Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2021 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2021 (styczeń / luty)

Ścieżki. Bernard Marek Adamowicz

In communione et libertate expertus

W nocy z 28 na 29 grudnia 2020 roku odszedł do domu Ojca śp. Marek Adamowicz. Przez wiele lat był członkiem Diakonii Krajowej Ruchu Komunia i Wyzwolenie oraz wieloletnim redaktorem „Śladów”, przyjacielem i autorytetem dla wielu z nas. Poniżej publikujemy tekst homilii wygłoszonej przez biskupa Marka Mendyka podczas mszy św. pogrzebowej, odprawionej w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Legnicy 2 stycznia, a na kolejnych stronach wspomnienia, nadesłane do redakcji „Śladów”.


 

 

W klimacie świąt Narodzenia Pańskiego i nowego roku przychodzi nam pożegnać śp. Pana Bernarda Marka Adamowicza, człowieka niezwykle zasłużonego dla lokalnej społeczności: dla Kościoła legnickiego i dla miasta.

Przychodzi nam to czynić również w klimacie panującej pandemii, która nie tylko jest powodem licznych obostrzeń, ale przede wszystkim „pustoszy” zdrowie i życie fizyczne tysięcy ludzi; pustoszy także życie duchowe chrześcijan, zwłaszcza słabych, letnich, nieugruntowanych w wierze. O takich zawsze miał staranie i o nich myślał Pan Marek Adamowicz. Stale towarzyszyło mu pytanie: jak dotrzeć z Ewangelią do słabych, początkujących, ale też tych, co dopiero doświadczają radości w wierze.

 

Dotrzeć z Ewangelią do poszukujących Sensu

Trzeba powiedzieć, że śp. Marek był intelektualistą i człowiekiem głębokiej wiary. Łączył w sobie kategorie „fides i ratio”. Trochę tak jak ksiądz Luigi Giussani, założyciel Ruchu i Bractwa Comunione e Liberazione, do którego Pan Marek należał: odznaczał się bardzo trzeźwym i realistycznym spojrzeniem na bycie człowiekiem, na fenomen nadziei i wychowanie. Także język, którym się posługiwał, nie należał przecież do prostych: wymagał od słuchacza koncentracji i skupienia, od rozmówcy wymagał precyzji formułowanych myśli. Każda rozmowa z nim to był prawdziwy angażujący Dialogos. Taki dialog to było wydarzenie. Do Pana Marka nie przychodziło się „na pogaduszki”. Z nim się nie rozmawiało o banałach. To były rozmowy potrzebne i ważne. Bardzo wymagające.

Nie do przecenienia były inicjatywy, które podejmował w jednym celu: by obudzić uśpionych w wierze; by nauczyć ich posługiwać się w życiu dwoma skrzydłami: rozumem i wiarą; by wielu „nauczyć latać” w przestrzeni pozornie nieosiągalnej; by „sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga”. Często przywoływał znany cytat z Jana Pawła II: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Oto jak bardzo wiara potrzebuje fundamentu rozumu.

Nie do policzenia są także rozmowy i starania, w których na różnych płaszczyznach jego społecznego zaangażowania zarówno tu, w Legnicy, jak i na innych areopagach w Polsce, upominał się o człowieka, zwłaszcza młodego, najbardziej podatnego i zagrożonego różnymi ideologiami: by wzmacniać i uzupełniać programy edukacyjne, programy duszpasterskie, by przywrócić szkole walor wychowawczy, by zacząć na poważnie formować młodzież do pełnego integralnego rozwoju, by także przemyśleć możliwość zagospodarowania mediów, by odważnie stawiać na kulturę wysoką, której treść zamiast ściągać w dół, otwiera horyzonty estetyczne, poznawcze, moralne. I za każdym razem jego pełne humoru podkreślenie: zanim to wszystko nastąpi w obszarze instytucjonalnym, czas zacząć od siebie. Trzeba dać świadectwo, nie relatywizować, nie usprawiedliwiać zła, stać przy prawdzie, bronić dobra i przestać wstydzić się chrześcijańskich, katolickich wartości.

Kochał nauczanie Jana Pawła II. Czynił wiele, by to nauczanie przybliżać. Z różnym skutkiem, ale nigdy się nie zniechęcał; wiedział, że „kropla drąży skałę”. Wierzył, że nawet niewielkie działania, regularnie powtarzane, przynoszą spektakularne efekty.

Dokładnie trzy lata temu, staraniem połączonych środowisk intelektualno-artystycznych i edukacyjnych został złożony wniosek do Rady Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” Konferencji Episkopatu Polski o przyznanie mu prestiżowej nagrody „Totus Tuus”. Jakież miłe było zaskoczenie, kiedy na posiedzeniu komisji przy prezentacji dorobku Pana Marka okazało się, że zarówno Jego Osoba, jak i wiele z tych inicjatyw, które podejmował, było znanych w szerokim świecie artystów, profesorów, ludzi nauki i kultury.

W rekomendacji i uzasadnieniu dla tego wniosku biskup Stefan Cichy napisał o nim: „Od lat jesteśmy świadkami wielu cennych inicjatyw podejmowanych przez Pana Bernarda Marka Adamowicza w zakresie promowania i upowszechniania papieskiego nauczania. Adresatami tych przedsięwzięć jest zarówno młodzież szkolna, jak i osoby dorosłe. To, co zasługuje na szczególne uznanie, to integracja wielu środowisk wokół Osoby Jana Pawła II, zwłaszcza środowisk twórczych i artystycznych. Dobra współpraca ze środowiskiem szkolnym, samorządem pozwoliła docierać do wielu placówek oświatowych nie tylko na terenie diecezji legnickiej, ale też szerzej – do wielu szkół i uczelni wyższych w Polsce”.

Promocja i upowszechnianie papieskiego nauczania także poprzez numizmatykę i sztukę medalierską, której był inicjatorem i moderatorem, budziła nasze uznanie i podziw. Potrafił pięknie, przekonująco i z wielkim staraniem o kulturę języka mówić i interpretować papieskie nauczanie.

Kiedy dowiedziałem się o śmierci Pana Marka, pomyślałem: „Oto w roku setnej rocznicy urodzin św. Jana Pawła II Pan Bóg pozwolił narodzić się także Panu Markowi do życia w niebie”. Chciał ich mieć już obu w gronie przyjaciół Boga. Pamiętajmy, że zbliża się także 16. rocznica śmierci księdza Luigiego Giussaniego, założyciela ruchu Komunia i Wyzwolenie.

 

Słowo, które prowadzi do odkrywania Sensu

Trudno po ludzku nie smucić się odejściem kogoś, kto miał jeszcze tak wiele ciekawych i pięknych życiowych projektów. Zawsze w takich chwilach z pomocą przychodzi nam Słowo Boże. Nie jest przypadkiem, że wybrałem na dzisiejszą liturgię pogrzebową dwa teksty. Pierwszy z Listu św. Pawła Apostoła do Galatów, a drugi to początek Ewangelii według św. Jana. Oba teksty kilkakrotnie odczytywane były w tych świątecznych dniach, które są za nami.

Najpierw I czytanie z Listu św. Pawła do Galatów (Ga 4, 4–7). To wspaniały tekst, który opowiada o Jezusie, o Maryi, która niczym żyzna ziemia przyjęła ziarno Syna Bożego, i o chrześcijańskim doświadczeniu. Przyjście Jezusa na świat było z jednej strony znakiem nadejścia pełni czasów, z drugiej natomiast spełnieniem dawnych obietnic mówiących o powrocie człowieka do życia w jedności z Bogiem: „Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu” (Ga 4,5).

Oto Bóg wykazał inicjatywę i posłał na świat swojego Syna, dzięki czemu człowiek został na nowo podniesiony do godności dziecka Bożego. Wszystko to dokonało się za pośrednictwem łona niewiasty, a więc tak, jak dzieje się w przypadku każdego człowieka przychodzącego na świat. W realizacji tego Bożego planu Maryja była narzędziem szczególnym, a nawet wręcz uprzywilejowanym.

Jest jednak jeszcze coś, na co święty Paweł zwraca naszą uwagę. Paweł ukazuje nam tu pewien schemat każdego działania, które wyzwala człowieka. To wyzwolenie dokonuje się przez zanurzenie Chrystusa w ubogą naturę ludzką mocą Boga, który w ten sposób przyciąga do siebie ludzkość. Ta wyzwoleńcza misja Jezusa Chrystusa miała tylko jeden cel: ukazać prawdziwy sens naszego życia i uczynić nas przybranymi dziećmi jednego Ojca (Ga 4,7; por. Rz 8, 15–17). Znakiem tej transformacji, jaki dostrzega święty Paweł, jest ufna modlitwa, którą Duch Święty wzbudza w sercu człowieka wierzącego i która pozwala mu wołać: „Abba, Ojcze”.

I drugi tekst to początek Ewangelii według św. Jana (J 1, 1–18). To wspaniały hymn o Lógosie. Lógos, który tworzy Dialogos, czyli komunię. Oto prawda, która otwiera i jednoczy umysły w tym, co nazywamy: „lógos miłości”. Prawda, dzięki której ludzie wychodzą poza swoje subiektywne opinie i odczucia, a która pozwala im wznosić się ponad uwarunkowania kulturowe i historyczne oraz spotykać na płaszczyźnie oceny wartości i istoty rzeczy. To pozwala na nowo odkryć prawdę, jak ważną rolę w naszym życiu mają spotkania z drugim człowiekiem; jak ważne jest, by umieć go słuchać, prowadzić dialog w pełnej wolności. I jeszcze być w tym ekspertem.

Liturgia Słowa Bożego, proponowana nam dzisiaj, koncentruje się na fakcie spotkania człowieka z Bogiem; na fakcie przyjścia na ziemię Syna Bożego, który jest „Bogiem z nami i dla nas”. Niewidzialny Bóg opuścił swoje „miejsce”, swoje „oddalenie” i swoją „niewidzialność”, a przyjął ludzką twarz, stając się widzialnym, konkretnym, dostępnym. Bóg stał się człowiekiem, by zamieszkać wśród ludzi. By uwolnić człowieka spod panowania Złego.

Czy uświadamiamy sobie, jak wielkim wyrazem miłości było przyjęcie przez Boga ludzkiej natury? Człowiek nie jest w stanie ogarnąć tego swoim umysłem. Może szukać pewnej analogii w świecie, w którym żyje, ale one nie oddadzą tego, co znaczy, że Bóg stał się jednym z nas. Tak bardzo zjednoczył się z każdym człowiekiem. Bóg zniża się do człowieka, aby go wywyższyć. Chrystus oddaje za nas swoje życie, byśmy mogli stać się dziećmi Bożymi.

Zakończę Janem Pawłem II, bo tak pewnie by wolał Pan Marek. Otóż, Jan Paweł II w swojej pierwszej encyklice Redemptor hominis aż 11 razy podkreśla: „Chrystus zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. Nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa, bo tylko On „objawia człowieka człowiekowi” (RH10). On stał się człowiekiem, by pokazać, jak wielką wartością jest człowieczeństwo, ale także by stać się wzorem, przypomnieć człowiekowi, po co został stworzony i jak godnie ma żyć; jak być prawdziwie wolnym człowiekiem.

Dwa ważne słowa, jakie płyną z odczytywanych i kontemplowanych dzisiaj tekstów biblijnych: wyzwolenie i komunia. To słowa klucze, którym wierny pozostawał do końca śp. Pan Marek Adamowicz. W jego życiu dopełniały się one każdego dnia.

Życzymy Panu Markowi i o to się też modlimy, by to „pragnienie pełni” wpisane w naturę ludzkiej nadziei teraz stało się faktem. Niech dobry Bóg przyjmie Go do grona swoich przyjaciół w niebie.

Spoczywaj w pokoju! Amen.

 

Legnica, 2 stycznia 2021 r.

 

Wspomnienia

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

W nocy z 28 na 29 grudnia 2020 roku odszedł do Boga Ojca śp. Marek Adamowicz. Osoba, przeniknięta Obecnością Chrystusa, obecnego tu i teraz. Przez całe swe życie był świadkiem Zmartwychwstałego Chrystusa i uczniem księdza Giussaniego. Nie tylko rozumnie podchodził do wiary tak, jak uczył nas ksiądz Giussani, ale odważnie proponował Obecność Chrystusa wszędzie tam, gdzie Pan go postawił. Marek od początku Ruchu Komunia i Wyzwolenie w Polsce był w Diakonii Ruchu; rozpoczął wydawanie „Śladów” w języku polskim i przez dobrych kilkanaście lat był ich redaktorem. Bardzo kochał Ojca Świętego Jana Pawła II i Jego nauczaniu poświęcił znaczną część swego życia. Ale przede wszystkim był Przyjacielem, według definicji księdza Giussaniego, czyli osobą, która całą sobą w każdych okolicznościach wskazywała na Chrystusa, na Przeznaczenie. Nie było rozmowy, a było ich naprawdę wiele, której by nie rozpoczął od pochwalenia Pana Jezusa i przywołania do Niego. Będę dziękował Bogu Ojcu za dar spotkania Marka, poprzez którego dla mnie zmartwychwstały Chrystus jest obecny tu i teraz.

Poniżej chciałbym podzielić się z Wami dwoma fragmentami z naszych osobistych sms-ów, które wymieniliśmy, gdy Marek był we wrocławskim szpitalu. Towarzyszyło im przesłanie kilku zdjęć ze spotkań polskiej Diakonii Ruchu z księdzem Giussanim.

MB: Marku, jak się czujesz?

MA: Trochę gorzej niż na tamtym zdjęciu, ale dzięki Bogu zupełnie dobrze. Dzięki za pamięć i troskę. Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę: czwórka ze zdjęcia już po tamtej stronie.

MB: Jestem pewien, że wszyscy są tam szczęśliwi, a Ty tam się nie śpiesz. To spotkanie było i jest bardzo znaczące dla mojego życia i często do niego wracam.

MA: Od kalendarza to jest Pan Bóg. Pan czasu i dawca wieczności. Trzymaj się dobrze…

Marek Biernacki

 

Świadek wiary

Był świadkiem wiary, nie był teoretykiem i kochał Jana Pawła II. Potrafił nazwać po imieniu problemy, które nas dręczyły i w ten sposób pomagał w dojściu do Prawdy. Był spójny w tym, co mówił i jak żył. Miał szacunek dla drugiej osoby, nawet wtedy gdy ta osoba była Jego wrogiem. Twardo stał przy Prawdzie – pod tym względem był odważny. Dla niego Prawdą był Bóg, objawiony w Jezusie Chrystusie. Dodawał odwagi do podjęcia całej rzeczywistości, także tej trudnej. Miał ogromną kulturę osobistą.

Jak Marek odchodził z tego świata? Bardzo cierpiał w szpitalu, ale emanowało od niego światło bliskości Boga Ojca. Marek na nowo wytłumaczył nam, jak być szczęśliwym w codzienności. Nigdy nie zadowalał się powierzchownością zdarzenia, także na łożu cierpienia i konania. Zawsze prowokował do głębokiego przeżywania swojego życia.

Barbara Engel

 

Fragment rozmowy wyemitowanej w Radiu Legnica w dniu pogrzebu śp. Marka Adamowicza, przeprowadzonej z dr Barbarą Engel, przyjaciółką pana Marka, ordynatorką Oddziału Kardiologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Legnicy, gdzie pan Marek zmarł.

Link do rozmowy: https://legnica.fm/wiadomosci/wiadomosci-fakty/16-fakty-legnica/36892-dr-barbara-engel-marek-twardo-stal-przy-prawdzie.

 

Boży człowiek

Marek był prawdziwie Bożym człowiekiem. Był osobą, którą współczesna nauka określiłaby jako przykładowo integralną, co oznacza, że był wierny wyznawanym wartościom i według nich żył i tak postępował na co dzień. Jest to rzadka i bardzo szlachetna cecha, której dojmujący brak jest przyczyną kryzysu ludzkości, jakiego jesteśmy dziś świadkami. Zakłamanie, obłuda, dwulicowość i hipokryzja stały się, niestety, powszechnością i głównym „przepisem” na łatwe życie.

Marek był pod tym względem cudownie inny. Jakby nie z tej Ziemi. Mówił bowiem prawdę, przez co też nie był „łatwym” przyjacielem. Ale tak właśnie rozumiał przyjaźń, dostrzegając w niej swoiste Boże Narzędzie najwyższej pomocy bliźniemu w jego drodze do zbawienia. Zależało mu na tym, by to, co go niegdyś zachwyciło i codziennie umacniało, stało się udziałem osób mu bliskich. Innymi słowy, Marek był misjonarzem w najlepszym rozumieniu tego słowa. Czynił to jednak w sposób najzupełniej naturalny, albowiem wynikało to z potrzeby jego serca. Przez swą szczerość i osobiste świadectwo gwarantował najwyższy sens i rację Słowa, według którego żył i dla którego żył.

Opisując wcześniej Marka jako osobę „cudownie inną” chciałem przez to wyrazić istotę jego normalności. W codziennych wyborach winniśmy mierzyć do takich właśnie ludzi, pamiętając, by – tak jak Marek – pozostać wiernym swoim zasadom i nie dać się zbałamucić atrakcyjnie pociągającym pomysłom na życie, oferowanym poprzez kakofonię błagalnych wrzasków dochodzących z różnych mediów.

Marek, jak przystało na osobę z krwi i kości, miał także swoje liczne pasje. Jedną z nich było medalierstwo. Poświęcił mu kawał swojego życia, stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce postaci w tym szczególnym i wyrafinowanym środowisku. Nie byłby jednak sobą gdyby, przy okazji krzewienia idei rozwoju tej szlachetnej sztuki (sam był wybitnym kolekcjonerem), nie „załatwić” innej, jeszcze ważniejszej sprawy. I choć zabrzmi to dostojnie i patetycznie, mam na myśli autentyczne dzieło ewangelizacji, jakie dokonało się za sprawą medalierskiej pasji Marka. A w zasadzie za sprawą głównego tematu wszystkich wystaw, których był organizatorem, to jest postaci i życia świętego Jana Pawła II. Dzięki swym osobistym talentom i sile przekonywania zdołał dotrzeć do elity najlepszych polskich rzeźbiarzy i medalierów i przekonać ich, że… warto. Warto na chwilę zastanowić się, co święty Jan Paweł II dał światu i każdemu z nas osobiście, po czym dać temu wyraz poprzez stworzenie dzieła sztuki w wyniku tej właśnie refleksji.

Odzew był niezwykły! Najwięksi artyści dali się ponieść tej wspaniałej idei! Począwszy od wielkiego sukcesu ekspozycji na Zamku Królewskim w Warszawie (bodaj w 2013 roku), kolejne wystawy opatrzone pięknie wydanymi katalogami, stały się ważną częścią artystycznego pejzażu naszego kraju. Zasługi Marka Adamowicza dla Kultury Polskiej są pod tym względem nie do przecenienia!

A jednocześnie – jak to u niego – powoli, poprzez sztukę i przesłanie jej towarzyszące dokonywało się dzieło ewangelizacji. Tak właśnie Jan Paweł II postrzegał rolę kultury i Marek bardzo dobrze o tym wiedział. To dzieło nadal trwa, mimo że Marka nie ma już wśród nas. Kto wie, ile osobistych przewartościowań, przemian w sumieniach, a może wręcz nawróceń dokonało się za sprawą „Markowych” inspiracji myślą Jana Pawła II skierowaną do artystów i wystawowej publiczności.

Istotą medalierstwa jest synteza przekazu. A to skłania twórcę do najprostszego wyrażenia tego, co najważniejsze. Marek wiedział, co jest człowiekowi najbardziej potrzebne. Ufam, że za jego sprawą wielu innych doznało łaski, by poznać „smak nowego życia”.”

Jacek Olbrycht – przyjaciel i członek pierwszej Diakoni Ruchu CL w Polsce

 

Spektakl wiary

W poniedziałek 28 grudnia chwilę przed północą do domu Ojca został wezwany śp. Bernard Marek Adamowicz. Jego śmierć wielu napełniła smutkiem. Dla mnie umieranie pana Marka było spektaklem wiary, które wzbudziło pragnienie, by kiedyś odchodzić tak jak on.

Pana Marka poznałam 20 lat temu w Legnicy. Rozmowy z nim nigdy nie należały do łatwych, ale były to rozmowy o największym znaczeniu dla mojego życia – tego „wtedy”, ale i tego „teraz”. Kilka krótkich wspomnień. Poznałam go, gdy miałam 16 lat. Od razu stał się dla mnie pierwszym po rodzicach autorytetem. Był tym, dzięki któremu zaczęłam słuchać i czytać przemówienia Ojca Świętego, fascynować się Kościołem i Chrystusem – po to, by ostatecznie zacząć patrzeć z troską i fascynacją także na swoje życie.

Jedno z ważniejszych wspomnień z czasów studenckich to podróż z panem Markiem do Warszawy na diakonię ze śp. księdzem Fabio, chyba w 2005 roku. Pamiętam, jak zauroczona Triduum Paschalnym we Włoszech opowiadałam mu o tym, co mi się tam wydarzyło. Pan Marek zapytał mnie wtedy, czy chcę być jak proszek Omo… Nie rozumiałam wtedy jego pytania, chyba nawet nie chciałam, byłam na niego wkurzona, że tak gasi mój entuzjazm. Porównując życie do proszku, który może być byle jaki albo bardzo dobry, prowokował do pytania, czy bylejakość, a więc powierzchowność, sama emocjonalność wystarcza do życia, czy pragnie się jednak czegoś więcej. W tym jego pytaniu była zawarta typowa dla niego troska o to, bym żyła pełnią, nie zatrzymywała się na powierzchni, na emocjonalności, bym wchodziła w głąb każdego wydarzenia. I ta troska była obecna także w godzinach jego umierania.

Okres Bożego Narodzenia 2020 roku był przywilejem towarzyszenia panu Markowi w tych dniach w jego drodze do domu Ojca. Chociaż w tych trzech prostych spotkaniach to nie ja mu towarzyszyłam w odchodzeniu z tego świata, ale to on po raz kolejny niestrudzenie ofiarował mi najważniejszą lekcję dla mojego życia. W okolicznościach, które w moim postrzeganiu były dalekie od optymalnych, pan Marek przywitał mnie, mówiąc, że każde okoliczności są dobre... W jakiej zażyłości z Chrystusem trzeba być, by, idąc własną drogą krzyżową, móc tak bardzo ukochać swój krzyż i do niego przylgnąć. Kolejnego dnia zapytał, jak żyję i jak zapatruję się na swoje wybory życiowe. Mówił z wdzięcznością o każdej spotkanej w swoim życiu osobie. To niezwykłe, by w momencie takiego fizycznego cierpienia patrzeć na swoje życie w perspektywie wdzięczności za wszystkie spotkania.

W Boże Narodzenie pan Marek obdarował mnie najdroższym prezentem, nawet dwoma. Odmówił z nami modlitwę Anioł Pański, w której „Fiat” Maryi („Niech mi się stanie…”) nie było historycznym wspomnieniem, ale zjednoczone z jego „Fiat” wydarzało się „tu i teraz”. Życzył mi, bym pozostała wierna spotkanej drodze. Czyż może być coś większego niż troska o przeznaczenie drugiego człowieka.

W rok 2021 wchodzę z wdzięcznością za przyjaciela, który w ostatnich dniach swojego życia po raz kolejny pokazał mi, czym jest wartość człowieczeństwa, opartego na nieustannej relacji z Bogiem – dawcą każdego momentu; przyjaciela, który pokazał mi, że relacja z drugim człowiekiem nie może być nigdy zredukowana do banalności, bo ten drugi jest darem; przyjaciela, który przywołuje do źródła mojego powołania; przyjaciela, dla którego każdy moment życia ma wartość nieskończoną.

Anna Engel

 

Autorytet i wychowawca

Gdy dowiedziałem się o śmierci pana Marka Adamowicza, poczułem wielki smutek i żal – z wielu powodów. Ale chwilę po tym uświadomiłem sobie, że przede wszystkim odczuwam wielką wdzięczność – za dar spotkania z tą tak wyjątkową i ważną dla mojego życia osobą.

Gdy poznałem pana Marka, miałem 14 lat. Wróciłem właśnie z organizowanych przez ruch Komunia i Wyzwolenie oraz Fundację „Ut Unum Sint” wakacji dla dzieci i młodzieży. (Na ferie wysłała mnie mama, już wówczas zachwycona przyjaźnią, jaka panowała wśród dopiero co poznanych osób, należących do Ruchu, o którym ja wówczas jeszcze nic nie wiedziałem.) Wkrótce pan Marek zaprosił mnie na Szkołę Wspólnoty. I mimo młodego wieku zacząłem regularnie przychodzić na prowadzone przez niego spotkania, najczęściej w obecności jego brata a mojego proboszcza księdza Józefa Adamowicza, który (jak się później dowiedziałem) był wówczas odpowiedzialny za Ruch w Polsce. I mimo iż niewiele rozumiałem z samych tekstów Szkoły Wspólnoty, spotkania dość szybko prawdziwie mnie zafascynowały. Jako młody chłopak, z dopiero co rodzącymi się pragnieniami i lubiący przede wszystkim grać w piłkę, przeczuwałem, że propozycja związana ze spotkaniami i czytanymi oraz omawianymi na nich tekstami odnosi się do całego życia i niezwykle poważnie traktuje każdy jego aspekt. Jest też propozycją bardzo rozumną, niezadawalającą się łatwymi sądami czy instynktownymi lub sentymentalnymi reakcjami. I tak krok po kroku, dzięki cierpliwemu i genialnemu odczytywaniu i objaśnianiu przez pana Marka tekstów księdza Luigiego Giussaniego, odkrywałem – mimo naprawdę pięknego chrześcijańskiego wychowania w rodzinie – wielką nowość i doniosłość orędzia chrześcijańskiego, ukazywanego za pośrednictwem charyzmatu księdza Giussaniego.

Niezwykłe było, z jaką powagą pan Marek traktował mnie, jak i całą młodzież oraz wszystkie napotykane osoby. Był zawsze uważny, wymagający i dyspozycyjny, by można było z nim o wszystkim porozmawiać. I zawsze miał dla nas czas. Tak narodziła się przyjaźń, która rozwijała się przez całe liceum, gdy mieszkałem w Legnicy i miałem okazję spotykać się z nim często, oraz studia, które podjąłem w Krakowie. Wówczas bywałem w Legnicy już rzadziej, ale za każdym razem starałem się choć na chwilę spotkać z panem Markiem, a najłatwiej o to było, wpadając po prostu do jego biura na kawę w sobotnie przedpołudnie.

Pan Marek był dla mnie wielkim autorytetem, wychowawcą, osobą, która wywarła olbrzymi wpływ na to, kim dziś jestem, być może nawet większy, niż mój ojciec… To właśnie z panem Markiem konsultowałem ważne decyzje, choćby dotyczące wyboru studiów, to z nim odbywałem „poważne” rozmowy dotyczące przeróżnych spraw i próbując osądzać wszystko to, co działo się dookoła. Swoją postawą ukazywał wielką miłość do Pana Boga, Chrystusa, Kościoła, Jana Pawła II i księdza Giussaniego. W relację z nowo poznanymi osobami wchodził natomiast z otwartością, jakby ta więź, dopiero co rozpoczęta, mogła przerodzić się w przyjaźń i trwać do końca życia.

Paweł Doś


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją