Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2020 (marzec / kwiecień)

Listy

Czym żyję? i inne...


Drogi Księże Julianie, wydaje mi się, że epidemia koronawirusa pokazała nam wiele rzeczy. Poczułem się jak na próbie: mając tak dużo czasu wolnego w porównaniu do tego co zazwyczaj, rozpoczęła się we mnie z samym sobą. Podjęcie decyzji czy robić cokolwiek innego niż rzeczy banalne, każda szansa na podjęcie życia, wyrwania się z bezwładu, została zmieciona przez tę nieoczekiwaną okoliczność. W niedzielę - wróciłem do swojej rodziny w Forli, bo studiuję w Bolonii - kiedy sytuacja zaczęła się nieco pogarszać, zadałem pytanie: “Gdzie jestem wezwany, by być?”. Zdecydowałem się wrócić do Bolonii z wielu powodów, ale pytanie było jeszcze głębsze, poza moimi indywidualnymi zobowiązaniami: “A ja co przeżywam?”. To pytanie stało się drogą w moim sercu i cały czas mi towarzyszyło. Na przykład rzeczą, która mnie zadziwiła, jest sposób, w jaki cisza utworzyła sobie we mnie przestrzeń. Studiując, czytając, pisząc maila do przyjaciela, grając, odmawiając brewiarz… Tak, to jeszcze bardziej się ujawniło pośród nas przebywających razem - pragnienie, aby nie stracić życia żyjąc. Serce, które bije po to, aby odkrywać Chrystusa, pozwoliło nam być tak bardzo zjednoczonymi w tym, czym zdecydowaliśmy się żyć. Poruszyło mnie, że chociaż dni były bardzo intensywne, wypełnione zajęciami – z całą uwagą - zabiegaliśmy o to, aby razem usiąść przy stole i zdecydować, jak przeżyć następny dzień. Następnie modliliśmy się wspólnie wieczorami, potwierdzając naszą zależność wobec Tego, który w taki sposób pozwalał nam smakować nasze życie. Pięknie było spotkać mojego promotora, który dziwił się, że widzi mnie w Bolonii, i w ciągu dwóch minut wytłumaczyć mu, dlatego zdecydowałem się wrócić. Lub konfrontując się z moimi rodzicami wobec nieoczywistego wyboru (kiedy było jeszcze możliwe), czy przenieść się czy nie, stawiając wszystko na jedną kartę. Nie chcę przeżywać następnych dni z mniejszą intensywnością, bo nie boję się nazwać ich “podarowanymi”. Moim pragnieniem jest, żebyśmy mogli zawsze wrócić do życia na tym, poziomie bez względu na koronawirusa. Chcę oddawać swoje życie jeszcze bardziej, przylgnięty do Niego.

Riccardo, Bolonia

 

 

Drogi Księże Julianie, wydarzenie koronawirusa obnaża naszą słabość, naszą kruchość. W pracy ze smutkiem się mówi o innych, ludzie mają w domu dzieci, które nie chodzą do szkoły. Króluje “ciężka” cisza, tak jakbyśmy wszyscy oczekiwali, czy wirus dotarł też tutaj, jak w fatalistycznym świecie. Strach przed życiem był wszechobecny. Wielkim znakiem powagi tej sytuacji i jedyną nadzieją jest zdążyć zamknąć się w domu, kiedy nadejdzie ten moment. Zazwyczaj o poranku chodzę na mszę świętą, ale w tym czasie jest ona zawieszona. Nie wykonuje się codziennych czynności, nie robi się Szkoły Wspólnoty, w środy są pogrzeby bez uroczystości pogrzebowych. Jeśli ktoś pisze mi o Szkole Wspólnoty, odpowiadam w taki sposób jak odpowiadam sobie: “Czego brakiem jest ten brak?”. Oto jak jesteśmy krusi, jeśli nie zgłębimy tego pytania. “Kim On jest?”, Ten który wziął moje serce i za którym teraz

tęsknię? I to nie zależy od okoliczności, które tylko potęgują to pytanie. Na czym opiera się moje “żyć”? Jaki jest mój cel, nawet jeśli zabiorą mi wszystko, czy moje życie może realizować się dalej? Te pytania dominują teraz w moim sercu, gdy siedzę w fotelu w moim biurze w “ciężkiej” ciszy naszej kruchości. Wyrażam ogromną wdzięczność za dary, które Chrystus ma dla mnie. Za te pytania. Za fakt, że zawsze mnie przynagla, w zderzeniu z rzeczywistością, do tego, aby zaufać Jemu i żyć w tej intrygującej zależności.

Paolo, Modena

 

Pracuję jako fizjoterapeutka w szpitalu rehabilitacyjnym. Myślałam, że wszystko będzie “pod kontrolą”, biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy “punktem pierwszej pomocy”. Niemniej jednak, również my, po upływie kilku godzin zmuszeni byliśmy do walki z epidemią koronawirusa. Mam przed sobą oczy oddziałowej, kiedy zobaczyliśmy pozytywny wynik naszego pacjenta. Nagle znaleźliśmy się w sytuacji surrealistycznej: liczba zainfekowanych stale wzrastała, walka o maseczki i wszystkie inne środki ochrony, pacjenci i lekarze poddani testom, dezorientacja, strach, wiele niewiadomych, które ukazują kruchość każdego z nas. Pierwsze noce spędziłam w szpitalu z dwójką znajomych, z którymi pracuję od lat, ale których nie miałam okazji nigdy naprawdę poznać. Była to szansa, aby poznać się nawzajem, aby jeszcze bardziej się zrozumieć, odkrywając swoje historie. Ten moment zagrożenia epidemiologicznego jest okazją, która zmienia relacje, zmienia sposób pracy. Odkrywa się swoją gotowość, aby zrobić to, co jest potrzebne: lekarze, pielęgniarki, terapeuci, personel medyczny... wszyscy pomagają wszystkim. Ja natomiast myję i ubieram pacjentów lub podaję im śniadanie. Przyszła też reakcja emocjonalna, każdego dnia podejmuję pracę jeszcze bardziej “uważna”, nie tylko z powodu zaostrzeń sanitarnych, ale wobec tego co jest. Wobec pacjentów, ich pytań, ich pragnień i przede wszystkim wobec pocieszania ich. W ten sposób decydujesz się świętować 89, urodziny Liny, która obchodzi je w tym samotnym okresie, bez możliwości odwiedzin. Lub zdajesz sobie sprawę z pięknego momentu, którego normalnie byś nie zauważyła. Marisa ma 85 lat i jest bardzo chora, niemal nieobecna i dlatego kontakt z nią jest prawie niemożliwy. Biorę ją na siłownię na terapię i widzę, że jej wzrok jest skierowany na okno. “Na co patrzysz Marisa?”. “Patrzę na słońce”.

Marina, Mediolan

 

Jeśli Chrystus jest w tej rzeczywistości, oznacza to, że jest również w tym specyficznym momencie, który przeżywamy. W momencie, który nas wyzywa, który zburzył nasze pewniki, codzienność, naszą rutynę. Zamknięte szkoły, praca z domu, działania w kryzysie, msza święta wystawiona na próbę. Jesteśmy również dotknięci naszą wolnością w “areszcie domowym”. Ale czy w to wszystko wchodzi Bóg? W moje doświadczenie wchodzi już w fakcie niemożności pójścia na mszę świętą i aktywności w oratorium czy udział w spotkaniach. To pozwala mi zrozumieć, jak ważnym jest dla mojego życia widzieć ten brak. Wydarza się nam jeszcze większa jedność rodzinna, która wyraża się poprzez wspólną modlitwę różańcową czy uczestnictwo we mszy świętej za pośrednictwem telewizji. Brak pozwala ci jeszcze bardziej pragnąć Boga i także twój dom może stać się “kościołem” domowym. Również uważność na zasady, które zostały nam narzucone, pozwala nam zrozumieć sens posłuszeństwa, dlatego że moje złe zachowanie może sprawić, że ktoś zachoruje. Ograniczenie kontaktów to dla mnie ogromne poświęcenie, przede wszystkim brak gestów miłości z moim mężem, z moimi dziećmi, z osobami mi drogimi i spanie w odosobnieniu. Ale to pozwala mi zrobić krok w tył, a dokładnie metr w tył, i adorować ich tak, jak adoruje się Najświętszego. W ten sposób rodzi się dziękczynienie Bogu za to, że dał mi ich i świadomość, że dałam im życie, im którzy nadali wielkiego znaczenia mojemu życiu. Kiedy na nich patrzę, nie mogę nie zwrócić się do Niego, Tego który ich wybawia, i to nie tylko od wirusa. I bez dotykania ich, dlatego że w moim domu metry dystansu stał się natychmiastowym obowiązkiem, ponieważ mój mąż ma bardzo słabą odporność a ja jestem higienistką i mogę przynieść wirusa. Czas kwarantanny ofiaruję Bogu i modlę się do Maryi, żeby zdarzył się cud; myślę, że cały świat powinien klęczeć i modlić się, ale jednocześnie traktuję to wszystko, co jest mi dane przeżywać, jako okazję do nawrócenia.

Loredana

 

Drogi Księże Julianie, dzięki łasce przyjaźni i naszej drodze, jestem szczęśliwy, że mogę podwyższać kwotę, jaką wpłacam na fundusz wspólny, nawet jeśli przepraszam, że nie mogę dać więcej z powodów niekorzystnych warunków ekonomicznych mojej rodziny. Dziś ta łaska w sposób szczególny wzrosła, kiedy moja żona, która trzy lata temu opuściła Bractwo, opowiedziała mi, że przeczytała notatki ze Szkoły Wspólnoty z Tobą. Dałem jej je, ponieważ ta szkoła bardzo poruszyła mnie, a one będąc głęboko dotknięta różnorodnością twoich działań i słów, posłuchała nawet twojego wywiadu w Radio Maryja. Po latach nieufności i zamknięcia wydarzyło się coś nowego, wyczekiwane i jednocześnie niespodziewane. Nie mógłbym siebie tego zaprogramować, ponieważ nie zaplanowałem niczego, nie zrobiłem nic poza pokazaniem mojej żonie piękna tego, co słyszałem na Szkole Wspólnoty. Jedynie atrakcyjność jest w stanie wygrać i dobrze, że to nie ja muszę ją wyprodukować. Muszę jedynie kontynuować patrzenie i przylgnięcie do tego, co mnie porusza. Jeśli ja się zgubię, jestem pewny, że zda sobie z tego sprawę, zarówno Bóg, jak i moja żona.

Autor znany redakcji

 

21 marca 2020 roku

 

Wszystko się zatrzymało. Ma się wrażenie, że wraz ze światem, zatrzymał się czas. Wszystko gdzieś utknęło między tym, co było, a tym, co będzie. Natomiast ludzie zawieszeni między przeszłością a przyszłością, poszukują teraźniejszości, od której tak naprawdę chcieliby uciec.

Jesteśmy wszyscy zatrzymani w teraźniejszości, zarówno my zdrowi, jak i ci w kwarantannie targani niepewnością, oraz chorzy-cierpiący i niosący krzyż nowej, nieznanej choroby.

Jakże rzeczywistość zweryfikowała nasze plany, nasz sposób postrzegania świata, postrzegania siebie i innych. Jak przewartościowało się wszystko w naszym życiu, jakiego znaczenia nabrała każda chwila i każdy oddech. Jak bardzo dowartościowaliśmy gesty wobec bliskich i wobec innych ludzi.

To trudny czas. Sama musiałam nabrać dystansu do tego, co mnie otacza i móc z perspektywy popatrzeć na rzeczywistość, móc spojrzeć na swój lęk, który mimo usilnych prób z mojej strony i tak wkrada się w serce. Lęk o moich bliskich, lęk o siebie, lęk związany z przyszłością. Pewnie nie tylko ja, jestem przez niego „kąsana”. Ambiwalentne uczucia, które mną targają, kiedy podjęte decyzje w jednym momencie wydają mi się przemyślane i słuszne, by za chwilę niepokój wdarł się w serce burząc wszystko, co osiągnęłam. Zatrzymać się i spojrzeć na to wszystko z góry, zupełnie z innego wymiaru, wymiaru wiary, zawierzenia i ufności. W tych dniach często wraca do mnie wspomnienie Jeziora Galilejskiego, nad którym miałam szczęście, być w lutym, jeszcze przed tą „nową” rzeczywistością. No właśnie jezioro Tyberiadzkie i burza na nim, tak jak teraz na świecie, a my, jak Apostołowie w łodzi, która nazywa się Ziemią, jakże zalęknieni, jak wtedy oni. I, kogóż widzimy? Zjawę? Nie! Słyszymy - TO JA JESTEM, NIE LĘKAJCIE SIĘ!

Jak mało w nas pokory, gdy nie zauważamy tych wszystkich darów, od Boga. Jakiego znaczenia nabierają nasze dotychczasowe, codzienne czynności. Tęsknimy nawet za tym, co wykonywaliśmy z obowiązku lub jak nam się wydawało, przymuszani przez życie. A tu nagle ważny stał się telefon, do starej cioci, czy zauważenie uśmiechu na twarzy bliskich lub zaduma nad pięknem tego świata.

Innego wymiaru nabrała odpowiedzialność za siebie i drugiego człowieka. Jakże wyraziste się stało, docenienie daru oddechu, którego pozbawieni są chorzy. Czy zastanawialiśmy się wcześniej nad darem oddychania „całą piersią”? Mnie czasami nachodziła taka refleksja, jak byłam z moją, już nieżyjącą przyjaciółką, która w trudnych momentach, musiała „łapać” oddech, ale poza tymi chwilami, było to coś normalnego, coś co mam i już.

Wyszłam dzisiaj na dwór – jakie to szczęście, moc wyjść z domu – na krzakach, zauważyłam małe listki a nieopodal, przepięknie zakwitły, żółte forsycje. Ptaki śpiewają w tonacji zdecydowanie wiosennej, a klucze dzikich gęsi na szlaku południe-północ przecinają niebo nad miastem, zachwycając swoim uporządkowanym pięknem. Zazdroszczę im, pewnie zobaczą moje ukochane morze. Tęsknię za jego zapachem i delikatnym muskaniem wiatru. Moje dzikie plaże ujmujące pustką, gdzie wszędobylscy turyści, z własnego wyboru nie zapuszczają się w te ostatnie oazy spokoju nad Bałtykiem. Leżenie na piaszczystej plaży, gdzie piasek jest tak biały i tak pachnący solą, jak nigdzie indziej, a promienie słoneczne w swoich ciepłych kolorach otulają beztrosko, a od morza rześki powiew wiatru przepełniony jest zapachem fal i szumem odwiecznie falującej i nieprzebranej głębi, to koi wszystkie zmysły, a dusza zatapia się w kontemplacji.

I wiecie co? To jest ciągle ten sam piękny świat – pomimo koronawirusa i właśnie zaczyna się wiosna.

Popatrzmy na to, co nas otacza, na to piękną, budzącą się ze snu przyrodę czy to, nie napawa nadzieją? Może teraz naprawdę zachwycimy się jak dzieci, tym wszystkim, co nas otacza, tym wszystkim, co przyjmowaliśmy jako codzienność, często, jako szarą codzienność, a monotonię niektórych czynności, przyjmiemy jako wielki dar.

W momentach, takich ja te, sięgam do moich notatek. Dzisiaj odkryłam to, co zapisałam w 2013 roku, kiedy w naszej parafii odbywały się Misje.

Dwie nauki – o Słowie Bożym i o Eucharystii – można zamknąć w tych pięknych stwierdzeniach – dotyk Pana Boga. Komunia z Bogiem. Bliskość, tulenie, ufność, miłość, pokój i zaufanie. Po tych naukach bardzo pragnę „wtulić się w Miłość Bożą”. Przylgnąć całym swoim sercem, całą swoją duszą do Jezusa. Zatonąć w Duchu Świętym opromieniona jego Światłem.

Zaufać Panu Jezusowi i pójść za mim nie zastanawiając się nad codziennością, nie zastanawiając się nad swoimi lękami, które tak niepokoją moją duszę.

Boże, proszę Cię o to, aby ta ufność, nigdy mnie nie opuściła, abym codziennie wielbiąc Ciebie była gotowa przyjmować i wypełniać Twoją wolę.

Duchu Święty, Boże, proszę o Twoją łaskę, abym potrafiła zagłębiać się w Słowo Boże, abym karmiąc się nim, potrafiła żyć według niego.

Moje serce przepełnione jest radością, moja dusza śpiewa, mój umysł jest spokojny w Panu. Amen.

I tego wszystkiego, w obecnej sytuacji, potrzeba nam wszystkim.

                                                                                                                      Anna

 

Listy na dzień skupienia 4.04.2020

 

Drogi Księże Jurku,

spróbuję w kilku zdaniach zmierzyć się z pytaniami jakie Ksiądz nam postawił.

Muszę zacząć jednak od redukcji, której dokonałam i odkrycia, które zmieniło wszystko.

Z uwagi na sytuację w pracy, dość napiętą, wynikającą z tego co nieznane, braku odpowiednich środków ochrony osobistej, niejasnych procedur itd., rozmawiałam z koleżanką z pracy na temat naszej pracy w szpitalu. Mówiła mi o obawach, jakie mają niektóre osoby z zespołu, wynikające z faktu, iż mieszkają ze starszymi rodzicami, czy też mają małe dzieci. W obliczu jej ateizmu, by nie wchodzić w zbyt długą dyskusję powiedziałam jej, że mogę więcej pracować, bo mieszkam sama, więc jak coś to nikogo nie zarażę. Podczas mszy świętej zdałam sobie jednak sprawę z niesamowitej redukcji mojej osoby – zredukowałam siebie do bezdzietnej singielki, jakby wartość mojego życia była mniejsza niż każdej innej osoby z zespołu. A przecież to nie jest prawda o mnie. Patrząc na ołtarz, na eucharystycznego Chrystusa, to co do mnie dotarło, to prosty fakt – mogę ofiarować swoje życie za drugą osobę, mogę pracować więcej, ale nie dlatego, że jestem sama, ale dlatego, że spotkałam Chrystusa, który pierwszy ofiarował się za mnie. I to właśnie relacja z Nim daje mi pewność i pokój wobec aktualnych okoliczności, pomaga mi być bardziej uważną na potrzeby otoczenia. Jako owoc tego odkrycia zaproponowałam koleżance z pracy, która spędza Święta sama (by nie narażać rodziny mieszka w wynajętym mieszkaniu), aby śniadanie wielkanocne spędzić razem w pracy (wraz z lekarzem dyżurnym), by tego dnia nie współdzielić tylko okoliczności jaką jest praca, ale całe nasze człowieczeństwo.

Ania

 

Drogi Księże Jurku,

U nas w Niemczech w naszej spirowskiej diecezji (Spira - Speyer) już od 15 marca nie można fizycznie uczestniczyć we mszy św. Za mną więc trzy niedziele, czyli dwa i pół tygodnia bez realnego uczestnictwa w Eucharystii. Księża muszą sami koncelebrować, czasami jest obecny organista lub 2 osobowy zespół śpiewaczy. Kiedy wcześniej słyszałam, że we Włoszech kościoły są zamknięte, myślałam sobie, że to całkowita katastrofa. Dowiedziawszy się w piątek 13 marca na Drodze Krzyżowej, że to jest ostatnie nabożeństwo z udziałem ludu, aż do odwołania, przyjęłam tę wiadomość spokojnie. Tego samego dnia otrzymaliśmy wiadomość ze szkoły muzycznej, że tam również lekcje są odwołane. Cóż ja mogłam zrobić? Okoliczności te nastąpiły nagle, przeszył mnie dreszcz, i wiedziałam, że narzekanie i użalanie się nad sobą samą nic tu nie pomoże. Od tamtego czasu jestem zdana na TV lub raczej na Internet. Nie powiem, możliwości jest bardzo dużo, codziennie uczestniczę w nie-realnej mszy św., jest to smutne, pełne tęsknoty przeżycie, ale z drugiej strony dzieje się niespodziewanie dużo dobrego. Życie religijne w naszej diecezji ożywiło się. Na każdej mszy świętej jest kazanie, jakby codziennie było święto. Bernhard „uczestniczy” codziennie rano we mszy świętej z Papieżem, ja też od niedawna. W domu, w czasie, kiedy Bernhard pracuje home office, ustaliliśmy reguły, jak w klasztorze. Rano, w południe i wieczorem (propozycja naszego biskupa) modlimy się Angelusem. Codziennie też pielgrzymujemy razem do katedry, by pomodlić się przed tabernakulum. Właśnie w tym celu, na szczęście, kościoły są otwarte.

Jest to dla mnie przywołanie, otrząśnięcie się z mojej częstej ostatnio bierności. Wszelkie zaostrzenia i ograniczenia powodowane ostrożnością przed zarażeniem się, uniemożliwiły również m.in. przystąpienie do sakramentu pokuty. Jednak miałam szczęście. Będąc członkiem chóru katedralnego, otrzymałam list od księdza z kapituły biskupiej, który jest odpowiedzialny za muzykę kościelną w naszej diecezji i zajmuje się sprawami raczej organizacyjnymi, ale nagle odczuł potrzebę udzielania nam pomocy duchowej (wreszcie!) jako kapłan. Zachęcał nas do kontaktu. Zadzwoniłam i zapytałam o możliwość skorzystania z sakramentu pokuty i otrzymałam ją.

Iwona

 

Drogi Ks. Jurku,

Zachęcona na Szkole Wspólnoty, piszę, czym aktualnie żyję.

Ostatnie tygodnie są bardzo intensywnym czasem. Z jednej strony – ogromny trud codzienności. Przebywanie wciąż w towarzystwie tych samych osób jest dla mnie bardzo męczące. Ograniczenie kontaktu towarzyskiego z przyjaciółmi zabrało mi ważną część życia: mój sposób na odpoczynek i regenerację. Praca w domu, relacja z mężem, pomoc dzieciom w „zdalnej szkole”, towarzyszenie im w cierpieniu, które rodzi w nich izolacja, rozwiązywanie niekończących się problemów, nuda, monotonia i rutyna... To wszystko okazuje się prawdziwą służbą, prawdziwym oddawaniem życia. Od pierwszego świadomego oddechu rano, kiedy błagam – jeszcze z zamkniętymi oczami, nie do końca przytomna – „Przyjdź Duchu Święty, przyjdź przez Maryję”. Odczuwam ten czas, jakby wszystko zostało mi odebrane. Poczynając od oczywistości tego, że mogę uczestniczyć w Eucharystii, a kończąc na tym, że mogę decydować o tym, co zrobię albo gdzie pójdę.

Początkowo ta nowa sytuacja zrodziła we mnie bunt, pragnienie jakiegoś działania, przeciwstawienia się okolicznościom. Z każdym kolejnym dniem jednak przyjmuję ją z większą zgodą. Zgadzam się na to ogołocenie. Na ten post. Powoli, z wysiłkiem wypuszczam z rąk kolejne aspekty rzeczywistości, które wcześniej uznawałam za swoją własność. Wtedy Jezus prosi o więcej. I to przez chwilę boli, przez chwilę coś się we mnie wzdryga przed poniesieniem kolejnej małej straty. A potem On zwycięża we mnie – kiedy się zgadzam, że to On jest Ojcem, a ja dzieckiem i nie próbuję już bronić swojego planu.

Bo z drugiej strony ten czas kwarantanny jest ogromnym bogactwem. Codziennie staję, wobec tego, że wszystko jest mi darowane, a to rodzi we mnie wdzięczność. Codziennie staję wobec swojej słabości i grzechu, niezdolności do zaspokojenia potrzeb nawet tych najbliższych mi osób, nieumiejętności sprostania swoim własnym ideałom i pragnieniom. Ale także to wszystko jest darem – bo pokazuje mi prawdę o mnie. I pierwszy raz w życiu rozumiem, o co chodziło ks. Giussaniemu z tym „żebrakiem”. Odkrywam siebie jako żebraka, błagającego o więcej i więcej: o każdy oddech, siły na dziś, miłość w mojej rodzinie, pomoc dla potrzebujących przyjaciół i nieznajomych, ustanie epidemii. I to wszystko to wciąż za mało, błagam o więcej – o Boga żywego w każdej mojej chwili, o sens, ostateczny sens każdej rzeczy i każdego wysiłku, który podejmuję. 

I odkrywam, że ta sytuacja nie jest beznadziejna tylko z jednego powodu: bo ja nie żebrzę sama. Jest druga strona: Chrystus żebrzący o serce człowieka. To On mnie szuka. To z Jego łaski jest mi dany ten czas ogołocenia. Bo sama bym nie oddała tego wszystkiego, co stanowi barierę między Nim a mną. Bóg pomaga to oddać. Żeby nie było między nami niczego. Żeby w moim sercu nic nie zajmowało Jego miejsca.

Czymś zaskakującym jest dla mnie też obserwowanie siebie w relacjach z ludźmi. Nie szukam kogokolwiek. Jakby już szkoda było na to czasu. Szukam tych osób, przy których mogę stawać wobec dramatu mojego życia i dramatu życia każdej osoby na świecie. Nie jest wiele takich osób, ale są – we wspólnocie Kościoła, a duża część z nich – w Ruchu. Zaskakuje mnie, z jaką intensywnością na nowo weszłam w życie Ruchu i Kościoła: modlitwę wg reguły Bractwa (w czystym posłuszeństwie, bez patrzenia na moje „lubię” albo „nie lubię”), częstą osobistą Szkołę Wspólnoty, szukanie okazji do bycia razem – w konkretnych momentach dnia i na wspólnej Szkole Wspólnoty. Zaskakuje mnie łatwość, z jaką na lęk mojej przyjaciółki odpowiadam z całkowitą pewnością: „Znam miejsce, które pomaga stawać wobec całego tego bólu i strachu, który jest wokół. Chodź, zabiorę Cię tam”. I to nie tak, że ludzie z Ruchu czy z Kościoła już nie mogą mnie zranić, jak to wielokrotnie zdarzało się w ostatnich latach. Mogę być niezrozumiana albo niewystarczająco przyjmowana, mogą mnie zranić i to za chwilę. Tylko, że teraz to nie ma już znaczenia, bo i tak wybieram szukanie ich towarzystwa – żeby odnajdywać oblicze Chrystusa w moim życiu dziś. Sama nie umiem nie uciekać, nie chować się, gdy ból jest zbyt duży. Potrzebuję innych, którzy też szukają Boga.

Dlatego chcę uczestniczyć w dniu skupienia. Żeby pozwolić się prowadzić – kolejny mały krok u boku Jezusa.

 

In comunione,

Kasia

 

 

W obecnych okolicznościach doświadczam przede wszystkim większego zaangażowania w pracę i obowiązki domowe. Z racji moich obowiązków zawodowych, związanych również z obsługiwaniem klientów i form rozwiązań, które oferuje moja firma mam więcej pracy. Poza tym sposób wykonywania pracy – wyłącznie zdalnie, wymaga dużej dyscypliny i dobrej organizacji oraz poukładania relacji domowych, podziału czasu i obowiązków.

Dzieci, które są w domu i wymagają czasem wsparcia w zdalnej nauce – te starsze, a młodsze, czasu spędzonego z nimi na zabawie, czytaniu itp. są też wyzwaniem i prowokacją.

Paradoksalnie – niby jest się tylko w domu, nie trzeba tracić czasu na dojazdy do pracy, spędza się więcej czasu z rodziną, ale jednak łatwo wpaść w wir obowiązków i zadaniowe podejście do rzeczywistości.

Dla mnie to jest podstawowa trudność i wyzwanie tych dni.

Czy wiara ma z tym coś wspólnego? Jak się weryfikuje?

Przede wszystkim to czego nauczyłem się przez lata w Ruchu, to patrzeć na rzeczywistość, na okoliczności. Wychodzić od realnych potrzeb – swoich i innych. Jeśli to dochodzi do głosu (a często dochodzi), to wyrywa mnie to z zadaniowości i realizowania jedynie swojej wizji odpowiedzi na wyzwania.

Po drugie wykorzystywać czas dany na spotkania – regularne, wspólne posiłki, gdy można porozmawiać, opowiedzieć o tym, co kto zrobił, co się wydarzyło. Wieczorna rodzinna modlitwa. Uczestnictwo we mszy świętej w nowy, inny sposób.

I na koniec pamięć o tym, co mi się przez lata mojego życia wydarzało – te wszystkie spotkania, obecność Pana w wielu konkretnych wydarzeniach.

Te trzy elementy pomagają mi podejmować wyzwania, które niesie rzeczywistość i budują pewność, że Jezus jest z nami, tak jak z uczniami w łodzi podczas burzy.

I jeszcze ostatni element – artykuły, świadectwa, które pojawiają się na stronie CL.

Jestem wdzięczny, że są tłumacze, którzy sprawnie tłumaczą z włoskiego i autorzy polscy, którzy mają śmiałość dzielenia się swoimi doświadczeniami na tej stronie.

Dzięki tym świadectwom uczę się czym jest osąd.

Pozdrawiam,

Piotr

 

Drogi Księże Jurku!

Pierwsze dni w domu podczas kwarantanny były dla mnie czasem zachwytu nad pięknem, dobrem moich bliskich. Przed kwarantanną dom był raczej „zapleczem”, zabezpieczeniem wszystkich potrzeb, miejscem odpoczynku i bycia razem, jednak duża część dnia każdego z nas toczyła się poza domem. Teraz dom stał się centrum wydarzeń i bycia z najbliższymi w codzienności.

Dzisiaj również widzę ich odpowiedzialne podejście do lekcji (starsi synowie), opiekuńczość wobec Tomka (mąż i starsi synowie), większą uważność na prośby (wszyscy), kreatywność, pomysłowość, rozwijanie własnych zainteresowań (wszyscy), wspólny Różaniec (wszyscy). Jednak, gdy Agnieszka mówiła ponad dwa tygodnie na Szkole Wspólnoty, że ten czas w domu również może się szybko zamienić na przeładowany aktywnościami (tylko innymi w miejsce tamtych sprzed kwarantanny) widzę jak bardzo pochłania mnie szkoła i kreatywne przygotowanie materiałów dla moich uczniów. Jest w tym piękne doświadczenie towarzyszenia moim uczniom, dobrego przekazania im wiedzy w atrakcyjnej formie. Jednak czasem, aż trudno mi się skupić na innych czynnościach, na refleksji, modlitwie, bezwarunkowym graniu w piłkę z Tomkiem w ogrodzie. Znowu przychodzi pokusa redukcji, swojego życia do zaledwie jego fragmentu.

Same okoliczności przychodzą z pomocą. Wobec niemocy związanej z nadmiarem zaplanowanych zadań, przykrości ze strony, najmniej spodziewanej, rodziców moich uczniów: mogę tylko wołać z błaganiem do Boga, Ty ukochaj tę osobę przeze mnie. To trudne doświadczenie jest jednak błogosławione. Budzi moją wolność. Zaprasza mnie do tych miejsc, które „poświęciłam” dla rzetelnego przygotowania atrakcyjnych lekcji. Okazuje się, że dla kogoś moje zaangażowanie może być mocno niewystarczające, nie takie, jak oczekiwane, może mi to wytknąć złośliwie – a może to przebudzić moją wolność. Chociaż budzi przykre emocje, nie przestaje być okolicznością służącą mojemu wzrostowi.

Co mi pozwoliło spojrzeć na tę sytuację w ten sposób? Towarzystwo moich bliskich (domowników), ich piękne człowieczeństwo. Kilku przyjaciół ze wspólnoty, ich podejmowanie z uwagą pomocy innym w sytuacji epidemii a także podesłany mi przez przyjaciółkę link do mszy świętej z biskupem Rysiem – tego dnia, gdy spotkały mnie przykrości ze strony rodzica mojego ucznia, mówił o Mojżeszu, który modlił się modlitwą wstawienniczą za wszystkich, którzy wyrządzali mu jakiekolwiek zło. Gdy zaczęłam się modlić za tę osobę, to przyszedł pokój. Wierzę, że to może być okazja do wzrostu również dla tej osoby, bo Kto może spełnić oczekiwania tak wysokie? Kto może dać odpowiedź na największe pragnienia, pytania, rozgoryczenia? Kto już jest ze swoją Obecnością przy mnie i przy niej? Tylko Chrystus.

In comunione

Ania

 

 Szczęść Boże,

"W obecnej sytuacji epidemii straciłam możliwości sprzedaży moich wyrobów, możliwość zarabiania. Jestem jednak spokojna, bo pamiętam, ile było takich sytuacji, gdy w cudowny sposób Pan mnie prowadził, począwszy od założenia firmy (dzięki osobie z CL, która poznała mnie z inną osobą, która mnie poprowadziła do założenia firmy). Potem cudowne zbiegi różnych okoliczności otwierające kolejne możliwości, kontakty, informacje. Nie mam wątpliwości, że Chrystus jest obecny w moim życiu w mojej pracy, w każdej okoliczności. I choć przyszłość po ludzku nie napawa optymizmem nie odczuwam lęku, odczuwam spokój i zaufanie. Jezu ufam Tobie."

Asia

 

Szczęść Boże

Doświadczenie tego czasu jest dla mnie w jakiś sposób paradoksalne. Generalnie jestem

osobą, która ma tendencje do wpadania w panikę, czarnowidztwa i „nakręcania się”.  Tym

razem jest inaczej. Staram się zachować spokój, pokój i rzeczywiście to nie jest tylko

deklaracja. Mam ograniczony wpływ na rzeczywistość i rozprzestrzenianie się wirusa, więc

koncentruje się na tym na czym mogę. Modlę się, pracuję, jestem w kontakcie z żoną

Bogusią, która jest w Niemczech, córką Kasią, która jest w Wiedniu, synem i przyszłą synową

w Krakowie, rodzicami, siostrą. I dzisiaj to ja przekazuję pokój mojej żonie, córce. Tłumaczę,

że te restrykcje mają sens i trzeba się do nich zastosować, zaakceptować własną

ograniczoność i zaufać Panu Bogu. Też obawiam się zarażenia najbliższych i siebie, ale to nie

determinuje mojego życia.

Zadaję sobie pytanie, czego Pan Jezus oczekuje ode mnie w tej sytuacji. Nieraz w życiu

mówiłem sobie, że powinienem z Bogiem rozmawiać o tym, ale nie robiłem tego. Jak zadaję

pytania to dostaję też odpowiedzi. Chciałbym być przydatny innym i wcześniej uważałem, że

wiem co to znaczy, tylko muszę realizować swoją wizję. Dziś bardziej o to pytam. Zgłosiłem w

parafii księdzu proboszczowi, że mógłbym starszym ludziom robić zakupy. Wcześniej na to

nie wpadłem. Miałem propozycje „intelektualne” np. przygotowanie wykładu. Dalej też

uważam, że wykłady miałyby sens zwłaszcza teraz online i ten pomysł narodził się, teraz gdy

piszę do księdza. Na Bielanach, gdzie mieszkam są osoby, które mogłyby podzielić się swoją

wiedzą, doświadczeniem.

Inne doświadczenie wiąże się ze spotkaniami. Teraz przygotowuję się do szkoły wspólnoty,

wcześniej rzadko zdążyłem przeczytać tekst. Musze przyznać także, że męczyły mnie teksty.

Dziś je odkrywam. Zwłaszcza ten „Kto na pierwszym miejscu stawia własne analizy lub

dedukcje, w końcu przyjmuje za swoje schematy świata, które jutro będą inne niż dzisiejsze”

 

To budzi moje skojarzenie ze zdaniem, które towarzyszy mi w życiu albo się żyje jak się myśli

albo się myśli jak się żyje. Obserwuje ten proces u ludzi, którzy zamieniają ideały na tzw.

mądrość życiową, typu nie można wytrwać w małżeństwie całe życie. Obserwuje to jednak

także u siebie, kiedy wpadam w grzech i szukam usprawiedliwienia. Dziękuje Panu Bogu, że

nigdy do końca nie uwierzyłem w takie swoje usprawiedliwienie.

Nie wiem, co byłoby gdybyśmy mieli sytuacje jak w Włoszech, ale przygotowanie do tego

scenariusza to ciągłe uświadamianie sobie, że nie śmierć jest najgorsza, ale grzech.

Są dwie okoliczności, które poruszają mnie szczególnie, czyli jak reaguje Kościół i jak

zachowują się politycy. Skoncentruję się na Kościele.

Po pierwsze jestem wdzięczny kapłanom, którzy nie zamknęli kościołów i dzwoniłem do

znajomych proboszczów zachęcając do tego i dziękując im za to.

Po drugie uważam zamknięcie kościołów na wszelki wypadek za wielki błąd. Restrykcja

ograniczająca ilość wiernych niezależnie od wielkości kościoła była nieuzasadniona.

 

Rozporządzenie powinno i mogło być precyzyjne np. autobusach zajęte co drugie miejsce.

Kościół został potraktowany gorzej, to naruszenie wolności religijnej. Tego Kościół nie

powinien zaakceptować. Dobrze, że abp Gądecki zawnioskował o zmianę a rząd to wreszcie

zrozumiał. Pytanie, które jest mi zadawane, jak wytłumaczyć, że w zależności od diecezji

kościoły były 3 rodzaje kościołów zamknięte, otwarte, ale bez mszy świętych i otwarte

kościoły, gdzie odprawiane były msze święte dla 5 osób i takie, gdzie mszy było nawet więcej.

Kościoły, gdzie dostęp do spowiedź był wprawdzie ograniczony u takie, gdzie tylko przypadku

zagrożenia życia możliwy był telefon do księdza. Ciekawe duszpastersko był proboszcz, który

ogłosił, że spowiedzi nie ma, chyba, że ktoś bardzo poprosi.

Po trzecie obawiam się, że powstało zamieszanie dotyczące mszy świętych na żywo i on-line.

Pojawiają się głosy także w naszych wspólnotach, że brak komunii świętej to tylko

niedogodność. Mam wrażenie chaosu.

To pytania, które pozostają. Czas pandemii to zagrożenie i jednocześnie szansa dla Kościoła i

Polski. Wymaga pogłębionej refleksji i świadectwa także w zakresie roli i odpowiedzialności

świeckich. Mam nadzieję, że zostanie wykorzystana i o to będę się modlił. Z Panem Bogiem

 

Paweł

 

Witaj Jurku,

Patrząc realnie na moje doświadczenie ostatnich dni, widzę, że to co daje mi możliwość innego spojrzenia na rzeczywistość to obecność i wolność. Ja staram się na to odpowiedzieć po prostu będąc obecnym i wolnym.

 Obecność w pracy to pomoc moim kolegom w codziennych obowiązkach związanych z pracą. Utrzymanie firmy tak, aby otrzymali pensje na koniec miesiąca. Pomoc, motywacja, budowanie zespołu. W domu to pomoc dzieciom w rozwoju, nauce, ale i przywoływanie do zrozumienia sytuacji, w której jesteśmy, ale także do wykonywania codziennych obowiązków. Możliwość spotkania rodziny 5 min po zakończeniu pracy. Odpowiedzi na pytania i postawa, która rodzinę motywuje i buduje.

Ale dlaczego tak robię – bo dzięki mojej obecności w Ruchu spotkałem przyjaciół, świadków, którzy są ze mną na tej drodze – od których się uczę codziennie. Moja żona codziennie dzielnie podejmuje pracę w domu, przygotowanie pysznego i zdrowego obiadu równocześnie pomagając w uczeniu 3 dzieci z naszym czwartym maluchem na ręku to wielki wyczyn. Miłosz w pracy od rana do wieczora pomaga nam zdobywać nowe kontrakty – będąc równocześnie ojcem. Piotr nawołujący do pracy na Szkole Wspólnoty – dający często osąd tego, co się wydarza.

Każda z tych osób jest dla mnie świadkiem – te osoby przywołują mnie codziennie – bądź obecny! A otoczony takimi osobami widzę, że można być obecnym tam, gdzie rzeczywistość nas powołuje i to jest dla mnie bardzo motywujące. 

To także codzienna prośba o relację z Chrystusem, która objawia się poprzez spotkanie – to wspólna modlitwa, Anioł Pański. Modlitwa, której właśnie nauczyłem się w Ruchu. Otwartość na drobne potrzeby wokołowidzę, że przyjaciele tacy jak Adrian, Jakub – są bardzo uważni i otwarci na to, aby pomagać. Ja też taki chcę być!

 

Dziękuję

Mirek

 

 

Drogi Księże Jurku,

Pan jednak objawia swoją Twarz, swoją Obecność przez Towarzystwo Przyjaciół. Spotkanie naszej grupki Bractwa na Skypie, Szkoły Wspólnoty, spotkania z GS, codzienne odmawianie Koronki, smsy, telefony pomagają mi nie skupiać się na lęku, ale zobaczyć jakie znaczenie ten czas ma dla mnie. Żyć!!! Inaczej zaczęłam przeżywać każdą chwilę, nie redukując niczego nawet lęku, odpowiadając na okoliczności, podejmując je ze świadomością Jego obecności. To pozwala oddychać, uśmiechać się, mieć nadzieję. Pojawiła się też pokusa, że robię za mało, inni walczą w szpitalach, a u nas jest jeszcze dość spokojnie, co robić więcej… Dzięki Księdza lekcji, assemblei, wspólnych śpiewach zrozumiałam, że intensywność przeżywania rzeczywistości nie zależy od ilości zadań do wykonania, to wkładanie całego serca w zwykłe i niezwykle czynności w pracy, w domu, to chwila rozmowy, to... to dar z siebie, który jest możliwy tylko dzięki spotkaniu z Chrystusem obecnym „tu i teraz”!

 Te dni uświadamiają mi po raz kolejny jak bardzo jestem obdarowana, jaką wielką wartość ma nasze Towarzystwo, nasza przyjaźń, która pomaga, ale i prowokuje do stawiania pytań, do szukania odpowiedzi, do smakowania życia nie tylko w radości, ale i w trudnościach.

Marzena

 

 

Witajcie,

Księże Jurku (podczas lekcji na naszym dniu skupienia on-line) powiedziałeś, że wrogiem, z którym walczymy nie jest koronawirus, ale lęk przed… ostatecznie nicością. Tzn., że jest wirus, który dotyka serca („cor – wirus”), który jest znacznie bardziej niebezpieczny, bo to właśnie on naprawdę odbiera życie. Wirus, który czyni nasze serce obojętnym wobec żebrzącego Pana, daje ułudę własnej samowystarczalności... Pandemia koronawirusa odsłoniła tylko istnienie dużo większej życiobójczej zarazy - pandemię lęku, która istniała już dawno. Odkryłam to m.in. będąc w ostatnim czasie (po ŚDM 2016) wielokrotnie pacjentką szpitali - w spotkaniach z wieloma chorymi, z którymi dane było mi współdzielić życie. Np. rozmowa ze znaną celebrytką, która żyła lękiem, że do sali chorych wpadnie jakiś paparazzi i zrobi jej zdjęcie bez makijażu i bez charakteryzacji (i mimo, że to była sala chorych także śmiertelnie – w bardzo poważnym stanie – chciała zamykać drzwi albo zastawiać je łóżkiem); albo z kobietą, która zajmowała szpitalne łóżko po mnie i kiedy weszła do sali i zobaczyła, że nie ma telewizora była przerażona: „ja nie zasnę i nie wytrzymam tutaj, muszę mieć TV, który zagłuszy mój lęk, bo inaczej tak strasznie się boję”; albo z kobietą, która żyje w związku niesakramentalnym i od lat poza Kościołem, obecnie chora na nowotwór, która przychodzi do mnie w nocy i mówi, że przyszła pogadać, bo się strasznie boi; albo z moimi własnymi pacjentami, którzy spodziewają się – po wielu latach oczekiwania – narodzin pierwszego dziecka i boją się, że koronawirus je skrzywdzi… Przykłady takich doświadczeń mogłabym dalej mnożyć, bo takich spotkań doświadczam po wielokroć…

Kiedy wchodzę do szpitala i widzę te wszystkie cierpiące i poważnie chore osoby, zawsze zadaję sobie pytanie: „Boże, co ja tutaj robię?”. Najpierw zauważałam zewnętrzne potrzeby moich współtowarzyszy i jako ta zdrowa (bo tak się wśród nich odnajdywałam) – przygotowywałam picie, zmywałam, karmiłam, myłam itd., ale niezwykle szybko stawało się jasne, coś bardziej oczywistego – obecność Chrystusa, który chciał tam być także przez moją kruchą osobę. Jak to odkryłam? Np. do tej osoby z nowotworem - żyjącej w lęku, kiedy wychodziłam ze szpitala powiedziałam: „Jak będziesz się bała, to zawsze do mnie dzwoń”. Sama byłam zaskoczona tymi słowami: jakie dziwne słowa i kto je wypowiedział?... ja? tak samo niepewna swojego jutra? I dziwna rzecz, bo już drugi rok mam z tą panią kontakt i faktycznie dzwoni do mnie, kiedy się boi. Ostatnio zapytała: „dlaczego, kiedy z tobą rozmawiam przestaję się bać?”. I to jest ta Tajemnica, która się dziś wydarza i po to właśnie jesteśmy na świecie – nie jesteśmy wybrani tylko dla siebie, ale też dla tych braci i sióstr – jako prawdziwa obecność Jezusa tu i teraz.

My mamy wszystko i dlatego dokonuje się ten paradoks, o którym dziś (podczas dnia skupienia) tak wielu świadków mówiło: możemy mieć spełnione życie mimo wielu niespełnionych życzeń, a warunkiem tego doświadczenia jest stały dostęp do takiego „szpitala”, który leczy nasze „cor-wirusy” - tzn. przynależność do Kościoła poprzez konkrety jakimi są np. sakramenty, wspólnota, Szkoła Wspólnoty i wiele innych narzędzi.

Ania

 

 

Uczę się zawodu pielęgniarki. W związku z tym miałam staż w domu opieki. Są tam starsze, schorowane i w większości samotne osoby. Jako pielęgniarka pomagam tym osobom w codziennym życiu, dbając o nich zarówno od strony fizycznej jak i psychicznej. Niektóre osoby są tak bardzo zależne, że trzeba się nimi zajmować jak noworodkami. Ta praca jest bardzo wymagająca, w wielu aspektach, dlatego czułam na początku lęk, zaczęły się pojawiać negatywne myśli: nie dasz rady… jesteś zbyt wrażliwa, nie masz wystarczająco cierpliwości... czułam się zagubiona, niepewna i wystraszona. Miałam okazję pracować tam przez cztery tygodnie. Byłam strasznie zmęczona fizycznie – wstawianie o 4.30, praca do 15.30, potem półtora godziny podróży do domu – kompletnie wypompowana, ale pomimo tego zmęczenia, byłam przeszczęśliwa. Na początku obserwowałam wszystko. Osoby opiekujące się tymi ludźmi, traktowały tych starszych, niewinnych, samotnych ludzi, jak rzeczy. Jak coś co trzeba wziąć, umyć, nakarmić i odłożyć. Byłam w ciężkim szoku i z niedowierzaniem patrzyłam jak te kobiety, które chociaż trochę mogły pomóc potrzebującym, tak ich traktowały. Dlatego otworzyłam swoje serce, swoje oczy i powierzyłam Panu tych niewinnych staruszków mówiąc: „Panie, ja jestem Twoim narzędziem. Proszę Cię Ojcze, spraw, aby moje ręce były Twoimi rękoma, moje usta Twoimi ustami, moje oczy twoimi oczami, użyj mnie, żeby objawić Się tym osobom, które Ciebie potrzebują”. Patrzyłam na te osoby sercem, z miłością, ciepłem, szacunkiem, radością, uśmiechem, ciekawością i uwielbieniem. Zawsze, kiedy tam byłam, miałam na twarzy uśmiech, nie ważne co robiłam. Większość osób w tym ośrodku, przez to jak były traktowane, denerwowały się, nie chciały współpracować, przeklinały, płakały, nawet dochodziło do walk bokserskich z serią poważnych ciosów. Przy mnie byli inni, byli spokojni, osoby, które się poddały znowu zaczęły się uśmiechać, współpracować. Obdarowywali mnie uśmiechem, pocałunkami w rękę, w policzek, głaskaniem, uściskiem ręki czy też przytuleniem (nawet puszczono do mnie kilka razy „oczko”). Widziałam jak ludzie na nowo pragnęli żyć pełnią życia. Zawsze jak wracałam ze stażu, opowiadałam godzinami mojemu tacie co dzisiaj pięknego mi się wydarzyło, z uśmiechem na twarzy i łzami w oczach. Teraz już od trzech tygodni ich nie widziałam i niestety nie będę już ich widzieć. Przez wirusa mój staż został anulowany. Jestem smutna, że zostawiam tych ludzi bez pożegnania, ale cieszę się, że mogli oni doświadczyć Miłości, której ja doświadczyłam i której oni tak bardzo potrzebowali w tych ostatnich momentach ich życia. Dziękuję.

Karolina


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją