Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > lipiec / sierpień

Ślady, numer 4 / 2018 (lipiec / sierpień)

Listy

Chcę żyć, nie pomijając niczego...


Chcę żyć, nie pomijając niczego

Na drodze, którą podążamy, wciąż jest nam przypominane, że nasze troski są pewną szansą, pozytywnym znakiem nowego spotkania z Chrystusem. Od dawna pragnęłam właśnie tego: nowego spotkania. W ten sposób w ostatnich latach starałam się uczestniczyć w codziennej Mszy św., modlić się Liturgią Godzin i odmawiać Anioł Pański, a także zachowywać 15 minut milczenia każdego dnia. Powoli odkrywałam, że jestem mniej wystraszona i przerażona wobec okoliczności życia, poprzez które oczywiście Pan bardziej się do mnie zbliża, także wtedy, gdy nie jestem posłuszna. Od końca ubiegłego roku leczę się na nowotwór. Pracując na tekstem „Strony pierwszej” Skok samoświadomości („Ślady” 2/2018), wyznałam kilku moim przyjaciółkom z Bractwa, że czuję, iż Pan przygotował mnie do tego, bym przeżyła to wszystko. Okoliczności pozornie nie są idealne ani sprzyjające, ale są okolicznościami, w których można jeszcze bardziej doświadczyć Jego towarzystwa. Kiedy kochające mnie osoby mówią mi: „Wszystko będzie dobrze!”, mam pewność, że wszystko już jest dobrze! Kiedy mówią mi, że „wszystko szybko się skończy i poczujesz się dobrze”, odpowiadam, że każdego dnia pragnę przemierzać tę drogę, nie chcę niczego pominąć, ponieważ to właśnie w konkretnych sytuacjach mogę od Niego zależeć i uznać Jego działanie we mnie i w moim życiu.

Autorka znana Redakcji

 

Wieczorne spotkanie i prawo jazdy Vivian

Drogi Juliánie, chciałyśmy pomóc Vivian, Nigeryjce mającej męża i czwórkę dzieci, której zanosimy paczkę z jedzeniem (w ramach „gestu charytatywnego” Banku Żywności – przyp. red.). Kilka miesięcy temu zaproponowałyśmy jej, żeby zapisała się na kurs nauki jazdy po to, by mogła być bardziej niezależna, a potem może znaleźć pracę. Na naszą propozycję zareagowała zwyczajnym: „Zobaczymy”. Kilka tygodni temu dowiedziałyśmy się, że zdała egzamin z teorii i że w przyszłości, za pierwsze oszczędności, miała zdawać egzamin praktyczny. Postanowiłyśmy ją wesprzeć finansowo w zakończeniu tego etapu drogi. Gdy się o tym dowiedziała, rozpłakała się. Zdołała powiedzieć tylko ze ściśniętym gardłem: „Dziękuję”. Wszystko zrodziło się z wielką prostotą: zaproszenie wysłane przez WhatsAppa, kilka maili, kolacja, dobra muzyka i drobny datek. Pragnęłyśmy pomóc Vivian, ale bez żadnego roszczenia rozwiązania problemu. Pomyślałyśmy, że miło byłoby świętować jej osiągnięcie, dać jej do zrozumienia, że dzielnie się spisała, zdając teorię i że nie jest sama. Postawiłyśmy się w jej sytuacji. Jej potrzeba była naszą potrzebą. Można iść naprzód, gdy ktoś jest z tobą. Nawet wtedy, gdy nie widzi się już nic dobrego. Kilka dni przed upływem terminu zgłoszeń na kolację miałyśmy bardzo mało potwierdzeń udziału, do tego stopnia, że planowałyśmy nawet zorganizować kolację w domu jednej z nas, tak skromna była liczba chętnych. Ale około dwóch dni przed wydarzeniem zaczęły nadchodzić smsy i rozdzwonił się telefon, entuzjazm rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Vivian przyprowadziła przyjaciółkę Glorię, która na zakończenie wieczoru zaśpiewała piosenkę. Jej tekst zdumiał i poruszył wszystkich: „Bóg uczyni drogę tam, gdzie jej nie ma. To, co powiedział, uczyni. Ponieważ On jest mi wierny”. Zebrałyśmy więcej niż mogłyśmy sobie wyobrazić. Istnieje droga. On okazał się wierny, ukazał się nam, my tymczasem nie zrobiłyśmy niczego innego, jak tylko uległyśmy Jego inicjatywie w stosunku do nas.

Serena, Silvia, Carla

 

Zdrowa zazdrość wobec młodzieży z gestu charytatywnego

Podczas spotkania poświęconego gestowi charytatywnemu w Banku Solidarności zostaliśmy poproszeni o pracę nad rozmową księdza Carróna ze studentami (zob. „Ślady” 3/2018). Czułam się trochę nieswojo, ponieważ dostrzegałam, że jeśli chodzi o dostarczanie paczek z żywnością dla rodzin, nie miałam nic do opowiedzenia ani też nie nasuwało mi się żadne pytanie. Podejmuję gest charytatywny z wiernością: gdy tylko przychodzi paczka, wraz z moim przyjacielem robimy wszystko, by jak najszybciej udać się do „naszej” rodziny. Nawiązaliśmy z nimi bardzo piękną relację, mimo że niełatwą ze względu na wielkie trudności, w jakich żyje owa kobieta z trójką dzieci. Staramy się im pomagać także w innych potrzebach, takich jak ubrania i inne rzeczy. Jednym słowem, wydawało nam się, że jesteśmy w porządku, również po to, by móc opowiedzieć o pięknych sprawach, które zrobiliśmy dla tej rodziny, tak jak w rozmowie księdza Carróna z tymi studentami. Ale tam, w tamtym tekście było coś innego. Im bardziej wczytywałam się w tę rozmowę, tym bardziej zdumiewała mnie powaga i piękno tego spotkania; pozostawało coś nierozwiązanego, co jednak starałam się rozwiązać, myśląc o tym, o czym mogłam opowiedzieć. Spotkanie było niespodzianką: nie było wielkich świadectw o faktach, które miały miejsce podczas dostarczania paczek, ale wielu opowiedziało o tym, w jaki sposób poruszyło ich doświadczenie studentów, zmusiło do zadania sobie pytania i zakwestionowało ten, co zwykle sposób przeżywania tego gestu. Ludzie od lat mocno związani z Ruchem z czasem zarzucili na przykład lekturę tekstu Sens gestu charytatywnego. Ale doświadczenie tej młodzieży wzbudziło zazdrość, przebudziło potężne pragnienie, by podobny gest odnosił się do wszystkiego, nie mogli ani nie chcieli pominąć faktu, że ich przemiana zrodziła się z przylgnięcia do tego gestu. Oczywiste było, że wielu z nas traciło to, co najlepsze, ponieważ stopniowo zaczęliśmy zadawalać się samym gestem, obniżając poprzeczkę w kwestii związanej z nim obietnicy rozjaśniania całej reszty. Zanoszenie paczki już mi nie wystarczało, jeśli nie było w tym Jego, jeśli On nie przekształcał tego gestu i zarazem tego momentu, tak jak przydarza się to temu, kto udaje się w przepiękne miejsce i uświadamia sobie, że z ukochaną osobą byłoby to coś zupełnie innego. Jeśli On nie sprawi, że moje życie na nowo rozkwitnie w tym geście i w tym, co robię, sam gest przestaje mnie interesować. Jednym słowem, tego wieczoru w tej sali „zawrzało” pragnienie, by życie rozkwitło, rozkwitło ponownie teraz… I pomyśleć, że nie chciałam iść na to spotkanie!

Ginetta

 

Jak można spotkać Tajemnicę?

Nieco ponad trzy lata temu wraz z mężem przeprowadziliśmy się z Apulii na Florydę w związku z podjęciem przez męża pracy na uczelni. Wciąż pamiętam, że kiedy jego profesor przyjechała po nas na lotnisko w Miami, powiedziała: „Jeśli chodzi o pracę, będziecie bardzo zadowoleni, ale będzie wam doskwierać samotność”. Do tego nigdy nie doszło. Dwa lata mieszkaliśmy na zachodnim wybrzeżu Florydy, gdzie mieliśmy wielu przyjaciół i gdzie doświadczyłam zaproszenia papieża Franciszka, by wychodzić i spotykać ludzi. Następnie przeprowadziliśmy się na Wschodnie Wybrzeże. Byliśmy daleko od przyjaciół, ale z czasem spotykaliśmy ludzi, kolegów i więź relacji rozkwitła na całej Florydzie. Na nowo odkryłam mojego męża i zjednoczyliśmy się o wiele bardziej niż wcześniej. Także chwile, kiedy byłam zmuszona być sama, zmieniły się, już się ich nie bałam, stały się one okazją do doświadczenia tego, o czym mówi Biblia: „Wyprowadzę ją na pustynię i będę mówić jej do serca”. W najbliższym czasie znowu się przeprowadzamy, tym razem do Pensylwanii. Tak trudną rzeczą wydawało się pozostawienie miejsca teraz, gdy przyjaźnie dojrzały. Nasi przyjaciele zorganizowali Goodbay Party w Miami, a ksiądz José Medina (odpowiedzialny za wspólnotę Ruchu w USA – przyp. red.) przełożył lot, by móc być z nami. Tak wyraźnie mogę zobaczyć, że Bóg troszczył się w ciągu tych lat o nas i o wszystkich przyjaciół, których nam podarował. Kiedy się przeprowadzaliśmy i spotykaliśmy nowe osoby, Jego oblicze zmieniało się każdego dnia. Nigdy nie straciliśmy wcześniejszych relacji, a oddech przyjaźni pogłębił się. Jak mogę się lękać nowej przeprowadzki? Tak ciekawi mnie odkrycie nowych twarzy, poprzez które ukaże się Tajemnica.

Rossella, Vero Beach (Stany Zjednoczone)

 

Moja twarz w okienku jadłodajni

Najdroższy księże Juliánie, od kilku miesięcy podejmuję gest charytatywny w jadłodajniach dla ubogich, gdzie przychodzi około 300 osób. Moim zadaniem jest wydawanie posiłku tym osobom. Niektórzy przychodzą pijani, pod wpływem narkotyków, są obcokrajowcy i Włosi, osoby starsze, a nawet kilka kobiet pracujących jako opiekunki do osób starszych. Wielu z tych osób bałabym się, gdybym spotkała je na ulicy jakiś czas temu. Każdy wolontariusz ma jedno okienko, oni widzą cię tylko od pasa wzwyż, także ze względów bezpieczeństwa, by uniknąć zbytniej bezceremonialności we wzajemnych kontaktach. Wszystko przechodzi przez twoją twarz oraz przez to, w jaki sposób przygotowujesz tacę z jedzeniem. W sobotę przyszedł chłopak z Tunezji, miał trudności z mówieniem, z językiem, który, tak sądzę, plątał mu się pod wpływem alkoholu. Spojrzał na mnie i powiedział: „Zawsze będę przychodził do ciebie, żebyś mnie obsłużyła, ponieważ masz uśmiech, który dotyka moje serce, tak jak uśmiech mamy, mojej mamy w Tunezji. Dzisiaj przyprowadziłem też mojego przyjaciela, który jest dla mnie ważny, żebyś go obsłużyła i żeby on także zobaczył twój uśmiech”. Kilka dni później poszłam odwiedzić moją mamę. Widziałam, że jest bardzo przygnębiona z powodu zachowania mojego brata. W pierwszej kolejności poczułam w stosunku do niego wielką złość, co więcej, byłam na niego wściekła. Wracając samochodem, postanowiłam do niego zadzwonić. Mogłam być „moralizatorką”, miałam wiele powodów, żeby go zganić. Wtedy jednak przypomniałam sobie spojrzenie tego chłopaka z Tunezji. Zadzwoniłam do mojego brata i ta rozmowa stała się przywołującym objęciem go. Oto właśnie wydaje mi się, że mogę powiedzieć, nieco z zająknieniem, że to jest właśnie zażyłość z Nim”.

Autorka znana Redakcji


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją