Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2007 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2007 (styczeń / luty)

Pierwszy plan. Bractwo 1982-2007. Wywiad z Giancarlo Cesaną

"Bractwo Koła Ratunkowego"

Po ukończeniu studiów uniwersyteckich mała grupa przyjaciół nadal się spotykała. Dzięki zaraźliwemu naleganiu ks. Giussaniego, aby pozostawać w przyjaźni, powstała pierwsza konfaternia, z której narodziło się Bractwo. Świadek tamtego czasu wspomina spotkania przy ulicy Mose Bianchi w Mediolanie

Alberto Savorana


Pod koniec lat siedemdziesiątych Giancarlo Cesana miał trzydzieści lat. Młody lekarz, specjalista medycyny pracy i zarazem młody ojciec rodziny, wraz z kilkoma przyjaciółmi został wciągnięty w przygodę, której rezultatów nie dało się wówczas przewidzieć, a która dziś ujawnia cechy drogi prowadzącej ku pewnej nowej rzeczywistości. Rzecz ta miała jednak powstać dopiero po kilku latach. Dziś, rozpoczynając rozmowę dla numeru Śladów, poświęconego 25-leciu Bractwa, Cesana opowiada: „Byłem zanurzony w kontekst przyjaźni z ks. Giussanim, zrodzonej na uniwersytecie. Oczywiście nie mogła ona wyczerpać się wraz z końcem studiów i faktycznie przedłużyła się poza uniwersytet, aż do utworzenia stałej grupy. Spotykaliśmy się co piętnaście dni, przy ulicy Mosè Bianchi, w siedzibie misjonarzy PIME (Pontifivio Instituto Miessioni Estere – Instytut Misji Zagranicznych – dop. tłum.), którzy w tamtym czasie gościli CL”.

W tamtych latach ks. Giussani myślał o powstaniu „struktur zależnych nie od centrum Ruchu, czy jego organizacji, ale całkowicie i bezwzględnie od odpowiedzialności właściwej dla dorosłego człowieka, dla kogoś, kto odczuwa pragnienie bycia razem” (La Fraternità di Comunione e Liberazione [Bractwo Coumione e Liberazione], San Paolo, Alba 2002, s. 47). Powiedział też: „Jest to związek całkowicie wolny, który istnieje nie jako powołany przez strukturę Ruchu, ale jako tworzony przez dorosłych odczuwających pragnienie, aby zaangażować się obiektywnie, również wobec innych, uznawanych za przyjaciół, w drogę osobistej świętości” (tamże, s. 57).

 

Giancarlo, co się wydarzyło podczas spotkań w PIME?

Ks. Giussani, wobec tych, którzy wzrośli z nim na uniwersytecie, zaczął mówić o Bractwie, rozumiejąc przez to określenie chrześcijańską przyjaźń między dorosłymi osobami. Przyjaźń, która wcześniej nie była związana ani z organizacją Ruchu ani z innymi strukturami kościelnymi, na przykład typu parafialnego. Nie znaczyło to, jakoby Bractwo powstawało przeciwko czemuś, wręcz przeciwnie – dalej ks. Giussani precyzował, że dziełem Bractwa jest Ruch i oczywiście zachęcał potem do aktywnej i znaczącej obecności gdziekolwiek zostało ono wezwane, lub tam, gdzie w środowiskach kościelnych zauważono jego potrzebę. Podkreślał jednak naszą wolność, która rozpoznała, że przyjaźń rozpoczęta na uniwersytecie ma definitywne znaczenie dla całego życia. Pamiętam, jak pewnego dnia powiedział do jednego z nas, który na spotkania naszej rodzącej się wspólnoty przyjeżdżał z Pesaro, dokąd wrócił po ukończeniu studiów w Mediolanie: „Ty przyjeżdżasz tu właściwie po nic!”. Powiedział tak z zamiarem pokazania, że Marco przyjeżdżał jedynie dla wzajemnej, darmowej przyjaźni, bez jakiegoś celu organizacyjnego.

 

Do jakiego środowiska trafiało zaproszenie ks. Giussaniego?

My, przynajmniej ja, początkowo reagowaliśmy na jego propozycję pytająco, nie rozumieliśmy, dlaczego tak bardzo naciska na konieczność naszego gromadzenia się. Po pierwszych spotkaniach stał się jeszcze bardziej zdecydowany w swoim naleganiu, do tego stopnia, że w pewnym momencie powiedział: „To bardzo dobrze, że przychodzicie tutaj, ponieważ jeżeli nie będziecie przychodzić, wszyscy, jeden po drugim się zgubicie”. Wówczas te nasze okresowe spotkania zaczęliśmy nazywać „Konfraternią Koła Rachunkowego”.

Skoro jednak ks. Giussani był „zaraźliwy”, dawaliśmy się coraz bardziej wciągać w   protagonizm, o który wyraźnie prosił, nawet nie rozumiejąc do końca jego troski. W ten sposób, nie tylko trwaliśmy razem w naszej grupce, ale „kręciliśmy się”, aby mówić o niej innym. Zostałem zaproszony przez ks. Giussaniego do Monte Casino, na spotkanie z opatem Matronola poświęcone fundacji, która nazywała się „Bractwo Comunione e Liberazione”. Był rok 1980, a nas zebrało się dwunastu.

W jaki sposób z waszych okresowych spotkań mediolańskich ukształtowała się przyszła idea Bractwa?

Obraz Bractwa rozwijał się w miarę jak się gromadziliśmy. Przede wszystkim ks. Giussani podkreślał wartość przyjaźni i wolności. Zaraz potem pojawiła się konieczność konkretnego punktu odniesienia: został wskazany Luciano Riboldi. Nie musiał on być liderem, ale inteligentnym sekretarzem, promotorem naszej wolności; miał za zadanie sporządzenie i uporządkowanie notatek z każdego spotkania. Stanowiły one wprowadzenie do następnego spotkania.

Drugim, mocno naświetlanym punktem, była reguła, polegająca, i ile dobrze pamiętam, na codziennym odmawianiu modlitwy Anioł Pański i spowiedzi co dwa tygodnie.

Trzecim punktem, który przez pewien czas najbardziej nas intrygował, było dzieło: każda grupa musiała mieć specyficzne, ale funkcjonujące w Ruchu dzieło. Byliśmy w latach następujących bezpośrednio po słynnym wystąpieniu ks. Giussaniego w Riccione, podczas Ekip 76, a więc czuliśmy wiatr odnowy Ruchu i społeczeństwa, co było dla nas tym samym, ponieważ przemiana dotycząca nas dotyczyła wszystkiego. Nastąpiło więc mnożenie projektów, głównie politycznych, kulturalnych i społecznych. Właśnie na tamte lata przypada wejście w politykę Antonia Simone i Antonia Intiglietty, co miało miejsce podczas nadzwyczajnych wyborów w regionie Lombardia i gminie Mediolan. Rozpowszechniły się centra kulturalne, a następnie, powstała Compagnia delle Opere [Towarzystwo Dzieł].

Jednakże ks. Giussani, o ile nie miał zupełnie zastrzeżeń wobec tego typu zaangażowania, a raczej odczuwał je jako konieczną i nieuniknioną konsekwencję prawdziwego doświadczenia ruchu, kładł zawsze akcent na darmowość oraz na fakt, że chociaż nie musimy być obojętni wobec efektów naszych przedsięwzięć, to jednak nie powinniśmy być zależni od tych efektów. Traktował więc całe to nasze działanie z pewną ironią, ale bez obojętności, zawsze gotowy, aby korygować.

 

Jakie słowa najbardziej pozostały ci w pamięci?

Przez drogę Bractwa zrozumieliśmy przede wszystkim, jakie znaczenie mają dla życia chrześcijańskiego pojęcia, które ks. Giussani wprowadził właśnie w cytowanym już wystąpieniu podczas Ekip 76 (obecnie w: Dall`utopia alla presenza [OD utopii do obecności], Bur Rizzoli, Mediolan 2006 – dop. red.), we wskazanych granicach, czyli: obecność, jako jedność i komunia, wraz z ascezą, którą zakłada, osąd jako przywiązanie i autorytet jako fakt.

 

Od zaledwie kilkuset osób, które wypełniały salę Punta Nord w Torre Pedera, w 1982 roku, podczas pierwszych Rekolekcji (na „Stronie Pierwszej” tego numeru Śladów zamieszczone zostały notatki z pierwszego wykładu ks. Giussaniego) do dziś, liczba zapisanych do Bractwa wzrosła do ponad 50 tysięcy na całym świecie. Co pozostało z „Koła Ratunkowego” i co podpowiada ci tamto pierwsze doświadczenie wobec dzisiejszych rozmiarów Bractwa?

Nasza więź nigdy nie zniknęła, ona istnieje, chociaż okoliczności sprawiły, że żyjemy w innych miejscach, z innymi osobami. „Bractwo Koła Ratunkowego” cały czas ciąży mi jako przykład paradygmatyczny oraz dlatego, że jest początkiem. Faktycznie, według mnie, wymogiem podstawowym wszystkich owych tysięcy grup Bractwa, jakie powstały na świecie jest to, aby były doświadczeniem początku, to znaczy wydarzenia początkowego. Innymi słowy, aby nie ograniczały się do monotonnego biegu spraw, jaki zdaje się charakteryzować pewne katolickie wspólnoty, jak gdyby stosowanie jakiejś reguły, albo działanie zapełniające wolny czas wystarczało dla ocalenia życia. Choć, w gruncie rzeczy, musimy również docenić znaczenie reguły i działań zapełniających czas, ponieważ być może nie przynoszą one wielkich efektów, ale przynajmniej podtrzymują w człowieku zapalony płomień, z którego wcześniej czy później może wybuchnąć pożar.

W tym znaczeniu zawsze wywierała na mnie wrażenie zasadniczość, z jaką ks. Giussani mówił o Bractwie, proponując przynależność do niego jako fakt osobisty, a nie przez pośrednictwo grupy, oraz podkreślając, że aby wstąpić do Bractwa wystarczy podpis pod prośbą o przyjęcie. Wraz z zapisem, jako jedyny gest wymagany od wszystkich, wskazywał fundusz wspólny, w formie i wielkości ustalanej przez każdego osobiście, byle tylko pozostawał w nim wierny.

 

Czy dla realizowania wszystkich wskazanych celów nie wystarczyło CL?

Zawsze był dla mnie jasny fakt, który ks. Giussani bardzo często podkreślał, że życie Bractwa pozostaje w ścisłej więzi z Ruchem, że jest ono pasją dla wzrastania Ruchu. W tym, kto żyje Bractwem nie ma żadnej logiki elitarności czy katolickiej arystokracji.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją