Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2020 (marzec / kwiecień)

Ścieżki. Bliski Wschód

Za twarzą inny

Arabia Saudyjska, Egipt, Liban. W codziennych sytuacjach lub trudnych krajach relacja z wyznawcami innej wiary staje się odkryciem tego, co sprawia, że ​​żyją. Trzy świadectwa wspólnoty Ruchu


Rijad. Długa walka.

 

Mario Huterer mieszka ze swoją rodziną w Arabii Saudyjskiej od czterech lat. Inżynier telekomunikacji, podróżuje po całym świecie, dziś znajduje się w kraju radykalnego islamu w mieście Rijad i mówi: „Nie brakuje mi niczego do życia”. Musiał opuścić Sarajewo jako młody człowiek, pod presją większości społeczeństwa muzułmańskiego, w którym nie widział przyszłości. Płacąc także cenę swojego półniemieckiego pochodzenia, odmawiając kompromisów i (trzykrotnie) przystępując do partii komunistycznej, studiując jak szaleniec i kończąc studia w wieku dwudziestu dwóch lat. Mając dwadzieścia pięć lat postanowił wyjechać: „Po długim płaczu odszedłem na zawsze. Od tej pory wiedziałem, że moja ziemia ojczysta nie może być moim miejscem". Był rok 1985. Dziś ma sześćdziesiąt lat, a jego głos załamuje się, kiedy o tym mówi. Jest poruszony, ponieważ jest tam Ahmed, kolega z jego zespołu, który każdego dnia podczas pracy modli się w kierunku Mekki. „Klęka i sprawia, że i ja widząc go «pamiętam», a przez to budzi i mnie. Zmusza mnie do modlitwy. Zostaliśmy przyjaciółmi. Pewnego wieczoru, kiedy towarzyszyłem mu odprowadzając go do wyjścia, popatrzeliśmy na siebie zaskoczeni. Bez zbyt wielu słów powiedzieliśmy sobie to, co jest dla nas w tej relacji ważne: nie jesteśmy razem dla pieniędzy, dla projektu. Nawet dlatego, że bardzo miło jest współpracować. Co nas łączy? Skąd ta głęboka wdzięczność za siebie nawzajem?”.

 

Zaczęli nazywać siebie „braćmi”, ale nie przez swoje pokrewieństwo. Dla Mario jest to pełne zdumienia pytanie: „Co kryje się za jego twarzą?”. Jego życie opiera się na tym pytaniu. Wychowany w ateistycznej rodzinie „nie pytałem siebie o wiarę, ale o to «dla czego żyć»”, podczas gdy ambicja i głowa popychały go do pracy w dzień i w nocy, doprowadzając do życia najpierw w Austrii, potem w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Belgii. Pewnego dnia zostaje zaproszony przez kolegę na spotkanie i jedzie tam, głównie z powodu licznej obecności kobiet. „Nie wiedziałem, czym jest Komunia i Wyzwolenie. Czytali Zmysł Religijny Księdza Giussaniego. To było po francusku i nie rozumiałem dobrze, o czym mówią, ale od tamtego dnia zostałem z nimi. Nie z powodu kobiet, ale dla słów na odwrocie książki, które skłoniły mnie do myślenia: wygląda na to, że ten człowiek ma odpowiedź na sens życia”. W tym momencie rozpoczęła się długa walka. „Od pierwszej książki do wszystkie inne, które czytałem, nie rozumiałem. I pytałem się, jak mogłem nie zrozumieć tego, o czym pisał Giussani? Napisałem bardzo trudny doktorat, studiowałem i uczyłem się bardzo skomplikowanych rzeczy, jak to było możliwe, że nie rozumiałem tej książki?”. Piętnaście lat temu, nie omijając żadnego ze spotkań Ruchu, udawał się wszędzie tam, dokąd szli przyjaciele: Holandia, Francja, Luksemburg... A jednak „byłem zdeterminowany, aby zrozumieć tekst, a nie podążać za. Chciałem - musiałem - dotrzeć tam i zrozumieć to swoją głową”. 

 

Dla Maru, dziewczyny, w której się zakochał i która zostanie jego żoną, było to proste: „Nie widzisz?”, zapytała. Była zdumiona wszystkim, a on był coraz bardziej sfrustrowany. „Włożyłem w to dużo energii i nie zaakceptowałem zwykłych «zasad» podążania tą drogą. Ale zawsze pozostałem, przy poglądach tych osób, które w życiu mi towarzyszyły: konkretne twarze i nazwiska, myślę o Giorgio, Marii Grazii, Thomasie, Tizianie...”. Mario nazywa to „moim pierwszym spotkaniem z Innym”. Stało się to „w całkowitej bezużyteczności”, to znaczy poprzez pracę charytatywną w domu opieki, przebywanie ze starcami, którzy „nawet nie zauważyli naszego przybycia, a przynajmniej tak nam się wydawało, że nic nie możemy dla nich zrobić. Jednak doświadczyłem pokoju, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Nie pochodziło to od Maru, która była obok mnie, ani od tych starych ludzi. Nie można tego wyjaśnić, ale to prawda”. Kiedy przeprowadzają się z Belgii, aby zamieszkać we Włoszech, pewnego dnia, na kolejnym spotkaniu Ruchu, prawie wyczerpany, mówi nam: „Dosyć. Ty to zrób ". „I pomyśl, zacząłem rozumieć…” odsłania się poruszony. Tymczasem ich rodzina się powiększa, a on zawsze towarzyszy im na mszy, pozostając tam „trochę jak roślina. Ale pragnąca roślina”. Aż do pewnego wieczoru w Austrii, gdzie - po kolejnym spotkaniu Ruchu - dwa lata temu przyjaciel ksiądz Andrzej, który co jakiś czas ich odwiedzał, puka do drzwi bez ostrzeżenia: „Mario, twój czas nadszedł”. Rozpłakał się i rozumiał, nie dodając nic: Andrzej przygotuje go do sakramentów. „Tym razem nie przyszedł sam. Przede mną był nie tylko Andrzej, w jego oczach rozpoznałem Innego”. To samo doświadczenie, które żyje z Ahmedem. „Opuściłem ojczyznę dla muzułmanów i dziś oddaję za niego krew. Jednoczy nas «głębia» mnie i jego, głębia wiary.

 

Podobnie jak mój najdroższy przyjaciel, Chandru, który jest Hindusem. Po długiej walce „ze sobą” mówi: „Mam ogromną wdzięczność, ponieważ w życiu tak swobodnie mnie dotknęło spotkanie z «innym światem» na tym świecie. Co za niespodzianka, niezaprzeczalna... dla byłego ateisty”. W Arabii Saudyjskiej wiary chrześcijańskiej nie można przeżywać publicznie, ale „niczego nie brakuje”, powtarza: „Jest wszystko, absolutnie wszystko. Nawet to, czego «nie ma». Chrystus przychodzi, aby nas spotkać”. Może to być sąsiad z biurka obok lub jego najmłodszy syn, który jest poważnie upośledzony: „Przychodzi przez drugiego, jego pragnienie i jego oczy”.

 

 

Minya. Rahma i to pytanie

 

Kiedy Mariam znalazła się w nowym środowisku pracy, doznała szoku. Jest pracownikiem socjalnym i pracuje dla organizacji non-profit o nazwie Bedaiat (tj. „Start”), na przedmieściach miasta Minya, dwieście dwadzieścia kilometrów na południe od Kairu, na lewym brzegu Nilu, gdzie dzieci pomagają ojcom w handlu narkotykami i każdego wieczoru widzą, jak ich matki prostytuują się wśród brudnych budynków, domów zbudowanych z jednego pokoju, w którym jedzą, śpią i idą do łazienki. Większość dzieci nie chodzi do szkoły, sprzedaje chusteczki na ulicy, zbiera śmieci - plastik i papier - lub kradnie, aby przeżyć. „Na początku moim zadaniem było ich spotkać i być z nimi poprzez przekazywanie sztuki współczesnej: malarstwo, rysunek, obróbkę gliny, muzykę, filmy. Od czterech miesięcy jestem koordynatorem współpracujących z nimi edukatorów”. Mariam Shawki ma trzydzieści sześć lat i po raz pierwszy jako młoda dziewczyna spotkała się z ruchem Komunia i Wyzwolenie podczas swoich szkolnych lat w Aleksandrii w Egipcie: po ślubie w 2012 roku przeprowadziła się do Luksoru, gdzie nie było wspólnoty. W miarę upływu czasu i odległości więź się rozluźniła.

 

Dwa lata temu przybyła do Minyi i rozpoczęła pracę na przedmieściach. „Byłam zszokowana". Warunki, w jakich żyją ludzie, doprowadziły ją do kryzysu: „Zastanawia mnie pytanie: dlaczego takie miejsce istnieje? Tutaj dzieci są przyzwyczajone nie do zabawy, ale do przemocy, mściwości. Pewnego ranka byłam z kilkoma ludźmi wykonującymi prace domowe, jeden zaatakował drugiego nożyczkami. Po tym wydarzeniu zostałam tydzień w domu, płacząc, mówiąc sobie: w takim miejscu nie ma nadziei. Dlaczego tu jestem? Co mogę zrobić?". Następnie presja związana z nową pracą rozszerzyła się na pewne trudności w rodzinie i dlatego pytanie stało się bardziej dotkliwe: „Boże, gdzie jesteś?”. Pewnego dnia jest z jedną z dziewcząt z tego projektu, która ma dwanaście lat, jest muzułmanką i nazywa się Rahma, co oznacza miłosierdzie”. Mała dziewczynka pyta Mariam, czy ona też pości z nimi. „Nie”, odpowiada, „wiesz, że jestem chrześcijanką...”. Dziewczynka zaczyna płakać. „Proszę, pość razem z nami”.

 

Nie rozumie tej reakcji, ale Rahma jest niepocieszona: „Nie chcę, żebyś poszła do piekła, ale do nieba ze mną”. „W tak trudnym dla mnie czasie” - mówi dziś Mariam - „poprzez małą dziewczynkę o imieniu «miłosierdzie», Chrystus odpowiedział: «Jestem tutaj, jestem tutaj, a do tego jest nadzieja»”. Ponieważ ten „dziwny fakt”, najwyraźniej niezwiązany ze wszystkim, mocno dotknął czegoś, co nie zostało w niej zagubione, „przyszła mi na myśl wspólnota aleksandryjska”. I znów szukała przyjaciół z Ruchu. „Fakt, że Pan szukał mnie poprzez rozmowę z Rahmą, dał mi z powrotem tych ludzi, którzy mi towarzyszyli i pomagali”. Także dzisiaj w Minyi istnieje mała społeczność, zrodzona z zaproszenia do Szkoły Wspólnoty, które Mariam i jej mąż nawiązali z przyjaciółmi z Ruchu o nazwie Selmia („Pacifci”), w którym są także muzułmanie: „Są przyjaciółmi, z którymi wspieramy się na drodze wiary, w życiu codziennym, w stresie pracy, w relacjach z dziećmi... Pomagamy sobie nawzajem widzieć obecność Boga, nawet w najtrudniejszych sytuacjach”.

 

 

 

Beirut. „Gdzie jest nadzieja?”

 

 

Jesteś dla mnie dobrem. Przez lata był pod wrażeniem tego zdania. Tytuł spotkania w Rimini, o którym od dawna pamięta. Francesco Rameh jest młodym chrześcijaninem, który spędził dwadzieścia cztery lata w dzisiejszym Bejrucie. Pracuje jako konsultant komputerowy, chociaż ma wykształcenie inżynierskie. Ale nie jest oczywiste mieć pracę w kraju nastawionym na korupcję, który ogłosił bankructwo i teraz stoi w obliczu zmiany rządu. „Piękny i zaradny kraj upadł na kolana” - mówi z bólem. Bezrobocie młodzieży w Libanie wynosi około 36%, około połowa ludności żyje poniżej progu względnego ubóstwa, wielu umiera. Istnieje wiele przyczyn tej sytuacji, które zeszłej jesieni doprowadziły do ​​bezprecedensowego powstania, zorganizowanego na przedmieściach i w centrum miasta przez klasę społeczną. Powstanie było skierowane do chrześcijan, szyitów, sunnitów, druzów... z prośbą o dymisję całej klasy politycznej.

 

„Kiedy rozpoczęła się «rewolucja», byłem bardzo szczęśliwy”, mówi Francesco: „Ale pewnego dnia przyjaciel powiedział do mnie: «A co, jeśli coś pójdzie nie tak? Gdzie jest twoja nadzieja?»” To pytanie otworzyło go na to, aby zaakceptować fakt, który miał miejsce wkrótce po zakończeniu szkoły. W szkole: „Mój przyjaciel Marcelino, chłopak taki jak ja, opowiedział o trudnościach w jakich wszyscy się znajdujemy. I w pewnym momencie powiedział: «Wiem, czego potrzebuję. Potrzebuję ponownie zasmakować gigantycznego piękna, które poznałem na ekipach CLU»”. Miał na myśli spotkanie z niektórymi studentami uniwersytetów z innych krajów, w którym uczestniczył półtora roku wcześniej. „Zszokowało mnie to, co usłyszałem”, kontynuuje Francesco. 

 

„Nie powiedział: potrzebuję pieniędzy, sprawiedliwości, zmiany, kolejnego przywództwa... Nie. Chcę ponownie doświadczyć tego piękna”. Niewymazywalnego z pamięci spotkania. Francesco wspomina lata spędzone na uniwersytecie, w których czuł brak takiej przyjaźni. „Moim problemem nie była różnorodność wśród dzieci innych religii. Tutaj, w Libanie, zwłaszcza wśród młodych ludzi, współistnienie jest dobre i codziennie jesteśmy zawsze razem. Tęskniłem za przyjaciółmi z Ruchu i nie otworzyłem się na nikogo, niczego z nikim nie dzieliłem, myśląc, że inni nie rozumieją”.

 

Tylko pewnej nocy, kiedy nostalgia była silniejsza, po zakończeniu prób zespołu towarzyszył mu muzułmanin Jad. W pewnym momencie na sygnalizacji świetlnej podchodzi do nich mała dziewczynka z prośbą o jałmużnę, „pytam ją o imię i mówię: «Jeśli będziesz tu jutro, przyniosę ci prezent». Kiedy przechodzimy przez pasy, Jad, mówi mi, że chciałby mieć dużo pieniędzy na wybudowanie domu i goszczenie wszystkich tych, którzy mieszkają na ulicy. Powiedział to od serca. Był wstrząśnięty jak ja przez moje własne pragnienie. Coś się między nimi otworzyło. „Natychmiast. Zacząłem z nim rozmawiać o serialach, które oglądam, a potem wstydzić się, że tracę czas... Ale pomógł mi je ocenić, a zatem pomógł mi posmakować. Zacząłem dostrzegać, że z nim, nawet gdy się tego nie spodziewałem, wydarzało mi się coś dobrego”. Jad zawsze go zaskakuje.

 

Francesco ma przyjaciółkę z Ruchu, która ma sześćdziesiąt lat i „dzisiaj widzę pragnienie życia, które ona ma, widzę w niej «stokrotną» młodość, cechę tych, którzy idą za Jezusem. Uderzyło mnie, że kiedy po raz pierwszy Jad usłyszał ją przez telefon, prosząc ją o przysługę, zajęło jej to kilka minut... Oddzwonił do mnie natychmiast, mówiąc: «Nie wierzę! Ale ta kobieta ma ducha młodszego ode mnie i ciebie!». Zobaczył, że został pochwycony różnorodnością podczas rozmowy telefonicznej. Potrzebuję lat drogi, aby nauczyć się Go rozpoznawać i wiele razy biorę Go za pewnik. Dla mnie Jad jest dobrem, bo widzę, jak na świat patrzy jego serce”.

 

 


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją