Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2018 (lipiec / sierpień)

Ścieżki. Irlandia

Mamy z Dublina

W przeddzień Światowego Spotkania Rodzin z Papieżem (21-26 sierpnia) udaliśmy się do Irlandii. W zranionym Kościele oraz po okrutnej kampanii referendalnej w sprawie aborcji życie wspólnoty CL pośród przyjaźni, playgroup z dziećmi oraz wystawy poświęconej Amoris laetitia. Ponieważ kraj (tak jak małżeństwo) „potrzebuje «ja»”.

Anna Leonardi


Convention Centre Dublin to ogromny cylinder cały ze stali i szkła, który nocą odbija swoje światła w ciemnych wodach rzeki Liffey, oświetlając wspaniały Beckett Bridge w kształcie harfy, ikonę nowego Dublina. Kolosy takie jak Facebook, Google, Airbnb zadomowiły się tutaj kilka lat temu – w byłej marynarskiej dzielnicy docksów – wraz z licznymi o wiele większymi światowymi instytucjami finansowymi oraz miriadą startupów z branży technologicznej. To jest pulsujące serce miasta. To wszystko, co jest życiodajne dla odrodzenia kraju, wydaje się wychodzić stąd, z łona tego miejsca, które zostało ochrzczone mianem Silicon Docks starej Europy.

Kilka kilometrów na południe, na Merrion Road, w parafii Our Lady Queen of Peace (Naszej Pani Królowej Pokoju – przyp. red.), mała grupa mam spotyka się co wtorek rano. Przychodzą tuż przed 10.00. Układają krzesła w salce wyłożonej wykładziną, włączają czajnik elektryczny, żeby zrobić herbatę, a potem idą do kościoła na Mszę św. W pierwszych ławkach siedzą także ich dzieci, obniżając średnią wieku wiernych. Staruszka siedząca w drugim rzędzie patrzy na nie z podziwem. I kiedy na zakończenie odmawia się modlitwę z okazji Światowego Spotkania Rodzin, które odbędzie się w Dublinie pod koniec sierpnia z udziałem papieża Franciszka, malcy skaczą na równe nogi i recytują ją w całości z pamięci: „Pomóż nam żyć Twoim przebaczeniem i Twoim pokojem. Otocz wszystkie rodziny Twoją miłością”. Potem pędzą, żeby bawić się dobrą godzinę, gdy tymczasem ich mamy ucinają sobie pogawędkę. Technicznie nazywa się to playgroup (grupa zabawowa – przyp. red.) i jest to forma spędzania czasu, która w Irlandii jest bardzo modna, przede wszystkim w wersji świeckiej. Znajdziesz ją w centrach handlowych oraz w bibliotekach. Biorą w niej udział mamy z dziećmi, które nie chodzą jeszcze do szkoły, a w czasie wakacji także ze starszymi. Tematy są najróżniejsze: od żywności po kaprysy, od robótek ręcznych po kupowanie pieluch.

Ale tu początki były zupełnie inne. „Szukałam miejsca, w którym mogłabym porozmawiać o wszystkim. Gdzie mogłabym być wolna. I gdzie ja i moje dzieci moglibyśmy poczuć się ogarnięci dobrym spojrzeniem” – opowiada jedna z mam, Tara. Dużo jest kobiet z innych krajów, które przyjechały do Irlandii za pracującymi tutaj mężami. Ich osamotnienie w ciągu dnia skłoniło je do zapukania do drzwi kościoła. Ojciec James Hurley otwarł je przed nimi natychmiast. Mimo że tutaj nie ma takiego zwyczaju. W parafiach nie ma grup katechetycznych na żadnym poziomie. Po chrzcie św., przygotowanie do sakramentów jest zadaniem szkoły, także publicznej. Pomysł playgroup dla mam z dziećmi wprowadził pewien ferment do cichych wód życia parafialnego. W czasie, gdy dzieci biegają to tu, to tam, mamy czytają razem Amoris laetitia.

„Coraz bardziej potrzebuję tutaj przychodzić – mówi Anne Clair, Francuzka, z dwójką maleńkich dzieci. – W Irlandii stawia się mocny akcent na rodzinę, na rodzenie dzieci, a ja pośród trudu tego okresu przypomniałam sobie o pewnej rzeczy, którą powiedział mi ksiądz we Francji, kiedy brałam ślub: «Są trzy wielkie miłości w życiu: miłość do Jezusa, miłość do twojego męża i miłość do twoich dzieci. Kiedy będziesz miała dzieci, miłość do nich przeważy i będziesz mogła zapomnieć o dwóch pozostałych. Ale dobro, którego pragniesz dla swoich dzieci, nie będzie prawdziwe, jeśli nie będziesz kochać swojego męża. A nie będziesz w stanie kochać swojego męża aż po ofiarę z siebie, jeśli zapomnisz o Chrystusie». Wówczas zaczęłam szukać miejsca, w którym mogłabym dalej odkrywać na nowo, kim jest Jezus”.

Tara natomiast pochodzi z Kansas (USA), ma trzy córki w wieku szkolnym. „Lubią tu przychodzić, także dlatego, że zajmują się młodszymi dziećmi”. Nie wydaje się bardzo zadowolona ze szkoły, do której chodzą, „mimo że jest to prywatna szkoła katolicka”. Podczas agresywnej kampanii w związku z referendum dotyczącym aborcji (zakończonej 25 maja wynikiem 66,4% głosów „za”) niektóre dziewczynki chodziły z naklejkami „tak” na mundurkach. Nikt z dorosłych nie miał siły, by zadać im kilka pytań. „Ja tymczasem potrzebuję spotykać dorosłych, którzy się nie boją”.

Dzisiaj grupie przewodzi Agata, młoda włoska mama. Zostawiła Mediolan, posadę nauczycielki w gimnazjum, piękne mieszkanie w centrum miasta. „Zrobiłam to dla męża, ze względu na możliwość pracy, która się przed nim otwarła”. Tylko ona z mam w playgroup pochodzi z CL. „Kiedy przyjechałam do Irlandii, było bardzo trudno. Przyjaciele z Ruchu stąd zawsze bardzo mnie wspierali, pomagając mi nie cenzurować niczego z tego, co przeżywałam”. W ten sposób, gdy w czasie jednej ze spowiedzi poznała księdza Jamesa, który zaproponował jej, by przyszła z dziećmi na playgroup, zdecydowała się bez wahania. „Jest to coś małego, ale dla mnie posiada nieskończoną wartość. Zrodziła się między nami bliskość, która tutaj jest nie do pomyślenia między nieznajomymi. Często zdarza się, że mamy nie pokazują się tu całymi miesiącami, ponieważ mają chore dzieci albo też znalazły jakąś dorywczą pracę, ale potem wracają… czasem nawet bez dzieci! Nie da się uciec przed samotnością, potrzebujemy miejsca, by dostrzegać piękno, które znajduje się w naszym życiu”.

 

Ksiądz James zazwyczaj pojawia się w połowie spotkania. Żartuje z dziećmi, dopytuje o nieobecnych. „Nie jest to coś często spotykanego w Irlandii – opowiada Agata. – Tutaj księża, po skandalach z pedofilią, boją się przebywać z dziećmi. A niektórzy żyją w poczuciu klęski po referendum, które zalegalizowało małżeństwa jednopłciowe i aborcję”. Ale ksiądz James nie wydaje się specjalnie wystraszony wyzwaniami, którym Kościół musi stawić czoła. Maria Avila, Hiszpanka, karmiąc swoją pierworodną córkę, pyta go, jak zacząć na nowo w obliczu świata, który wydaje się upadać. On spokojnie mówi: „Ode mnie i od ciebie”. I czyta fragment wypowiedzi kardynała Ratzingera z 1969 roku: „Kościół zacznie na nowo od mniejszości, która na powrót umieści wiarę w centrum doświadczenia. I dopiero wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wiernych jako coś całkowicie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla samych siebie, odpowiedź, której zawsze potajemnie poszukiwali”.

Jest to początek drogi, która rozpoczyna się tam, gdzie nie ma nic. Oraz która wychodzi poza granice parafii, by wejść do dzielnic i domów. Popołudnia Agaty wypełniają następujące po sobie spotkania. Na przykład z Teresą, polską architekt, która ma męża Irlandczyka i trójkę dzieci. Mieszkają nieopodal siebie i poznały się w parku. „Ona jako pierwsza ze spotkanych tutaj osób otwarła przede mną swój dom – wspomina Agata. – Zaczęłyśmy się spotykać i stopniowo współdzielić wszystko: nieporozumienia z mężami, moje trudy związane z opieką nad niemowlętami oraz jej z dorastającymi dziećmi, pragnienie powrotu do pracy. Mamy te same problemy, ale Teresa pewnego dnia powiedziała mi, śmiejąc się: «Ale ty, Agato, nie jesteś taka depresyjna jak ja!»”. W ten sposób Agata zaczęła ją zapraszać na gesty wspólnoty: koncert bożonarodzeniowy, Drogę krzyżową, assembleę z księdzem Juliánem Carrónem. „Zawsze przychodziła, nigdy nie zapytała, czym jest Ruch. A kiedy próbowałam jej wytłumaczyć, mówiła mi: «Nie, to nie jest ważne, I follow you (Ja podążam za tobą)»”. W ubiegłym tygodniu kupiły razem bilety, by 26 sierpnia pójść na Mszę św., którą papież Franciszek odprawi w Phoenix Park. Jej 10-letnia córka Julia nigdy nie widziała Papieża, nawet na zdjęciu. A jej starsza córka prawdopodobnie poprosi, by w zamian mogła pójść na Gay Parade – Paradę Równości. Teresa postanowiła zabronić jej tego, ale najpierw musi porozmawiać o tym z mężem. Mimo że jest zaniepokojona, nie panikuje i powtarza: „We follow Agata”.

 

Tak prawdziwe jest to, że za nią podąża, że kiedy dowiedziała się, że przyjaciele z Ruchu zaczynają przygotowywać wystawę poświęconą rodzinie, nie zastanawiała się długo, by zgłosić gotowość do zaprojektowania prezentacji. Przychodziła na spotkania, przeczytała szkice tekstów, a potem przygotowała plastikową makietę. Wystawa zostanie pokazana w Royal Dublin Society, gdzie odbędzie się kongres przygotowywany w związku ze Światowym Spotkaniem Rodzin. „Zaczęliśmy, spotykając się co niedzielę rano na śniadaniu, by czytać razem Amoris laetitia – opowiada Mauro, odpowiedzialny za Ruch w Irlandii. – Nie mając konkretnego projektu, pozwoliliśmy, by to słowa Papieża zasugerowały nam możliwą drogę. Przede wszystkim nie była to praca kulturalna, każdy z nas był tam, ponieważ to, co przeżywał, budziło w nim pytania”. Tak jak w przypadku Chiary, nadaktywnej Włoszki z Abruzzo, której mężem jest John Paul, seraficki Irlandczyk. Są razem od 12 lat i mają trójkę dzieci. Ona wykłada na uniwersytecie, a on jest analitykiem finansowym. „Bardzo się różnimy. I jak to mówi się w moich stronach, jesteśmy razem «z Bożej łaski»” – opowiada. „Zaangażowałam się w wystawę, ponieważ pragnęłam wykonać pracę dla siebie. Kiedy Papież mówi, że «małżeństwo jest darem», wydawało mi się to oczywistością. Tymczasem jest to najbardziej wyzwalająca rzecz. U źródeł naszej relacji nie znajduje się moja decyzja czy też moje umiejętności (albo umiejętności mojego męża!), ale Ktoś, kto nam ją podarowuje i do kogo nieustannie potrzebujemy powracać”.

Temat miłosnej relacji zostaje pogłębiony w książce La bellezza disarmata („Bezbronne piękno”) Carróna, opublikowanej niedawno po angielsku, która staje się, obok adhortacji Papieża, drugim torem, po którym biegnie droga wystawy. „Rozdział 13., opisujący dynamikę znaku w relacji między mężczyzną a kobietą, był naszym przewodnikiem – opowiada Margharet, koordynatorka wystawy. – Tam znajduje się najoryginalniejszy wkład, jaki możemy wnieść, jeśli chodzi o rodzinę: jest to zagadnienie «ja». To właśnie «ja» każdego czyni możliwym małżeństwo. Społeczeństwo potrzebuje «ja» świadomego siebie, potrafiącego dostrzec pragnienie nieskończoności oraz znaleźć to, co je zaspokaja”. Teksty wystawy będą wzbogacone przez nagranie ze świadectwami i obrazami sztuki; wiele osób ze wspólnoty będzie zaangażowanych w oprowadzanie zwiedzających. „Chcemy spotykać osoby i towarzyszyć im w drodze. Tak naprawdę na wystawie opowiadamy o doświadczeniu, którym żyjemy” – wyjaśnia Margharet.

 

Następnie ludzie czekają na to, co powie Papież, kiedy przyjedzie do Irlandii, celu, do którego bardzo pragnie dotrzeć, mimo że początkowo kierunek był inny. „Panują sprzeczne uczucia. Wielu Irlandczyków po referendum żyje w swojego rodzaju euforii, ponieważ wyzwolili się od autorytetu Kościoła. Inni żyją w całkowitym zagubieniu, jakby została przegrana decydująca walka” – opowiada Mauro. Zdarza się jednak zobaczyć na stronach codziennych gazet oraz usłyszeć w rozmowach telewizyjnych komentatorów, którzy zadając sobie pytanie o przyszłość Irlandii, nie potrafią zamknąć przed nosem drzwi chrześcijaństwu, które wciąż ma coś jeszcze do powiedzenia postmodernistycznemu człowiekowi. Tak jak Brendan O’Connor, który na łamach „Irish Independent” pisze: „Porzuciliśmy Kościół i zastąpiliśmy go różnymi rzeczami, a potem zadajemy sobie pytanie, czy nie brakuje czegoś na świecie, czy nie zgubiliśmy czegoś, kiedy odrzuciliśmy serce religii”.

Pobyt Papieża w Dublinie może być wielką okazją dla wszystkich. Anna, która współpracuje przy organizacji wystawy, mówi: „Będziemy jak wielu Zacheuszy czekających, by przeszedł obok”. Mimo że w Phoenix Park nie rosną sykomory, na które można by się wspiąć, chcą zobaczyć, czym staje się życie, kiedy człowiek żyje wiarą.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją