Ślady
>
Archiwum
>
2007
>
lipiec / sierpień
|
||
Ślady, numer 4 / 2007 (lipiec / sierpień) Listy Czemu służy GS? i inne... Od trzech lat uczę się w Instytucie techniczno-przemysłowym. Już w pierwszej klasie zdałem sobie sprawę, że jest tutaj dwóch profesorów z Ruchu, a ja wśród 1500 uczniów jestem jedyny z Gioventù Studentesca. Otaczająca mnie rzeczywistość sprawiła, że dość szybko zadałem sobie pytanie: „Czy mogę nie mówić moim kolegom o doświadczeniu, którym żyję?”. Pewnego ranka na korytarzu spotkałem profesora z CL i zaproponowałem abyśmy przed zajęciami wspólnie odmawiali modlitwę Anioł Pański. Uzyskaliśmy pozwolenie – choć z niemałymi trudnościami –, a od następnego dnia zaczęła nas łączyć przyjaźń. Od tamtej chwili mam przed oczyma twarz, która przypomina mi o tym kim jestem i za czym idę. Jakiś czas później, kiedy rozwieszałem ogłoszenie o istnieniu naszego gestu, podszedł do mnie kolega, zaciekły komunista bardzo lekceważący Kościół i powiedział: „Nie rozumiem dlaczego to robisz, nie znam przyczyny, ale dołączę się, bo uważam, że jest to coś dobrego”. I tak, nie zważając na komentarze innych kolegów wziął część ogłoszeń i pomógł mi je rozwiesić. Od następnego dnia Andrea zaczął przychodzić punktualnie na Anioł Pański. W ten sposób chłopiec, który kilka miesięcy temu wyszedł ze szpitala cierpiąc na poważną formę anoreksji, związał się z nami wzruszony naszą przyjaźnią. W podobny sposób pojawili się Samuel, Caterina, wykładowca mechaniki, technik laboratoryjny, sekretarka, Chiara, Gianluca... Powstało towarzystwo, jednak w pewnym momencie dyrekcja Instytutu zablokowała naszą inicjatywę. Na prośbę o wyjaśnienia nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Odwoływaliśmy się do lokalnej prasy i prezydenta miasta. Po upływie prawie roku ponownie otrzymaliśmy zgodę na spotkania. Nasza potrzeba okazała się silniejsza niż uprzedzenia i obojętność. Na początku tego roku między mną, a pięcioma, sześcioma innymi uczniami, którzy tak jak ja schodzili na przerwie na papierosa, powstała pewna więź. Podczas wspólnie spędzanego kwadransa każdy z nas mówił o tym, co sądzi na temat muzyki, sportu, sztuki, religii, czy aktualnych spraw publicznych. Po kilku tygodniach takich rozmów dojrzała w nas potrzeba podzielenia się naszymi przemyśleniami na temat życia ze wszystkimi uczniami. Pojawił się pomysł otwarcia naszych piętnastu minut dla kolegów. Tak zrodziła się piętnastostronicowa gazetka Liberi tutti. Po kilku zamieszczonych w niej artykułach, niektórzy nauczyciele nazwali nas faszystami. „Wasza gazetka jest partyjna, a wy typowymi członkami Comunione e Liberazione [Komunii i Wyzwolenia]” – tak o nas mówiono pomimo, że wówczas jedynym należącym do CL byłem ja. Ponad sześćdziesięciu profesorów podpisało się pod petycją o zawieszenie gazetki i dyrekcja zabroniła jej tworzenia. Przez kolejne pięć miesięcy, przynajmniej raz w tygodniu, chodziliśmy do dyrektora mówiąc o „wolności słowa”. W tym czasie dziesiątki innych uczniów, zafascynowanych naszym pomysłem, proponowało swój wkład. Niektórzy przyłączyli się do redakcji, przysyłano nam komentarze na rożne tematy, od kary śmierci i masakry w Virgina Tech, po Spidermana 3. Byli też tacy, którzy przynosili swoje wiersze, inni oferowali się jako graficy, jeszcze inny po prostu dawali nam cenne wskazówki, ktoś także podjął się utworzenia forum on-line... To właśnie wszystkie te osoby domagały się prawa do wolnego wyrażania myśli. W końcu udało nam się zdobyć pozwolenie na wydrukowanie drugiego numeru, zatytułowanego „Szkoła wyzwaniem dla wolności”. Tak, ponieważ Anioł Pański, szkolna gazetka czy zrodzone przyjaźnie nie są owocem dobrej organizacji, czy jakiejś szczególnej odwagi, ale poddania się Chrystusowi i pięknu, którym On nas ogarnął. Te trzy lata pozwoliły mi zrozumieć, że GS istnieje nie po to, aby podawać koncepcje życia, czy „regulować” przepisami codzienność, ale aby przywoływać potrzeby, które nas tworzą i czynią ludźmi. Jest tylko jeden sposób świadczenia o Chrystusie w szkole: zaangażowanie się w swoje człowieczeństwo. Jaio
Gest charytatywny Od dwóch lat włączam się w gest charytatywny. W każdą sobotę po południu, wraz z dwoma przyjaciółmi, przez godzinę towarzyszymy starszym osobom. Po prostu rozmawiamy z nimi. Za każdym razem, kiedy do nich przychodzimy, dziękują nam za wizyty. Mile spędzamy z nimi czas, słuchamy ich, opowiadamy o tym co robiliśmy w danym dniu, a oni opowiadają o swoim życiu. Z czasem przyzwyczaiłam się do tych osób, zwłaszcza do niektórych. Razem z przyjaciółką, zaglądamy do każdego pokoju i spędzamy tam kilka minut, rozmawiając oraz pozdrawiając wszystkich. Jest to dla mnie cudowne doświadczenie, bo za każdym razem kiedy tam idę jestem szczęśliwsza, nawet kiedy zdaję sobie sprawę z mojej bezsilności wobec ich problemów, chorób i śmierci. Dzięki temu doświadczeniu zrozumiałam, że choć nie jestem w stanie rozwiązać problemów tych ludzi, nie potrafię uczynić ich szczęśliwszymi, to jest Ktoś inny kto może to zrobić. Ja nie mogę wiedzieć czego ci ludzie naprawdę potrzebują, tylko Chrystus o tym wie. Ale teraz trzeba zapytać jakie to ma znaczenie dla mnie? Przecież mogłabym sobotę spędzić z moimi przyjaciółkami w mieście, zamiast przychodzić do domu, gdzie mieszkają staruszkowie. Jednakże właśnie będąc tam zrozumiałam, że Chrystus ma związek z całym moim życiem, że jest we wszystkich okolicznościach, nawet w takiej rozmowie ze staruszką, kiedy mówimy o pogodzie. Przebywanie z tymi osobami pomogło mi pojąć, że Chrystus zawsze pozostaje obecny w naszym życiu i że ta obecność jest bardzo konkretna. Giulia, Bolonia
Miłe rozczarowanie Drukujemy list napisany do przyjaciela po powrocie z rekolekcji dla pracujących [są to rekolekcje dla osób, które uczestniczą w Szkole Wspólnoty, ale nie są zapisane do Bractwa CL, a zatem nie mogą brać udziału w rekolekcjach Bractwa].
Drogi Stefanie, Chciałem ci podziękować za wspaniałe doświadczenie, które mogliśmy razem przeżyć podczas dwóch dni, które wydały mi się zbyt krótkie. Poznawałem Ruch z pewną obawą i „podejrzeniem”, że znajdę się wobec czegoś zamkniętego i trudnego do przyjęcia. Spotkało mnie natomiast miłe rozczarowanie. Poznałem wiele wspaniałych osób, które szukają, pytają i gorąco pragną „piękna” Chrystusa w sposób naturalny, głęboki, ludzki i prawdziwy. We wspólnych momentach modlitwy, czy refleksji nad wspaniałymi słowami ks. Eugenio, czułem w niedwuznaczny sposób obecność czegoś wyższego, potężniejszego, tajemniczego i pięknego. Chciałbym umieć lepiej opisać to, co czuję, ale widzę w twoich oczach te same myśli i wiem, że dobrze mnie rozumiesz. Chciałbym tylko móc pokazać tym, którzy wokół mnie przebywają to, czego doświadczyłem, aby pomóc im zrozumieć, że nie jesteśmy sami i że musimy żyć intensywnie aspirując do piękna Chrystusa. Tak jak mówił ks. Eugenio – musimy przeżywać nasze dni z duchem dziecka, które dzwoni „dzwoneczkiem” drin... drin... drriinn... Davide
Ujęci za rękę Często ludzie spotykają się, jednoczą i bratają dzięki jakiemuś wydarzeniu, albo też przez zupełny przypadek. Ja spotkałem się z myślą ks. Giussaniego zaraz po pewnym zdarzeniu. Wolałbym aby stało się to przez przypadek, albo zwykły zbieg okoliczności, ale niestety tak nie było. Wydarzeniem, o którym wspomniałem była utrata jedynego syna – Davide. Przyczyną śmierci była białaczka – choroba, która nie oszczędza nikogo, nawet dzieci. W chwilach samotności, desperacji i bólu pewne osoby, których wcześniej nie znaliśmy, ujęły nas za rękę. Są to osoby o wielkiej wartości – rzadki dar w dzisiejszym społeczeństwie, w którym wartości są już tylko odległym wspomnieniem. Zaproszono nas do udziału w Szkole Wspólnoty, dzięki czemu mogliśmy poczuć się jak w rodzinie. Z czasem zrodziła się między nami prawdziwa więź, zwana „Przyjaźnią”. Przyjaźń to słowo o imponującym znaczeniu zwłaszcza w sytuacji, w której wszyscy inni się od nas odsunęli, gdyż z naszym bólem staliśmy się odzwierciedleniem niedoskonałego świata, w którym widać bezsilność i kruchość człowieka. Nowi przyjaciele potrafili z naszej nihilistycznej postawy wydobyć cel, pokazując nam wagę życia. Podjęta droga pozwoliła nam poznać inną rzeczywistość, zupełnie inną od tej, którą znałem dotychczas. W tej nowej rzeczywistości rozmawia się, dyskutuje, pomaga się sobie bezinteresownie. Chciałbym podziękować ks. Giussaniemu za stworzenie tej pięknej rodziny, do której może dołączyć się każdy, kto tylko tego zapragnie. W tej rodzinie nie ma różnic, wszyscy jesteśmy takimi samymi synami jedynego „Ojca”. Ojciec Davide, Katania
Spotkania w szpitalu Jestem onkologiem i pracuję w Instytucie zajmującym się leczeniem nowotworów. Przybywający tu pacjenci, jak tylko słyszą słowo „rak”, czują się jak gdyby kończyli już swoje życie. Sama wiele razy myślałam o nich tylko w kategoriach wielkiej niesprawiedliwości, widząc ich sytuację jako rzeczywistość, w której nic już się nie zmieni. Sama stawałam się ofiarą takiego oczekiwania na koniec, zapominając przy tym o Jego obecności. Pewnego dnia podczas wizyty w salach weszłam do pokoju, gdzie leżał pacjent poddany chemioterapii. Był to bardzo znany lekarz, dyrektor Państwowego Instytutu Zdrowia i... cóż za niespodzianka! Czytał właśnie Zmysł religijny. Zaraz powiedziałam mu, że jestem z Ruchu, a on z wielkim wzruszeniem objął mnie i powiedział, że mam szczęście i ma je też on, gdyż ta sytuacja stała się sposobem przez który mógł poznać ks. Giussaniego. Opowiedział mi, jak podczas jednej ze swych podróży do Rzymu spotkał swojego przyjaciela – ks. Abbondi, który podarował mu tę książkę. Od tego momentu rozpoczęła się wielka przygoda. Zaprosiłam go na Mszę 22 lutego, a potem na Eucharystię Wielkanocną. On sam opowiedział o naszym spotkaniu ks. Abbondi i podczas mojej kolejnej wizyty lekarskiej powiedział: „Gdybyście tylko wiedzieli kogo spotkaliście!!! Teraz jestem spokojny i mogę umrzeć w spokoju”. Widząc, że nie jest on w stanie przychodzić samodzielnie na Szkołę Wspólnoty, a co dwa tygodnie zgłasza się na terapię do szpitala, rozpoczęliśmy spotkania w te właśnie dni, kiedy przebywa na oddziale. Podarowałam mu książkę, a on sam zaprenumerował „Ślady”. Mówi mi zawsze, że jest gotowy na kolejną terapię gdyż wie, że wtedy na jego szpitalnej sali odbędzie się Szkoła Wspólnoty. Patrząc na wszystko, co się wydarzyło, czy wolno mi jeszcze mówić o jakiejkolwiek niesprawiedliwości? I jak powiedział ks. Julián: „To właśnie jest zwycięstwo nad sceptycyzmem: ten wyjątkowy fakt jest czymś, co mnie uderza, jest jak pewien punkt widzenia, który wyjaśnia, nadaje sens i znaczenie każdemu szczegółowi i każdej czynności”. Jestem bardzo wzruszona i wdzięczna za to, co mi się wydarzyło i nadal wydarza. Teraz patrzę na rzeczywistość i kocham ją, gdyż jest ona sposobem dzięki któremu Pan do mnie mówi: „To Ja jestem” . Silvia, Lima
Potem poznałam was Pewna dziewczyna pod koniec roku szkolnego napisała do swoich przyjaciół z GS następujący list: Prawdopodobnie będę musiała powtarzać rok. Ze względu na moją sytuację szkolną zadawałam sobie pytania, które dziś przeczytałam na plakatach GS: „Czego nauczyłem/nauczyłam się w tym roku? Co mi dało to doświadczenie? Czy dojrzałem/dojrzałam? Jeśli tak, to co mi pomogło wzrastać?...”. Podobnych pytań było jeszcze wiele, ale zadawałam je sobie nie znajdując żadnej odpowiedzieć, i tak jest nadal. Spontanicznie pojawiła się myśl, po co w ogóle zadawać sobie te wszystkie pytania? I tak właśnie kiedy zobaczyłam plakat GS, coś mnie w nim zaciekawiło. Po raz pierwszy poczułam, że jest ktoś z kim mogłabym podzielić się moim doświadczeniem, nie będąc przy tym postrzegana jako głupia czy patetyczna. Nie umiem wyrazić tego co czuję, a przede wszystkim nie lubię opowiadać innym o tym co myślę. Dlatego właśnie często wolę milczeć. Tym razem jednak spróbuję się otworzyć. Odkąd rozpoczęłam szkołę średnią ciągle czułam się nieswojo, bez przerwy wydawało mi się, że biorę udział w jakimś egzaminie. Ciągle czułam się przez wszystkich obserwowana, słyszałam komentarze i żarty pod moim adresem. Chciałam płakać i krzyczeć, ale wiedziałam, że takie zachowanie przyniosłoby innym tylko satysfakcję. I tak postanowiłam obserwować i udawać, że nic się nie dzieje. Wcześniej myślałam, że w szkole średniej podobne rzeczy są nie do pomyślenia. Myliłam się... Niestety te wszystkie przykrości spotykają mnie do dzisiaj i nadal jest mi z tym bardzo źle. Podczas tych wszystkich lat, wakacje były dla mnie wielką ulgą i pocieszeniem. Dzięki nim mogłam zapomnieć o tym, co wydarzyło się podczas całego roku, o wszystkich złych przeżyciach, o wszystkim, co wpłynęło na to, że czułam się inna od pozostałych. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że moja inność mogła być dla mnie czymś z czego mogłabym być dumna. Rok szkolny podejmowałam jako obowiązek, jako coś, co muszę podjąć dla zrekompensowania wysiłków mojej mamy. Przeżywałam go w oczekiwaniu na szczęśliwą chwilę. I potem poznałam was, grupę osób innych niż te, które znałam wcześniej. Byliście zawsze gotowi ofiarować mi pomoc i przyjaźń. Dzięki wam powróciła mi wiara w innych, zrozumiałam, że są osoby wartościowe, które nie zwracają uwagi na powierzchowność, postrzegają cię takim jakim jesteś, a nie to jak wyglądasz. Ponad to nauczyłam się, że nie wystarczy czegoś pragnąć, ale że wszystko na tym świecie wymaga trudu. Zrozumiałam, że pomimo wielkiego wysiłku, nie zawsze można otrzymać to czego się pragnie, a często nic nie jest takie, jak sobie wcześniej wymarzyliśmy. Ale właśnie dlatego są przyjaciele, którzy stoją obok ciebie kiedy tego potrzebujesz, w chwilach pięknych ale przede wszystkim w chwilach smutnych. Nigdy nie zapomnę tego, co razem przeżyliśmy. Jesteście jedynymi moimi przyjaciółmi i to właśnie wy pomogliście mi przezwyciężać trudne chwile i wyciągać ze złych doświadczeń coś pozytywnego, coś, co pomaga wzrastać mojemu „ja”. Dlatego dziękuję wam wszystkim. Dziękuję za to, że jesteście moimi przyjaciółmi. Autor znany redakcji
Przygarnięcie Drogi księże Carrón. Przez kilka miesięcy nasza przyjaciółka, która jest lekarzem opowiadała nam o śmierci swojej młodej koleżanki i o jej mężu, który podzielił się z nią swoimi przeżyciami. Mężczyzna ten został zupełnie sam, z dwójką dzieci (3 i 6 lat). Jest załamany, zniszczony przewlekłą, trwającą rok, chorobą żony, ciągłym życiem w szpitalach. Obecnie jest bez pracy, nie wie jak poradzić sobie z dziećmi, rodzice zmarłej żony są chorzy i starzy więc nie może liczyć na ich pomoc. Nasza przyjaciółka zwróciła się do nas o pomoc (oboje jesteśmy już na emeryturze), proponując spotkanie z tym człowiekiem i wspólną decyzję. Przyjęliśmy zaproszenie. Wobec płaczącego ojca nie mogliśmy zrobić nic więcej jak tylko ofiarować swoją obecność, wołając w sercu: „Człowieku nie płacz”. Nie mogliśmy powiedzieć nie, nie mogliśmy też proponować, że poszukamy innych osób... Nie mogliśmy powiedzieć, że mamy coś innego do zrobienia. Również na obiektywną trudność, jaką był fakt, że nie mieliśmy samochodu, aby zabierać dzieci z przedszkola, usłyszeliśmy odpowiedź: „Nie martwcie się, dam wam samochód mojej żony”. „Chrystus pociąga mnie całego aż tak jest piękny”, spotkane piękno bierze pod uwagę wszystko, nawet ból. Zdecydowaliśmy się pomóc, i wzrusza nas fakt, że to nasze małe „tak” znaczyło dla Boga tak wiele, że oddał nam w opiekę ojca z dwójką dzieci i schorowanych dziadków. Codziennie zabieraliśmy dzieci z przedszkola do siebie aż do wieczora, następnie zawoziliśmy je na noc do dziadków czekając przy tym na jakieś nowe lepsze rozwiązania. Ojciec z powodu pracy mógł zabierać dzieci do domu tylko pod koniec tygodnia. W pewnym momencie mężczyzna ten zapytał nas o wynagrodzenie, a kiedy my odpowiedzieliśmy że nie robimy tego dla pieniędzy nie mógł tego zrozumieć. Rozmawialiśmy o tym z przyjaciółmi z Bractwa, którzy natychmiast ofiarowali pomoc i dyspozycyjność. Patrząc na wszystko, o co prosi nas Pan, zdajemy sobie sprawę, że ta historia nie wydarzyła się nam przypadkiem, ale jest sposobem w jaki Chrystus uobecnia się w naszym życiu. Codzienne zmęczenie rekompensuje radość w sercu, kiedy mała dziewczynka tuląc się do nas mówi: „Powiedzcie mi co mogę zrobić, żeby odzyskać moją mamę?”. Zostaliśmy powołani do odpowiedzi na tę rzeczywistość stworzoną przez dobrą Tajemnicę i Obecność, która kocha. Co będzie dalej i jak długo jeszcze będziemy mogli pomagać – nie wiemy, ale są nasi przyjaciele, a my ufamy dobrej obietnicy danej nam przez Chrystusa. Lina e Luciano, Cormano
Bardziej w tamtą stronę Oto wypracowanie uczennicy gimnazjum. „«Jakiś morski ptak odleci, nie zatrzymuje się nigdy, ponieważ wszystkie obrazy zapisane są po tamtej stronie.» Napisz komentarz do tych słów Montale i przedstaw doświadczenie, które pozwoliło ci zrozumieć ich wartość”. Te wersy wspaniałej poezji Montale bardzo do mnie przemawiają. Gdy jednak bardziej się nad tym zastanawiam, to nie same wersy, ale zdolność poety, aby morze, skały i ptaki... rzeczy prawdziwe, uczynić tak głęboko zrozumiałymi dla naszych myśli. Montale jest w stanie zobaczyć pragnienia człowieka w pięknych rzeczach świata i życia. Jak nauczycielka, wyjaśniając dzieciom jakąś trudną do zrozumienia rzecz, posługuje się przykładami, które dzieci znają i rozumieją. Tak samo poeta wskazuje nam przykłady wielkich tajemnic życia i głębokich pytań, tkwiących od zawsze w sercu każdego człowieka. Wersy te mówią o nieskończoności. O rzeczach, wszystkich, tworzących wszechświat, a które każdy z nas ma łaskę badać. To my jesteśmy ptakami i to nam dano możliwość wyboru, czy pozostać na gałęzi drzewa i podziwiać góry i linie horyzontu, czy też rozłożyć skrzydła i wykorzystując prądy powietrza pofrunąć za góry i odkryć to, czego wcześniej nie widzieliśmy, a co ukryte jest za horyzontem. Te dwie możliwości można określić dwoma słowami: lenistwo i ciekawość. To oczywiste, że ciekawość wywołuje w nas lepsze wrażenie: każdy z nas chciałby pofrunąć, przekroczyć nieskończoność, ale jak bardzo trudne jest opuszczenie gałęzi, która daje cień swoimi liśćmi i karmi owocami! Ta gałąź daje nam poczucie bezpieczeństwa, natomiast wiatr, który pomaga wzlecieć jest niepewny i budzi w nas poczucie lęku. Osobą, którą zawsze ponosiła ciekawość była moja mama. Kochała ona wszystko, co jest piękne na ziemi, dobre, prawdziwe, nieskończone, tajemnicze i niedostępne. Słowo „niedostępne” wywołuje we mnie coś w rodzaju obawy, dla niej słowo to wypełnione było radością. Patrzyłam na nią i widziałam jej niebieskie jak morze oczy, które obserwowały niebo podczas burzy, tak jak gdyby czegoś szukały. Widziałam te oczy, które wpatrywały się w moje spojrzenie i przepełniało mnie to radością. Moja mama szukała głębi także w przyjaźniach, a głębią tą był dla niej sam Bóg. Moja mama była poetką, która potrafiła znaleźć odpowiedzi na wielkie pytania w małych i wielkich życiowych sprawach. Temat ten wymaga ode mnie opowiedzenia doświadczenia, które pomogło mi zrozumieć wartość poezji Montale. Ale to nie doświadczenie lecz więź pomogła mi zrozumieć tę wartość. Więź z moją mamą była więzią między matką i córką, między dwoma przyjaciółkami, między nauczycielką i uczennicą, i tak pozostanie na zawsze. Chcę nauczyć się zdawać sobie sprawę ze wszystkich obrazów zapisanych po drugiej stronie, chcę opuścić gałąź, rozłożyć skrzydła i polecieć do tego co niedostępne, tak jak robiła to moja mama. Autor znany redakcji
Wspólna wędrówka Drukujemy pożegnanie nauczyciela szkoły średniej z jego uczniami kończącymi piątą klasę. Także i tym razem, dość szybko, zadzwonił ostatni dzwonek. Kiedy patrzę na was zmęczonych, zatroskanych, znudzonych, ale i przejętych końcowymi egzaminami, myślę o naszej wspólnie przebytej drodze. Słyszałem kiedyś, że są tysiące zawodów, ale tylko jedno powołanie: uczyć. Dla mnie jest tak naprawdę: co za przywilej otrzymywać wynagrodzenie za codzienne przeżywanie wraz ze swoimi uczniami zdumienia nad rzeczywistością! Czymś wspaniałym jest patrzeć jak stają się oni dorosłymi ludźmi, mężczyznami i kobietami, gdyż dzieje się to na twoich oczach, w całym trudzie, wobec wszystkich odcieni, całej złożoności świata, w którym żyjemy. Poznawanie to fascynujące wyzwanie, a ja starałem się rzucać je wobec was, jak tylko umiałem, jak potrafiłem, tak samo było dla mnie samego. Mówiłem wam o tym, w co wierzę patrząc z sympatią na wasz trud. Czy to nie prawda, że rzeczy prawdziwe to te, które kosztują najwięcej? Mam nadzieję, że z tego, co do was mówiłem, pozostanie coś pożytecznego dla życia. Nie wiem, czy wszystko było zrozumiałe, choć pragnąłem tego z całego serca, kiedy patrzyłem na was siedzących przede mną, chociaż, podczas tej długiej szóstej godziny w każdy poniedziałek, może trudno było sprawić, abyście wierzyli, że tak jest. Ja nigdy tej wspólnej wędrówki nie zapomnę. Życzę wam wszystkiego dobrego. Stefano
Dar Ducha Miesiąc temu w naszej szkole odbyła się debata dotycząca związków między Islamem a kulturą zachodu. W dyskusji wziął udział przedstawiciel wspólnoty muzułmańskiej z regionu Marche oraz dwie uczennice. Jak przewidzieli to już wcześniej moi przyjaciele, niejednokrotnie dochodziło do tzw. burzliwych momentów zapalnych. Każda z osób zabierających głos, a zwłaszcza moi koledzy, rozpoczynając przemówienie, kierowała się wyłącznie swoimi interesami. Mówiono o obecności krzyża w szkole, o kobiecych nakryciach głowy, o kamikadze. Obserwując całą sytuację osądzałem dyskusję negatywnie. Osąd ten odbył się jednak jedynie w mojej głowie, gdyż z moim charakterem przyzwyczaiłem się milczeć i nie wypowiadać publicznie. Pod koniec spotkania nieoczekiwanie wstałem, wziąłem mikrofon i powiedziałem, że cała ta sytuacja nie przypomina rozmowy ale uderzanie murem w mur. Po czym stwierdziłem, że jeżeli chcemy podjąć jakikolwiek dialog, należy zacząć od własnych doświadczeń i własnych ludzkich potrzeb, ponieważ religia jest pełnią ludzkiego doświadczenia. Potem wróciłem na swoje miejsce zadając sobie pytanie: „Jak to się stało, że poszedłem, aby publicznie powiedzieć co myślę?”. Po jakimś czasie przeczytałem na Szkole Wspólnoty o darze Ducha Świętego i zrozumiałem, że to właśnie On towarzyszył mi w tamtej chwili. Zrozumiałem, że Duch Święty jest darem i całkowitym zaskoczeniem, bo przecież zanim wziąłem mikrofon do ręki nie pomodliłem się, nie wezwałem żadnego świętego o pomoc. „Siłą człowieka jest Koś Inny, pewnością człowieka jest Ktoś Inny”. Obecność Chrystusa widoczna w tamtej dyskusji nie skończyła się. Jeden z chłopców, który był na sali podczas debaty, spotkał mnie kiedyś przypadkowo, podszedł do mnie i podziękował za moja postawę, gdyż była bardziej prawdziwa i realistyczna od innych! Marco, Ankona |