Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > listopad / grudzień

Ślady, numer 6 / 2018 (listopad / grudzień)

Listy

Kolacja w Plymouth


Drogi Juliánie, należę do CLU (studenci ruchu Comunione e Liberazione – przyp. red.) w Bolonii, ale od września przebywam na Erasmusie w Plymouth w Anglii. Kilka tygodni po moim przyjeździe obchodziłem urodziny. Parę dni wcześniej moi dopiero co poznani współlokatorzy zapytali mnie, co chciałbym zrobić, żeby uczcić ten dzień, co dla nich znaczyło: „Jak chcesz się upić z okazji twoich urodzin?”. Powiedziałem im, że chciałbym ugotować coś dla wszystkich. Tutaj każdy gotuje dla siebie i je albo na stojąco, albo w swoim pokoju. Przygotowałem więc włoską kolację, zastrzegając, że zjemy ją wszyscy razem przy stole. Oczywiście potrawy cieszyły się powodzeniem (w tych stronach nie trzeba wiele…), ale najbardziej zaskoczyło ich to, a następnie najbardziej dało mi do myślenia, że postanowiłem spędzić moje urodzinowe popołudnie na gotowaniu dla nich. I rzeczywiście, tamtego tygodnia zadałem sobie pytanie, jak to się dzieje, że robię to dla nieznanych (albo prawie nieznanych) mi osób, i uświadomiłem sobie, także dzięki ich zaskoczeniu, że postawa służenia innym jest postawą chrześcijańską, ale właśnie to czyni mnie najbardziej szczęśliwym. Dla mnie nie mogło być nic piękniejszego od tego, że mogłem wykorzystać mój czas, by spróbować „powielić” to, co czyni mnie szczęśliwym we Włoszech, oraz podarowanie tego tym, których mam wokół siebie. Ksiądz Giussani podczas Dnia Inauguracji Roku (zob. „Ślady” 5/2018 – przyp. red.) mówi: „Chrześcijaństwo jest czymś, co jest nam dane i co nas otwiera jako dane, otwiera nas jako orędzie, nieprzewidziana i nieprzewidywalna rzeczywistość (…). Jest propozycją, jest rodzajem propozycji, jest typem propozycji, jest rodzajem znaczenia, typem znaczenia, które zostaje mi przekazane, które zostaje zaproponowane, które zjawia się przede mną”. Odkryłem, że przede wszystkim ta nowość jest nowością we mnie, spotkanie z chrześcijaństwem skłania mnie do robienia rzeczy, których sam z siebie bym nie zrobił. Następnie jest nowością dla wszystkich: od tamtej środy, kiedy obchodziłem urodziny, w każdą środę ktoś inny gotuje dla wszystkich i jest to jedyny moment w ciągu całego tygodnia, kiedy jesteśmy razem. W międzyczasie zaczęliśmy także Szkołę Wspólnoty. Na pierwszej byliśmy ja, Andrea (inny chłopak z CL) i jego dziewczyna z Anglii, która jest katoliczką i będąc z nim, zainteresowała się Ruchem. Następnym razem zaprosiłem Giovanniego, innego chłopaka z Bolonii, który także jest tutaj na Erasmusie. Na zakończenie Szkoły Wspólnoty powiedział: „W ostatnich latach nigdy nie miałem miejsca, w którym mógłbym porozmawiać o tych rzeczach z przyjaciółmi, szukałem właśnie czegoś takiego jak to”. W Bolonii nie znalazł niczego i musiał przyjechać do Plymouth, by znaleźć naszą trójkę spotykającą się w salonie, by próbować towarzyszyć sobie w życiu, nie znając nawet dobrze języka, w którym rozmawiamy.

Luca, Plymouth (Wielka Brytania)

 

Zaproszenie repetujących

Drogi JuliĂĄnie, zaczęłam uczyć w szkole państwowej mającej dwie siedziby, obydwie oddalone od mojego domu o około 40 kilometrĂłw. Przydzielono mi język łaciński w czwartej klasie o profilu ścisłym. Od razu zostałam poinformowana, Ĺźe otrzymałam to miejsce, poniewaĹź koleĹźanka zajmująca je w ubiegłym roku zrezygnowała, gdyĹź klasa jest nie do zniesienia. Otóş trafiają do niej uczniowie ze wszystkich pozostałych klas, ktĂłrzy nie zaliczyli roku. Koledzy uprzedzili mnie, Ĺźe dzieci się tam nie uczą i często nie pozwalają prowadzić lekcji. Te parę razy, kiedy się widzieliśmy, musiałam być bardzo surowa, nigdy nie mogłam sobie pozwolić na chwilę luzu; widziałam jednak, Ĺźe są zaciekawieni tą „obcą”, ktĂłra chce prowadzić dla nich zajęcia. Dzisiaj zrobiłam lekcję łaciny o Cyceronie; zadałam im wiele pytań dotyczących zadania domowego (ku mojemu zdumieniu niektĂłrzy je zrobili) i byli uwaĹźni. Wychodziłam juĹź, myśląc: „Dzisiaj teĹź jakoś poszło”, kiedy zatrzymał mnie jeden chłopak. Jest on nieformalnym  szefem klasy. Powiedział mi: „Proszę pani, muszę panią zapytać o jedną rzecz: pojechałaby pani z nami na wycieczkę?”. Zapytałam go, dlaczego pyta o to właśnie mnie. Na co on: „Widzi pani, tutaj nikt nigdy nas nie chciał” i się uśmiechnął. Jak to mĂłwi PapieĹź: mają nosa. BĂłg stanął tam, gdzie myślałam, Ĺźe uporządkowałam juĹź wszystko. Zredukowałam ich i siebie do swojego rodzaju obywatelskiej współegzystencji. Cytując księdza Giussaniego: „A więc cud. Chodzi o rzeczywistość, ktĂłrą widzę, czuję i ktĂłrej dotykam. Ale ktĂłrej nie mogę zredukować do tego, co widzę, czuję i czego dotykam, ktĂłra siłą rzeczy odsyła mnie do czegoś innego. Musiałbym zanegować tę rzeczywistość, gdybym zanegował to odesłanie. A gdybym ją zredukował, unicestwiłbym ją”.

Ale

 

Gest charytatywny z BelĂŠn

Wczoraj Belén otworzyła nam drzwi, ubrana w swój najlepszy strój. Zaprosiła nas na kolację, mnie i mojego męża. Siedem długich lat, miesiąc po miesiącu, chodzimy do jej domu, by dostarczyć jej „paczkę” z żywnością. Towarzyszyłam jej przez cały ten czas, a dzisiaj nasza relacja przerodziła się w przyjaźń, która jest dobrem dla nas obydwu. Belén rozumie, że w jej życiu pojawiło się coś, czego nie jest w stanie zdefiniować, ale uznaje, że jest to największe dobro. Jej życie było chaosem: narkotyki, partnerzy, którzy wchodzili do jej domu i z niego wychodzili. To poważnie zaciążyło na wychowaniu jej syna, ponieważ w mężczyznach pojawiających się w życiu jego matki widział on możliwość znalezienia ojca, którego bardzo pragnął. Óscar zaczął stosować przemoc i zachowywać się agresywnie wobec wszystkich, młodych i dorosłych, nauczyciela oraz dyrektorki Centrum Szkolnego, do którego uczęszczał. Doszło do tego, że w pewnym momencie zastanawiano się nad odebraniem Belén praw do opieki nad synem. Gest charytatywny uczy mnie kochać, nie osądzać, patrzeć na Belén, biorąc pod uwagę jej przeznaczenie, obejmować jej serce z całą nieskończoną czułością. Tego samego spojrzenia potrzebuję ja i pragnę go dla niej, ponieważ tak spojrzano na mnie. Kiedy przyszliśmy tamtego wieczoru, jej dom był czysty i uporządkowany, stół nakryty perfekcyjnie, wszystkie szczegóły dopracowane, ale wieczór czyniła radosnym przede wszystkim przeogromna radość Belén, piękno jej oblicza, wdzięczność za współdzielenie kolacji i naszego czasu wolnego. Wracając do domu, zdałam sobie sprawę, że nie do końca byłam świadoma tego, co przed chwilą przeżyłam, dobra wypływającego z udziału w tej kolacji. Wysłałam jej wiadomość z podziękowaniami, na co ona mi odpowiedziała: „Sprawiacie, że czuję się bardziej sobą, bardziej osobą”. Przypomniało mi się zdanie von Balthasara, przytoczone podczas rekolekcji: „Miłość przekształca podmiot albo po prostu jednostkę, to znaczy człowieka w siebie, w osobę”.

Lourdes, Teneryfa (Hiszpania)   

 

Zmiana perspektywy

Najdroższy Juliánie, chciałabym ci podziękować za możliwość wysłuchania lekcji księdza Giussaniego podczas Dnia Inauguracji Roku. Otwarła moje serce i jest czymś, co mnie żywi. I widzę, że wnosi niewyobrażalną nowość do mojego życia, ponieważ powoli zmienia moje spojrzenie na całą rzeczywistość, na moje dzieci, męża, zmienia sposób, w jaki patrzę na moją pracę, metodę stawiania jej czoła pośród trudności. Przykładem może być pojawienie się nieco problematycznej osoby w mojej pracy. Pierwszego dnia jej pracy byłam pełna entuzjazmu, przygotowałam wszystko jak najlepiej i przyniosłam do biura śniadanie dla wszystkich. Następnie dzień okazał się kiepski i nie wiedziałam, co robić. Wieczorem wyszłam z biura wykończona, mówiąc sobie, że nie dam już dalej rady. Gdy sobie popłakałam, pomyślałam, że spotkałam Chrystusa i tak samo jak idę na gest charytatywny, tak samo mogłam stawać wobec tej koleżanki. Ale w kolejnych dniach nie było żadnej poprawy, moja wiedza o tym, kim jest Jezus, co znaczy być chrześcijaninem, nie wystarczała. Aż wreszcie pewnej niedzieli, w czasie odwiedzin u przyjaciela, wyszły na jaw moje kłopoty i w rozmowie ponownie okazało się, że ta nowość, o której usłyszałam od księdza Giussaniego, jest dla mnie i powinnam ją tylko uznać. Nie zmieniła się ani sytuacja, ani osoba, nie zniknął trud, ale zmienił się mój punkt wyjścia. Mogłam iść do biura i znajdować siłę w tym, że jestem chrześcijanką, i przy pomocy tego móc stawiać czoła wszystkiemu, albo też pójść tam z pragnieniem odkrycia tego, co znajduje się tam dla mnie. W tej zmianie perspektywy Szkoła Wspólnoty odgrywa zasadniczą rolę, ponieważ dla mnie jest jak światło, które rozjaśnia rzeczywistość. Wiesz, jak to jest, gdy idzie się do okulisty? Pokazuje ci litery, a ty ich nie widzisz, są zamazane: niektóre odczytujesz, innych nie. A potem, kiedy zakłada ci odpowiednie okulary, nagle jesteś w stanie zobaczyć lepiej, zobaczyć wyraźnie to, co już jest. To nie ja tworzę nowość, ale nowością dla mnie jest możliwość rozpoznania Go.

Sonia

 

„Sekret” mojego męża

Najdroższy księże Carrónie, pomimo całego poruszenia, z jakim przeżyłam Dzień Inauguracji Roku, słysząc głos księdza Giussaniego, jego słowa na początku niczego we mnie nie poruszyły. Przeżywałam wtedy trudny okres w związku z powrotem do pracy, nowym rokiem szkolnym i codzienną rutyną w rodzinie, z moim mężem często nieobecnym z powodu służbowych obowiązków. Szczerze mówiąc, sądziłam, że może mi odpowiedzieć tylko bardziej obecny mąż, mniej angażujące życie zawodowe… Jednym słowem, seria okoliczności. To wszystko rodziło wielką trudność w relacji z mężem. Łapałam się na tym, że patrzyłam na niego, wychodząc od roszczenia, by był bardziej obecny, i za każdym razem to wszystko, co robił, nigdy nie wystarczało. Istotnie, zauważałam, że tak czy inaczej odpowiadał na moje prośby: pewnego wieczoru chciał wyjść z przyjaciółmi, ale poprosiłam go, by został ze mną; kiedy indziej zapytałam go rano, czy może wstać z dziećmi, w ten sposób ja mogłam pospać, a na dodatek zastałam śniadanie gotowe. Ten ostatni fakt w szczególności wzbudził pytanie w moim sercu: „Jak możesz mnie tak kochać, mimo że jestem taka nudna?”. Aż wreszcie odkryłam jego „sekret”: w nim Dzień Inauguracji Roku przebudził prośbę o przeżywanie relacji z Chrystusem, i w perspektywie tego przeżywał każdy aspekt swojego dnia, także relację ze mną. Odkryłam, że jestem jak apostołowie wobec Chrystusa. Nie chodzi o to, że mój mąż jest doskonały, ale było oczywiste to, że pokazywał mi piękniejszy i bardziej prawdziwy sposób stawiania czoła życiu, oferując mi możliwość zaangażowania się wraz z nim.

Lucia

                                                                                                                               

Pod australijskim niebem

Podczas ostatniej Szkoły Wspólnoty młodzieży GS z Modeny w powietrzu unosiła się atmosfera swojego rodzaju impasu, zakłopotania wywołanego trudnością uświadomienia sobie, co nam się wydarzyło poprzez spotkanie z tym towarzystwem. Zdarzają się rzeczy, które nas uderzają, ale których sens trudno nam naprawdę zrozumieć, albo też wydaje nam się, że powiedziane rzeczy są tylko słowami, które być może już słyszeliśmy, a więc które nie mają siły nas zmienić. W powietrzu można było wyczuć pytanie: „Ale czy naprawdę warto podejmować ten trud uświadamiania sobie czegokolwiek, zadawania pytania o przyczynę wszystkiego?”. W pewnym momencie dziewczyna, która przychodzi na GS tylko okazjonalnie, przedstawiła się, zdumiewając niespodziewanie wszystkich, po czym opowiedziała o wymianie wiadomości ze swoją przyjaciółką Viktorią, która niedawno przeprowadziła się do Sydney. Poznaliśmy ją, ponieważ przyjechała na Triduum dwa lata temu i przy jakiejś innej okazji. Viktoria poprosiła Camillę o pomoc w tym, jak zachować się wobec mamy, z którą właśnie się pokłóciła. Camilla zaczyna udzielać jej serii wskazówek i gdy rozmawiają, w pewnym momencie uświadamia sobie, że tego wszystkiego, co radzi jej zrobić, nie robi nawet ona sama ze swoją mamą. Ale przyjaciółka nalega, mówiąc: „Widzisz, Camillo, jestem teraz tu, gdzie chciałam być, w Sydney w Australii – w przepięknym miejscu! – a jednak nie jestem szczęśliwa w stu procentach. Chciałabym być bardzo na Triduum albo na jakimś spotkaniu, które robicie, gdzie uświadamiasz sobie, że wszystko jest ważne!”. Camilla powiedziała jej, że właśnie idzie na jedno z takich spotkań, pytając, czy chce, żeby do niej zadzwonić i porozmawiać, ale ona wolała, żeby nie, ponieważ „płakałaby cały czas”. Camilla zakończyła, mówiąc, że ona jako osoba mająca pomóc, dzięki przyjaciółce uświadomiła sobie, co jest ważne. Niespodziewanie zapadła cisza, cisza inna od początkowego zakłopotania. Pojawiło się zdumienie tym, że dziewczyna przychodząca co jakiś czas, i jej przyjaciółka, która przyszła może dwa razy, a teraz jest na drugim końcu świata, budzą nas i pozwalają zauważyć nagle i niespodziewanie wartość naszego dialogu oraz tego czegoś nieskończonego, boskiego w nas, co nazywa się pragnieniem. Oto dlaczego warto podejmować trud uświadamiania sobie wszystkiego: ze względu na obietnicę bycia szczęśliwym na sto procent.

Cristina, Modena (Włochy)

 

Powitalny uścisk

Poznałam was za pośrednictwem pewnego „przyjaciela”. Nasze spotkanie było przypadkowe: w sieci. Nie wiem, czego szukał on, ale ja szukałam was, nie wiedząc o tym. Był na Meetingu w Rimini i przekazywał mi to, co się tam działo. Nie rozumiałam niczego. Nigdy nie słyszałam nic o CL. Zaczęłam poszukiwać informacji w Internecie. Giussani, Ruch itp. Pewnego dnia przyjaciel ten przysłał mi zdanie, które mną wstrząsnęło. Był w Loreto i po powrocie powiedział mi, że prosił, bym objęła rzeczywistość, której Bóg pragnął dla mnie. Nie zrozumiałam nic. Mój przyjaciel cytował osoby z CL, Giussaniego, Pradesa, Fernanda de Haro, Juliána, Nacho… Pytałam o wszystko Internet, który odpowiadał mi szybciej niż mój przyjaciel. Byłam wstrząśnięta. Zaczęłam czytać księdza Giussaniego. Ja nie czytałam, pożerałam go. Gdzie byłam w ciągu tych wszystkich lat? Mój przyjaciel wrócił do Madrytu. Poznaliśmy się i porozmawialiśmy. Miesiąc rozmów, pytań, pytań i jeszcze raz pytań. Rzeczy się rozjaśniały. Stawały się dla mnie zrozumiałe bardziej za sprawą tego, co w nim widziałam, a czego nie widzę w wielu ludziach nazywających siebie chrześcijanami, niż za sprawą tego, co mi tłumaczył. Spójność. Nie spotkałam osobiście Giussaniego ani Carróna, ani też innych, ale znam ich. Kilka lat temu wyszłam z traumatycznego i bolesnego doświadczenia. To było wielkie szczęście, że Jezus nie wypuścił mojej dłoni. Są zdania, które mnie uderzają, zatrzymuję się, by się nad nimi zastanowić i zgłębić ich znaczenie. Pewnego dnia postanowiłam: „Pragnę takiego doświadczania Chrystusa”. Nie mówiąc nic mojemu przyjacielowi, poszukałam siedziby Ruchu w Madrycie. Wszyscy byli bardzo serdeczni, podarowali mi książeczkę z modlitwą godzin, „Tracce”, książeczkę z Rekolekcjami i udzielili wiele informacji. Byłam w siedzibie od godziny, kiedy ktoś mi powiedział: „Chodźmy się pomodlić”. I odmówiliśmy Anioł Pański. Byłam bardzo zaskoczona. Po powrocie do domu zadzwoniłam do mojego przyjaciela i opowiedziałam mu o tym. Powiedziałam mu, że w następny poniedziałek pójdę na Szkołę Wspólnoty. Na początku zaśpiewano galisyjską piosenkę Negra somdra. Był to prezent dla mnie – pochodzę z Galisji. Było to jak „puszczenie oczka”, powitalny uścisk. Podczas Szkoły Wspólnoty podekscytowało mnie to, że wspaniale mieć drugą szansę i że Bóg mi ją dawał. Kiedy przychodzi ktoś obcy tak jak ja, nie wiecie, co się wydarza: po każdej Szkole Wspólnoty jestem lepsza. To jest łaska pochodząca od Boga. Pulsująca na każdej Szkole Wspólnoty. Być może dlatego, że jestem „przedszkolakiem”, to znaczy znajduję się na początku i wszystko mnie zdumiewa, zaskakuje… Ale wy nie zdajecie sobie sprawy, że Duch wionie na każdej Szkole Wspólnoty. Oto charyzmat księdza Giussaniego.

Ángela, Madryt (Hiszpania)

 

„Tylko pozostając tutaj, będę mogła to odkryć”

Na rozmowę przychodzi mama mojego nowego ucznia. Opowiada mi historię swojego syna. Zanim zapisała go do szkoły podstawowej, w której uczę, miała wątpliwości, ponieważ, jak mi wyznała, nie była pewna, czy syn, jedynak, będzie dobrze się czuł w szkole, do której jak przypuszczała, chodziły dzieci zazwyczaj z wielodzietnych rodzin, po czym dodała nieco zakłopotana: „Wie pani, przecież to szkoła CL!”. Przezwyciężyła jednak swoje obawy, biorąc pod uwagę fakt, że jest to szkoła ciesząca się świetną opinią, a synek rozpoczął swoją szkolną przygodę pomyślnie i był bardzo zadowolony. Ale, kontynuowała mama: „Czy wie pani, kiedy zrozumiałam, że dokonałam najlepszego wyboru i że zapisałabym go też tutaj do gimnazjum?”. Opowiedziała mi, że w ubiegłym roku, kiedy odkryła, że ma poważne problemy zdrowotne, nauczycielki i dyrektorka okazały jej uczucie i bliskość, które wciąż ją poruszają ze względu na uważność na każdy szczegół codziennego życia jej i jej syna. W tym momencie pokonałam wszelki wstyd i zadałam jej pytanie: „Przepraszam panią, ale dlaczego pani zdaniem te osoby zachowały się w ten sposób?”. Ona patrzyła na mnie przez chwilę zaskoczona, po czym stwierdziła: „Proszę pani, nie wiem, ale jestem pewna, że tylko pozostając tutaj, będę mogła to odkryć. Czy zapewni mnie pani, że będzie pani postępować z moim synem tak jak nauczycielki w ubiegłym roku?”. Odpowiedziałam jej natychmiast: „Oczywiście”. Nie dlatego, że uważam, iż mogę liczyć na moje siły, ale ponieważ jedyną pewnością w moim życiu jest „Ten, który rozpoczął we mnie dobre dzieło i doprowadzi je do końca”, oraz ponieważ współdzielenie życia i wszystkiego innego są misyjnymi narzędziami.

Autorka znana Redakcji

 

Listy z Kuby

Przyjaciele! Przynaglany do napisania kolejnego listu widzę, jak czas ucieka i jak wiele codziennych małych cudĂłw dokonuje się w Ĺźyciu moim i moich owieczek. I jak tu nie wierzyć i nie wzruszać się dobrocią Boga, ktĂłry nie przestaje szukać swoich dzieci!         

Na spotkania dla młodzieży przychodzi młody kandydat na pastora Kościoła baptystów. Inteligentny, zadaje wiele pytań, oczywiście atakuje – jak przystało na protestanta. Przeżywa chwilowy kryzys wiary, ale szuka, pyta i dobrze czuje się z nami. Przychodzi do mnie na ekumeniczne kierownictwo duchowe. Nie mogę mu tylko za pokutę Różańca zadawać, przynajmniej na dzień dzisiejszy.

Okazało się, że Rosario, która oczekiwała dziecka, straciła je, zanim się narodziło… Trudna chwila dla niej i dla naszej wspólnoty. Byłem u niej w szpitalu. Obok leżała 16-letnia dziewczyna po dwukrotnej próbie usunięcia dziecka. Jedna chce mieć dziecko – a ono umiera, druga nie chce – a dziecko zawzięcie walczy o życie. No cóż… Nie muszę dodawać, że mam kolejne dziecko – udało się przekonać dziewczynę, żeby urodziła. Ja będę ojcem chrzestnym, podjąłem się też duchowej i materialnej adopcji na dwa lata. Tak oto po raz kolejny stałem się ojcem Bożych dzieci. To już siódme na moim kubańskim dorobku – aż boję się o tym myśleć… Przecież Jezus powiedział, że kto dla Królestwa Niebieskiego zostawi ojca, braci, dzieci, stokroć więcej otrzyma… Ale dary Pana Boga są zawsze dobre i cudowne!

Kolejny prezent z Nieba dla mnie od moich wspólnot to obecność – na razie krótsza – moich wspomożycielek: dwóch cudownych sióstr Ani i Iwony. Towarzyszą mi w pracy duszpasterskiej i cieszą ludzi. Bardzo potrzebujemy na Kubie sióstr i kapłanów. Ta ziemia naprawdę pragnie Boga.

Ostatnio czuję się mega zmęczony i czepiają się mnie wirusy i takie tam inne. Walczę jednak i się nie poddaję. A Pan Bóg, jak przyłoży kijem, to zaraz i cukierka da. Po wykończającym sobotnio-niedzielnym maratonie nie miałem już ochoty nikogo widzieć i chciałem tylko położyć się do łóżka i zasnąć. Po 21.00 zadzwonił jednak telefon… Jeden młody mówi, że chce przyjść porozmawiać. Jak zawsze pierwsza myśl nie była chrześcijańska, ale następna już lepsza: „Ok, czekam na Ciebie!”. Jose przyszedł, trochę wystraszony i nie bardzo wiedział, jak zacząć. W takich sytuacjach to ja zaczynam i mówiąc, przygotowuję kawę. W końcu usiedliśmy i Jose, student czwartego roku turystki, powiedział: „Padre, chcę być księdzem!”. W takich momentach – chociaż jestem realistą i wiem, że po drodze wszystko może się wydarzyć – wszystkie chwilowe trudności mijają i pojawia się radość, radość jak u dziecka, gdy dostaje wymarzony prezent. Radość z cudownego i zaskakującego działania Boga.

Trwa malowanie domu i okien, i wszystkiego, na ile farby starczy. To także małe cuda: kupić, a raczej zdobyć farby, cement czy jakiekolwiek inne materiały.

W Adwencie mamy codziennie dwie godziny adoracji Najświętszego Sakramentu: rano bladym świtem połączoną z jutrznią i wieczorem razem z nieszporami. Tłumów nie ma, ale dla mnie i moich sióstr jest to czas błogosławiony.

Zorganizowaliśmy koncert w kościele, zapraszając miejscowych artystów i poetów. Takie nowe świeckie tradycje mają na celu oswojenie ludzi niemających nic wspólnego z Kościołem, aby tutaj znaleźli swój dom. Ucieszyli się i zaprosiłem ich w Święta na koncert dla Nowonarodzonego Jezusa. Dzięki za wszelkie wsparcie i modlitwę.

ks. Adam, Jiguani (Kuba), 5.12.2018 r.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją