Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2019 (maj / czerwiec)

Pierwszy Plan

Próba życia

Od pytania z Rekolekcji po dzień dzisiejszy – trzy świadectwa drogi, która się rozpoczyna.

D. Perillo, P. Perego i R. Ronconi


Hiszpania. „Żyjący” i burlaos

„Wszystko stawiamy na wiarę. To jest decydująca sprawa, by stała się moim doświadczeniem, bym ja tym żył. I jest to jedyny wkład, jaki mogę wnieść w świat”. A „światem” dla Cesara Setry, 42 lata, Memor Domini, z pochodzenia madrytczyka, który przeniósł się do Katalonii, jest „bitwa wręcz”, która rozpoczyna się na nowo każdego ranka, kiedy wchodzi do szkoły Saint Hipòlit de Voltregà, niedaleko Vic, gdzie jest nauczycielem i dyrektorem szkoły podstawowej, liczącej 235 uczniów, w wieku 3-16 lat. Do tego pozostali, których spotyka codziennie, ponieważ jest odpowiedzialnym za GS w Hiszpanii.

Kiedy pytasz go o ostatnie Rekolekcje, pracę, którą zainicjowały, mówi ci o odczuciu kontruderzenia już przy pierwszym przywołaniu, dotyczącym „czułości wobec samego siebie”: „Nie mogę obejść się bez mojego serca. Bez radykalnej potrzeby, którą w sobie niosę. Możliwość spoglądania na siebie z sympatią jest zasadniczą kwestią. Kiedy redukuję moje «ja», wiara staje się jedną spośród wielu rzeczy. Jeśli się nad tym zastanowię, wszystkie moje najważniejsze decyzje zrodziły się z tego, że Chrystus łączy się z tą potrzebą”.

Jest tak, od kiedy miał 16 lat. „Byłem porażką. Trzy razy powtarzałem klasę i zostałem wyrzucony ze szkoły, z wielką raną w sercu: moja mama zmarła, a relacje z moim ojcem nie układały się dobrze. Życie spędzałem w barze”. Tam właśnie spotykał go rano jeden z jego nauczycieli. „Pojawiał się, zanim wszedł do szkoły, witał się ze mną – a ja odwzajemniałem pozdrowienie, podnosząc butelkę z piwem. Jednak powoli zacząłem przychodzić na jego lekcje. Robiłem tylko to”. Ale to było decydujące, ponieważ „widziałem człowieka szczęśliwszego ode mnie”. Kiedy ten nauczyciel pewnego dnia zaprasza go na weekendowy wyjazd GS, rzucając mu wyzwanie („Mam prawdziwych przyjaciół oraz życie piękniejsze od waszego: jeśli chcecie…”), Cesar wykonuje najprostszy krok: „Wstałem i poszedłem zobaczyć”. To był „punkt, od którego nie ma już odwrotu”.

„Wieczorem po tej wycieczce poszedłem spać z myślą: «Dziękuję, Boże, ponieważ istniejesz. Pozwól mi nigdy nie oddalić się od tej historii»”. A jeśli zapytasz go, jak to się stało, że to rozpoznał, że powiedział „Bóg” na zakończenie trzydniowego wyjazdu, na który składały się piosenki, zabawy i rozmowy, odpowiada zwięźle: „Odpowiedniość. Pełna, całkowita. Była niemożliwa. Nie byłem głupi, spróbowałem już wielu rzeczy… Ale w tym doświadczeniu była inna rzecz, która się wydarzała, była oczywista”. Ta oczywistość – dodaje – nigdy go nie opuściła: „Powiedziałem sobie: jeśli nie chcę stracić tej pełni, muszę za nią podążać. Stokroć nie zależy ode mnie, ale tego potrzebuję. A więc opłaca się pozostawać przywiązanym do tego miejsca, gdzie może wydarzyć się na nowo”.

 

Odkrycie źródła. I weryfikacja do przeprowadzania, nieustannie. W gruncie rzeczy jego życie z młodzieżą w całości polega na tym. „W Wielki Piątek byliśmy w kościele – opowiada – około 40 osób: 32 staruszki, nas trzech z Memores oraz pięcioro giessinów. Pomyślałem: gdyby nas nie było, byłoby 60 lat różnicy. Dwa pokolenia. A pomiędzy – nic. Zadałem sobie pytanie: dlaczego oni tu są?”. I sobie odpowiedział: „Nie ze względu na tradycję, ale ze względu na powab, który znaleźli w spotkaniu z nami. To jest coś całkiem nowego. I mówią ci: «Tego, czym żyjecie, nie widzieliśmy nigdy wcześniej». Są postmodernistyczni, krusi, już rozczarowani. Ale ten osąd jest jasny: chcą zidentyfikować tę odmienność, zrozumieć, skąd pochodzi. Dlatego wielu prosi następnie o bierzmowanie albo o chrzest. Ten krok dla nich nie jest skokiem w próżnię – jest już częścią ich doświadczenia”. Bardziej niż niejednokrotnie zdarza się to temu, kto sądzi, że zna już Chrystusa. „Kiedy mówisz o «więcej», dla nas często nie utożsamia się to z tym, co się wydarza – wskazuje nasze wyobrażenia, formuły. Dla nich nie – to jest oczywista obecność. Jak powiedział mi jeden z nich: «W świecie, który widziałem do tej pory, ludzie jedzą, piją, uprawiają seks i umierają. I na tym koniec. Wy jesteście inni. Jesteście żywi!». Skłonił mnie do pomyślenia o początku, o tym, kiedy poganie nazywali chrześcijan «żyjącymi»”. To właśnie to Cesar poddaje próbie każdego dnia: „Dotrzeć do istoty doświadczenia. Co takiego jest tutaj, czego nie ma gdzie indziej? I jak pomaga ci żyć? Bycie z nimi jest darem. Ponieważ są radykalni”. Czyta e-maila od chłopaka, który przyszedł w tym roku. Zmienił szkołę, ponieważ był ofiarą znęcania. „Już pierwszego dnia zobaczyłem coś innego – pisze. – Zdumiewali mnie nauczyciele, to, w jaki sposób żyli ze sobą i z moimi kolegami. Następnie zaprosili mnie na Szkołę Wspólnoty i nie mogłem uwierzyć: to jest miejsce, w którym bez strachu mówi się o swoim cierpieniu… Jednym słowem, doświadczyłem czegoś więcej, czego nigdy wcześniej nie widziałem. Było tam coś, czego pragnąłem, nie wiedząc tego”. Komentarz Cesara: „Kiedy wydarza się coś takiego, musisz za tym podążać. W pewnym sensie żyję tym, co wydarza się w nich”.

Tak jak z burlaos, „wariatami”, towarzystwem, które spotyka się z Lluísem (innym Memor) w jego domu w każdy poniedziałek wieczorem. „To są młodzi ludzie z miasteczka. Niektórzy z nich to nasi byli uczniowie. Prawie wszyscy z nieuporządkowanym życiem: nie pracują ani się nie uczą. Ale w pewnym momencie wracają do nas. Ponieważ posiadanie miejsca, skupienie się na życiu, jest niezbędne”. I przy piwie oraz chipsach robi się Szkołę Wspólnoty, z wiernością, która go zaskakuje: „Tam widać to, o czym mówimy: twoje «ja» może być pokawałkowane, kruche, podzielone, ale nie serce”. Jeśli wydarza się spotkanie, zauważa to. „I od tego można rozpocząć drogę. Tak jak to było ze mną”.

 

Uganda. Jeśli czas jest przyjacielem

„Odczytać na nowo swoją historię i odkryć, że jest się «preferowanym». To jest pierwszy fakt, który przywożę do domu po Rekolekcjach. Mając 49 lat…” Oraz po 19 latach spędzonych w Ugandzie, z żoną Manolitą i piątką dzieci, opowiada Stefano Antonetti, przedsiębiorca: „Wyjechaliśmy z Varese tuż po ślubie, w 2000 roku. Nie ze względu na «misyjny impet» – podkreśla. – Moja żona była w Afryce z rodziną. I pragnęła ponownie przeżyć doświadczenie piękna, które miała za sobą. A praca dla AVSI w Afryce była możliwością, okolicznością, którą mieliśmy przed sobą. Czy to, co spotkaliśmy w Ruchu, mogło urzeczywistnić się także tam? Powiedzenie «tak» było sposobem, by to zweryfikować”. Nigdy nie myśleli, że będzie to coś na całe życie. A tymczasem… „Kiedy nadeszło pytanie Carróna przed Rekolekcjami, «Co wytrzymuje próbę czasu?», jak nie spojrzeć na to, co się nam przydarzyło od tamtego momentu? – wyjaśnia Manolita, mając wciąż jeszcze w sercu to, co usłyszała podczas transmisji z Rimini. Carrón sprawił, że znów zabraliśmy się do pracy, by na nowo odkryć nowość, która nas pochwyciła oraz która dominuje w życiu, ponowne wydarzenie się Chrystusa teraz. W ten sposób spoglądasz za siebie i zauważasz, jak bardzo byłeś, co więcej, jesteś preferowany każdego dnia”.

„Był rok 2013. Trud, który z czasem zaczął coraz bardziej rozprzestrzeniać się w naszym życiu, stał się nie do zniesienia”. Z biegiem lat relacje z przyjaciółmi z Ruchu w Ugandzie wyjałowiły się, były dorastające dzieci ze swoimi wymogami. Trudy, które każdy przeżywa w swojej codzienności. Była też jakby jakaś nasilająca się „nuda”. „Być może z biegiem czasu wyłoniło się także pewne roszczenie. Jakby to, że już sam wybór, Uganda, był celem… – mówi Stefano. – Jakby wyjazd był naszą inicjatywą, a nie przylgnięciem do drogi, którą Jezus wybrał dla nas. Kiedy tak jest, jeśli rzeczywistość jest trudna, mówisz, że «jest ci dana», ale jest to coś, co ty doczepiasz. Próbujesz ją strawić, ale staje ci w gardle”.

 

Po 13 latach „zaczęliśmy podejmować starania, by wrócić do Włoch” – opowiada Manolita. Kupują dom w Varese, zapisują dzieci do szkoły w mieście. „Próbowaliśmy ułożyć na miejscu wszystkie kawałki naszego życia. Ale nie mogliśmy znaleźć pracy”. Rachunki się nie zgadzają. Rozmawiają o tym z wieloma przyjaciółmi: „Jeden z nich zapytał nas, czego naprawdę pragniemy. To było tak, jakby Jezus zapytał mnie: «Czego szukasz?». W gruncie rzeczy chodzi o to samo wyzwanie uznania tego, o czym mówi się w Rimini, a gdy spogląda się na nie dzisiaj, po Rekolekcjach, rozumie się jeszcze więcej: „Problem nie polegał na uporządkowaniu życia, ale na pogłębieniu relacji z tą Tajemnicą, która pochwyciła nas wiele lat temu i która teraz pukała do drzwi”. I na nowo otwierała drogę: „Kilka miesięcy później dostałem propozycję pracy właśnie w Ugandzie – opowiada Stefano. – Zdumieliśmy się wdzięczni za to, że możemy zacząć żyć na nowo, patrząc nowym spojrzeniem na to, co chcieliśmy pozostawić”.

 

Nic się nie zmieniło, samo w sobie, w Kampali: „Osoby były te same co wcześniej, trudności także. To my się zmieniliśmy: problemem było to pytanie, prawdziwa potrzeba, którą mieliśmy w środku”. Wyjałowione relacje rozkwitają na nowo i rodzą się z nich nowe. Manolita dalej pracuje dla AVSI, w ramach wspierania na odległość, ale ma nowe odpowiedzialności: „Czułam się nieadekwatna. Ze względu na mój charakter boję się, że nie sprostam mierze. Ale co stanowiło moją konsystencję? W pracy miałam za zadanie komunikować piękno dzieła AVSI związanego z dziećmi ze slumsów. Zauważyłam, że mam je przed oczami, żyłam nim ja sama, nie musiałam go wymyślać. Było dla mnie”.

„Tym razem nie «przyjechaliśmy» z decyzją pozostania, ale jakbyśmy rozpoczęli drogę” – dodaje Stefano. Ta nowa perspektywa, nieustanne porównywanie „z moją potrzebą” ściera się wciąż z wychowaniem dorastających dzieci, z pracą, w której się nie układa, z kimś, komu pomagasz, kogo uczysz zawodu, a kto potem podbiera ci klientów. „Ale stawiasz temu czoła w odmienny sposób, starasz się znaleźć rozwiązanie, zmieniasz swój business. Zezłościłeś się, ale chcesz dla nich dobrze. Zaczynasz widzieć we wszystkim coś dobrego dla ciebie”.

Nawet w śmierci jednego z twoich najdroższych przyjaciół, w ubiegłym roku… „Rzecz w tym, by zrozumieć, o co prosisz – mówi jeszcze Stefano. – Pewnego wieczoru, po entym trudnym dniu, zanim wszedłem do domu, powiedziałem sobie: «Nie, przynajmniej tego wieczoru udawajmy, że się śmiejemy, że wszystko jest piękne». Ale czy to było udawanie, czy też naprawdę było coś, od czego można było zacząć na nowo? Te twarze nie były sztuczne. Były «dane». Rzeczywistość jest wroga, kiedy jest jakąś twoją ideą. Tak jak wtedy, gdy wiele lat temu byłem zły na Ruch… «Podążam za, ale dlaczego mnie oszukujesz? Dlaczego się męczę?». Jeśli rzeczywistość nie jest dla ciebie, czas cię zabije”.

Ponowne spojrzenie na swoje życie w ten sposób jest zyskaniem go na nowo: „Czuć się preferowanymi, ukochanymi przez Obecność, która wydarza się na nowo i która na nowo rodzi moje «ja» – dodaje Manolita. – Jest to praca, która zaczyna się na nowo każdego dnia. I która czyni naprawdę protagonistami życia”.

 

Republika Czeska. Kiedy wszystko się zmienia

„Pewnego majowego wtorku na stronie CL pojawił się artykuł poświęcony assemblei odpowiedzialnych europejskich, która odbyła się w Krakowie; rozpoczynał się tymi słowami: «Trud codzienności, jałowość, która powraca nieustannie». Poraziło mnie to! Ale jakże? Były Rekolekcje Bractwa, była Wielkanoc, ale tkanka życia jest wciąż taka sama!”. Dokładnie tak jak wyjaśnił to ksiądz Carrón w Rimini: znajdujesz się w trudnym momencie (A). Spotykasz coś, co tobą wstrząsa i sprawia, że robisz krok do przodu (B). Ale trwa to krótko i znów znajdujesz się tam, gdzie wcześniej (A).

Claudia Piccinno nie była w Rimini, śledziła wszystko z Esztergom, w Budapeszcie. Od pięciu lat mieszka w Pradze, z mężem i dwójką dzieci. Życie w CL, od kiedy w 1985 roku spotkała w szkolnych ławkach we Florencji księdza Paolo Bargigię (na zdjęciu z Claudią i jej mężem). Wraz z tym nowym życiem za granicą „musiałam zmienić wszystko” – opowiada dzisiaj z florenckim akcentem, którego język czeski nie zmienił. „Porzucenie pracy adwokata, zajmowanie się w pełnym wymiarze czasu dziećmi, rozpoczęcie nauki trudnego języka…”: zwyczajne, codzienne, sprawy stają się skomplikowane, jeśli nawet kupienie chleba jest egzaminem. Ale „ja pragnę być szczęśliwa tu, w banalnych sytuacjach życia” – mówi.

Jej list między innymi przeczytał Carrón podczas lekcji z soboty rano. „Jak Ty, o Chryste, wytrzymujesz próbę czasu, jak wytrzymujesz w moim małżeństwie, z przyjaciółmi, w relacji z dorastającymi dziećmi, w wyzwaniach codziennego dnia, w niepokojących mnie lękach, w rzeczach, które wcześniej tak bardzo mi się podobały, a teraz pozostawiają mnie prawie obojętną?” – napisała. I opowiedziała o przyjaciółce chorej na raka, która wyznała jej: „Spodziewam się, że Bóg dokona jeszcze wielkich rzeczy w moim małżeństwie”. Natomiast Claudia mówi: „Zauważyłam, że w moim «pięknym małżeństwie, w którym wszystko się układa», na te wielkie rzeczy, które Bóg mógł dokonać, nie czekałam już jak na coś wielkiego”. Ale, opowiada, „podjęcie wytrwałej drogi” (słowa Giussaniego podczas Dnia Inauguracji Roku Pracy) przekonały ją i jej męża do rozpoczęcia gestu charytatywnego w Pradze, wśród chorych w szpitalu.

 

Te dwie godziny w miesiącu sprawiły, że „Jezusa znów stanął między nami”: „Mój mąż bardzo się ode mnie różni i im więcej lat upływa, tym bardziej odkrywam, że tak naprawdę nie wiem, «kim jest». Jesteśmy razem, mamy ślub, ale każdy ma swoją osobistą relację z Panem. Rozsmarowywanie kremu na delikatnej skórze chorych uświadomiło nam, że wspólnie pragniemy podążać za Chrystusem, za pośrednictwem towarzystwa, które pozwolił nam spotkać wiele lat temu”.

Rekolekcje, a potem artykuł o spotkaniu w Krakowie („Spójrzcie na nadzieję, która w was jest” – mówił Carrón) skłoniły ją ponownie do pracy. „Oświeciły to, co przydarzyło mi się później”. Po południu tego samego wtorku miała zebrania w szkole u dzieci. „Nauczycielka z pierwszej klasy gimnazjum mówi mnie oraz rodzicom dwóch najgorszych uczniów, byśmy zostali. Poszłam tam przekonana, że nie ma żadnego problemu… Powiedziano nam: «Trójka ta już od jakiegoś czasu dotkliwie naśmiewa się z dziewczynki z klasy, sprawa zakrawa na znęcanie. Wysłaliśmy ich do dyrektora, zaangażowaliśmy psychologa, jest to nieprzyjemna sytuacja, istnieje groźba zawieszenia w prawach ucznia»”. Claudia czuje, że grunt usuwa się jej spod nóg. „Sądzisz, że dobrze znasz swoje dzieci, a odkrywasz, że są ci zupełnie obce. Czego nauczyłam tego chłopaka… przy pomocy wszystkich usiłowań pokazania dobra”. Myśli o tym, co usłyszała z Rimini, o tych stronicach, nad którymi pracuje na Szkole Wspólnoty i gdzie przeczytała we Wprowadzeniu: „Im więcej staram się kontrolować, im więcej zatrzymuję dla siebie, tym mniej zostaje ocalone, mniej zmartwychwstaje. Wiem, że muszę nauczyć się ofiarować właśnie to, co najbardziej boli, to, czego nie mogę naprawić, a co najwyżej jestem w stanie ukryć, tak jak robi się to z kurzem zamiatanym pod dywan”. Tam, w szkole, przy mamach „tych najgorszych”, przychodzi oświecenie: to wszystko, co się przeżywa, jest okazją, by wejść w większą zażyłość z Tobą, o Chryste, i tam, w tamtej chwili, On dla mnie zmartwychwstał. Wysłuchałam nauczycieli, powiedziałam to, co musiałam powiedzieć; a w domu zrobiliśmy synowi awanturę na całego, ale mogłam patrzeć na niego całościowo, a nie ze względu na błąd, który popełnił, ponieważ jest Ktoś Inny, kto patrzy na niego za moim pośrednictwem. Byłam spokojna. Wieczorem powiedziałam: «Oto nadzieja, która jest we mnie». Jest, i jest możliwością trwania w relacji z Nim, trwania w oczekiwaniu, by zobaczyć Go zmartwychwstałym”. W każdej chwili.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją