Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > wrzesień / paĹşdziernik

Ślady, numer 5 / 2018 (wrzesień / paĹşdziernik)

Ścieżki. Brazylia

Horyzontem jest świat

Podróż do Salvadoru, do centrum wychowawczego, które codziennie przyjmuje pięćset młodych ludzi z favelas. I gdzie Paola Cigarini, urodzona w Modenie w Maranello, która wyemigrowała do jednego z najtrudniejszych miast w Brazylii, odkrywa, że „powołaniem jest bycie ucieleśnieniem ideału”.

Paola Bergamini


Koniec sierpnia. Sala gimnastyczna Centrum Wychowawczego Jana Pawła II rozbrzmiewa głosami młodzieży zajętej swoimi „olimpiadami”. Lazaro, wychowawca, podchodzi do Paoli: „Wszystko zorganizowali sami. Podzielili się na drużyny, włączając w nie wszystkich. Spójrz, jak starsi są uważni na najmłodszych. Co powiesz?”. „Że tego się nie spodziewałam! To prawdziwa niespodzianka. Jeszcze kilka lat temu coś podobnego było nie do pomyślenia” – taka jest odpowiedź. Paola Cigarini, Memor Domini mieszkająca od 15 lat w Brazylii, właśnie wróciła do Włoch. Podczas Meetingu w Rimini na spotkaniu zatytułowanym „Można być szczęśliwym” mówiła o Centrum Wychowawczym, za które jest odpowiedzialna od 2010 roku i które codziennie przyjmuje pięćset dzieci i młodzieży z favelas w Salvadorze, oferując im aktywność sportową i pomoc w nauce. Opisując sytuację przemocy i ubóstwa w mieście, opowiedziała o tej pozytywnej obecności w faveli. Opowieść o tym doświadczeniu piękna pośród zniszczenia uderzyła wszystkich. A ją uderza teraz, gdy patrzy na swoją młodzież – która śmieje się, żartuje, pomaga sobie – zastanawiając się, co zaprowadziło ją do Brazylii.

„Pewnego razu jeden z przyjaciół powiedział mi: «Twoim powołaniem jest bycie ucieleśnieniem ideału twojego taty». Jeśli się zastanowić, od tego zaczyna się cała moja historia. Także to, że dzisiaj jestem tutaj w Salvadorze”. Na wspomnienie tych słów śmieje się. A więc by zrozumieć, trzeba sięgnąć do początków tej historii, do Maranello, miasta czerwonego nie tylko ze względu na Ferrari, gdzie Paola się urodziła.

W domu Cigarinich tata budzi dzieci IX Symfonią Beethovena i czyta im Leopardiego. Jest to forma, w jakiej komunikuje wielkie ideały, których nauczył się w życiu i które pragnie, by stały się bliskie jego dzieciom. Paola pamięta, że od dziecka odwiedzali ich księża, przyjaciele rodziców, którzy przyjeżdżali z Brazylii i opowiadali o ludowym czytaniu Biblii, okupacji latyfundiów, o starciach zbrojnych. Były to lata teologii wyzwolenia. Jako nastolatka Paola zaczyna zadawać sobie pytania na temat Kościoła i dochodzi do stwierdzenia, że dorośli mówią tylko ze względu na społeczne układy, ale nie mają nic do powiedzenia. Jej największym zainteresowaniem jest muzyka rockowa. Życie upływa jej między jednym koncertem a drugim.

 

W połowie lat 80. do miasteczka przyjeżdża młody ksiądz. Ona z ciekawości idzie na spotkanie. Ksiądz czyta kilka stron z jakiejś książeczki, nie wymieniając jej autora. Te słowa porażają Paolę, która ma już 18 lat. Są treścią, odpowiedzią na to wszystko, co zostało jej zakomunikowane w rodzinie jako ideał, do którego dąży się w życiu. Spotkania się powtarzają, kapłan rozdaje kolejne ksera, za każdym razem nie podając autora. „Chodziliśmy od domu do domu, zapraszając wszystkich – wspomina Paola. – Byliśmy «ruchem» w miasteczku. Czymś fascynującym, co pochłaniało życie”.

Wreszcie pewnego dnia kapłan mówi wszystkim o tym, że należy do Comunione e Liberazione i że autorem tekstów jest Luigi Giussani. Wielu bardzo źle odebrało to odkrycie i postanowiło odejść. Dla Paoli jest ono dramatyczne. Czytała i słyszała tylko straszne rzeczy o CL, ale… rachunki się nie zgadzają. Nie może zanegować tego, co przeżyła. Rozmawia o tym z księdzem, który mówi jej: „Chcę, byś poznała mojego przyjaciela z Ruchu. Zadzwonię do niego”. Kilka dni później spotkanie z Enzo Piccininim, lekarzem z Modeny, otwiera przed nią nową perspektywę. „Przebywając z nim, uświadomiłam sobie, że żyliśmy tym samym doświadczeniem, ale jego horyzontem był świat. To był Ruch. Nie wciskałam się w lej bez wyjścia”.

Po ukończeniu liceum pracowała w spółdzielni dla niepełnosprawnych, którą założyła wraz z kilkoma przyjaciółmi. W związku z paroma uczuciowymi relacjami zaczyna zadawać sobie pytania: „Pytałam siebie: ale czy miłość jest aż tak uboga? Czy spędzę życie w ten sposób? Przechodząc od jednej miłości do drugiej?”. Wtedy zadzwoniła do Enza. „Opowiedział mi o sobie, o tym, co znaczy dla niego miłość w formie małżeństwa. Miłość nie była tym, czym myślałam. Prawdziwa Miłość, ta, która wypełnia życie i jest na zawsze. Powiedział mi o Memores Domini”. I to właśnie tam, ku zdumieniu, zaczyna wyłaniać się inna perspektywa. Coś, co dojrzewa w pełni z czasem.

Wreszcie postanawia iść na spotkanie dla tych, którzy pragną rozpocząć weryfikację ewentualnego doświadczenia dziewictwa. W pokoju, patrząc na krzyż, myśli: „Niech będzie, co ma być”. W tych dniach wreszcie czuła się jak w domu. „W relacji z kilkoma osobami odnalazłam niewytłumaczalną bliskość. Moje doświadczenie zawierało się w ich doświadczeniu”. Kilka osób, spotykając ją, mówi: „Twoja twarz się zmieniła”.

W 2001 roku Carlo Wolfsgruber, jeden z odpowiedzialnych za Memores Domini, proponuje jej wyjazd do Salvadoru, do jednego z najuboższych rejonów Brazylii. Zostaje tam miesiąc, podążając za Piną, lekarką i Memor Domini, która od 1995 roku zarządzała dwiema przychodniami pediatrycznymi. „Nie było nic pięknego w faveli. Przeciwnie. A jednak uderzyło mnie piękno, z jakim ona stawiała czoła sytuacjom”. W ten sposób w 2004 roku zgadza się zastąpić Pinę, rozpoczynając nowy projekt: centrum zwalczania niedożywienia wśród dzieci, wspierany przez AVSI, które w tych latach prowadzi ważny projekt odbudowy miejskiej favelas.

W pierwszym miesiącu wszystko układa się wspaniale. Potem pustka. Nie zna języka, jest blondynką w mieście, w którym przeważa kolorowa ludność, zauważa, że jej buty Nike’a mogą być warte rocznej pensji mieszkańca dzielnicy… Alternatywą jest solidne spełnianie obowiązków współpracownika, z myślą, że tak czy inaczej może wyjechać, kiedy chce, urządzenie sobie kącika, z którego będzie mogła oglądać tę rzeczywistość; albo też to, co usłyszałam od księdza Giussaniego, było prawdziwe także tam. W przeciwnym razie wszystko było oszustwem. Decyzja o pozostaniu oparła się o tę weryfikację”.

 

„Tam, gdzie jest twój skarb, tam będzie też twoje serce” – to zdanie z Ewangelii, które słyszy wielokrotnie na Rekolekcjach Bractwa w 2007 roku, jest przełomowym punktem. W relacjach z osobami chce zrozumieć ich sposób rozumowania i ich reakcje na niektóre sytuacje, których ona z powodów różnic historycznych i kulturowych nie jest w stanie pojąć. Zaczyna utożsamiać się z ich życiem, co oznacza nieposiadanie niczego pewnego, nawet tego, że kiedy wstajesz z łóżka, zastajesz w domu swojego ojca. Może się zdarzyć, że poszedł mieszkać z inną kobietą do baraku położonego nieco dalej. Często tak się dzieje. Albo też możesz nie mieć nic do jedzenia. „To prowadzi ludzi do bycia mniej «zamkniętymi» i bardziej elastycznymi w posługiwaniu się rozumem, bardziej otwartymi na rzeczywistość taką, jaką ona się przedstawia, ponieważ kiedy masz mało, mało spraw można zaprogramować”. I dla niej oznacza to zmianę sposobu reagowania i myślenia.

W 2008 roku z powodu kryzysu i zmiany rządu brazylijskiego ograniczona zostaje działalność AVSI. Wydaje się, że dla Paoli nadeszła chwila powrotu do Włoch. W 2010 roku zaproponowano jej objęcie stanowiska dyrektora Centrum Wychowawczego, obecnego w dzielnicy od 1999 roku. „Ale ja nie wiem nic o szkole!” – brzmi jej odpowiedź. Dzwoni do niej ksiądz Julián Carrón, przewodniczący CL, który mówi jej: „Lepiej, że nic o niej nie wiesz, w ten sposób będziesz mogła zobaczyć coś, co rodzi się w całości z twojego doświadczenia. Jeżdżąc to tu, to tam, widzę wiele dzieł wychowawczych, które zadawalają się uczuciową odpowiedzią młodzieży, to znaczy tym, że jest im dobrze. Tymczasem wychowywanie polega na dostarczaniu narzędzi do wejścia w świat taki, jakim ten świat jest”.

Paola przekazuje to zdanie niektórym nauczycielom ze wspólnoty w Salvadorze, których zgromadziła wokół jednego stołu: „A wy co byście zrobili?” – pyta. Pojawiają się różne pomysły i koncepcje. I rozpoczyna się przygoda. W ten właśnie sposób powstało to, co widzi teraz.

Codziennie dwieście młodych ludzi rano i dwieście po południu – w turach niekolidujących z zajęciami w szkole – a do tego sto biorących udział w zajęciach sportowych przechodzi przez drzwi Centrum. Zakładają mundurki szkolne, które często wyprali sobie poprzedniego wieczoru. Większość z nich obudziła się sama i nie jadła śniadania, ponieważ nie było nic do jedzenia. Wspólna modlitwa Ojcze nasz, potem każdy idzie do klasy, gdzie czekają na nich nauczyciele. W szkole podstawowej dzieci uczą się portugalskiego i matematyki, w gimnazjum dochodzą do tego nauki ścisłe, informatyka i formacja humanistyczna. Posiłek w południe dla wielu jest jedynym posiłkiem spożywanym w ciągu dnia. Od kilku lat możliwość uprawiania sportu przyciąga innych młodych. W korytarzach, w aulach, na sali gimnastycznej panuje porządek, jest czysto, nie trzeba krzyczeć, żeby być słyszanym. A to wcale nie jest dla nich normalnością.

Życie faveli, także ze względu na tropikalny klimat, toczy się na ulicy. Wszystko jest publiczne: miłość, kłótnie, agresja. W ciągu tygodnia rodzice, kiedy są, są zajęci mniej więcej stałymi obowiązkami, wyjeżdżają wcześnie rano i wracają późno wieczorem. Młodzież często zajmuje się sobą sama. Dla wielu weekend jest momentem całkowitego upadku: wszyscy wychodzą na ulicę, żeby pić i słuchać muzyki. Wystarczy drobnostka i wybucha agresja, strzał z pistoletu. W dzielnicy, w której znajduje się Centrum, dochodzi średnio do dwóch zabójstw w tygodniu.

„Praca w centrum otwarła mnie na życie wspólnoty – wyjaśnia Paola. – W ciągu tych ośmiu lat widziałam ogrom przemocy i blask dobra. Przebywając z młodzieżą, stałam się ekspertem od pośredniczenia w konfliktach”. Jeśli dwóch uczniów się bije, zatrzymuje ich, sadza przy jednym stole i słucha opowieści obydwu stron, nie przerywając im. To nie wszystko. Rozmawiając, towarzyszy im w drodze, aby jeden zrozumiał racje drugiego, by dotrzeć do możliwego rozwiązania sporu. „Trzeba poświęcić dużo czasu i mieć cierpliwość, ale w ten sposób stworzyliśmy klimat zaufania, szacunku zarówno wśród młodzieży, jak i dorosłych” – wyjaśnia Paola. Tak, ponieważ czasem przy stole musi posadzić rodziców, którzy przyszli do Centrum z zamiarem pobicia czyjegoś dziecka i natychmiastowego pomszczenia krzywdy.

 

Możliwość dialogu, dorośli gotowi słuchać, posiadanie planu zajęć, którego trzeba się trzymać, uczenie się, że jest wcześniej i później. Dla młodzieży z Salvadoru, która żyje we władzy instynktowności i tymczasowości, są to narzędzia pozwalające doświadczyć odmiennego życia. „Tam, gdzie nie ma nic pewnego, trzeba dawać pewność. W ten sposób bardzo konkretnie wychowujemy”. I widać owoce. W ubiegłym roku dwóch uczniów, którzy przyszli do Centrum w 2010 roku, zdało egzaminy do prestiżowej szkoły średniej. Wśród młodzieży dojrzała następująca idea: jesteśmy tacy sami jak inni. Istnieje możliwość drogi.

A twoi rodzice? Maranello? Paola uśmiecha się i opowiada, że trzy lata temu na Boże Narodzenie tata wręczył jej kopertę. Był w niej wiersz. „Był zadedykowany mnie. Pisał, że naprawdę żyję dla ideału”.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją