Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2018 (listopad / grudzień)

Ścieżki

Co chcemy wiedzieć?

Algorytmy, przewaga percepcji, iluzoryczne prawdy sieci… Dzisiaj posiadamy narzędzie do znalezienia „odpowiedzi” na wszystko. Ale kiedy doświadczamy poznania, które porusza i zmienia naszą osobę? Kluczowe punkty najbardziej radykalnego kryzysu naszych czasów.

Costantino Esposito


Gdyby poproszono nas o wskazanie determinujących czynników kryzysu, który wydaje się dzisiaj zagrażać z wielu stron naszemu życiu, na poziomie indywidualnym i społecznym, pomyślelibyśmy prawdopodobnie o licznych kwestiach o charakterze politycznym, finansowym, technologicznym, ideologicznym, które są stałym tematem we wszystkich mediach oraz w naszych dyskusjach. Ale jeśli się temu dobrze przyjrzeć, u podstawy każdego z tych czynników wyłania się bardziej radykalny problem, który przez wielu jest uznawany za tajemniczą sprężynę (mimo że często zepsutą) naszej współczesnej kondycji: problem poznania.

By zrozumieć, o co naprawdę chodzi, wystarczy zadać sobie proste pytanie, związane z naszym codziennym doświadczeniem: w każde nasze działanie, w każdą naszą relację z rzeczami i osobami angażujemy się tylko wtedy, gdy rozumiemy, co to oznacza dla nas, żyjących na świecie. Czy nie jest przypadkiem prawdą, że nasze doświadczenie bycia osobami świadomymi i wolnymi wzrasta, kiedy odkrywamy, że rzeczywistość – oblicza, przedmioty, spotkania, wydarzenia – wychodzi nam na spotkanie i nas dotyka, prowokuje nas, prosi o nas, oczekuje naszej odpowiedzi?

 

Zdać sobie sprawę z rzeczywistości: oto punkt zapalny, od którego zależy nasze istnienie na świecie. Wszystko zależy od tego, jak pojmujemy istnienie, to znaczy to, czym jesteśmy, to, czym są rzeczy, i bardziej radykalnie: czy nie traktujemy jako pewnika samego faktu, że istniejemy oraz że istnieje rzeczywistość. Nie chodzi o jakąś abstrakcyjną refleksję, ale o najbardziej konkretny czynnik, najbardziej „cielesny”, naszej egzystencji, ponieważ jest on tym, od czego najbardziej zależy nasze „ja” w jego relacji z codziennym doświadczeniem. Ale, jak często zdarza się to właśnie w doświadczeniu, to właśnie w kryzysie paradoksalnie dostrzega się całą potrzebę tego, co nie działa jak należy, albo czego nam brakuje. I w ten sposób w naszych czasach to właśnie wzrastające redukowanie poznania rzeczywistości zmusza nas do zrozumienia, jak bardzo jest ono zasadnicze dla zrealizowania się naszej osoby.

Kiedy mówię o redukowaniu poznania, nie mam z pewnością na myśli pewnej ilości informacji, które jesteśmy w stanie zgromadzić i nimi zarządzać, choćby nawet tylko wirtualnie. Z tego punktu widzenia rozwój naszej wiedzy jest potencjalnie nie do zatrzymania, w takim stopniu, w jakim mamy do dyspozycji to wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć. Ale właśnie: co chcemy wiedzieć? Skąd bierze się nasze zainteresowanie? Co albo kto porusza nasze pragnienie i naszą ciekawość?

Tutaj znajduje się naprawdę krytyczny punkt społeczeństwa i współczesnej kultury, w których mamy udział w takiej ilości „wiadomości”, że często grozi nam ryzyko, że z niczym nie zostaniemy „zaznajomieni” naprawdę, ponieważ istnieje niebezpieczeństwo, że zabraknie samego podmiotu poznania. Albo lepiej, podmiot skłania się do bycia zastąpionym przez to, do pragnienia czego popycha go określona władza kulturalna, handlowa i polityczna. Jest to szeroko dyskutowany aktualnie problem Big Data, przesadnego szerzenia się zarówno wiadomości uniwersalnych, jak i poszczególnych preferencji każdego pojedynczego użytkownika w wielkiej sieci wiedzy. Preferencji, które zarządzający sieciami informatycznymi może zgromadzić, ukierunkować i kontrolować dzięki ujawnieniu (w znacznej mierze nielegalnemu) indywidualnych wyborów za pośrednictwem najbardziej współdzielonych mediów społecznościowych, takich jak Facebook, Twitter albo Instagram.

 

A więc w tym kontekście, w jaki sposób postrzegamy świat? W oparciu o jakie podstawy odbieramy jako „prawdziwe” to, co poznaliśmy? Jak napisała Danah Boyd (amerykańska badaczka, która zajmuje się alfabetyzacją w mediach): „Kryzys, który przeżywamy, nie dotyczy tego, co jest prawdziwe, ale sposobu, w jaki poznajemy, że coś jest prawdziwe. Nie zgadzamy się nie co do faktów, ale epistemologii”, to znaczy sposobu, w jaki formuje się nasze poznanie. Otóż jeśli nie mamy rozumnej pewności – albo przynajmniej wystarczającego zaufania – że to, co pojmujemy jest prawdziwe, będziemy skazani na to, że nigdy nie wejdziemy w kontakt z rzeczywistością.

Ale istnieje także odwrotny problem: jeśli nie uda nam się krytycznie oceniać, czy prawdziwe jest to wszystko, co pojmujemy (albo czy czasem nie jest prawdziwe), albo czy w przypadku, gdy jest prawdziwe nawet to, czego nie pojmujemy bezpośrednio, wówczas będziemy nieuniknienie skazani na mylenie rzeczywistości z naszym subiektywnym postrzeganiem. Dobrze zostało to pokazane w artykule Sabino Cassese na łamach magazynu „7/Corriere della Sera” z września tego roku, zatytułowanym: „Zła polityka niewolnicą percepcji”.

Sprawę komplikuje wciąż coraz większe uwarunkowanie środowiska cyfrowego, w którym jesteśmy nieustannie zanurzeni (wystarczy pomyśleć o zależności od smartphone’a albo Internetu) i które nie wpływa tylko na „budowanie” i selekcję wiadomości, ale także na samą strukturę naszych procesów mentalnych i percepcyjnych. Do tego stopnia, że prawdziwość jakiejś informacji, a w konsekwencji wiarygodność poznania mogą być rzeczywiste albo po prostu made-up, skonstruowane jako fałszywe wiadomości, w niektórych przypadkach także za pośrednictwem szaty graficznej albo pewnej strategii percepcyjnej, która – dzięki mechanizmowi wizualnego przyciągania – przykuwa uwagę do tytułów wiadomości mogących następnie okazać się dwuznacznymi albo wprowadzającymi w błąd.

Mówiła o tym ostatnio Katy Steinmetz w artykule opublikowanym na łamach „Time” 20 sierpnia, dotyczącym fake newsów, której zdaniem „roboty i propagandziści są tylko częścią problemu. Najpoważniejszym problemem jest wasz mózg”. „Iluzoryczne prawdy” zależą od tego, czy „podejmujemy szybkie decyzje dotyczące tego, co jest wiarygodne online” w oparciu o przyzwyczajenie i powtarzalność wiadomości docierających do nas w sieci. „Im częściej coś pojawia się w wyszukiwarce Google, tym jest bardziej wiarygodne. Ale algorytmy Google pokazujące treści opierające się na słowach-kluczach nie dają prawdy. Jeśli zapytasz o coś na temat wykorzystania pestek moreli w leczeniu nowotworu, narzędzie odnajdzie lojalnie wszystkie strony, w których mowa o takim leczeniu…”. Sprawa jest tak powszechna i śliska (także ze względu na jej wykorzystanie przez siły ekonomiczne i polityczne), że jest nazywana „ekwiwalentem kryzysu zdrowia publicznego”. Niektórzy sądzą, że zafałszowaniom prawdy i rzeczywistości, wywołanym (niebezpośrednio) przez algorytmy, można zaradzić, wykorzystując inne algorytmy, identyfikujące konta albo strony Facebooka, z których wychodzą i rozprzestrzeniają się fałszywe informacje, by je zablokować. Ale to kontrposunięcie nigdy nie będzie wystarczające, ponieważ chodzi o proces mentalny i moralny, przy pomocy którego okazujemy zaufanie i obdarzamy nim w komunikowaniu się między sobą.

 

Tylko „ludzki czynnik” może zacząć grę na nowo; tylko droga wychowania może nas „zatrzymać, żebyśmy zastanowili się” nad tym, co instynktownie albo mechanicznie będziemy skłonni zaakceptować albo współdzielić jako „prawdziwe”, a co być może prawdziwe nie jest. Jak czytamy w zakończeniu artykułu z „Time”, „nauczyciele muszą (…) wyćwiczyć swoich uczniów, by byli sceptyczni, nie będąc cynicznymi”, to znaczy do krytycznego weryfikowania ich zaufania do rzeczywistości.

Ale jak powiedzieliśmy, każdy kryzys stawia nas na rozdrożu. Moglibyśmy ulec strachowi i popaść w pesymizm, uważając, że wszyscy jesteśmy już nieuniknienie „oszukiwani” przez wielką machinę komunikacji cyfrowej i że właśnie w chwili, gdy wydaje nam się, że posiadamy maksimum narzędzi możliwych do poznania i manipulowania światem, jesteśmy tak naprawdę pozbawieni samej wolności bycia sobą, a nie tym, co algorytmy postanowiły z nami zrobić. Ale moglibyśmy też – co byłoby bardziej rozumne – zadać sobie pytanie, czy jest coś w naszym doświadczeniu, co chcielibyśmy ocalić, coś z nas, z czego łatwo byśmy nie zrezygnowali, coś w rzeczywistości, co wydaje nam się zbyt cenne, by zostało zanegowane.

 

Wówczas niewykluczone, że ten kryzys poznawczy może być okazją, która jest nam dana, by odzyskać drogę poznania, nie tylko nabytą automatycznie, ale krytycznie zweryfikowaną. A weryfikacja polega na odkryciu, czy poznawanie rzeczywistości rozwija podmiot poznania. Nie tyle dlatego (albo nie tylko), że czyni go silniejszym albo skuteczniejszym w jego strategiach, ale ponieważ budzi w nim pytanie o „znaczenie” siebie i świata, o związek między samymi rzeczami oraz rzeczami a nim samym.

Ten przełom nie jest jednak w stanie zrodzić się z czystej teorii epistemologicznej: przeciwnie, stawkę i metodę poznania może i musi odkryć każdy z nas, wychodząc od tych momentów albo przypadków naszego świadomego życia, w których doświadczyliśmy poznania, które poruszyło i zmieniło nasze „ja”.

To jednak oznacza, że ta sama idea rozumu albo inteligencji, zazwyczaj pojmowanej jako zdolność do analizowania, kalkulowania i przewidywania skutków naszych działań, domaga się poszerzenia i uczynienia bardziej „przeżywaną”. Racjonalność nie jest zimną procedurą, ale jest sposobem, w jaki my – we wszystkich naszych wymiarach – żyjemy w rzeczywistości.

To zadanie, zasugerowane i zaognione przez kryzys, spotyka się z dwoma kwestiami, nad którymi także wiele się debatuje w naukach poznawczych oraz we współczesnej filozofii. Pierwsza dotyczy nieodgadnionego związku między naszą racjonalną świadomością a naszymi emocjami. To, co myślimy, i to, jak o tym myślimy, nigdy nie jest tylko przedmiotem abstrakcyjnej umiejętności naszego umysłu, ale zawsze przenika je, towarzyszy mu i porusza go nasza afektywność.

 

Zdaniem niektórych (myślę o niedawno opublikowanym eseju izraelskiego historyka Yuvala Noaha Harariego, 21 lekcji na XXI wiek) dzisiaj istnieje ryzyko, że przeważy wyłącznie sztuczny model inteligencji – ten, który potem zostaje także rozpowszechniony w tak zwanej Sztucznej Inteligencji – który zastępuje komputerowymi procedurami wszystkie nasze decyzje. Ale świadomość, zdaniem Harariego, jest czymś więcej od inteligencji, ponieważ nie ogranicza się do „rozwiązywania problemów”, ale jest „zdolnością doznawania czegoś takiego jak strach, radość, miłość i złość”.

Tylko wtedy, gdy rzeczywistość nas porusza, wzbudza nasze zainteresowanie, prowokuje naszą uwagę, pozwala naprawdę nam się poznać. Często mówi się, że aby być obiektywnymi w poznawaniu rzeczy, trzeba nabrać dystansu do swoich subiektywnych percepcji, kiedy to właśnie te ostatnie zbliżają nas do przedmiotów (jest o tym mowa w innej pięknej książce Siri Hustvedt The Delusions of Certainty – „Iluzje pewności”).

 

Wszyscy mieli okazję zauważyć, że im bardziej angażujemy się w relację z rzeczywistością, tym bardziej pragniemy poznać to, czym naprawdę ona jest. Kto dokładniej zna jakąś rzecz albo osobę: czy ten, kto staje z daleka i stara się je posiąść, kierując się swoimi prze-sądami, czy też ten, kto stara się zrozumieć to, co one mu mówią, albo w jaki sposób czuje się zachęcony przez nie, by je zrozumieć?

Ale powiązanie między poznaniem racjonalnym a afektywnością wprowadza do innego, decydującego dla naszego doświadczenia zagadnienia, do zagadnienia wolności. Chcemy poznać nie tylko, żeby coś sobie udowodnić albo zdobyć informacje na temat określonych zagadnień, ale w gruncie rzeczy ponieważ chcemy być bardziej wolni. Bardziej wolni w rozumieniu, wybieraniu, ostatecznie w „byciu” sobą. Taka wolność nie jest tylko naszą zdolnością wybierania tego czy tamtego, ale jest dyspozycyjnością do udzielania odpowiedzi, do odpowiadania i angażowania się w to, co nam się przydarza.

Pojmowana w ten sposób wolność nie jest w każdym razie tylko efektem poznania prawdy: jest ona jeszcze wcześniej warunkiem. Nie można poznawać, nie będąc wolnymi. Jak napisał święty Augustyn w swoich Wyznaniach, „niewolnicy nie są zdolni do osądzania” (św. Augustyn, Wyznania X 6, tłum. Z. Kubiak, Kraków 2000, s. 267). By osądzać – by poznawać to, co jest – trzeba być wolnymi, nie zatrzymywać się na samej tylko logice przyczyna-skutek albo akcja-reakcja (która oczywiście istnieje i jest zasadnicza), ale być nastawionymi na pytanie o znaczenie. A w jaki sposób wyłania się to znaczenie? Ukazuje się ono naszej świadomości jako piękno (species).

Piękno rzeczy – cecha, która dla świętego Augustyna nie utożsamia się z czystym aspektem estetycznym, ale z porządkiem, harmonią i głęboką racją, za sprawą której i poprzez którą rzeczy istnieją – przemawia do wszystkich, ale nie wszyscy to pojmują. Rozumieją to tylko ci, którzy potrafią pytać, osądzając, to znaczy ci, którzy „orędzie otrzymane za pośrednictwem zmysłów zestawiają z prawdą trwającą wewnątrz nich samych” (tamże, s. 268).


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją