Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2019 (lipiec / sierpień)

Listy

Jak pierwsi chrześcijanie


Jak pierwsi chrześcijanie

Pobyt na wakacjach ruchu CL w Zembrzycach zafundowały mi dzieci: syn z synową. Jestem stara, ale jak dotąd nie przeżyłam tak cudownego czasu. Tytuł wakacji brzmiał: „Co wytrzymuje próbę czasu?”. Wspaniały, ciekawy temat. Z wielką przyjemnością słuchałam nauk głoszonych przez księży oraz dyskusji podczas Szkoły Wspólnoty. Codzienne Msze św. były zawsze świetnie przygotowane z udziałem pięknego chóru mieszanego i piosenkami scholki dziecięcej… Patrzyłam na radość uczestników, a przede wszystkim na wszechobecną przyjaźń, którą widziałam na każdym kroku. Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, nieważne jacy jesteśmy: mali czy duzi, starzy czy młodzi, grubi czy chudzi, ładni czy nie. Bóg kocha każdego jednakowo i to widziałam w tej wspólnocie. Te uśmiechnięte twarze, te powitania i pożegnania. A byli tam ludzie z całej Polski: z Białegostoku, Warszawy, Poznania, Wrocławia, Opola, Krakowa. Gdy powiedziałam sąsiadce w jadalni o moich odczuciach, usłyszałam, że przecież Jezus jest z nami. Pomyślałam, że chyba podobnie żyli pierwsi chrześcijanie. Żal było odjeżdżać z Zembrzyc. Dziękuję Wam, kochane dzieci, za ten przepiękny czas. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Marta (79 lat), Kraków

 

Chrystus to nie abstrakcja

Podczas wakacji odpowiedziałam na zaproszenie przyjaciół z Białegostoku, Ani i Piotra Kozłowskich. To, co się u nich wydarzyło, było potwierdzeniem tego, że Chrystus żyje, że jest obecny teraz. Miał uśmiechniętą twarz Stasia, który przygotowywał na śniadanie gofry. Był towarzyszącym Marcinem podczas jazdy na rowerze pod górkę. Uobecniał się w robiącym kawę i odpowiadającym z pasją Adamie. Zabiegał o wspólną zabawę w Michałku. Czekał na ukołysanie i przytulnie w Jasiu. Był w otwartości, przyjaźni i gościnności Ani i Piotra. To Chrystus żywy w codzienności: przy stole, podczas spaceru, rozmowy, w zabawie. Nie mam wątpliwości – On jest obecny. Obecny w twarzach bliskich i nieznajomych. Wyciąga rękę i czeka… Na mnie, na ciebie.

Monika, Świdnica

 

Odpowiadanie na teraźniejszość

Przed przyjazdem na pielgrzymkę przeżywałem oddalenie w relacji z Panem Bogiem. Nie pamiętałem o Nim, miałem kłopot z modlitwą i czułem się z tym źle. Przyjechałem na pielgrzymkę z wieloma intencjami, ale przede wszystkim pragnąc spotkać Go na nowo i odnowić naszą relację. Pielgrzymka była dla mnie czasem szczególnym. Ksiądz Elia wniósł w nią w tym roku bardzo dużo świeżości. Mogłem lepiej dostrzec charyzmat Ruchu działający w codziennym życiu – towarzyszenie sobie nawzajem w trudach codziennej drogi do Pana, wzajemną pomoc na tej drodze i w tym, aby stale sobie o Nim przypominać i zadawać pytania, które moglibyśmy pominąć. Bardzo pomogła mi też proponowana przez Elię cisza, którą podejmuję nadal po pielgrzymce przez 10 minut każdego poranka. Pozwala mi ona wejść w dzień ze świadomością mojego powołania, a także dostrzegać Jego wpływ w codziennych wydarzeniach. Podczas tych kilku dni nawiązałem przyjaźnie tak bliskie i głębokie, jakbym znał tych ludzi pochodzących z innych kultur i zakątków świata od zawsze. Na pielgrzymce uczyłem się, jak patrzeć na moje powołanie i jak nim żyć na co dzień – patrzeć jak na dążenie do szczęścia każdego dnia poprzez odpowiadanie na teraźniejszość, szukanie Chrystusa w towarzystwie (i z Jego pomocą), a także oddawanie Panu każdej okoliczności. Przede wszystkim jednak dała mi świadomość, że szczęście i powołanie ma miejsce „tu i teraz”, niezależnie od celów i planów, które nie wytrzymują próby czasu.

David, Kraków

 

Życie jak pielgrzymka

Pielgrzymka do Częstochowy zmieniła moje spojrzenie na świat. Przed wyjazdem zadałem sobie pytanie, jak mogę być szczęśliwy i co mogę zrobić, by utrzymać ten stan. Odpowiedź okazała się prostsza, niż mi się wydawało. W moim przypadku szczęście polega ma ciągłym poznawaniu i odnajdywaniu ważnych odpowiedzi na nurtujące mnie pytania oraz szukaniu bliskości z Bogiem w codziennym życiu. Niestety w ubiegłym roku szkolnym ta ciekawość świata zgasła we mnie. Przygniatała mnie nauka oraz inne mało ważne sprawy. Na szczęście na pielgrzymce odnalazłem na nowo tę ciekawość i zostałem przebudzony do życia. Poznałem kilka sposobów na utrzymywanie takiego stanu. Po pierwsze Różaniec. Nigdy wcześniej nie odmawiałem Różańca. Zawsze wydawał mi się nudny, monotonny, po prostu go nie rozumiałem. Podczas pielgrzymki pojąłem jego sens. Kolejnym sposobem jest poranna modlitwa w ciszy. „Codziennie o poranku odbywa się walka pomiędzy dobrem a złem, dlatego powinniśmy oddać cały nasz dzień Duchowi Świętemu” – powiedział ksiądz Elia. Postanowiłem spróbować. Uwierzcie, że bardzo mi to pomogło. Stałem się bardziej otwarty na innych ludzi, dostrzegłem więcej dobra i czułem się bliżej Boga. Będę się starał kontynuować to w mojej codziennej rzeczywistości.

Pielgrzymka to również ludzie. Poznałem osoby z różnych stron Europy. Uderzyło mnie to, że większość z nich była tam szczęśliwa i otwarta na ludzi i rzeczywistość.

Moim marzeniem jest, by całe moje życie wyglądało jak ta pielgrzymka. Prosta i długa (czasami ciężka) droga do Matki Najświętszej. Chciałbym zachęcić wszystkich do pójścia na pielgrzymkę, by mogli przeżyć to co ja. Piękne jest to, że do Czarnej Madonny można pójść ze wszystkimi intencjami…

Antoni, Gorzów Wielkopolski

 

Moja historia życia

Drogi księże Elia, na początku chciałabym Ci podziękować. Bez naszej konwersacji nie byłabym w stanie zrozumieć siebie, obecności Boga w moim życiu ani nawet mojego istnienia. Grazie!

Trzy miesiące temu miałam w szkole egzaminy. Myślałam, że zdanie tych egzaminów przyniesie mi największą radość w moim życiu. Po miesiącach uczenia się nareszcie zdałam. Ale co teraz? Nie czułam żadnej radości, szczęścia albo czegoś podobnego, co trwałoby dłużej niż tydzień. Byłam smutna i zmęczona. Z powodu tego, co czułam, znikał sens w moim życiu. Czułam się niespełniona. Dlatego pojechałam na wakacje GS. Niestety nie znalazłam tam odpowiedzi, ale dalej szukałam. Następnym miejscem poszukiwania odpowiedzi po wakacjach Ruchu była pielgrzymka.

Odkryłam dużo nowych rzeczy podczas tej pielgrzymki. W momentach, kiedy chciałam się poddać, czułam powiew wiatru, słońce, które na błękitnym niebie świeciło jaśniej niż kiedykolwiek i słyszałam ciche modły moich przyjaciół. Po tym jak to wszystko zobaczyłam i usłyszałam, chciałam iść dalej. Nawet jeśli czułam ból i poirytowanie, nie chciałam się poddać. Te małe rzeczy przypominają mi o tym, jak niewinne i piękne jest to, co stworzył Bóg.

Patrząc na pielgrzymkę, mogę stwierdzić, że odzwierciedlała ona moją historię życia. Czasami bywało strasznie, czasami pięknie. Pokazała mi, że będą upadki i powstania, będzie smutno i niewygodnie, będą niepewne i ciężkie momenty. Przypomniałam sobie, że nigdy nie będzie się układało tak, jakbym chciała, ale nie mogę zapomnieć o tym, że będą też piękne chwile, które dowartościowują moje życie.

Zauważyłam też, że mam problemy z zaufaniem do ludzi z powodu mojej przeszłości. Boję się być odrzucona i oceniona przez innych. Odkąd pamiętam, byłam gnębiona w szkole. Moje życie wisiało przez to na włosku. Nie umiem Ci wytłumaczyć, jak bardzo jestem wdzięczna, zawsze będę.

Kiedy weszliśmy w niedzielę do sanktuarium na Jasnej Górze, poczułam falę żalu i nadziei. Od razu się rozpłakałam. Miałam żal o to, że nie mogłam być tam wcześniej, chciałam tam zostać, ponieważ było tam tak pięknie. Czułam, że jest dla mnie nadzieja w Holandii. Pierwszy raz w życiu byłam wdzięczna za to, że mieszkam w innym kraju. Dawno już nie miałam takiej nadziei.

Podczas naszej wędrówki było bardzo dużo ciszy. Na początku bardzo mnie ona denerwowała, ale po trzech dniach nareszcie odkryłam, dlaczego jest ona potrzebna. Teraz bez chwili ciszy odczuwam brak czegoś, brak równowagi. Kiedy wrócę do domu, z pewnością wprowadzę do swojej codziennej rutyny ciszę.

Nienawidziłam siebie przez lata. Teraz mogę powiedzieć, że akceptuję siebie taką, jaka jestem. Mogę tak powiedzieć, ponieważ jestem wdzięczna za swoje istnienie. Mogę tak powiedzieć, ponieważ odkryłam wartość swojego życia. Nigdy Cię nie zapomnę, nigdy nie zapomnę tych ludzi i tego towarzyszenia sobie w drodze. Nie zapomnę tego doświadczenia, chcę żeby ono trwało.

Zawsze byłam zła na Boga z powodu mojej przeszłości. W pierwszych dniach pielgrzymki chciałam powiedzieć Ci, że jej nienawidzę. Chciałam Cię zapytać: jak mam zapomnieć o przeszłości? Po spowiedzi zmieniłam zdanie. Teraz wiem, że walczę u boku Boga, że jest On ze mną w Holandii. Jestem jego narzędziem, On zapisał siebie w mojej historii, umacnia mnie. Chcę pamiętać o tym, co było potrzebne, żebym była tym, kim jestem dzisiaj.

Ti saluto, amico mio.

Karolina, Rotterdam (Holandia)

 

Co znaczy służyć?

W tym roku po raz kolejny dane mi było uczestniczyć w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Ostatni raz brałam w niej udział 6 lat temu i wydawało mi się, że pod kątem organizacyjnym czy nawet oczekiwań „co do efektu” wiem wszystko. Więc po co iść? Czy tylko dlatego, że mam czas i potrzebny jest tłumacz? W obliczu trudu takie argumenty są niewystarczające. Na pielgrzymkę, oprócz worka intencji, zabrałam także „hipotezę roboczą” do podjęcia w drodze – co znaczy służyć? Co oznacza mówić „tak” w napotkanych okolicznościach? Hipotezę – bo jakaś wizja odpowiedzi już się klarowała. Pierwsze odkrycia pojawiły się, zanim pielgrzymka wyruszyła, jeszcze na etapie przygotowań – liczna korespondencja związana z tłumaczeniami, z tekstami, z przygotowywanym spotkaniem świadectw. W obliczu tych wyzwań, choć przeważało bezwarunkowe „tak”, pojawiały się także moje „ale”. Potrzeba było czasu, by zobaczyć, jak „ale” pokonywane jest przez piękno propozycji, ale też jak bardzo w tym „ale” rozgrywała się walka między „moją wolą” a „niech mi się stanie według twego słowa”.

Co oznacza służyć? To przedkładać potrzebę drugiego ponad własną wygodę, własną koncepcję czasu i przestrzeni. To jest ta sama walka co wcześniej. Podczas pielgrzymki doświadczyłam przede wszystkim, iż tylko wyjście z „własnej strefy komfortu” i zanurzenie się w rzeczywistości (takiej jaka ona jest, a nie jaką bym chciała, aby była) pozwala dostrzec potrzebę drugiego i bezwarunkowo na nią odpowiedzieć, a owoc jest stukrotny (jest czymś więcej, niż się oczekuje). W czasie pielgrzymowania doświadczyłam, iż mówiąc „tak”, staję się narzędziem Pana Boga, który nie gorszy się moimi ułomnościami i niedoskonałościami, ale przekracza je, by objawić swoją obecność i swoją miłość.

Anna, Kraków

 

Idealne połączenie

Zdecydowałam się na pielgrzymkę już parę miesięcy temu. Nie dopytywałam, kto się na nią wybiera, nie zastanawiałam się, jaka będzie pogoda. Wiedziałam, że chcę zanieść intencje swoje i moich najbliższych do Matki Boskiej Częstochowskiej.

Każdego dnia pielgrzymki angażowałam się całą sobą w ten gest. Dzięki temu czuję, że wykorzystałam ten czas możliwie jak najlepiej. Ludzie, których miałam szansę poznać, ich historie, doświadczenia, świadectwa odcisnęły na mnie swoje piętno. Modlitwa podczas nabożeństw, śpiewu, milczenia dała szansę na rozważanie, w jakim miejscu mojego życia się znajduję, kim jestem. 

Wywarły na mnie wrażenie słowa księdza Elii: „Jezus nie potrzebuje kawałków naszego życia czy naszego człowieczeństwa, potrzebuje całego naszego człowieczeństwa”. Uświadomiłam sobie, iż mimo że na co dzień daję z siebie dużo, to są jeszcze ważne obszary, które nadal zaniedbuję. Każdy z nas może mieć podobne odczucia, lecz nie za bardzo coś się z tym robi. Dlatego postanowiłam, że właśnie teraz nadszedł mój czas, aby zacząć wyciągać z tego wnioski i pogłębiać swoje zaangażowanie.

W drodze na Jasną Górę bardzo duży nacisk został postawiony na ciszę. Przyjęłam ją i uświadomiłam sobie, jak bardzo jest cenna i potrzebna. Postanowiłam, że podejmę próbę wprowadzenia jej do swojego codziennego poranka. Wiem, że przy gonitwie z czasem jest wręcz niezbędna do zebrania myśli i do odpowiedniego nastawienia się na przeżywanie każdego dnia.

Codzienny marsz pozwolił delektować się otaczającą mnie naturą. Uwielbiam przyrodę i sporty na świeżym powietrzu, ale dopiero podczas tych dni – połączenie marszu, potu z modlitwą było idealne. Ma się wtedy wrażenie, że wszystko znajduje się na swoim miejscu.

Nawet kiedy przybywaliśmy do miast, działo się coś niesamowitego, bo witali nas machający i uśmiechnięci ludzie. Takie doświadczanie daje dużo siły i wiary. Jak dotąd tylko podczas pielgrzymowania mogłam doświadczyć takich zwykłych, a pięknych gestów od obcych ludzi.

Wiem, że pielgrzymka, czyli ofiarowanie czasu i zmęczenia, jest formą gestu, który jak dotąd najbardziej przybliżył mnie do Boga. Dlatego zrobię wszystko, aby za rok w sierpniu móc znów wybrać się do Matki Boskiej Częstochowskiej.

Ania, Augustów

 

Pani z domu naprzeciwko

Drogi Juliánie, pragnę opowiedzieć ci o tym, co stało się w minionych dniach. Pracuję w firmie, gdzie w sali zebrań rozgościła się Elena, która musi uczyć się, aby zaliczyć państwowy egzamin zawodowy. Okna pracowni, otwarte na oścież z powodu gorąca, wychodzą na dom naprzeciwko, gdzie przez lata widziałem – nie przywiązując do tego wagi – starszą panią zajętą szyciem. Niespodziewanie usłyszałem, że drzwi się zamykają. Zapytałem jednej z pracownic, co się stało, na co ona wyjaśniła mi, że Elena wyszła, by pójść do starszej kobiety, która przez okno dała jej znak, by do niej przyszła. Po jakimś czasie po swoim powrocie Elena opowiedziała o wszystkim. Gdy tylko weszła do domu, pracująca jako krawcowa 92-letnia kobieta zaskoczyła ją, mówiąc: „W ostatnich dniach często panią obserwowałam i teraz musi mi pani wyjaśnić, dlaczego jest pani taka zadowolona. Widziałam, jak pani się uczy, ale zawsze jest pani taka pogodna… Jak pani to robi?”. Elena próbowała odpowiedzieć, ale kobieta od razu zaczęła opowiadać jej historię swojej rodziny, męża, syna, przerywając zaraz potem: „Oto teraz, gdy opowiedziałam pani o wszystkich moich wspomnieniach, jestem smutna. Wspomnienia zasmucają, a ja chcę być szczęśliwa teraz, chcę przeżywać teraźniejszość! Czy jutro też przyjdzie mnie pani odwiedzić?”. Nazajutrz powtórzyła się ta sama scena. Gdy tylko Elena przekroczyła próg domu, staruszka oznajmiła jej, że wstała zadowolona, ponieważ czekała na jej przyjście; jej obecność stała się przyczyną nadziei, by przeżyć dzień. Elena, zdumiona, wyjaśniła jej, że następnego dnia nie przyjdzie, ponieważ będzie zajęta w więzieniu. Kobieta, nie tracąc ducha – wyznawszy, że zawsze modli się za więźniów, ażeby Bóg odmienił ich serce – powiedziała: „W porządku, znaczy to więc, że przyjdzie pani pojutrze i jeszcze pojutrze, teraz nie mogę się już bez pani obejść”. I w ten sposób spotkanie Jezusa z pierwszymi uczniami, albo Bezimiennego z kardynałem Federigiem Borromeo, powtarza się niespodziewanie także dzisiaj w sposób, którego nigdy bym sobie nie wyobraził… Ponownie przychodzi mi na myśl medytacja z Rekolekcji Bractwa z soboty rano – mogę to powiedzieć za sprawą łaski – że to, co powiedziałeś nam i o czym dałeś świadectwo w Rimini, to wszystko prawda.

Paolo

 

Wieczór w Koloseum

Byłam w Koloseum z kilkoma przyjaciółkami i grupką ludzi z okazji zorganizowanego naprędce wieczorku piosenek. Poszłyśmy bez wielkich oczekiwań, tylko po to, by zakończyć dzień czymś przyjemnym. Na miejscu podszedł do nas młody cudzoziemiec przebywający na Erasmusie, który po angielsku zapytał mnie, czy jesteśmy zorganizowaną grupą. Na początku nie zwróciłam na niego za bardzo uwagi i zbyłam go kilkoma słowami. On jednak dalej pytał, kim jesteśmy, ponieważ nie mógł pojąć, jak młodzież mogła ot tak sobie spotkać się i śpiewać razem, nie zamykając się w żadnym lokalu. Zwłaszcza zapytał mnie, czy jesteśmy związani z jakimś Kościołem albo z czymś takim. Bardzo mnie zdumiało to, że zadał to pytanie, i pomyślałam, że opowiem mu o Ruchu oraz o moim doświadczeniu. Chciał wiedzieć wszystko, mieć namiary, kontakty, żeby poznać ludzi w Mediolanie, gdzie miał spędzić całe lato. Zaskoczył mnie bardzo, ponieważ powiedział, że kiedy usłyszał, jak śpiewamy, poczuł się jak w domu (jest z Meksyku), wśród osób, z którymi czuł, że coś go łączy. Tak piękne rzeczy czyni tylko Jezus.

Elena, Rzym (Włochy)

 

„Wiem, że jesteście tutaj dla mnie”

Właśnie wróciłam z Rosji z moim mężem Tino i pragnę podzielić się z wami doświadczeniem przeżytym podczas wakacji w Rostowie ze wspólnotą z Moskwy. Relacja z Rosją rozpoczęła się, kiedy ksiądz Romano Scalfi (założyciel Fundacji „Russia Cristiana” – przyp. red.) kilka lat temu poprosił Tino, który odchodził na emeryturę, o pomoc w Russia Cristiana. Zanim go o to poprosił, okazując delikatność, zadzwonił do mnie, by mnie zapytać, czy miałabym coś przeciwko. „Ależ nie, ojcze, czy pamiętasz, ile razy prosiłeś mnie, bym modliła się i ofiarowała za twoją ukochaną Russię?” – odpowiedziałam mu. W ten sposób ta rzeczywistość, ten daleki świat zaczął mi być bliższy. W 2017 roku odbyliśmy naszą pierwszą podróż do Rosji w związku ze spotkaniem z młodymi z diecezji moskiewskiej, zatytułowanym „Piękno rodzinnego powołania”, i zaskoczyło nas to, z jakim zainteresowaniem i wdzięcznością zostaliśmy przyjęci. W ubiegłym roku w marcu zorganizowaliśmy podróż do Moskwy i Petersburga, mając na celu umożliwienie tym, którzy pracują jako wolontariusze w Russia Cristiana, poznanie z bliska tego świata i Kościoła, któremu z daleka w pewien sposób służą. Następnie miesiąc temu nadeszła propozycja Giovanny: „Nie pojechalibyście na wakacje ze wspólnotą CL z Moskwy?”. Ta prośba pozostawiła nas bez słów, zaskakując. „My? Dwie ponad 60-letnie osoby? Może byłoby lepiej, żeby pojechał ktoś młodszy!”. Ale przecież nie można było powiedzieć „nie”. Obawy związane ze zdrowiem oraz zmęczeniem były czymś zbyt błahym, były drobnostką… I po jednym dniu powiedzieliśmy „tak”. Kiedy przyjechaliśmy, spodziewaliśmy się wakacji na dość dużą skalę, a tymczasem znaleźliśmy się w gronie około 30 osób. Ale już od pierwszego spotkania z Simone na lotnisku usłyszeliśmy: „Dziękuję, wiem, że jesteście tutaj dla mnie”. Cztery dni wakacji pokazały wyraźnie, że każdy przyjechał tam z pragnieniem, by powiedzieć swoje „tak”. Nie znając rosyjskiego, kilka razy patrzyłam jedynie na wszystko, milcząc. I te oblicza, z różnymi historiami i o różnym pochodzeniu, stały mi się drogie. W Boże Ciało nie mogłam nie wspomnieć o tym, że kiedy w wieku 17 lat spotkałam księdza Giussaniego i Ruch, usłyszałam coś, czego nikt nigdy wcześniej mi nie powiedział z takim samym przekonaniem i radością: że Jezus daje się spotkać w swoim żywym Ciele, którym jest Kościół, a więc w Ruchu. Tak bardzo jest to prawdziwe, że od tego dnia przyjaźń dla mnie stała się czymś przez duże „p”, ponieważ przekazuje Jego towarzystwo mojemu życiu. W sobotę podczas końcowej assemblei pomyślałam o wersie mówiącym: „Chwałą Boga jest żyjący człowiek”, gdyż byliśmy tam, wszyscy, tak odmienni i tak podobni, w wolności, by patrzeć na siebie bez cenzurowania czegokolwiek, a jednocześnie wdzięczni za Tego, który był pośród nas, jak powiedziała nasza przyjaciółka Helena. Wróciłam do Bergamo z sercem przepełnionym wdzięcznością. Nigdy bym nie przypuszczała, że moje życie z czasem stanie się tak płodne. W wieku 18 lat modliłam się: „Panie, pozwól mi objąć świat bez chęci zatrzymania go!”. W rozpoczętej już jesieni życia to objęcie wydarza się w codziennym „tak” wypowiadanym pośród czterech ścian domu oraz w pójściu tam, gdzie wzywa Pan.

Miriam, Bergamo (Włochy)

 

LISTY Z KUBY

Drodzy Przyjaciele! Rozpoczyna się nowy miesiąc i przynaglony przez moich czytelników i przyjaciół zabieram się do pisania. Co nowego na Kubie? Można by powiedzieć, że niestety bez zmian…

Jednak wiele zaskoczeń. 26 lipca to dzień rozpoczęcia i triumfu Przewrotu, o ile kiedykolwiek on zatriumfował. Jest taki podziemny kawał: pani pyta w szkole Jasia, jakie są trzy największe zwycięstwa Przewrotu, aby nie nadużywać słowa. Jaś odpowiada: „To proste: edukacja, zdrowie, kultura. – Bardzo dobrze – odpowiada pani. – A jakie są największe trzy porażki Przewrotu?”. Jaś odpowiada: „To także jest proste: największe porażki przewrotu to śniadanie, obiad i kolacja…”. To dowcip, ale taki trochę czarny. Sytuacja się nie normuje – ogromne kolejki, prawie nic w sklepach i poszukiwania kombinowanej żywności. Problemy z paliwem, transportem, lekami.

Ale żeby zobaczyć ów triumf, to do Bayamo 26 lipca przyjechał prezydent wyspy. Wszyscy pracowali jak stachanowcy, wykonując po 200% normy – nawet asfalt na lotnisku poprawiali nocą. Do tego całe miasto pięknie wymalowane – i farba jest – no i przy okazji trochę farby skombinowałem – i ludzie wiele domów swoich przy okazji pomalują – jest radość. Na dwie noce otworzyli dwa nowe sklepy, aby lud się cieszył, i mamy nowy wspaniały świat w 48 godzin. Można? Można! To nic, że za miesiąc farba zejdzie ze ścian, ale na przyjazd Wielkiego było pięknie i niczego w kraju nie brakowało – nawet dostawa kurczaków przyjechała, aby ludzi nasycić. I tak Kuba odmalowana, nowoczesna i radosna czekała na swojego prezydenta.

We wspomnienie rodziców Najświętszej Maryi Panny obchodziliśmy w Kościele dzień dziadka i babci. Zaprosiłem młodych i starszych na Mszę św., aby w ramach błogosławieństwa babcie błogosławiły młodych i dzieci przytuleniem i czułością. To tak, aby kruszyć mury pokoleniowe. Więc się wyściskaliśmy uroczyście na zakończenie Eucharystii, a później były wspólne lody.

Zmarł nasz kubański kardynał Jaime Ortega. Spotkałem się z nim dwa razy w Hawanie. Mimo chorób zawsze był uśmiechnięty i zainteresowany Kościołem. Za pierwszym razem powiedział: „Dziękuję ci za to, że jesteś z nami…”. Modliliśmy się za zmarłego hierarchę, wspominając jego osobę. Potrafił on nie tylko budować mosty, ale być mostem…

Dziś ruszamy na Narodowe Dni Młodzieży do Santiago de Cuba – trzydniowe święto młodych, aby ożywić ich wiarę i zaangażowanie w Kościół. Niestety wielkie spotkanie zostało odwołane
i zorganizowano akcje diecezjalne – wszystko z powodu braku transportu i żywności. Przełknęliśmy to jakoś, ale do tego czerwoni zaczynają komplikować życie – nie dali pozwoleń na użytkowanie miejsc publicznych
i wydali zakaz odprawienia Drogi Krzyżowej na ulicy… Zobaczymy, co będzie. To może być odpowiedź na list arcybiskupa Dionisia (Garcíi Ibáñeza, prymasa Kuby – przyp. red.) o kryzysie, odwołujący Narodowe Dni Młodych, albo na nieprzyjęcie rządowej propozycji organizacji przez partię pogrzebu kardynała… Ale psy szczekają, a karawana jedzie dalej.

W ostatnim tygodniu utworzyła się dziwna grupa sekciarska naturalistów. Niby to mnie nie dotyczyło. Ale kiedy moi ludzie zaczęli chodzić do parku i obejmować drzewa, aby wyciągać z nich energie witalne, a grupa ubierała się na biało i czarodziejem był mężczyzna z Hawany, wybrałem się i ja wyssać energię z natury. Oczywiście nie powiedziałem, kim jestem, ale mag natychmiast odkrył we mnie złe energie. Zdenerwowało mnie to trochę i powiedziałem, że czuję w nim także zlepek złych energii i czarnych sił natury – choć nie mam pojęcia, co to znaczy. I tak skończyła się magiczna znajomość, ale kobiety z mojego miasta dalej przytulały się do drzew. Wybrałem się następnego dnia, aby pokonać maga z różańcem (naturalnie super magicznym) i dwoma drutami służącymi do poszukiwania złych energii. Grupka liczyła już ponad dwadzieścia osób. I moje magiczne druty wobec wszystkich odkryły magiczne siły przyrody… Przetarłem czoło, zadrżałem i powiedziałem: faktycznie są tu siły natury i przytulając się do drzew, można je wydobyć – tyle, że te siły upodobnią was do drzew – będziecie mieli życie wegetalne – a odejdą od was na zawsze wszystkie ludzkie pragnienia, szczególnie te seksualne. I zwycięstwo – czarny mag pobladł, a ja zatriumfowałem. Kobiety wystraszone – powiedzieć Kubance, że koniec z pobudzeniem, magią erotyzmu, to jak skazać ją na śmierć – i kobiety zaczęły odchodzić. Zostały dwie bardzo zaawansowane wiekiem staruszki, którym pewnie wszystko było obojętne…

Proszę Was o modlitwę za nasze Dni Młodzieży oraz za przyjazd studentów i diakonów, żeby był to Boży czas!

Dziękuję za modlitwę, wsparcie, przyjaźń.

ks. Adam, Bayamo (Kuba), 01.08.2019

 

W dniach 9 sierpnia – 1 września grupka studentów z Ruchu wybrała się na Kubę, by współdzielić życie z mieszkańcami jednej z parafii w Bayamo. Oto słowa pracującego tam misjonarza, księdza Adama, skierowane przed wyjazdem do uczestników misji.

Co ja tutaj robię? Albo kto mnie tu chciał? Kto mnie tu posłał? Czego tutaj nie robię? Nie jestem na wakacjach, aby doświadczyć folkloru (bo będziemy ostro pracować – nie uciekajcie od pracy, bo uciekniecie od Chrystusa).

Nie jestem na wakacjach Ruchu czy na kółku wzajemnej adoracji przyjaciół – jestem tu dla innych, aby być z Nimi (misja Chrystusa; Karol [de Foucauld – przyp. red.] nie nawrócił nikogo!). Więc potrzebuję otwartości totalnej, ale otwartości w zachwycie (jak piękne jest to, co Ty mi dajesz!)!

Nie jestem na rekolekcjach czy szkoleniu ekstremalnym – ale korzystajcie z Obecności Chrystusa w Eucharystii, spowiedzi, spotkaniach, osobach, jutrzni (diakonii), co dwudniowej Szkole Wspólnoty w swoim gronie – i będzie to czas obecności Boga. Nie pozwólcie okraść się z głębi życia! Nie zatrzymujcie się na powierzchowności.

Co tutaj robię? Kto mnie tu chciał? On. Ten, który ma wobec mnie cudowny sen, ma marzenie wobec mnie i mojego serca. Jestem tu, aby On stawał się coraz bardziej wyraźny i widoczny w moim życiu. Jestem tu dla mojego serca, które błaga o Boga, żebrze o Jego obecność.

Z jakim sercem podjeść do tego, co się nam wydarzy?

Wrogami będzie zamknięcie się w skorupie i siedzenie na kupie – mieszajcie się z innymi, bo w nich spotkacie Chrystusa i siebie samych. Idźcie do ludzi, dzieci, starych. Nieznajomość języka nie przeszkadza w tym, aby się uśmiechać, pozdrawiać i wchodzić w relacje.

Wrogiem będzie zmęczenie – dlatego wykorzystujcie czas na spanie i odpoczynek.

Wrogiem będzie nasz mózg i porównywanie – dlatego bądźcie otwarci i przyjmujcie wszystko i wszystkich jako piękne i pięknych.

Wrogami będzie chęć czucia się zbawicielami świata – tymczasem my po stokroć więcej otrzymamy…

Z jakim sercem podjeść do wszystkiego, co się nam wydarzy? Chojnym i otwartym.

Nadającym znaczenie – pytającym, co to dla mnie znaczy i czego dziś się nauczyłem.

Zakochanym w Kościele – zupełnie innym, pokręconym, cierpiącym, ale pięknym.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją