Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2019 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2019 (styczeń / luty)

Ścieżki. Algieria

Choćby tylko dla jednego z nich

Beatyfikacja 19 męczenników okresu wojny z dżihadystami była pierwszą tego rodzaju uroczystością w państwie muzułmańskim. „Sprawiła, że rozkwitło pragnienie braterstwa pośród różnych dusz w społeczeństwie”. Ksiądz Marco Pagani, kapłan z PIME, opowiada o swoim pierwszym roku pracy w Touggourt na wschodniej Saharze. Gdzie jedyną misją jest „bycie”.

Anna Leonardi


„To wydarzenie nakreśli na algierskim niebie wielki znak braterstwa dla całego świata”. Słowa papieża Franciszka, odczytane 8 grudnia w sanktuarium Matki Bożej z Santa Cruz na wzgórzach Oranu na zakończenie beatyfikacji 19 algierskich męczenników, zabrzmiały jak proroctwo. Po raz pierwszy muzułmański kraj uczcił chrześcijańskich męczenników. I po raz pierwszy Algieria rozliczyła się z najciemniejszym okresem swojej najnowszej historii, okresem dżihadystycznego terroryzmu, który w latach 1991-2001 skąpał kraj w krwi, pochłaniając 200 tysięcy ofiar. Znajduje się wśród nich także 19 duchownych, którzy pomimo niebezpieczeństwa pragnęli pozostać przy algierskim narodzie. Jako pierwsi zginęli brat Henri Vergès i siostra Paul-Hélène, zamordowani w 1994 roku w bibliotece położonej w jednej z dzielnic Algieru. A jako ostatni – Pierre Claverie, biskup Oranu, zabity wraz ze swoim kierowcą i „muzułmańskim przyjacielem” Mohammedem Bouchikhi przez bombę w 1996 roku. W tym okresie życie straciło czterech Białych Ojców, sześcioro duchownych z różnych zgromadzeń oraz siedmiu zakonników z klasztoru trapistów w Tibhirine, których historia została opowiedziana w filmie Ludzie Boga.

„Za sprawą ich beatyfikacji rozkwitło pragnienie braterstwa między różnymi duszami w tym kraju – opowiada ksiądz Marco Pagani, 61 lat, misjonarz z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych (PIME), przebywający w Algierii od ponad roku. – Wielu imamów i przedstawicieli władz algierskich pragnęło wziąć udział w ceremonii, dając świadectwo tego, że można żyć razem”. Tak naprawdę już od dnia poprzedzającego całe wydarzenie dał się odczuć ferment czegoś nowego. Miały miejsce różne spotkania i modlitwy. Wieczorem w katedrze w Oranie odbyło się czuwanie: modlitwy po łacinie, arabsku i francusku, sufickie pieśni, a następnie świadectwa tych, którzy na własnej skórze odczuli okrucieństwo terroryzmu, oraz tych, którzy poznali wiarę i oddanie męczenników. Tak jak Anne-Marie, siostra biskupa Claverie, którego ciało spoczywa teraz w katedrze. Opowiedziała ona o bracie i o jego świadectwie miłości zrodzonym z pragnienia „udziału w cierpieniu i nadziei Algierii”. Był także moment modlitwy w wielkim meczecie w Oranie, gdzie w obecności władz politycznych i religijnych oraz przedstawicieli Kościoła głos zabrała wdowa po jednym z imamów. Poruszona wspominała o poświęceniu męża, który tak jak 118 innych imamów zamordowanych przez fundamentalistów w czasie długiego dziesięciolecia „nie mógł zaakceptować, by imię Boga było kojarzone z przemocą”.

„Mówienie o tym okresie nie jest tutaj czymś zwyczajnym – kontynuuje ksiądz Marco. – Kiedy w 2002 roku konflikt się zakończył, zapadła cisza”. Amnestia, pozwalająca wyjść wielu osobom z walki zbrojnej bezkarnie, doprowadziła do tego, że do sąsiadujących ze sobą domów powrócili terroryści i ich ofiary. Nie została podjęta żadna próba narodowego pojednania. „A w ciszy narosły złość i strach. Nie brakuje tych, którzy jeszcze dzisiaj biorą środki psychotropowe, by móc dalej żyć po tym, co widzieli”. Ksiądz Marco mieszka w Touggourt, oazie liczącej 150 tysięcy mieszkańców, położonej na wschodniej Saharze. On i ksiądz Davide, wraz z trzema siostrami ze zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa, są jedynymi chrześcijanami w mieście; stanowią odsetek mniejszy nawet od średniej krajowej, gdzie chrześcijanie to 0,5% ludności. „Zostałem wysłany do Touggourt z zadaniem zajęcia się parafią, ażeby stała się miejscem przyjmującym osoby przeprowadzające się tutaj. Zacząłem uczyć się także arabskiego, ponieważ od razu okazało się, że francuski nie wystarczał, by wejść w dialog z ludźmi, zwłaszcza z młodymi, którzy nie uczą się już francuskiego w szkole”.

 

Jego dni upływają zgodnie z takim oto rytmem: Msza św., nauka, zakupy. Następnie są prace związane z odbudową kościoła. Ludzie z sympatią patrzą na ich obecność. Od rzeźnika, u którego kupują mięso, po leczącego ich lekarza, prawie wszyscy w dzielnicy wiedzą już, kim są. W czerwcu ubiegłego roku podczas ramadanu dzieci co wieczór przynosiły mu daktyle i ciepły chleb. „Był to znak przyjaźni w stosunku do mnie. Bezinteresowny gest dla «modlącego się ze złożonymi rękami», jak mnie nazywają ci, którzy modlą się, leżąc na ziemi”. Co jakiś czas ksiądz Marco i ksiądz Davide biorą samochód i jadą na pustynię. By pobyć w ciszy, bez niczego. Tylko komórka, by zrobić parę zdjęć. „Trudno sobie wyobrazić, jak długa jest godzina spędzona tutaj. Słychać tylko wiatr, kiedy wieje. Na początku uczucie niepokoju było duże. Ale właśnie dlatego wszystko tam staje się modlitwą. W ten sposób nauczyłem się patrzeć wokół mnie i «widzieć» także na pustyni. Teraz za każdym razem wydaje mi się, że odjeżdżamy stamtąd za wcześnie”.

W czasie ostatniego Wielkiego Postu w Niedzielę Palmową zorganizowali procesję z kościoła do kaplicy w klasztorze Małych Sióstr. „Mało chrześcijan, ale palm bardzo dużo! – śmieje się ksiądz Marco. – Byliśmy w piątkę i przeszliśmy pieszo przez dzielnicę, śpiewając i modląc się, ludzie tymczasem byli zajęci swoimi codziennymi sprawami. Ewangelia tego dnia pozwoliła mi lepiej zrozumieć ten gest, pozornie tak nieproporcjonalny”. Mówiła o namaszczeniu w Betanii, kiedy Maria Magdalena zrasza drogocennym wonnym olejkiem i łzami stopy Chrystusa. Ksiądz Marco czytał ją tysiące razy. Ale tego dnia zdumiał się nią. „To «marnotrawstwo» wydaje mi się cechą prawdziwej miłości. Nie wiadomo, jak wszystko się skończy, kiedy się kocha. Oto właśnie Bóg «marnotrawi się» w ten sposób dla nas. Ogałaca się. I to właśnie nadaje sens naszemu byciu tutaj. Oraz darowi 19 męczenników – są oni ziarnem zasianym w tej ziemi, ażeby serce każdego człowieka mogło rozkwitnąć, mogło spotkać najprawdziwszy pokój”.

 

Ojciec Christian de Chergé, przełożony klasztoru w Tibhirine, beatyfikowany z pozostałymi sześcioma współbraćmi, pisał w swoim duchowym testamencie, kilka tygodni przed porwaniem, że jego życie „zostało już oddane Bogu i temu krajowi” i że „za to stracone życie, całkowicie moje, i całkowicie ich, dziękuję”. Jeszcze dzisiaj, mimo że czasy prześladowania to odległa przeszłość, nie sposób pozostawać w Algierii bez tego wymiaru ofiary z siebie. „Ponieważ tutaj nie można postępować tak jak na innych misjach: nie ma szkół ani dzieł do zbudowania. Nie mam nawet studni do wykopania! Cała nasza misja zakorzenia się w owym «byciu». Tak jak ojciec Christian, który mógł oddać wszystko, ponieważ żył tylko relacją z Ojcem, ja także żyję tu pytaniem, które noszę ze sobą od lat: «Czy Chrystus wystarcza mi do tego, by żyć?». Codziennie mówię moje «tak» i dodaję małą odpowiedź. Ale sądzę, że sprawa zakończy się dopiero wtedy, gdy ujrzę Go twarzą w twarz”.

Pewnego ranka, gdy młot pneumatyczny rozbijał jedną ze ścian kościoła i plebanii, ksiądz Marco usłyszał dzwonek do drzwi. Idzie otworzyć i zastaje dwie dziewczyny w chustach na głowie. „W tych stronach nigdy dwie kobiety nie zwróciłyby się publicznie do mężczyzny. Nieco zakłopotany pytam: «Czego szukacie?». Na co one mówią mi: «Jesteśmy ciekawe, chciałybyśmy zobaczyć kościół»”. Wpuszcza je, prowadzi na plac budowy i wyjaśnia, czemu wszystko służy i co będzie w przyszłości. One opowiadają mu, że studiują: jedna filologię, a druga ekonomię. Potem w pewnym momencie jedna pyta go, czy jest Żydem. „Powiedziałem im: «Nie, jestem księdzem. Jestem katolikiem». Wtedy ona uśmiechnęła się i powiedziała mi: «Jésus. Rozumiem!»”. Wychodząc poprosiły o zrobienie sobie z nim selfie. „Nie wiem, czy jeszcze się spotkamy. Nie jest jednak tak jak wcześniej. Ani dla nich, ani dla mnie. To właśnie te relacje, które pozwala mi przeżywać Bóg, czynią mnie wdzięcznym za bycie tutaj”.

Także błogosławiony biskup Pierre Claverie miał zwyczaj mówić, opowiadając o przyjacielu Mohammedzie, który postanowił być przy nim do końca: „Choćby tylko dla jednego chłopaka takiego jak ten warto pozostać w Algierii”. Nie są to jedynie puste słowa, bowiem wszystkie jego siły były ukierunkowane na spotkanie z drugim człowiekiem: „Słowem-kluczem mojej wiary jest dialog. Nie ze względu na taktykę albo korzyść, ale ponieważ dialog jest konstytutywny w relacji Boga z człowiekiem. Oraz ludzi między sobą”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją