Ślady
>
Archiwum
>
2004
>
listopad / grudzieĹ
|
||
Ślady, numer 6 / 2004 (listopad / grudzieĹ) DoĹwiadczenie WchodzÄ c na pamiÄtne stopnie wraz z ksiÄdzem z Desio RisĂŠ, znany psychoanalityk, wykĹadowca uniwersytecki, dziennikarz i pisarz opowiada o ksiÄdzu Giussanim spotkanym w Berchet przed piÄÄdziesiÄciu laty. GwaĹtowne wejĹcie do klasy, lekcje i tak znane ostre pytania: âCaĹe chrzeĹcijaĹstwo to fakt, spotkanie. Spotkanie z Jezusem Chrystusem. Co o tym myĹlicie? Czy spotkaliĹcie Go? Chcecie Go spotkaÄ, czy nie? Czy On byĹ naprawdÄ Bogiem? Czy byĹ oszustem, szaleĹcem? CaĹe wasze Ĺźycie zaleĹźy od odpowiedzi, jakiej udzielicie na te pytania...â Claudio RisĂŠ W wieku szesnastu lat, chciaĹem pĂłjĹÄ do szkoĹy publicznej. PragnÄ Ĺem bowiem zobaczyÄ Ĺwiat uczniĂłw i nauczycieli, dotÄ d dla mnie niedostÄpny. UczÄszczaĹem bowiem do szkóŠnieco faworyzowanych. Od samego poczÄ tku nie brakowaĹo doĹwiadczeĹ, lecz w odniesieniu do otrzymanego daru i szczÄĹcia jedno okazaĹo siÄ najwaĹźniejsze. ZapamiÄtaĹem mÄĹźczyznÄ, wchodzÄ cego z nami po raz pierwszy do klasy. WyprzedziĹ innych, szedĹ bowiem szybkim krokiem, jak ktoĹ, kto nie ma ani minuty do stracenia. ZachowaĹ siÄ bardzo odmiennie od pozostaĹych profesorĂłw. Tamci rĂłwnie dobrzy, do klasy jednak wchodzili po wielokrotnym przemierzeniu tam i z powrotem korytarza. ProwadzÄ c ze sobÄ ciÄ gnÄ ce siÄ w nieskoĹczonoĹÄ rozmowy, przedĹuĹźali przerwy, znaleĹşli tym samym sposĂłb aby oderwaÄ siÄ od trudĂłw. My czekajÄ c na nich w klasach, takĹźe gadaliĹmy, uwaĹźajÄ c by nie narobiÄ zbyt duĹźego haĹasu i nie wzbudziÄ podejrzeĹ u dyrekcji. MÄĹźczyzna w sutannie byĹ naszym nowym nauczycielem religii, ktĂłry dopiero co przybyĹ do liceum Berchet, nazywanego fortecÄ laickiego mieszczaĹstwa. SpoglÄ daĹ na nas z uĹmiechem, moĹźna byĹo wyczuÄ, Ĺźe niekiedy coĹ go wobec nas hamowaĹo, ale nie miaĹ kompleksĂłw. Moi koledzy, chĹopcy z kuĹşni inteligencji mediolaĹskiej, patrzyli na niego z zarozumiaĹoĹciÄ . ZauwaĹźaĹo siÄ jednak, Ĺźe formalna elegancja i manieryzm kulturalnego mieszczaĹstwa, wcale go nie interesujÄ . DostrzegaĹ bowiem w nich formy obrony przed czymĹ innym, bardziej istotnym.
CzĹowiek z Desio Dla mnie natomiast, to wĹaĹnie spotkanie byĹo pierwszym, ktĂłre wzbudziĹo zainteresowanie. CzĹowiek z Desio - Luigi Giussani miaĹ swego rodzaju spontanicznÄ ĹźywioĹowoĹci. W bezpoĹrednim kontakcie nie szczÄdziĹ fizycznych gestĂłw, jak szturchaĹce i uĹciski. W Ĺrodowisku, gdzie nasilaĹy siÄ neurozy nadmiernego rozwoju cywilizacji, pozostawaĹ nad wyraz Ĺźyciowy a zarazem archaiczny. Takie wraĹźenie sprawiaĹ wypeĹniajÄ c swojÄ obecnoĹciÄ sale lekcyjne, przerwy, zachÄcajÄ c do nawiÄ zywania przyjaĹşni, miĹoĹci. Jego przybycie zapamiÄtaĹem niemal jako nadejĹcie cyklonu, po ktĂłrym w szkole juĹź nic nie mogĹo byÄ jak dawniej, zarĂłwno dla mnie jak i dla moich kolegĂłw. DawaĹ z siebie wszystko, aby nasze lekko skamieniaĹe serca pobudziÄ do bicia. W jego zainteresowaniu nami nie byĹo nic z macierzyĹskiej tkliwoĹci. Nie troszczyĹ siÄ aby nas uspokoiÄ, czy zdobyÄ aplauz. ByĹ raczej jak mĹody, wymagajÄ cy ojciec, pobudzajÄ cy nas swoim przykĹadem do podejmowania trudu odkrywania swojego wnÄtrza, do odwagi, do oddania siebie. ProsiĹ abyĹmy nie byli maĹoduszni, poniewaĹź to prowadzi do uczuciowego, duchowego i intelektualnego ubĂłstwa. ÂŤOtwĂłrzcie siÄÂť, zaklinaĹ, i ponaglaĹ przypominajÄ c fragmenty z Ewangelii, juĹź wĂłwczas maĹo popularne: âBo kto ma, temu bÄdzie dodane, i nadmiar mieÄ bÄdzie; kto zaĹ nie ma, temu zabiorÄ rĂłwnieĹź to, co maâ (Mt 13,12; 25,29).
ĹťywioĹowa spontanicznoĹÄ Nacisk jaki kierowaĹ na bogactwo wewnÄtrzne, ktĂłre moĹźna wydobyÄ i oddaÄ, poĹÄ czony z ĹźywioĹowoĹciÄ , bardzo mi siÄ podobaĹy. Wreszcie znalazĹ siÄ ksiÄ dz przedstawiajÄ cy chrzeĹcijaĹstwo, jako religiÄ bogactwa i rozrzutnoĹci. Podczas gdy wszyscy wokoĹo pokazywali je jako pewien rodzaj gigantycznej dziaĹalnoĹci charytatywnej, przepeĹnionej obsesjÄ ubĂłstwa i zdominowanej nakazem zaspokojenia potrzeb materialnych. UrzÄdowe chrzeĹcijaĹstwo róşniĹo siÄ zdecydowanie od tego, ktĂłre proponowaĹ Giussani, byĹo czymĹ oddalonym o caĹe lata Ĺwietlne od mojego wewnÄtrznego, interesujÄ cego mnie pragnienia (ktĂłre, jak mi siÄ wydawaĹo, rĂłwnieĹź dla Jezusa byĹo czymĹ waĹźnym: âNie samym chlebem Ĺźyje czĹowiek...â). Natomiast ksiÄdza z Desio wcale nie interesowaĹo, abyĹmy przyjmowali powszechnie obowiÄ zujÄ ce postawy moralne. GĹosiĹ przekonanie, iĹź chrzeĹcijaĹstwo nie jest moralnoĹciÄ , dyskursem, filozofiÄ , systemem myĹlowym. InteresowaĹo go bowiem coĹ znacznie bardziej angaĹźujÄ cego, osobistego, co wzbudzaĹo gĹÄbokie poruszenie. ChrzeĹcijaĹstwo to fakt, spotkanie. Spotkanie z Jezusem Chrystusem. Z czĹowiekiem, ktĂłry mĂłwiĹ, Ĺźe jest Bogiem. Na tym etapie dyskusji ksiÄ dz stawaĹ siÄ nieprzejednany, nie byĹ juĹź skĹonny do kompromisu: âA wy, co o tym myĹlicie? Czy Go spotkaliĹcie? Chcecie Go spotkaÄ, czy nie? Czy On byĹ naprawdÄ Bogiem? Czy byĹ oszustem, szaleĹcem? CaĹe wasze Ĺźycie zaleĹźy od odpowiedzi, udzielonej na to pytanie. Jezusa moĹźecie spotkaÄ kaĹźdego dnia, jeĹli tylko chcecieâ. Wobec tego tak zdecydowanie postawionego pytania ksiÄdza (tak przynajmniej ja je odbieraĹem) w szkole nastÄ piĹ podziaĹ. Wielu, na ogóŠwywodzÄ cych siÄ z rodzin gĹÄboko katolickich, przyĹÄ czaĹo siÄ entuzjastycznie do takiego orÄdzia o Bogu-czĹowieku, Ĺźywym i cielesnym. DawaĹo im to moĹźliwoĹÄ ponownego gĹoszenia Go, przemieniania kaĹźdego ludzkiego spotkania w spotkanie uĹwiÄcone, ktĂłre posiada tÄ samÄ energiÄ i sens, co spotkanie z Jezusem. Kto natomiast otrzymaĹ wychowanie laickie, czasami bywaĹ poruszony spotkaniem i prĂłbowaĹ ârozegraÄâ je jak partiÄ pokera. Ci ostatni jednak czÄĹciej siÄgali po Ĺatwo dostÄpne narzÄdzia, takie jak pozytywizm, idealizm, marksizm, aby caĹÄ kwestiÄ usunÄ Ä z Ĺźycia jako bajkÄ czy patologicznÄ wizjÄ powtarzanÄ przez KoĹcióŠdla jego przetrwania. Ja natomiast, czuĹem niejasno, Ĺźe pytanie nauczyciela religii âGiusaâ (jak byĹ nazywany przez wielu, ktĂłrzy go polubili), przygotowuje we mnie miejsce na przyjÄcie ĹwiatĹa, by w koĹcu znaleĹşÄ sposĂłb na jego przekazywanie innym.
Uporczywe pytanie Nie miaĹem co do osoby Jezusa Ĺźadnych wÄ tpliwoĹci. Od Pierwszej Komunii staraĹem siÄ, kiedy tylko mogĹem przyjmowaÄ Jego CiaĹo i Krew. JednakĹźe uporczywe pytanie: co robisz z tym spotkaniem, jak ogĹaszasz je innym, w jaki sposĂłb stawiasz je w centrum wĹasnego Ĺźycia, wprowadzaĹo mnie w zakĹopotanie. IrytowaĹo mnie, stawaĹo siÄ niepokojÄ cÄ obecnoĹciÄ , jak dziewczyna, w ktĂłrej jesteĹ zakochany, ale nie masz odwagi zbliĹźyÄ siÄ do niej, bo czujesz, Ĺźe to moĹźe byÄ historia na caĹe Ĺźycie. Powstrzymujesz siÄ wiÄc jak skÄ piec. Wreszcie, w napiÄciu miÄdzy zainteresowaniem, a odpychaniem zrozumiaĹem, Ĺźe spotkania z Jezusem nie gĹoszÄ. OczywiĹcie nie byĹem zĹym czĹowiekiem, nie popeĹniaĹem Ĺwiadomie zĹa, a przynajmniej staraĹem siÄ go nie czyniÄ, kochaĹem Ĺźycie, innych ludzi, czÄsto nawet bywaĹem szlachetny. W tym wszystkim jednak nie gĹosiĹem mojego spotkania z Bogiem-czĹowiekiem, zatrzymywaĹem je dla siebie. Nie zaniechaĹem jeszcze uprawiania, wciÄ Ĺź nie rozpoznanego w sobie samym skÄ pstwa. ByĹo ono nadal moim osobistym i egoistycznym upodobaniem, nie chciaĹem siÄ go wyrzec, choÄ nie chciaĹem siÄ wyrzec rĂłwnieĹź ciaĹa Jezusa Chrystusa. PragnÄ Ĺem ĹźyÄ w wymiarze daru i ĹźyĹem nim, tylko wtedy gdy przychodziĹo to Ĺatwo. Nie byĹem jednakĹźe gotowy poĹwiÄciÄ siebie innym osobom lub dawaÄ w sposĂłb, wymagajÄ cy wiÄcej wysiĹku. ĹwiatĹo przyszĹo, ale nadal byĹem mĹodzieĹcem, pragnÄ cym przede wszystkim pobawiÄ siÄ. MieszczaĹska konwencjonalnoĹÄ wciÄ Ĺź byĹa drogÄ , ktĂłrÄ przypadĹo mi iĹÄ, aĹź do gĹÄbi. SzedĹem tym szlakiem takĹźe wtedy, kiedy z biegiem czasu, Ăłw manieryzm coraz bardziej mi dokuczaĹ. Na koniec, ostatecznie, obudziĹo on we mnie zgrozÄ do tego stopnia, Ĺźe caĹÄ mojÄ pracÄ w dziedzinie psychologii i nauk spoĹecznych poĹwiÄciĹem obnaĹźaniu jego patologii i destrukcyjnego wpĹywu na czĹowieka. Niemniej jednak, mĂłwi Carl Gustaw Jung, nikt nie moĹźe odstawiÄ swojego kieliszka, zanim go nie opróşni. Z pewnoĹciÄ nie byĹem do tego zdolny. Kiedy jednak pĹyn zawiera solidnÄ dawkÄ trucizny, problemem staje siÄ to, kto zdoĹa przeĹźyÄ, opróşniwszy kieliszek. |