Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2019 (listopad / grudzień)

Pierwszy Plan

Kiedy wszystko wydaje się niczym

Dobrze sytuowany 20-latek, który traci pracę i czuje, że poniósł porażkę. Pozdrowienie nieznajomego dokładnie w chwili, w której chłopak myśli o tym, by ze sobą skończyć. Opowieść o przyjaźni Enrico i Luki oraz o ich życiu, które zostało „przebudzone” przez spotkanie.

Paolo Perego


Krajobraz roztaczający się z góry jest cudowny. Madonna del Sasso to stare sanktuarium odbijające się w jeziorze d’Orta, położonym pośród gór wyrastających naprzeciwko wyspy San Giulio: wielki biały kościół, przed nim duży plac, a dalej przepaść oddzielająca go od tego widoku. Luca, 23 lata, pewnego wieczoru pod koniec marca stoi tam oparty o murek. „Co ja robię?” Nie byłby pierwszym, który rzucił się w przepaść. Jego białe audi stoi nieopodal, jedyny samochód zaparkowany na parkingu.

„Patrzyłem na jezioro. Do tego miejsca prowadziłem samochód jak automat. Nie byłem w stanie się zatrzymać, nawet wtedy gdy szedłem w stronę barierki, by ją przeskoczyć” – opowiada dzisiaj. Siedzi przy stole koło Enrica, „Żeberka”, jak go nazywają od czasu, gdy złamał sobie żebro, jeżdżąc na trialu w dolinach Cusio. „Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie on” – mówi Luca, który poprosił swoją dziewczynę Elisę, by mu towarzyszyła podczas spotkania z Enrico – chociaż w tym dniu przypadała rocznica, odkąd zaczęli być razem – rezygnując w ten sposób z części czasu spędzonego tylko z nim.

Enrico, pracownik fabryki kranów, mąż Micheli, ma 57 lat, dwójkę dorosłych już dzieci oraz wielką pasję do swojej ziemi oraz miejscowości Alzo, położonej u stóp sanktuarium „Sasso”, liczącej kilkuset mieszkańców. Opowiada: „Wyszedłem wcześniej z pracy i przed powrotem do domu postanowiłem przynajmniej kawałeczek wspiąć się drogą pod górę. W kierunku jeziora leciał samolot Canadair, by nabrać wodę do ugaszenia pożaru w okolicy”. Podpierając się długim kijem, zaciekawiony Enrico kontynuuje wspinaczkę. Zauważa samochód, ładny, nowy. „Potem zobaczyłem Lukę. Pomyślałem, że to jakiś menel albo gorzej. Poszedłem dłuższą drogą w stronę kościoła, by zrobić kilka zdjęć przed powrotem”.

„Nie zauważyłem, że ktoś tam był – znów mówi Luca. – W pewnym momencie rozległ się głos Enrica: «Dobry wieczór!». Enrico, obierając drogę do domu, przeszedł obok niego: „Obróciłem się i zobaczyłem tego potężnego mężczyznę z długą brodą, w wojskowym ubraniu. «Luca, co ty robisz?» – pomyślałem. Otrzeźwiałem. Pobiegłem za nim. On podniósł kij, gotowy mnie uderzyć. Chciałem mu podziękować, objąć go, ocalił mi życie. Jakby Ktoś przysłał go specjalnie…”.

A teraz oto oni, podczas kolacji przy jednym stole. Enrico wyciąga rękę, kładąc ją na ramieniu Luki: „Nie miało mnie tam być tego wieczoru. O tej godzinie zresztą nikt tam nie chodzi. Wymieniliśmy się numerami telefonów, powiedziałem mu, żeby do mnie zadzwonił. A on napisał do mnie, kiedy dotarł do domu. Ma tyle lat co mój syn” – mówi Enrico.

 

Ten dzień przy sanktuarium wydaje się odległy. I o ile „trudno jest powracać do tych chwil, kiedy czułem się tak kiepsko” – mówi Luca – tak wielkie jest to, co się tam wydarzyło, że „nie jestem w stanie przestać o tym myśleć. Tamtego dnia powiedziano mi, że nie przedłużą mi umowy o pracę. Pracowałem w fabryce zaworów, zajmowałem się marketingiem i sprzedażą. Podobało mi się, zaangażowałem się, ale firma przechodziła kryzys i kilku ludzi zostało już zwolnionych”. Być może „drobnostka” dla, jak mówi o sobie, dobrze sytuowanego 20-latka, który dwa tygodnie później znalazł już następną pracę. Dobra rodzina, dziewczyna, wielu przyjaciół, piękny samochód, nawet wolontariat… „Nic, nie było już niczego. Wszystko się zawaliło”, razem z audi biorącym ostre zakręty na drodze prowadzącej do sanktuarium. Ale dlaczego? Nie brakowało niczego, a jednak wszystko wydawało się niczym w obliczu tej małej porażki. O tym rozmawiają przy kolacji. O tym, że mierzymy życie, wartość tego, czym jesteśmy i co robimy, redukując je do jakiejś idei, do wyobrażenia tego, „jak powinno być”. A jeśli potem coś nie wychodzi… „Człowiek zawsze stara się mieć wszystko pod kontrolą, uporządkowane. Oraz być zawsze usatysfakcjonowanym. Ja byłem tym wszystkim, co posiadałem. A jednak tamtego dnia nie miałem nawet odwagi odpowiedzieć na telefon mojego ojca i wrócić do domu”.

Dla Enrico życie nie było inne. On także mówi o „przebudzeniu”, „tym, którego potrzebuję codziennie”. Od kiedy w 2008 roku, po długich latach oddalenia od Kościoła („klasyk: z różnych powodów kończy się na bierzmowaniu”), kiedy dzieci zaczęły uczęszczać do małego oratorium prowadzonego przez nowego księdza, on przypadkowo mijając parafię, zobaczył plakat. „Była tam informacja o pieszej pielgrzymce dla młodych, z Krakowa do Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie wiem, co mnie naszło, ale wróciłem do domu i poprosiłem Michelę: «Ty obracasz się w tych kręgach… Zapytaj księdza, czy ja też mogę pójść». Nie wiem dlaczego. Nie wiem…” Owszem, niedawno zmarł jego ojciec, może były też jakieś trudności w pracy. Ale sprawy nie układały się najgorzej: „Zwyczajne życie, a jednak… Znalazłem się w Polsce – niewiarygodne doświadczenie. Przestałem także palić, mimo że na początku – w związku z tym, że była prośba, by unikać palenia – kryłem się w lesie, by zapalić jakiegoś papierosa. I kiedy wróciłem, życie zaczęło wybuchać w podążaniu za tym kapłanem”. Z tego spotkania zawiązały się nowe przyjaźnie. W okolicy: Arona, Omegna. Ale nie tylko: „Mediolan, Cueno, Transacqua…”.

Lampka wina i znów wraca do opowieści o tym wieczorze. „Kiedy wspinałem się do sanktuarium, odczytywałem na telefonie czaty kilku grup przyjaciół. Każdy pisał o jakimś fakcie, o tym, co się wydarzyło”. Opowiadali o pięknie mającym miejsce w ciągu dnia albo tygodnia: „Kurczę, a ja? Czy mnie nigdy nic się nie przytrafia? «Jezu, czy ja nigdy Cię nie dostrzegam?». Wędrowałem z tą myślą”. Potem ten samolot, ten dziwny chłopak nad przepaścią, którego najpierw próbował obejść, a potem… „Wychodząc z kościoła, znów go zobaczyłem. Wciąż miałem w głowie to pytanie z czatu. I tym razem pozdrowiłem go”.

 

„Minuta dłużej i… – mówi Luca. – Tymczasem kilka wieczorów później razem jedliśmy pizzę. I zaczął zapoznawać mnie ze swoimi przyjaciółmi. Zapraszać mnie na niektóre inicjatywy, spotkania, kolacje. Gdzie wciąż tematem jest życie”. Fascynujące piękno, dodaje, które czasem budzi lęk: „Nie potrafię powiedzieć dlaczego”. Może dlatego, że jest to nowa perspektywa, która domaga się wszystkiego. „Tak, może to chodzi o to”. Ale alternatywą jest rozpacz. „Mam w pamięci i w sercu drogiego przyjaciela, który chodził ze mną na wolontariat. Wiosną miał wypadek, w którym zginął jego kuzyn. On prowadził. Do dziś się nie pozbierał. «Dlaczego?» – wciąż zadaje sobie to pytanie. Nie potrafię mu odpowiedzieć, ja też o to pytam. Ale teraz w moim przypadku jest inaczej”. Wszystko za sprawą jednego „dobry wieczór”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją