cała moja rodzina i wspólnota z Bliskiego Wschodu. W maju musiałam poddać się kolejnej, bardziej radykalnej operacji, na którą nie chciałam się zgodzić. Pytałam dlaczego Bóg wymaga ode mnie tak wiele? Kiedy przypominam sobie zdanie: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” myślę o mojej bezradności wobec społeczności arabskiej, w 95% muzułmańskiej, w której jesteśmy tylko ja i mój mąż. Jednak nie czujemy się samotni, ponieważ poza kilkoma znaczącymi związkami, mamy narzędzia, jakie daje Ruch i wychowanie do chrześcijańskiego przeżywania każdej chwili życia. Próbowałam więc z zaangażowaniem uczestniczyć w życiu rodzinnym, w nauce języka, w umacnianiu przyjaźni. Przyjęłam też zaproszenie do podjęcia gestu charytatywnego u sióstr Matki Teresy z Kalkuty. Pracowałam ze staruszkami, którym wystarcza mój arabski (a które teraz wraz z siostrami modlą się o moje zdrowie). Spotkałam się też z uznaniem ze strony niektórych Kościołów lokalnych. Szczególnie ważny jest dla mnie głęboki dialog z moją szwagierką, która rozpoczęła wraz ze mną gest charytatywny i teraz z entuzjazmem go kontynuuje, oraz Szkoła Wspólnoty z Simonem.

Alessandra, Padwa

 

Wymiana doświadczeń

Wszystko zaczęło się od wymiany doświadczeń w Kolegium Nauczycielskim w Labante. Był wieczór świadectwa nauczyciela szkoły podstawowej o imieniu Gherii. Pod koniec swojej wypowiedzi powiedział on coś, co często słyszę od moich przyjaciół z CL, a co mnie nie przekonywało. Otóż stwierdził on, iż praca z dziećmi służy przede wszystkim temu, kto uczy. Osoby, którym jestem wdzięczny za to, że kiedyś pokazały mi alternatywę dla samobójstwa, także mówią, że nie zrobiły tego dla mnie, ale dla siebie. Do wczoraj, tj. do 4 lipca, wydawało mi się, że fakt ten czyni ich bezinteresowny gest podjęty w moim kierunku o wiele mniej szlachetnym. Kiedyś przeczytałem całą Ewangelię i porównując działanie Jezusa z tym, co słyszę nie wydawało mi się, żeby wszystko, co czynił, robił dla siebie samego. Przecież w końcu nawet umarł, i jak sam mówił, zrobił to dla nas, a nie dla siebie. Zacząłem pytać przyjaciół, czy to egoizm, ludzka słabość, czy może po prostu ja nie zrozumiałem sensu takich deklaracji. Choć odpowiedź na to moje pytanie zajęła im dobre pół godziny, ja nadal nie rozumiałem. Wczoraj przypomniałem sobie, jak po skończeniu trzeciej klasy przez pięć dni nie musiałem się niczego uczyć i cały swój czas spędzałem w kuchni z mamą przyjaciółki Clemmy, przygotowując posiłki. Ja, który dotąd nie potrafiłem posmarować kromki chleba Nutellą, nauczyłem się gotować. Spędziłem przy garnkach dwanaście godzin bez przerwy i wcale nie było mi z tego powodu przykro, wręcz przeciwnie, byłem zadowolony. Jako pomocnik kuchenny byłem bardzo szczęśliwy. I tak uświadomiłem sobie wreszcie to, o czym wcześniej mi mówiono. Gotowałem dla innych, ale to służyło mnie samemu. I zastanawiając się nad tym wszystkim raz jeszcze, myślę, że podobna rzecz zdarzyła mi się również, kiedy ukazał się nowy numer Tracce (Śladów), w którym znalazły się teksty z rekolekcji 2006 roku. Moi przyjaciele, widząc jak bardzo zmieniłem się po powrocie z Rimini, koniecznie chcieli dowiedzieć się, co takiego się ze mną stało. Ponieważ nie miałem pieniędzy, aby kupić 40 egzemplarzy Tracce, a poza tym byłem chory i nie mogłem wyjść, aby zrobić ksero, przepisałem wszystkie teksty sam, w ciągu trzech dni. Następnie przesłałem je mailami albo drukowałem i wysyłałem pocztą moim przyjaciołom. Również ta prosta czynność, choć przecież miała służyć innym, była najbardziej potrzebna mnie samemu, ponieważ sprawiała, że czułem się szczęśliwym. Na dodatek, dzięki temu doświadczeniu znam teraz na pamięć wszystko, co mówił do nas Carrón.

Ricky, Cento

 

Nauczanie religii

Jestem nauczycielem religii w dwóch ostatnich klasach liceum i Traces (Ślady)okazały się niezwykle cenną pomocą w pracy z młodzieżą. Stały się dla mnie punktem odniesienia. Wczoraj rozmawiałem z uczniem, który próbował zrozumieć naukę Kościoła o rzeczywistości i Tajemnicy, a także o tym, jak bardzo potrzeba nam ich obu. Rozmowa zaczęła się od zdań zaczerpniętych z Traces. Wielką nowością, jaka pojawiła się w naszej szkole było włączenie do programu nauczania religii Shared Chritian Praxis Thomasa Groome`a. Okazało się to bardzo niekorzystne, gdyż zawarte tam pojęcia „wątpliwości” i „różnicy zdań” pozwoliły nauczycielom na opowiadanie uczniom głupot. Po takich lekcjach uczniowie przychodzili na moje zajęcia z doświadczeniem, ze nauczanie religii, jest huśtawką między aktywizmem wobec aktualnych argumentów a relatywizmem w sprawach wiary i moralności. Wielu nauczycieli religii opowiadało się za prawem do aborcji i eutanazji, a także informowało uczniów o tym, jakoby Benedykt XVI i kardynał George Pell odrzucali znaczenie rozumu na rzecz infantylnego przylgnięcia do przestarzałych przekonań. Jednym słowem, uczniowie ci trafiali na moje lekcje pogubieni, obojętni i często poirytowani. To, o czym czytam w Traces pozwala mi na przekazywanie pojęć, które pomagają młodzieży w wyrażaniu siebie samych i w otwarciu się na przemianę. Często pisałem na tablicy zdania z Traces, które mnie poruszyły. Spostrzegam, że moje otwarcie na uczniów zachęca ich i dodaje odwagi do poszukiwań. Mój kurs polega na dążeniu do zrozumienia prawdy, że aby faktycznie być tym kim jesteśmy, musimy być religijni. Traces podarowało mi słowa i metodę, która stała się częścią mojego nauczania. Metodę pozwalającą moim uczniom na odkrycie tej podstawowej prawdy. Gdybym cały etap wyznaczany przez wspomniane zmiany musiał przejść w pojedynkę, nigdy nie doszedłbym do punktu, w którym jestem teraz. Kiedy mówię o Bogu, o Jezusie, o wcieleniu, miłości, wierze, o prawdziwej rzeczywistości i prawdziwym pięknie, ukazując to wszystko jako metodę służącą wydobyciu prawdy człowieczeństwa, widzę, że uczniowie zauważają w tym pewien bardzo logiczny rozwój. Wielu nauczycieli wierzy jednak, że relatywizm jest jedynym uczciwym sposobem ukazywania pojęć. Również ten sposób myślenia próbowałem obalić posługując się cytatami i artykułami z Traces.

Geoff, Australia

 

Iść za Chrystusem

Publikujemy list, jaki nasi przyjaciele Brazylijczycy napisali do Benedykta XVI po jego pielgrzymce do Ameryki Południowej w maju tego roku.

Drogi Ojcze Święty, jesteśmy grupą pięćdziesięciu młodych ludzi z Belo Horizonte, Brumadinho, Esmeralda i Lagoa Santa (Brazylia),którzy nie umieją powstrzymać radości płynącej z tego, co przeżył każdy z nas, patrząc na Ciebie i słuchając Twoich słów w San Paolo 10 i 11 maja 2007 roku. Chcemy Ci podziękować, ponieważ naszej małej i chwiejnej wierze podarowana została pewność: chcemy iść za Chrystusem i możemy to robić, idąc za Tobą i za tymi, którzy pomagają nam Cię kochać. Wszyscy jesteśmy uczniami w wieku od 13 do 19 lat i nasza wspólnota zawiera w sobie wszystkie przeciwieństwa istniejące w Brazylii. Są wśród nas osoby, które chodzą do szkoły średniej czy zawodowej, niektórzy mieszkają w „dobrych” dzielnicach, jednak większość w „favelas”, niektórzy mają rodziców, inni nigdy nie mieli szczęścia poznać własnego ojca czy matki. Są wśród nas osoby, które urodziły się katolikami i takie, które stały się nimi niedawno. Ale wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, ponieważ każdy z nas doświadczył tego samego poruszenia i tej samej fascynacji człowieczeństwem ks. Giussaniego, który pokazał nam Chrystusa. Spotkanie z Tobą, Ojcze Święty, stało się dla nas treścią rozmów, których fragmenty pragniemy Ci przytoczyć w tym liście. „Zazwyczaj mówią mi, że muszą zdobyć dobry zawód, ale pójście za Chrystusem i zostanie świętą jest czymś o wiele większym. Papież postawił na mnie i chcę, żeby wygrał” (Gerusa, 17 lat). „Byliśmy tam wszyscy, żeby zobaczyć Papieża, poruszeni miłością do niego. Było to na tyle silne towarzystwo, iż naznaczyło i poruszyło ono moje życie. Wpatrywanie się w te wszystkie osoby, tak bardzo zjednoczone, choć każda z osobistą prośbą, było dla mnie niesamowitym przeżyciem” (Sabrnia, 16lat). „Odkryłem, że moje serce nie tylko prosi o konkretne rzeczy, ale prosi o coś więcej, o to, żeby być szczęśliwym: woła o to, by być z Chrystusem. I to jest możliwe, popatrzmy na Papieża, on we wszystkim co robi, obejmuje Chrystusa” (Lucian, 19 lat). „Kiedy zobaczyłam Papieża zadałam sobie pytanie: Jaka była jego mama? Czy ma on kuzynów? Są to pytania, które zadaję sobie w stosunku do moich krewnych. Skąd więc zrodziła się we mnie ta zażyłość w stosunku do Papieża?” (Luana, 13lat). „Pojechałam do San Paolo, prosząc o to, bym potrafiła coraz bardziej rozumieć, że wszystko ma swój sens, każda chwila jest ważna, a życie ma odpowiedź. Kiedy Papież mówił o stawaniu się świętymi, zrozumiałam, że Chrystus jest drogą i odpowiedzią na to, czego pragnę. Kiedy powiedział, że kocha nas, ponieważ kocha nas również sam Chrystus, runął sentymentalizm, a uczucie stało się konkretem” (Paula, 17 lat). „Mój brat Douglas rozpłakał się przed Papieżem. Po jakiejś chwili spytałem go o coś, a on popatrzył na mnie i odpowiedział mi w sposób, w jaki nigdy do mnie nie mówił” (Daniel, 14 lat). „Jestem pewien, że Papież popatrzył na mnie i mi przebaczył. Ja nie mam religii, czy nauczycie mnie katechizmu?” (Kennedy, 18 lat, mieszka w domu salezjańskim, jego matka zamordowała ojca a on był tego świadkiem). „Bardzo się wzruszyłem, kiedy Papież wezwał nas do świętości. Przyjęłam to jako swoje zadanie. Jestem gotowa pojechać wszędzie, aby móc jeszcze raz usłyszeć te słowa” (Elisa, 13 lat). „Mam nadzieję, że jeszcze Cię zobaczę” (Felipe Otavio, 14 lat). Dziękujemy Ci, Ojcze Święty.

Belo Horizonte

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją