Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > maj / czerwiec

Ślady, numer 3 / 2018 (maj / czerwiec)

Listy

Moje miejsce i inne...


Moje miejsce

Kim jestem? Jaka jest moja prawdziwa potrzeba? Kim jest Chrystus? Czy moje życie jest pełne zażyłości z Nim? Są to pytania, które wracają niczym bumerang na praktycznie każdej Szkole Wspólnoty z księdzem Carrónem. Bez tych pytań moje życie pewnie też jakoś by się toczyło, a ja każdego dnia podejmowałabym trudy i okoliczności. Ale to comiesięczne przywołanie sprawia, iż w obliczu codziennych zmagań te pytania nie pozwalają mi zatrzymywać się na powierzchni faktów, ale nieustannie wchodzić w głąb doświadczenia. Na ostatniej Szkole Wspólnoty ksiądz Carrón mówił o tym, jak istotne jest spojrzenie w górę na Chrystusa (uniesienie spojrzenia), by nie zredukować rzeczywistości do pesymizmu. Pokazał, iż nie chodzi o jakiś trening psychologiczny i wyćwiczenie metod obrony – „by nic, co złe, mnie nie pogrążyło”. W momentach wielkich zmagań nie mogę nie być wdzięczna za miejsce, które tak walczy o smak mojego życia. Nawet jeśli ja je redukuję, ktoś inny przywołuje mnie i wyciąga z otchłani.

Anna, Kraków 

Jest coś pozytywnego w moim życiu

Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tym Triduum (rekolekcje dla uczniów szkół średnich, odbywające się w Wielkim Tygodniu – przyp. red.), ponieważ według mnie trzeba coś przeżyć, żeby zrozumieć to do końca. Jestem wdzięczna za to, że zmusiłam się do podjęcia tego doświadczenia, ponieważ oprócz tego, że doskonale się bawiłam i poznałam wiele osób, rozpoznałam, że to jest coś, co mnie interesuje. Podążać za osobą, która nie ma przesądów co do mojej osoby, na której zawsze mogę polegać. Zdałam sobie sprawę, że nie wszystkim dane jest zrozumieć gest Jezusa i jeśli ja go zrozumiałam, stało się tak z jakiegoś powodu. Nie wiem, jakiego, ale mam nadzieję, że odnajdę odpowiedź przy pomocy „Promyka” (Szkoła Wspólnoty dla GS – przyp. red.) i wszystkich doświadczeń, które przeżywam z tymi przyjaciółmi. Trudno mi jest zaufać osobom i wchodzić w relacje z nimi, ale w czwartek podczas assemblei zrozumiałam, że oprócz mnie jest pięć tysięcy innych młodych, którzy mają takie same problemy, i według mnie zachwycające jest to, że rozumiesz, że nie jesteś sam. Podczas Drogi krzyżowej, gdy wędrowaliśmy wszyscy razem, zrozumiałam wiele rzeczy, których nie potrafiłam sobie wytłumaczyć. Od bardzo dawna chciałam powiedzieć: „Życie jest zachwycające!”. I być może znalazłam sposób, moment i osoby, za sprawą których mogę to powiedzieć. Po separacji moich rodziców przestałam „wierzyć” – a byłam osobą, która chodziła co niedzielę do kościoła, na katechezę itd. Mówiłam sobie: „Dlaczego mam wierzyć w Boga, jeśli On dopuścił, aby to wszystko się stało? Dlaczego wybrał mnie?”. Triduum pozwoliło mi zrozumieć, że ta rzecz, która mnie zniszczyła, tak naprawdę pozwoliła mi bardzo wzrosnąć, i jest mi przykro, że „zmarnowałam” dwa lata mojego życia, nie podążając za Chrystusem. Pewnego dnia usłyszałam zdanie, które przypomniało mi się podczas Drogi krzyżowej: „Bóg nie daje ci żadnego krzyża, którego twoje ramiona nie byłyby w stanie unieść”. Kiedy je usłyszałam, odłożyłam je w kąt mojej głowy, ale zrozumiałam, że może także w tej rzeczy, dla mnie strasznej, jest coś pozytywnego i z pewnością pozwoliło mi to wzrosnąć.

Alessandra, Como

W pubie z kolegami bardzo cool

Moi szefowie postanowili awansować mnie na nowe stanowisko do nowego działu. Mam nowych kolegów bardzo cool, każdy ze swoim bagażem wiedzy, każdy gotowy ci wyjaśnić, jak rozwiązał trudny przypadek albo ulokował inwestycję. Nieustanne targowisko technicznej próżności poparte liczbami i wykresami, by następnie zaraz po pracy odbić na targowisko próżności estetycznej: siłownia i żywność „bio”, a potem do pubu na piwo, które pije się do upadłego. Nie lubię za bardzo piwa i środowisko też nie za bardzo mnie fascynuje: upicie się jest czasem celem samym w sobie, a dominującymi wątkami rozmów są kariera i seks (ponieważ nie rozmawia się o piłce nożnej). Często wychodziłem po pierwszej kolejce drinków, ale wracając do domu, czułem się trochę nieswojo, ponieważ wydawało mi się, że pozbawiam się możliwości, by ta okoliczność mogła być „dla mnie”. Wówczas zacząłem być tam z nimi w taki sposób, w jaki pozwalała rzeczywistość – pub – i zaczęliśmy opowiadać o sobie i się poznawać, żartować. Między jednym żartem a drugim ja także zacząłem odkrywać moich kolegów, a oni – mnie, zrzucając maski i rozmawiając otwarcie o swoim życiu, o tym, czego w głębi pragnęli bardziej niż pieniędzy i kariery. Serena zdradziła mi, że przyjechała do Dublina po tym, jak rzucił ją chłopak na rok przed ślubem, albo Matteo, który odszedł od żony sześć miesięcy po ślubie, czy też Mary, która postanowiła przerwać studia, kiedy brakowało jej do końca tylko jednego egzaminu, a teraz żyje z dnia na dzień, pracując w dziale obsługi klienta, bez żadnych roszczeń co do przyszłości. Ileż historii miałem przywilej wysłuchać, dzięki którym na nowo odkryłem pasję do mojego przeznaczenia! Jedną z rzeczy, która zaskoczyła mnie najbardziej, jest to, że zmieniły się także dni w pracy oraz formalizm w biurze. Poniedziałek nie jest już dniem, kiedy zaczyna się czekać na weekend, a przerwy na kawę nie są już narzekaniem. Obiady i rozgrywki bilardowe stały się momentem, w którym opowiadamy o sobie i okazujemy sobie nawzajem zainteresowanie. Wszystko nosi ludzkie znamię, a charakteru naszym relacjom nadaje pewna „serdeczna afektywność”, która zaciekawia. Tym, co zmienia nas oraz rzeczywistość, to znaczy co uderza ludzi, jest bezinteresowny gest zatroskania, bezinteresowne wyznanie: „Jesteś dla mnie ważny”. Właśnie przedwczoraj Carmen, dziewczyna, której pomogłem, gdy była w kryzysie ze sprzedażą i twierdziła, że ma już wszystkich dosyć, zatrzymała mnie i wyznała, że ostatnio jest nieco bardziej zadowolona. Zaczyna znajdować coś pozytywnego nawet w tych, którzy podkradają jej kontrakty, i chciałaby zacząć pracować „mniej nad performance i nieco więcej nad sobą”. I pomyśleć, że około 10 lat temu byłem zagubiony i nieufny, tymczasem teraz jestem radosny, mimo że życie to trud. Jest to radość, która pochodzi ze spojrzenia kogoś, kto mnie pokochał i kto dalej mnie kocha, i pomógł mi bez zbytnich słów pośród niecierpiących zwłoki potrzeb dnia.

Paolo, Dublin (Irlandia)

 

Żyję radością, której wcześniej nie miałam

Latem ubiegłego roku do naszej wspólnoty zaczęła przychodzić kobieta z synem. Spożywała z nami posiłki i pomagała w zajmowaniu się przygarniętymi dziećmi. W tym czasie zaprzyjaźniła się z jedną z naszych rodzin. W październiku odkryłem, że chciała zamieszkać w Saint Hipòlit (wspólnota rodzin zastępczych – przyp. red.), a w styczniu jej syn zapisał się do trzeciej klasy szkoły średniej u nas w szkole. Nie rozumiałem, skąd się to wszystko brało, wiedziałem o relacji z tą rodziną, ale nie było żadnego zadawalającego wyjaśnienia decyzji, które podejmowała ta kobieta. Kilka tygodni później zabrała głos podczas Szkoły Wspólnoty, mówiąc: „Chcę, żebyście pomogli mi zrozumieć to, co mi się przydarzyło. W moim życiu wiele wycierpiałam, razem z moim synem, z powodu zła, które wyrządziła nam pewna osoba. Przez 10 lat pozostawałam zamknięta w błędnym kole, z którego nie mogłam wyjść. Od kiedy was poznałam, w moim życiu pojawiła się możliwość przebaczenia tej osobie, rzecz, której wcześniej nigdy nie brałam pod uwagę, i odkrywam, że zaczynam to robić. Nagle napełnił mnie nieznany pokój. Moje życie się zmieniło, a także życie mojego syna. Żyję z radością, której wcześniej nie miałam, i oddycham. Co umożliwiło tę zmianę?”. O ile wiem, nikt nie zrobił tej kobiecie żadnego wykładu o przebaczeniu. Nie dał żadnej książki o spowiedzi. W spotkaniu z Kościołem jako życiem, naszym życiem, została jej podarowana nowa świadomość. Coś, czego wcześniej nie miała. A my nie zrobiliśmy niczego innego, jak tylko żyliśmy wobec niej i z nią. Po jej wypowiedzi zapadła cisza. Muszę wyznać, że prawie się przestraszyłem, przerastało mnie to, co zobaczyłem i co usłyszałem, weryfikując po raz kolejny, że Chrystus działa z o wiele większym rozmachem niż moja ograniczona analiza jest zazwyczaj w stanie rozpoznać. W modlitwie, którą odmawiamy, prosząc księdza Giussaniego za nami, mówimy: „By początkiem każdego dnia było «tak» dla Pana, który nas przygarnia i użyźnia glebę naszego serca, aby mogło się wypełnić Jego dzieło w świecie – zwycięstwo nad śmiercią i nad złem”. „Tak”, które ofiarujemy Panu w tym wszystkim, co robimy (pracy, budowie szkoły, wychowywaniu dzieci, patrzeniu na nie, jak grają w piłkę nożną…), jest uwarunkowaniem, poprzez które człowiek może spotkać miłosierdzie Chrystusa.

Ferran, Sant Hipòlit de Voltegrà (Hiszpania)

 

Na placu budowy z innymi robotnikami

Drogi Juliánie, wydaje mi się, że zacząłem rozumieć, jak ważne są Kościół i sakramenty, i to czyni mnie także dumnym, do tego stopnia, że ryzykuję i mówię o tym także w pracy. Powiesz: „Co w tym dziwnego?”. Jestem murarzem i tak czy inaczej fascynujący jest widok kolegi na budowie, który cię słucha, a wręcz czasem współdzieli to, o czym mówisz. Chciałbym ci opowiedzieć o sobie dzień po dniu, ale sądzę, że nie jest to konieczne, ponieważ jeśli ktoś podąża za, zafascynowany tym, czego On dokonuje, zauważa, że wystarczy jedno objęcie, jedno spojrzenie, by zrozumieć, jak wielkie jest to życie. Przeczytanie nawet krótkiego fragmentu Szkoły Wspólnoty każdego ranka i rozmowa z księdzem Giussanim (nigdy osobiście go nie poznałem) pomaga mi rozpoznawać wciąż coraz lepiej moją osobę, moją przynależność do wspólnoty kościelnej, i uczyć się kochać także to, co wydaje się przeciwnością, zawierzając się dzień po dniu Chrystusowi. Wcześniej moja rzeczywistość była inna. Bóg nie był mi potrzebny, nie była mi potrzebna religia, życie należało do mnie. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że wcześniej nie miałem tego, czym żyję teraz, ale po prostu nie chciałem patrzeć dalej niż na czubek swojego nosa. Dziękuję za to, co Tajemnica pozwala mi teraz przeżywać, nie dlatego, że teraz jestem wspanialszy, lepszy, ale dziękuję za to, że teraz Ktoś Inny mnie kocha i lituje się nade mną, stawiając przede mną osoby, które nieustannie przywołują mój temperament, moją osobę.

Giovanni

 

Prawdziwy cud zmartwychwstania

W piątek spotkaliśmy się z grupą studentów, by świętować urodziny jednego z nich; widząc przechodzącego obok zaprzyjaźnionego z nami profesora, zawołaliśmy go do nas. Podszedł, usiadł i powiedział: „Przyniosłem plakaty wielkanocne, żeby zawiesić je w mojej parafii; słowa księdza Giussaniego są dla mnie tak bardzo odpowiednie, że nauczyłem się ich na pamięć. Kiedy zawieszałem plakaty, podszedł do mnie jakiś seminarzysta, który chciał mnie powstrzymać, a ja wtedy powtórzyłem: «Obecność Jezusa z Nazaretu jest jak limfa, która od wewnątrz – w sposób tajemniczy, ale pewny – ożywia naszą jałowość i czyni możliwym to, co niemożliwe: bo to, co dla nas niemożliwe, dla Boga nie jest niemożliwe». Seminarzysta wzruszył się i pozwolił mi zawiesić plakat. Powiedziałem mu, że jestem z Comunione e Liberazione, mimo że nie chodzę na Szkołę Wspólnoty, ponieważ w czwartki jest to dla mnie niemożliwe, ale brakuje mi tych rozmów dotyczących mojego życia”. Następnie rozmowa toczyła się dalej, młodzież była poruszona tak prostym i radosnym doświadczeniem. Gdy przyszliśmy do pizzerii, wciąż rozmawialiśmy. Profesor jest ekonomistą i z zaraźliwym entuzjazmem mówił o sytuacji polityczno-ekonomicznej Peru. W pewnym momencie zaproponowaliśmy mu, by zaprosił swoje dzieci na rekolekcje CLU. On uśmiechnął się i powiedział, że jedno z nich jest chore i czeka na wyniki badań, żeby dowiedzieć się, jaki rodzaj nowotworu niszczy jego skórę. Zamilkliśmy, profesor nie zdradził innych szczegółów, ale pewność, jaką widziałam w jego oczach, pewność człowieka, który zawierza się całkowicie Bogu, bez lęku, kazała mi pomyśleć: „Czy ja żyję na co dzień z taką samą pewnością? I kiedy dzień się kończy, a ja nie pamiętam o Chrystusie, czy odczuwam ból, o którym on nam opowiada?”. Jestem pewna, że prawdziwym cudem zmartwychwstania Jezusa jest spotkanie przyjaciela, który w ten sposób przeżywa życie, pewnego, że Jezus zbawia i jest naszym szczęściem.

María Luisa, Lima (Peru)

 

Ja także chciałabym być taka szczęśliwa

Cześć Juliánie, niemal rok temu przeprowadziłam się do północnej Norwegii w związku ze studiami. W mieście jesteśmy tylko we dwie z CLU (studenci CL – przyp. red.). Włączenie się w życie Ruchu tutaj pomogło mi odnaleźć wiele pewności i nie traktować już więcej jako pewników wielu z gestów, które wcześniej wypełniały moją codzienność. Na przykład jutrznia. Tutaj prawie wszyscy już wiedzą, że co niedzielę chodzę na Mszę św. Wychodząc od tego, pewnego wieczoru jakaś dziewczyna z Hiszpanii zapytała mnie: „Dlaczego?”. Chciała się dowiedzieć, w jaki sposób potrafię pogodzić moją wiarę z byciem „naukowcem”. Zaczęłam jej nieco opowiadać, o tym, jak żyję, o Ruchu, o znakach, które codziennie dostrzegam. Wreszcie powiedziała mi: „Przepraszam, że zadaję ci wszystkie te pytania, ale jestem ciekawa, ponieważ nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty. Widać, że jesteś szczęśliwa i że wierzysz w to, co mówisz”. W tym momencie naprawdę poczułam się dziwnie, ponieważ to jest coś, o czym zawsze myślisz, że przydarza się innym, a nie tobie. Po chwili dodała: „Ja także chciałabym być taka szczęśliwa”. Udało mi się powiedzieć jej tylko jedno: „To zależy od ciebie. Bóg dał nam naszą wolność. Teraz twoja kolej”. Niestety ponieważ było to podczas jakiejś imprezy, nasza rozmowa nagle się urwała. Mam nadzieję, że będą inne okazje. Jestem wdzięczna za tę możliwość, ponieważ pomijając fakt, że pragnę, by moi przyjaciele byli naprawdę szczęśliwi, jest to sposób potwierdzenia mojego doświadczenia oraz mnie samej. Było to ugruntowanie na nowo mnie samej w tej wielkiej historii, bez lęku, bez negowania czegokolwiek.

Chiara, Tromsø (Norwegia)

 

35 lat jako faryzeusz

Drogi Juliánie, zaczęłam należeć do Ruchu dziesięć lat temu. Wcześniej przez 35 lat żyłam w sposób, który opisałeś podczas Rekolekcji. Przygnieciona moimi ograniczeniami, przez moją miarę, ale jeszcze bardziej przez miarę innych. Chodziłam do parafii, uczestniczyłam w osobistej katechezie oraz prowadziłam katechezę dla młodzieży z gimnazjum, ale na tym wszystko się kończyło. Nie potrafiłam sprawić, by Chrystus „miał coś wspólnego” z życiem. I byłam tego świadoma. Dlatego kiedy zobaczyłam inny sposób życia, sposób, w którym Bóg łączy się ze wszystkim, już nie odpuściłam. Tyle że wciąż pozostawał żal, że gdybym spotkała to wszystko wcześniej, wiele spraw przeżyłabym inaczej; w głębi byłam nieco rozgoryczona, zadając sobie pytanie, dlaczego Pan nie pozwolił mi poznać Ruchu wcześniej. Podczas ostatnich Rekolekcji zrozumiałam Jego upodobanie w stosunku do mnie. Chodzi o to, że żyjąc przez wiele lat „jako faryzeusz”, a następnie doświadczywszy tego, co znaczy żyć, mówiąc „Ty” Chrystusowi, natychmiast zauważam, kiedy zbaczam z drogi, kiedy robię po swojemu, ponieważ nic już nie wytrzymuje. Jakbym miała bardzo wrażliwy czujnik alarmowy. A wówczas powraca pilna potrzeba podjęcia na nowo Szkoły Wspólnoty, skonfrontowania się z przyjacielem itd.

Silvia

 

Podróż do Rimini BlaBlaCarem

Pojechałam na Rekolekcje Bractwa BlaBlaCarem (podróż samochodem z ludźmi nieznajomymi – przyp. red.). Jechałam z 62-letnią kobietą oraz 42-letnim żonatym mężczyzną, ojcem trójki dzieci. Zapytali mnie, po co jadę do Rimini, dlatego też opowiedziałam im o Rekolekcjach. Od tego zaczęła się przepiękna rozmowa, ponieważ mężczyzna, Antonio, skrzywił się, kiedy usłyszał „Comunione e Liberazione”, ale potem zaczął zadawać mi tysiąc pytań. Grymas na jego twarzy wynikał z faktu, że miał kolegów z Ruchu, i nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego przepełnia ich pewność i mają takie wspaniałe rodziny. Powiedział mi: „Jestem żonaty, mam trójkę dzieci i tysiąc pytań; ci koledzy natomiast wydają mi się pewni i zawsze mają gotową odpowiedź. Chciałbym zrozumieć, czy naprawdę wydarzyło się coś, czy też jesteście indoktrynowani”. Wówczas zaczęłam się śmiać, mówiąc mu: „Zauważasz, kiedy ktoś jest indoktrynowany… A pytania mają wszyscy, różnica polega na tym, czy posiada się miejsce, gdzie możesz się z nimi skonfrontować i nie udawać, że nic się nie dzieje”. A jeśli miał pytania, mógł zadać je bezpośrednio swoim kolegom. Potem zapytali o mnie i o moją historię. Antonio był zaskoczony, mówiąc: „Z pewnością twoje życie nie jest idealne. Jeśli naprawdę wszystkim coś się wydarzyło, ja też chcę się zapisać”. Powiedziałam mu, że nie trzeba się zapisywać, ale jedynie potraktować poważnie swoich kolegów i swoje pytania. W każdym razie wyjazd na Rekolekcje po tej rozmowie stał się jeszcze większym darem.

Hassina

 

Prezent na srebrne gody

Drogi księże Carrónie, wczoraj ja i moja żona świętowaliśmy 25-lecie naszego ślubu. Na pytanie przyjaciół i krewnych: „Co mamy wam podarować?”, odpowiedź była następująca: „Nic, niczego nie potrzebujemy”. Ale zaraz zauważyliśmy, że to nie była prawda. Potrzebujemy Wszystkiego. A więc miejsca, które wspierałoby nas w tym pragnieniu, w tej jedynej w swoim rodzaju naglącej potrzebie: rozpoznawać obecność Chrystusa w każdej chwili naszej codzienności, jako osoba, małżeństwo, rodzina. Wdzięczni za to, w jaki sposób towarzyszysz nam w tej drodze, postanowiliśmy poprosić w prezencie o ofiarę, która została przekazana dzisiaj w darze dla Bractwa.

Elisabetta i Marco

 

Stronnice wyrwane z „Tracce”

Jestem dentystką. W grudniu podałam znieczulenie mojej pacjentce, po czym wręczyłam jej „Tracce”, żeby sobie poczytała, dopóki znieczulenie nie zadziała. Jako że nie zdążyła skończyć czytać jednego artykułu, powiedziałam jej, że pożyczę jej czasopismo do domu. Po przerwie bożonarodzeniowej zadzwoniłam do niej, by potwierdzić następną wizytę, przypominając także, żeby przyniosła mi gazetę. Przyszła z „Tracce” włożonym do siatki, była bardzo poważna i powiedziała: „Cecilio, stała się straszna rzecz”, pokazując mi gazetę, która na okładce była w kilku miejscach pokryta czarną farbą. Po czym mówiła dalej: „Ale to nie jest najgorsze. Mój mąż czytał tę gazetę, gdy malował swój samochód… i wyrwał kilka stron z artykułem, który mu się podobał, żeby pokazać go swojemu przyjacielowi!”. Wiem, jakie dobro zawierają „Tracce”, ale wiadomość o tym, że ktoś, bez wyjaśnień kogokolwiek, znajduje w nich tak wielką wartość, wzruszyła mnie do łez, jak gdybym znalazła się spragniona na pustyni i odnalazła źródło. Objęłam ją i powiedziałam, że jej mąż jest bardzo bystry, że może zatrzymać sobie gazetę, to znaczy to, co z niej zostało! Zapytałam, który artykuł tak bardzo mu się spodobał (zauważyłam, że brakowało stronic opowiadających o prezentacji książki księdza Carróna w Stanach Zjednoczonych), na co mi odpowiedziała: „Wszystko mu się podobało, od początku do końca”. Powiedziała mi, że szukał już w Internecie więcej informacji. „Chce wiedzieć, gdzie może kupić to czasopismo tutaj, w Meksyku”. Wytłumaczyłam jej, że przychodzi w prenumeracie. Przy okazji następnej wizyty przyniosła mi pieniądze, żeby móc je zaprenumerować.

Cecilia, Oaxaca (Meksyk)

 

To, co przezwycięża wszelką ideologię

Drogi księże Juliánie, będąc ponownie w ciąży po dwóch wcześniejszych poronieniach, nie mogłam zignorować dyskusji toczącej się o Alfiem Evansie. Z niesmakiem i przykrością czytałam oświadczenia w obronie słusznych oczywiście wartości, ale skierowanych przeciwko sędziom, lekarzom, politykom. Myślałam o moim mężu, który jako agnostyk zmienił swoje stanowisko w sprawie aborcji – nie bronił jej, ale nie stanowiła dla niego żadnego problemu – właśnie wtedy, gdy przyszło nam stawić czoła pierwszemu poronieniu i kiedy musiał przyznać, że ten embrion był życiem. Nie zmienił go żaden wywód, który mógł usłyszeć ode mnie albo od innych. A jednak coś mi się nie zgadzało i widziałam, że ideologicznym słowom, które czytałam i słyszałam, przeciwstawiałam równie ideologiczne stwierdzenia, mimo że w imię czegoś, co mi się przydarzyło. Wieczorem, dzień przed Rekolekcjami, usłyszałam w telewizyjnych wiadomościach wypowiedź ojca Alfiego i zadałam sobie pytanie: „Co znaczy dla mnie to, że to dziecko oddychało, kiedy nikt się tego nie spodziewał? Co znaczy, że moje życie, życie mojego syna, życie Alfiego i jego taty, jest dane?”. Tylko wtedy, gdy mam chwilę słabości, tak jak tamtego wieczoru, wnikając w głąb tego, co mówił ten mężczyzna, oraz mojego doświadczenia – i pozwalam się objąć, by znów powiedzieć: „Ty” Temu, który czyni mnie teraz, który czyni moje dziecko, mojego męża, siostrę czy przyjaciela, z którym można nawet poróżnić się w jakiejś kwestii – tylko w tym momencie jestem naprawdę wolna, ponieważ pozwalam wyciągnąć się za włosy i uznaję, do Kogo należę. Uświadamiam sobie, że poza tym doświadczeniem ja również pozostaję zaklinowana na jakimś stanowisku albo w jakimś fakcie z przeszłości, który jednak nie daje mi lekkości i czułości. Uczucia te ogarniają mnie, kiedy pozwalam się ponownie pochwycić i Go uznaję. Każdy potrzebuje tego objęcia Jedynego, który mówi ci: „Nawet włosy na waszej głowie są policzone”.

Cecilia, Szanghaj (Chiny)


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją