Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2020 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2020 (styczeń / luty)

Ścieżki

„Ja, ksiądz Giussani i chleb na każdy dzień”

„Znalazłem w tym coś genialnego i zacząłem kupować wszystkie inne książki…”. Pierwsza niespodzianka w księgarni, potem owego 30 maja na placu św. Piotra, homilia Ratzingera na pogrzebie… Aż do „odkrycia go we mnie, dziś”. Po piętnastu latach od śmierci założyciela CL, ojciec Fabio Pallotta, guanellianin, opowiada o spotkaniu, które odmieniło Jego życie.


Pomiędzy półkami księgarni Àncora w Rzymie wzrok Fabia przyciąga mały tomik: Przymierze autorstwa Luigi Giussaniego. Bierze go i zaczyna czytać. „Miałem 24 lata i uczestniczyłem w rekolekcjach przed diakonatem. Zostałem dosłownie rażony tym tekstem. To było moje pierwsze spotkanie z księdzem Giussanim. Odtąd stał się moim towarzyszem drogi. Więcej, mistrzem”, wspomina po trzydziestu latach ojciec Fabio Pallotta, ksiądz ze Zgromadzenia Guanellianów.

Po święceniach pierwszymi placówkami są Rzym i Valle d`Aosta, potem przez 10 lat jest proboszczem w Alberobello. W 2010 przełożeni proszą go, żeby powołał fundację wzdłuż Cammino di Santiago (drogi św. Jakuba) „ponieważ Kapituła zdecydowała, żeby zaangażować się w posługę tym, którzy poszukują Boga w jednym z najbardziej tłumnie odwiedzanych miejsc”. Obecnie, na zlecenie arcybiskupa z Santiago, razem z czterema innymi ojcami ze zgromadzenia guanellianów rankiem towarzyszy pielgrzymom włoskim, przybywającym do katedry, po południu jest w Arzúa i Arca, które są ostatnich etapami Cammino francuskiego. „W katedrze spowiadamy, odprawiamy msze i prowadzimy katechezy w naszym języku, natomiast w dwóch miasteczkach jesteśmy proboszczami i przyjmujemy pielgrzymów wszystkich narodowości”. Nasza rozmowa z ojcem Fabio, piętnaście lat po śmierci ks. Giussaniego, zaczęła się właśnie od tego „pierwszego spotkania”.

 

Co Księdza uderzyło w tej książce?

To wyjątkowy tekst, aby zrozumieć miejsce osoby wobec Boga i innych ludzi, misję każdego w tym świecie. Jesteś wezwany do wkroczenia na ziemię, gdzie „ręce Kogoś Innego czynią rzeczy”. Ktoś przed tobą sadził, podlewał; ty musisz pokornie zacząć od tego, co jest,, które  i chodzić uważnie po ziemi, na której jesteś gościem. Natomiast zazwyczaj myślimy, że wszystko zaczyna się od nas. Dla mnie był to klucz do zrozumienia również kapłaństwa. Znalazłem coś genialnego i zacząłem kupować wszystkie pozostałe książki. Praktycznie mam je wszystkie… uaktualnione przed dziesięciu laty.

 

Jaki tekst był fundamentalny?

Śladami chrześcijańskiego doświadczenia. Zasługuje na Nobla z teologii. Stał się siłą napędową mojej formacji duchowej. Arcydzieło, pozwalające zrozumieć dzieło Ducha Świętego w nas, które jest jak „sonda” i które pomaga nam zrozumieć świat Boga. Dla mnie, ale sądzę, że dla dużej części mojego pokolenia, mającego za sobą zimną katechezę szkolną, niezdolną do przemiany życia, te strony stały się skarbem, z którego można czerpać. Giussani był w stanie połączyć w jedno wysoki profil kulturowy z wymiarem antropologicznym i z danymi objawienia. To spoina między Tajemnicą Boga i tajemnicą człowieka. Potem idą teksty na temat wychowania, dla mnie wyjątkowe.

 

Na przykład?

Myślę o Ryzyku wychowawczym albo o książkach takich jak Si può vivere così [Czy można tak żyć?], na temat przekazu wiary za pośrednictwem świadka. Koncepcje zazwyczaj zimne, odczytane w świetle doświadczenia, stają się żywe. Dzięki Le mie letture  (Moim lekturom) poznałem Adę Negri, dla mnie była kimś nieznanym. Giussani ma zdolność; odnajdywania zależności. A przy tym potrafi poruszyć struny duszy. W inny sposób jest to ta sama cecha, którą widzę u Benedykta XVI, myślę o Deus caritas est albo o homiliach na Wielki Czwartek. À propos Ratzingera, jego homilia podczas pogrzebu ks. Giussaniego stała się decydującym punktem zwrotnym dla mojego życia.

 

Dlaczego? Co takiego się wydarzyło?

Śledząc transmisję ze mszy, wzruszyłem się do łez. Byłem zszokowany spontanicznymi słowami Ratzingera. Dla mnie coś nowego. Jako rzymianin (mieszkaniec Rzymu) często widziałem go przemawiającego i prawie zawsze z kartek. Tymczasem tego dnia zza pulpitu katedry mediolańskiej mówił od serca. Uderzyło mnie, kiedy powiedział, że Giussaniego dużo kosztowała wiara, że musiał przemierzać ciemne doliny, nieprzyjaciół, izolację, uprzedzenia. Być „odsuniętym”, wykluczonym, bo to, co głosisz, czym żyjesz, zobowiązuje tego, kto cię spotyka, żeby się zmienić. To koszt wiary, koszt bycia wierzącym. Bardzo aktualny temat.

 

W jakim sensie?

Żyjemy w epoce, w której, w różnych częściach świata, jest także wiara i jako taka nie kosztuje ona zbyt wiele. Uprawiasz sport, przeżywasz biały tydzień, być może ulegasz jakiejś pokusie korupcji, ale angażujesz się w wolontariat, prowadzisz, w niektórych przypadkach, mniej lub bardziej regularne życie sakramentalne a nawet decydujesz się na Cammino di Santiago… Życia równoległe, które urządzasz sam a zatem moralność jest czymś twoim, co usprawiedliwia wszystko. Mówię również o sobie, odkryłem siebie na powrót takim: przebaczałem sobie samemu a potem byłem pogardliwy wobec innych. To jest wiara wygodna, nie stwarzająca ci nieprzyjaciół: kształtujesz ją na miarę twoich przytulnych kącików i jesteś albo ciasny, albo szeroki, jak ci wygodniej. Giussani natomiast zapłacił za to, w co wierzył, wystawił się, dał świadectwo. A żyjącym cudem –według mnie zasługującym na kanonizację – są tysiące osób na świecie, które dzięki jego świadectwu dotarły i docierają do Chrystusa. Coś stabilnego, trwającego, ze wszystkimi słabościami i biedą istot ludzkich, które błądzą. W istocie towarzystwo nie chroni przed grzechem.

 

Powróćmy do dnia pogrzebu.

Dla mnie był to punkt bez odwrotu. Miałem świadomość daru, który otrzymałem od Boga: spotkanie z Giussanim, formowanie się w jego świetle. Ratzinger pomógł mi odczytać to, co miałem w sercu, uporządkował moje myśli. Poprzez słowa ówczesnego prefekta Kongregacji Doktryny Wiary zostaliśmy – wszyscy – postawieni wobec świadectwa człowieka, który żył z pasją, ale jego entuzjazm nie był powierzchowny, nie był jakimś „romantykiem”. Przeciwnie. Pasja i rozumność. Jego sposób postępowania, mówienia był, powiedziałbym, heglowski: teza, antyteza i synteza, ale przy tym był zapalony i czuły. Być może trochę odnajduję w tym samego siebie. Druga rzecz, która mnie uderzyła to to, jak wzrastał Ruch, krok po kroku. Od dwóch do trzech, od trzech do czterech… Lud. Od tamtej klasy z Liceum Berchet do tysięcy osób na Meetingu albo na placu świętego Piotra w 1998, z Janem Pawłem II. Byłem tam tego dnia.

 

Jak to?

Nigdy nie byłem „bojownikiem” w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale mam wielu przyjaciół z Ruchu, w Rzymie byłem na kilku spotkaniach wspólnoty z księdzem Giussanim. Skrzyżowałem mój wzrok z jego niezwykłym spojrzeniem. Jeśli mam sobie coś do zarzucenia to to, że zbyt rzadko uczestniczyłem w spotkaniach. Ale wtedy 30 maja byłem na placu świętego Piotra z moją mamą, która jako prosta kobieta, choć nie rozumiała do głębi słów księdza Giussaniego, była zafascynowana osobami, wszystkimi młodymi, którzy tam byli, żeby słuchać. Doskonale pamiętam te słowa. Kiedy przed Janem Pawłem II powiedział: „Chrystus żebrzący o serce człowieka i serce człowieka żebrzące o Chrystusa”, mówił o sobie, to była jego autobiografia. Osiągnąwszy już prawie ostatni etap swego życia czuł się żebrakiem. To było jego doświadczenie wiary; kiedy zrozumiał, nauczał, później wycofał się do życia bardziej milczącego i mówił tylko od czasu do czasu. Na koniec czuł się jak ktoś, kto otrzymuje, jak ktoś, kto, jeśli żyje, to z łaski innych.

 

Czy w ramach swojej pracy z pielgrzymami Cammino di Santiago spotyka Ojciec osoby z Ruchu?

Bardzo wielu. I zdarza mi się rzecz osobliwa. Po mszy, katechezie – gdzie nigdy nie wymieniam wprost nazwiska Giussaniego, przychodzą ludzie, żeby zapytać: „Przepraszam, czy ojciec jest z Ruchu?”. Giussani ze swoim świadectwem stał się chlebem na każdy dzień. Wydarza się na powrót tamto spotkanie z klasy liceum Berchet, z którego zrodziło się wszystko. Wydarza się teraz. Czasem, kiedy przemawiam, rozmyślam, spostrzegam się, że niektóre zwroty i myśli są jego. To tak jak, gdy patrzysz na jakąś osobę i mówisz: jak ona przypomina swoją mamę. Odkrywam Giussaniego we mnie. Chciałbym powiedzieć, że czynię w sposób mizerny, lichy to, co on czynił przez całe życie po mistrzowsku: przekazywał świadectwo wiary. W tym jestem jego dłużnikiem. Przykro mi tylko, a mówię to po raz pierwszy, że nigdy nie podziękowałem mu publicznie.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją