Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2007 (lipiec / sierpień)

Strona Pierwsza

Być pewnymi wielkich rzeczy

Proponujemy lekturę fragmentu wyjętego z nowej książki ks. Luigi Giussaniego Pewni niektórych wielkich rzeczy (1979-1981).

Luigi Giussani


Ppublikacja ta stanowi drugi tom „Ekip”, zbioru zawierającego wykłady i rozmowy ks. Giussaniego z odpowiedzialnymi za studentów Comunione e Liberazione, ukazującego się nakładem wydawnictwa Bur Rizzoli, w kierowanej przez Juliana Carróna serii wydawniczej „Książki ducha chrześcijańskiego”. Książka pojawiła się w połowie lipca w księgarniach włoskich, a jej prezentacja znalazła się w programie Meetingu w Rimini.

 

Właśnie to niezwykle piękne zaangażowanie, jakie stało się udziałem większości naszych ludzi – z obecnymi tutaj i ich wspólnotami na czele (z pewnością większość wspólnot uniwersyteckich, choć nie wszystkie, przeżyła minione półtora miesiąca w żywy i piękny sposób) -, właśnie to zaangażowanie potwierdza obserwację, że jest coś, co wywołuje niepokój. Wszyscy bowiem czujemy grożące niebezpieczeństwo pozostawania na poziomie pewnej „linii wodnej”*, w pewnym zawieszeniu (suspence) pomiędzy zaangażowaniem w CUSL czy w CLU** a codziennym, osobistym życiem. Życiem tak bardzo utrudzonym przez brak motywów, czyniących godnymi, pełnymi smaku i ludzkimi sprawy oraz przedsięwzięcia, w których uczestniczymy każdego dnia.

Zacytuję wypowiedź, która odpowiada na tę trudność za pomocą pięknego wyrażenia. Ktoś powiedział: „Trzeba, abyśmy stali się bardziej ubogimi”, i użył tego określenia w prawdziwie chrześcijański sposób, stawiając w centrum właściwą jego wartość. Bardziej ubodzy – co to znaczy: „być bardziej ubogimi?” Czy pamiętacie, co ta osoba powiedziała? „Być pewnymi niektórych wielkich rzeczy”. Ubogim jest ten, kto jest pewny niektórych wielkich rzeczy, dzięki czemu – ktoś pewny niektórych wielkich rzeczy – wybuduje katedrę, a sam będzie żył w klitce, stokroć bardziej po ludzku niż ten, dla kogo ostatecznym horyzontem jest absolutnie komfortowy apartament, a potem – jeżeli przyjdzie – da również obola (drobna moneta w starożytnej Grecji – przyp. tłum.) dla Kościoła. Ubodzy, czyli pewni niektórych wielkich rzeczy. Dlaczego ubóstwo jest byciem pewnymi? Ponieważ pewność oznacza powierzenie siebie, przezwyciężenie siebie, oznacza, że ja jestem kimś maleńkim, jestem nikim, a rzeczą prawdziwą i wielką jest coś innego: tym właśnie jest ubóstwo. Tak pojmowane ubóstwo czyni wolnymi, czyni aktywnymi, żywymi, właśnie dlatego, że prawem człowieka, prawem tego stabilnego mechanizmu naturalnego, który nazywamy człowiekiem, jest miłość, miłość natomiast to potwierdzanie czegoś innego jako znaczenia siebie. Stąd też, jeśli niełatwo jest znaleźć pośród nas osoby pewne, to dlatego, że pośród nas niema jeszcze ubóstwa. Ubóstwo jest bowiem rzeczywiście czymś bardzo dojrzałym. (...).

 

Przeżywamy odpowiedzialność raczej w wymiarze krytyki niż kreatywności, to znaczy, odpowiadamy za pewną sytuację, gdy ta wywołuje poważne wątpliwości. Kiedy sprawy przybierają postać znaczącej obiekcji wobec naszej postawy członków CL, wówczas stajemy się krytyczni. Nie jesteśmy jednak kreatywni, ponieważ twórczość to wiara, która ryzykuje zaangażowanie w dane okoliczności, przemieniając je, czyli tworząc coś innego. W ten sposób, np. w relacji chłopak-dziewczyna postawa krytyczna nazywa się moralizmem, natomiast postawa twórcza jest czymś, co sprawia, że ta relacja staje się inna. Moralizm, gdy przekracza pewne granice, pozostawia cię zaniepokojonym – coraz mniej – lecz pozostawia – tymczasem postawa kreatywna to coś zupełnie innego: inna staje się sama relacja, inny staje się sposób patrzenia i myślenia, i to jest już cząstką nowego człowieczeństwa. Postawa krytyczna nie przyczyna się do powstania odmiennego człowieczeństwa, co najwyżej wzmaga zamieszanie (jedynym smakiem może być wówczas spieranie się).

„Problemem” jest właśnie wiara, która podejmuje ryzyko w okolicznościach, która mobilizuje mnie wobec jakiejś okoliczności, gdy ta jest mi przeciwna  i chciałaby, abym stracił pewność odnośnie do nielicznych wielkich spraw. Co wspólnego ma ideał ze studiowaniem, z pieniędzmi, z rodziną, którą zamierzasz założyć lub już założyłeś? Cóż to ma wspólnego? Otóż, to jest właśnie „problem”, tu pojawia się problem, gdyż owe sytuacje chciałyby, abym zrezygnował z pewności i przyjął bardziej banalną postawę reaktywności. A zatem jestem mobilizowany i walczę przeciwko tej obiekcji, przeciwko temu atakowi: kontratakuję, a kiedy kontratakuję, wiara mobilizuje mnie i pozwala mi pojmować w inny sposób moją relację z rzeczami, które mnie interesują. I tak rodzi się doświadczenie odmiennego człowieczeństwa. Sprawdzianem jest zaś to, że wiara wzrasta i staje się potężna.

Co pozwala, aby problematyczność pozostała naprawdę dynamizmem właściwym przy podejmowaniu problemów? Co uniemożliwia popadnięcie w problematyzowanie, lub w sceptycyzm, co jest tym samym? Kiedy bowiem dochodzi do tego, że sprawy stają się obiekcjami a człowiek pozostaje wobec nich jak niepełnosprawny, z rękoma, które nie wiedzą jak się poruszać, zagłębia się w nim pewien powiew sceptycyzmu lub „zagubienia się”. Co nie pozwala na popadnięcie problematyzowanie, umożliwiając natomiast uchwycenie problematyki, czyli na życie w intensywny sposób? Życie jest bowiem wątkiem problemów, kiedy je przeżywamy ideał działa w nas, uderza i zwycięża, albo, co jest tym samym, przyczynia się do odradzania się człowieczeństwa. Co pozwala, abyśmy nie popadali w problematyzowanie, ale przeżywali problemy na pewnym zdrowym poziomie? Tym, co usuwa problematyzowanie jest „bycie wewnątrz historycznego sposobu, który umożliwia mi relację z Chrystusem”, jak to zostało powiedziane. Tym, co usuwa problematyzowanie jest bycie wewnątrz, trwanie wewnątrz historycznego sposobu, który umożliwia mi relację z Chrystusem.

Gdyby jakiś płód był w stanie myśleć („O Boże, jak teraz będę oddychać, jak będę się odżywiać, jak będą przebiegać procesy metaboliczne w moich komórkach?”), w jaki sposób mógłby uniknąć problematyzowania? Problematyzowanie, prowadzące do wielu obiekcji, uczyniłyby go zimnym, zalęknionym a w końcu sceptycznym: „Nie można żyć!” Natomiast: co dałoby owemu małemu płodowi siłę przebicia („zaczepność”), tzn. zdolność do stawienia czoła problematyce życia? Trwanie wewnątrz historycznego sposobu, który umożliwia mu relację z życiem, trwanie wewnątrz sposobu, jakim jest łono, jakim jest jego matka, to jedno łono. Mógłby mieć miliardy innych łon w historii! Lecz to abstrakcja: dla niego jest to jedno, nie jakieś inne (nie sądzę, aby na poziomie tych rzeczy mógł spokojnie zostać dokonany przeszczep!).

 

W piątym kroku powracamy jeszcze do drugiego, tzn. zostajemy przynagleni do przyjrzenia się słowu „wiara”. „Trwanie wewnątrz historycznego sposobu, który umożliwia ci relację z Chrystusem” jest sformułowaniem syntetycznym i ostatecznym.

Wiara. Czym są owe „nieliczne wielkie rzeczy”?

Po pierwsze, jest to obecna pośród nas, w ludzkiej postaci Tajemnica, która wszystko czyni: stał się człowiekiem i ta rzeczywistość jest pośród nas („Będę z wami aż do skończenia świata”[1]). Nic nie zdoła tej obecności usunąć z historii, z czasu i przestrzeni, żadna zdrada czy zmazywanie, jakich wszyscy się dopuszczamy.

Jakiś czas temu, po ukazaniu się informacji na temat referendum, mówiłem: „Oto moment, w którym byłoby pięknie, gdyby nas było tylko dwunastu w całym świecie”. Chciałem powiedzieć, że jest właśnie chwila, w której wraca się do początku, ponieważ jak nigdy dotąd zostało zademonstrowane, że mentalność nie jest już chrześcijańska. Chrześcijaństwo jako stała obecność, spoista (posiadająca określoną konsystencję), a zatem zdolna do „przekazywania”, do tworzenia tradycji, do komunikowania, właściwie już nie istnieje: musi się odrodzić. Musi odrodzić się jako przynaglenie wobec codziennych problemów, czyli wobec codziennego życia. Chciałbym to mocno podkreślił, gdyż samo słowo „życie” jest nieco dwuznaczne, może być rozumiane w sensie witalistycznym, a zatem przeżywanie życia byłoby pewną reaktywnością, co jest niezbyt ludzkie. Życie ludzkie składa się z inteligencji i wolności, czyli z osądów, wyborów i energii afektywnej: tym jest życie jako problematyczność, życie jako problem. Nie będę wam powtarzał przytaczanego przez Stuarta porównania o Ezopowym worku. Co jest charakterystyczne dla przejścia od wieku dziecięcego, od dzieciństwa do początku pewnej świadomości osobowej? Chodzi o wiek pomiędzy dwunastym a piętnastym rokiem życia; lecz teraz pozostawmy sam czas tej przemiany, którego nie da się określić matematycznie. Nas interesuje fakt, że tym, co charakteryzuje ów początek świadomości osobowej, a zatem i poczucia własnej tożsamości, jest przejście od posiadania – dlatego, ze się otrzymuje, czyli od danych pochodzących z tradycji „tràdito” – do problematyczności, czyli do krytyczności i wyboru. Naprzeciw tego, co zostało nam dane ktoś pyta: „Dlaczego?”, i „zachowuje to, co szlachetne”[2], jak mówi św. Paweł do Tesaloniczan.

Zatem, przynaglenie, aby czynić życie „problemem”, czyli „wojną”, przynaglenie do przeżywania życia jako wojny, jest jedno, a mianowicie Chrystus, będący obecnością w świecie. Zasadniczym punktem jest zatem fakt, że wiara to uznanie tej obecności, i tyle. To są owe „nieliczne wielkie rzeczy”, które stanowią o bogactwie naszego ubóstwa, czyli o naszej prawdzie. Wiara jest uznaniem Chrystusa.

Co jest zatem zasadniczym punktem sprawy? Jest nim to, że wszyscy mówimy: „Chrystus”, ale ten Chrystus jakby nie istniał; ponieważ Chrystus jest odpowiedzią, jest sensem, Chrystus jest formą, jest znaczeniem życia, dlatego jest też znaczeniem i formą relacji afektywnej, używania rzeczy czy sposobu patrzenia na przyrodę, na czas i przestrzeń, na swój własny projekt przyszłości czy własną przeszłość. Chrystus musi stać się formą tego wszystkiego, żywą i faktyczną inspiracją wszystkiego, kryterium. Jak to ujął Romano Guardini w przepięknym wyrażeniu, wielokrotnie przeze mnie cytowanym (najpiękniejszym ze wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszałem i najbardziej syntetycznym): „W doświadczeniu wielkiej miłości wszystko staje się wydarzeniem w jej obrębie”[3]. Wielką rzeczą, dzięki której wszystko staje się wydarzeniem w jej obrębie (czyli zostaje przez nią określone) jest wiara. Wiara jest usprawiedliwieniem. „mój sprawiedliwy żyje z wiary”[4]. Co uzasadnia twoją relację z ojcem i matką? Wiara. Co uzasadnia relację z twoją kobietą? Wiara. I co uzasadnia twój sposób uczenia się? Wiara. I co uzasadnia twój sposób wchodzenia w relacje ze wszystkimi formami solidarności między pracownikami, które nazywa się związkami zawodowymi? Wiara. Sprawiedliwość jest wiarą, a wiara jest uznaniem tej Obecności: treścią wiary jest Chrystus. Tu mamy dwie sprawy, które należy wziąć pod uwagę, a które już właściwie zostały podjęte dzisiejszego poranka.

 

1. Najpierw pewna uwaga negatywna, to znaczy: skoro ideałem jest osoba Chrystusa, to dziś rano mogliśmy dostrzec pewien dystans pomiędzy tym, co widzimy w nas i poza nami a ideałem: „Nie czuję go”, „jest dla mnie abstrakcją”, albo „jestem inny niż powinienem być, wstydzę się tego, Jego słowa są dalekie od tego, co czynię”. Dystans. Z tym związana jest pierwsza bolesna rzecz, jaka musi się dokonać; co więcej, to jest właśnie najwyższa spójność, która musi wyprzedzić jakiekolwiek dążenie do spójności. Co jest największą spójnością wobec Chrystusa, w uznaniu Chrystusa? To, że nawet jeśli jesteś niczym, Chrystus jest większy od tego wszystkiego, potrafi to przezwyciężyć, jest potężniejszy niż cała studnia twojej nędzy. Stąd też wiara jest pewnością, która nigdy nie pozwala na utratę pogody ducha, gdyż motywem pogody ducha jest pewność większa niż wszelkie rozważania, jakie czynię o sobie. To jest miłość, potwierdzenie czegoś innego. Robię zawsze porównanie do dziecka, gdyż jest to porównanie najdoskonalsze. Mógłbym przytoczyć porównanie z osobą, która naprawdę kocha, która jest naprawdę głęboko zakochana w drugiej osobie, lecz to zdarza się bardzo rzadko i nie jest pozbawione licznych błędów, jak powiedział św. Tomasz z Akwinu[5] o człowieku zdobywającym wiedzę na temat egzystencji Boga; w dziecku natomiast natura osiąga to natychmiast. Dziecko ze swej natury jest pogodne – ze swej natury jest pogodne! –kiedy przebywa w naturalnych dla siebie warunkach, a warunkami naturalnymi dla niego jest obecność ojca i matki. Nawet jeśli zrobiłoby coś złego, jeśli chwilę wcześniej popełniłoby to czy owo, gdy matka bierze je w objęcia, staje się pogodne, wszystko mu przechodzi, ponieważ jego konsystencją jest potwierdzenie kobiety, którą ma przed sobą. Twarz dziecka wyraża to w niepowtarzalny i spektakularny sposób, gdy ktoś inteligentnie patrzy.

Dlatego też jakiejkolwiek natury dystans („nie czuję”, „to abstrakcyjne”, „to tylko słowo”), jakikolwiek dystans nie jest obiekcją dla pewności, która nazywa się „wiarą” oraz dla energii wolności, jaką ta pewność angażuje. To jest punkt wyjścia obdarzający pewną charakterystyczną zdolnością zachowania pogody ducha, absolutnie nie do pojęcia poza doświadczeniem wiary chrześcijańskiej: istotnie, nie istnieje nic bardziej dziwnego od realnej radości wewnątrz jednostki, świadomej tego, kim jest, świadomej swojej nędzy. To jest istotnie rzecz nie z tego świata: jest czymś z innego świata, będąc zarazem tym, czymś ktoś żyje, lecz nie jest to możliwe poza zasięgiem naszej wiary.

 

2. Drugi akcent jest pozytywny. Dystans, żaden dystans nie jest obiekcją: obiekcją jest to, że ulegniesz problematyzowaniu, albo włączysz zastrzeżenie w swoją tożsamość. Tymczasem wiara, czyli uznanie Ciebie, o Chryste, za obecnego („Uznaję, że jesteś obecny”) niesie zadanie wielkie jak świat i historia; wiara – uznanie Chrystusa za coś wielkiego, co jest bogactwem mojego ubóstwa – stanowi ziarno nowego ludu. Określenia „niesie zdanie wielkie jak świat i historia” oraz „jest ziarnem nowego ludu”, wyrażają to samo. Jest to obalenie (usunięcie) kategorii prywatności; kategoria prywatności właściwie znika.

W koncepcji chrześcijańskiej kategoria prywatności nie istnieje, istnieje natomiast pojęcie zasługi, czyli wartości czynu. Moralna wartość czynu – nazywana właśnie „zasługą” – jest proporcją zachodzącą pomiędzy czynem a Bożym zamysłem. Działanie jest moralne, kiedy pozostaje w „funkcji, w służbie czegoś”, tzn. kiedy szerzy Królestwo Boże, kiedy jest dla świata: działanie moralne ma miejsce wtedy, kiedy wspomaga świat w jego zrealizowaniu się. Zwróćcie uwagę, że tym działaniem jest nie tylko walka o przeprowadzenie jakiegoś Referendum – takim działaniem może być także mycie naczyń. Kategoria prywatności nie istnieje, nie ma jej, tak jak nie może być ani jednego włosa na głowie, który byłby samoistny, ponieważ „nawet włosy na waszej głowie są policzone”[6], jak też nie można powiedzieć żartem nawet jednego słowa, które nie miałoby znaczenia dla życia wiecznego („z każdego bezużytecznego słowa zdacie sprawę w dzień ostateczny”[7]). Stąd też, stale w codzienności, ta wielkość rozszerza percepcję własnego człowieczeństwa, rozszerza postrzeganie swojej relacji ze wszystkim.

Lecz, jeżeli wiara jest uznaniem Chrystusa, wielkiego nieznanego pośród nas, naprawdę ukrytego pośród nas Boga, wielkiego upomnienia, przez które stajemy się wspólnikami „świata, który całkowicie tkwi w kłamstwie”[8], kłamstwem jest nie uznanie Chrystusa, kłamcą jest ten, kto nie uznaje Chrystusa. Zatem, kolejną z „nielicznych wielkich rzeczy”, o których była mowa jest nasze towarzystwo, jak to zostało następnie pokazane. Jeżeli Chrystus jest ideałem, trzeba, aby to nie zostało psychologizmem. Psychologizmem jest wszystko, co zostaje wypracowane albo zredukowane do naszych myśli bądź do naszych sentymentów; do rzeczywistości czysto psychologicznej przynależy wszystko, co pozostaje myślą, sentymentem lub wyobrażeniem.

Jeśli Chrystus jest ideałem, to trzeba, aby nie pozostawał On psychologizmem. Ktoś powiedział dziś rano: „Tę «ideę» mogę zobaczyć”. Naszą tragedią jest fakt, że Chrystus pozostaje ideą, a tymczasem jest On obecnością i mogę Go zobaczyć, czyli powinienem Go rozpoznać w naszym towarzystwie, w tym żywym wydarzeniu naszego towarzystwa, nawet gdyby nas pozostało dwunastu na całym świecie: nasze towarzystwo, żywy fakt, którego znaczenie przewyższa formę i konsystencję. Znaczenie naszego towarzystwa przewyższa to, czym jesteśmy i sumę wszystkiego, czym jesteśmy, jak to już powiedziałem ostatnim razem. Nawet gdybyśmy byli tysiąc razy bardziej nędzni niż jesteśmy, nasze towarzystwo jest rzeczą świętą, wielką, ponieważ jest ono jak osłona, jak znak czegoś wielkiego, co jest bogactwem naszego ubóstwa.

W ten sposób nasza świadomość zrywa się, nasze życie zrywa się, kiedy pierwszą daną nam rzeczą, czyli pierwszym przedmiotem, który nas interesuje, jest to, co spotkaliśmy. To, co spotkaliśmy jest treścią wiary: towarzystwo, którego znaczenie i konsystencja są czymś większym niż ci, którzy je tworzą – jest nim Chrystus. Zaufać zatem temu towarzystwu; zaufać, „credere se alicui”, studiowaliśmy w gramatyce łacińskiej, „powierzyć się komuś” [affidarci a], „oddać się komuś” [darci a], czyli „przynależeć” [appartenere], to jest to, co nas określa: jesteśmy zdefiniowani przez przynależność przez przynależność do Chrystusa, który, jeśli nie jest wewnątrz historycznego sposobu w jakim Go spotkaliśmy, pozostaje abstrakcyjną ideą. Historyczny sposób śmieszy, lecz bez niego nie przynależymy do Niego.

Towarzystwo między nami jest zatem, nie „jako ochrona przed ciosami”, jak zostało dokładnie powiedziane dzisiejszego ranka, nie „kiedy płaci”, jak powiedziano równie dosadnie, lecz jako wsparcie mojej osobistej postawy, jako przywołanie, utrzymanie i korekta dla mojej osobistej postawy, czyli mojej wiary, mojego uznania Chrystusa.

Dlatego, być może, formułą, za którą winniśmy podążać w tym pierwszym fragmencie drogi, którą powinniśmy odkryć po tych nowych miesiącach, jest ta: „Życie nie jest czymś więcej niż ideał, życie nie może być czymś więcej niż ideał, ale ideał jest czymś więcej niż życie”, zgodnie z tym, co zostało powiedziane dziś rano. Życie jest czymś więcej niż ideał, kiedy okoliczności, liczne okoliczności, te, które być może napierają bardziej indywidualnie, uchylają się od osądu i do obciążenia, od ataku ideału: odrzucamy problem, walkę i problem. Życie staje się wówczas czymś więcej niż ideał, ideał zaś wycofuje się do kąta, jakby do wnęki, którą w pewnych momentach okadzamy. Ideał jednak jest czymś więcej niż życie: „Twoja łaska więcej znaczy niż życie”[9], jak mówi Psalm, który wielokrotnie powtarzaliśmy. Czyli: „Twoja obecność znaczy więcej niż życie”.

Do zobaczenia, wszystkiego najlepszego!

 


[1] Zob. Mt 28,20.

[2] Por. 1 Tes 5, 21.

[3] R.Guardini, L`essenza del cristianesimo, [Istota chrześcijaństwa], Morcelliana, Brescia 1980, s. 12.

[4]  „Sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności” (H a 2, 4).

[5]  Zob. św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, I, q. 1, art. 1.

[6] Zob. Mt 10, 30; Łk 12, 7.

[7] Zob. Mt 12, 36.

[8] Zob. J 8, 44.

[9] Ps 63, 4.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją