Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > marzec / kwiecień

Ślady, numer 2 / 2018 (marzec / kwiecień)

Afryka. Świadkowie

„Patrz tam, gdzie wszystko jest piękniejsze”

Śmierć Francesca Frigerio przebywającego w Ugandzie od 9 lat oraz świadectwo wspólnoty. O „niemożliwej odpowiedniości”.

Samuele Otim Rizzo, Matteo Severgnini


 „Kiedy uczę ich pływać, w ich próbach ja także jestem rozdarty między dwoma uczuciami. Jeśli podtrzymuję ich cały czas i zbyt długo, nigdy nie nauczą się pływać. Ale jeśli nie podtrzymam ich dobrze we właściwym momencie, ci młodzi napiliby się może zbyt dużo wody. Taka jest tajemnica ludzkiej wolności, mówi Bóg… Tak Péguy mówił o odpowiedzialności rodziców, ale Francesco zawsze rozwiewał przed nami każdą wątpliwość, wolność zawsze wykradał z wyprzedzeniem, używając jej jak najlepiej”. Są to słowa Gianniego Frigerio, wypowiedziane na pogrzebie syna, rozbrzmiewające pośród ciszy i wzruszenia ponad tysiąca osób, które 19 stycznia wypełniły bazylikę w Treviglio (Bergamo), rodzinnej miejscowości Francesca.

Na krótko przed obroną z inżynierii lądowej pragnienie zakomunikowania światu tego, co ukształtowało jego życie – Jezusa i spotkania z Ruchem – zaprowadziło go do Kenii, by tam wybudować dla AVSI Little Prince Primary School w barakowym miasteczku w dzielnicy Nairobi, Kiberze. Właśnie w Kenii spotkał Sarę, która została jego żoną: razem przeprowadzili się do Ugandy, do Kitgum. Tam pracowali dla AVSI do czasu, gdy Francesco otworzył firmę budowlaną, wtedy przenieśli się do Gulu, a potem do Kampali. W międzyczasie na świat przyszli Luigi, Lucia i Giuseppe.

W tych latach Francesco zbudował także sanktuarium męczenników Jilda i Daudiego w Paymol (na wzgórzu Wi-Polo, na północy kraju) oraz Luigi Giussani High School, prawdziwy klejnot w Kampali. Pracował, mając zawsze w sercu smak piękna oraz troskę o szczegół: „Dla budowniczego wzniesienie sanktuarium to szczyt marzeń – opowiadał – ale tej samej wartości nabiera wyremontowanie łazienki. Dla mnie nic nie jest z góry założonym pewnikiem. Wpadłem w pułapkę pojmowania siebie przez pryzmat tego, co robiłem. W towarzystwie Ruchu na nowo odkryłem natomiast, że moją prawdziwą wartością jest bycie Francesco takim, jakim pragnął mnie Pan”.

 

10 stycznia Francesco i jego kolega zginęli w wypadku, do którego doszło na autostradzie z Kampali do Gulu. „W pierwszych godzinach odkryłem, gorsząc się tym bardzo, że jestem wściekły i wątpiący – opowiada Andrea, jeden z nas. – Żadna myśl nie była w stanie mnie uspokoić. Nigdy nie zapytałem siebie tak szczerze: co takiego dodaje bycie chrześcijaninem? Naprawdę: co to zmienia?”. Albo reakcja jednego chłopaka z CLU: „Kiedy się dowiedziałem, nie mogłem uwierzyć. Zaczęły budzić się niektóre pytania: jakie znaczenie ma życie? Co czyni je godnym przeżycia? Jaka relacja jest w stanie stawić czoła śmierci?”.

Nikt z nas nie potrafił oderwać się od tych pytań, ale im częściej je sobie zadawaliśmy, tym bardziej oczywiste było to, że to, co nam się wydarzało, nosiło znamiona cudu. W tych chwilach cierpienia i niepokoju odkryliśmy, że jesteśmy zjednoczeni, nasz ostateczny cel oraz życiowe zadanie stały się bardziej przejrzyste. Chrystus był oczywisty w obliczach przyjaciół, jak mówi Manolita: „Gdy przeżywaliśmy to wszystko, Chrystus powoli stawał się ciałem w Sarze i w nas. Właśnie w tym towarzystwie przyjaciół On się uobecnił”. Śmierć Francesca stała się źródłem niespodziewanej pewności dla wszystkich. Zrodziła się pośród nas nowa jedność, począwszy od pragnienia Sary do bycia razem – na koniec zawsze spotykaliśmy się, by porozmawiać i pośpiewać. Andrea kontynuuje: „Im bardziej patrzyłem na Sarę, tym bardziej moje serce rozpalało się tą niemożliwą – nigdy tak niemożliwą! – odpowiedniością”.

 

Wielu z nas doświadczyło tego samego, naszej biednej małości zagarniętej przez pewność Sary. Nie mogliśmy przestać na nią patrzeć, chcąc uczyć się, gdzie trzeba kierować wzrok; każde jej działanie było potwierdzeniem Zmartwychwstania. Nie koła ratunkowego w obliczu rozpaczy, ale pewności co do Obecności, która przemieniała jej oblicze za każdym razem, gdy mówiła o mężu.

Dwa dni po wypadku nuncjusz apostolski Michael August Blume odprawił Mszę św. żałobną w Kampali. Kościół był wypełniony po brzegi. Trumna została wniesiona przy dźwiękach piosenki Quando uno ha il cuore buono [„Kiedy ktoś ma dobre serce”], którą wybrała jego żona i którą śpiewaliśmy razem co najmniej trzy razy w ciągu dnia. Wszystko było przygotowane w najdrobniejszych szczegółach. Sara chciała, żeby pierwszym czytaniem było czytanie z dnia wypadku: „Samuelu, Samuelu… – Mów, Panie, sługa twój słucha”. Powołanie Samuela zbiegało się z powołaniem Francesca oraz każdego z nas. Następnie List św. Pawła do Rzymian: „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Któż więc oddzieli nas od miłości Chrystusa? Utrapienie, ucisk, niebezpieczeństwo czy miecz?”. Ewangelia ta sama, co w dniu ich ślubu: obietnica uczty z Bogiem, na zawsze.

Po zakończonej Mszy św. zostało odczytanie słowo księdza Juliána Carróna skierowane do Sary i dzieci: „Chcę być szczególnie blisko was w tym momencie cierpienia, w którym wasz tata dotarł do celu, na osiągnięcie którego wszyscy czekamy. Z pewnością co do Chrystusa w oczach możecie patrzeć na tę rozłąkę z całą nadzieją, której teraz wszyscy potrzebujemy”. Następnie Sara podziękowała i wyjaśniła zdanie oraz zdjęcie z okolicznościowego obrazka. „Quando uno ha il cuore buono, non ha più paura di niente, è felice di ogni cosa, vuole amare solamente [„Kiedy ktoś ma dobre serce, już niczego się nie boi, cieszy się każdą rzeczą, pragnie tylko kochać”] – te wersy w pełni opisują serce Francesca. On żył tą pewnością i kochał nieskończenie swoje powołanie, rodzinę, przyjaciół, osoby, z którymi pracował albo które spotykał. Zawsze mówił, że nie można położyć się do łóżka zagniewanym, ale że musimy zasnąć, mając serce przepełnione pokojem odczuwanym wobec wszystkich”. Na zdjęciu patrzy w obiektyw. Patrzy na żonę, która unieśmiertelnia go w tym momencie. „Jesteśmy w podróży poślubnej przy wodospadach Iguazú. Rajskie piękno, raj; Francesco podziwia je, potem się obraca i patrzy na mnie, jakby mówiąc mi: ten raj, na który patrzę, jest celem nas wszystkich. Nie patrz na mnie, ale spójrz tam, gdzie wszystko jest bardziej zrozumiałe i piękniejsze. Czekam na was”.

Msza św. miała nieoczekiwany wydźwięk misyjny. Ludzie byli zdumieni albo niedowierzali. Znajomy Erytrejczyk zapytał nas, czy w kulturze włoskiej nie płacze się w obliczu śmierci, albo też pewien Włoch, ateista, wciąż powtarzał: „Jesteś pewny, że to jest żona? Jak może mieć taką twarz?”. Albo jeszcze jeden: „Byłbym zrozpaczony. Patrząc na was, myślę sobie, że może wszystko to prawda. Sprawiacie, że przychodzi mi ochota znów zbliżyć się do Kościoła”.

Następnego dnia została odprawiona Msza św. w Luigi Giussani High School, którą Francesco traktował jako tak bardzo „swoją”, a w poniedziałek z udziałem arcybiskupa Gulu Johna Baptisty Odamy w barakowym mieście w Kirece, gdzie znajduje się Meeting Point International, kolejne bardzo drogie Francesco miejsce. Na zakończenie tata Gianni wstał i podziękował: „Jesteście dzisiaj dla mnie obliczem Chrystusa”. Z powodu pełni odczuwanej w sercu śpiewaliśmy razem do późnego wieczoru. Nie ma innych słów, by opisać te godziny: niemożliwa odpowiedniość!

 

Pod koniec stycznia, podczas wakacji ugandyjskiej wspólnoty, pierwszych po wielu latach i tak bardzo upragnionych przez Francesca, Rose powiedziała: „Czym jest zbawienie? Zbawieniem jest to, że każda rzeczywistość jest Chrystusem, który nas wzywa. To nie piękne osoby, piękne chwile mnie pociągają, ale zawsze jest Chrystus, i to czyni każdą chwilę intensywną i wieczną”.

Sara doświadcza tej wieczności. Tak jak przydarzyło jej się to w San Valentino: „Poprosiłam Francesco, by dał mi znak z Raju, taki prezent: chciałam, by dał mi choćby na kilka sekund to, czego sam doświadcza, by dał mi zakosztować nieco swojego szczęścia”. Dzień jest zwyczajny, wieczorem wychodzi z kilkoma przyjaciółmi, bardzo prosta kolacja. Następnego dnia budzi się jednak nieco rozgoryczona, wydaje jej się, że mąż nie spełnił jej prośby. Następnie przebłysk… Restauracja, w której była, nazywa się „Raj”: „Francesco jest w Raju, a Rajem jest komunia, którą przeżywa ze świętymi oraz z bliskimi osobami; Rajem na tej ziemi jest dla mnie przeżywanie komunii z towarzystwem, które Chrystus podarował mi na drogę”.

Cóż za wdzięczność za możliwość przeżywania całego życia, rozpoznając we wszystkim Tajemnicę. Wszystko mówi o Nim, dlatego nic nie jest stracone, wszystko ma sens, śmierć nie jest ostatnim słowem, ponieważ Chrystus już ją zwyciężył. To jest wielka obietnica, o której wszystkim zostało dane świadectwo.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją