Ślady
>
Archiwum
>
2018
>
marzec / kwiecień
|
||
Ślady, numer 2 / 2018 (marzec / kwiecień) Listy „Więcej piękna, niż mogłabym sobie wyobrazić!” i inne... Zaproszenie na rekolekcje studenckie w Czernej pojawiło się w najlepszym momencie – zagubienia i poczucia przytłoczenia codziennymi obowiązkami i rutyną. Czułam, że życie przygniata mnie do ziemi, i coraz częściej ogarniał mnie smutek, mimo obiektywnie cudownych okoliczności – wspaniałego męża i dwóch ślicznych, zdrowych córeczek. Któregoś dnia odwiedziła nas Daga i spytała, czy nie chcielibyśmy przyjechać i powiedzieć świadectwa o czystości przedmałżeńskiej. Bez zastanowienia odpowiedzieliśmy, że jedziemy. Jednak im bliżej było wyjazdu, tym więcej pojawiało się wątpliwości: jak to będzie z dwójką dzieci, z których jedno ma dopiero trzy miesiące. Za każdym razem jednak odganiałam te myśli, mówiąc sobie, że przecież Pan Bóg się tym zajmie, bo to dla Niego tam jedziemy. Wierzyłam, że nas nie zostawi, lecz poprowadzi. I faktycznie tak się stało. Wydarzyło się więcej piękna, niż mogłabym sobie wyobrazić! Uczestnicząc w lekcjach, spotykając przyjaciół i patrząc na studentów, w których wibrują pytania – te same, które ja noszę w sercu – z każdą chwilą czułam mocniej, że moje serce się budzi, a ja staję się coraz bardziej szczęśliwa i wolna. Byłam też wzruszona uważnością studentów i troską o nas, oferowaną mi pomocą w opiece nad dziećmi. Jak mówił ksiądz Marek, potrzebuję widzieć każdego dnia, że Jezus mnie kocha i że moje bycie szczęśliwą nie zależy od okoliczności, ale od sposobu patrzenia na nie. Wyjeżdżałam z rekolekcji z pragnieniem zachowania tego spojrzenia, które obudziło się w Czernej. I od tamtej pory codziennie pragnę, aby ono wróciło, tęsknię za nim. Stąd też nasz udział w studenckiej Szkole Wspólnoty czy też wewnętrzna konieczność podzielenia się tym, co się wydarzyło w Czernej, z przyjaciółmi czy na łamach „Śladów”. Rekolekcyjne treści mogłam szybko zweryfikować w trudach codzienności, które nagle pojawiły się ze zdwojoną mocą (m.in. wszyscy się rozchorowaliśmy, co pokrzyżowało wiele naszych planów). Dzięki rekolekcjom widzę, że podejmuję te trudy inaczej, moje spojrzenie się zmieniło. Czy to jest moja zasługa? Nie, to jest żywy Chrystus, który działa. I wiem, że każdego dnia potrzebuję widzieć Jego miłość do mnie. Beata, Wrocław ZROZUMIAŁAM, CO ZOBACZYŁAM W JEGO OBLICZU Drogi księże Carrónie, kilka dni temu odszedł mój najbliższy przyjaciel. Okres ten był dla mnie odkrywaniem na nowo, co znaczy znaleźć miejsce, w którym zostaje nam zakomunikowana prawda. Kiedy mój przyjaciel leżał w szpitalu, poszłam go odwiedzić; jego widok w takim stanie wstrząsnął mną i sprawił mi ogromny ból. Po wyjściu z sali, ze łzami w oczach, natychmiast pomyślałam: „Ale dlaczego? Dlaczego, Panie, mu to robisz? Jemu, który był zawsze tak uprzejmy i wierny. Jemu, który zawsze Tobie ufał. Dlaczego? To niesprawiedliwe!”. Ale zaraz potem, gdy tak sobie pomyślałam, coś się we mnie zmieniło. Chciałam się tylko zatrzymać i pomodlić z całych moich sił. Wystarczyło naprawdę niewiele, by zrozumieć to, co zobaczyłam na jego obliczu: całkowite przylgnięcie do Chrystusa, zawierzenie, umiejętność całkowitego oddania się bez lęku; bez pytania o przyczynę tego ogromnego cierpienia. Na twarzy miał niewiarygodny spokój. Uśmiechał się jak zawsze, ponieważ wiedział, że ta droga była właściwa, że był Ktoś, kto go wzywał. Widząc to w nim konkretnie, ja także zapragnęłam mieć takie spojrzenie na rzeczywistość, odczułam właśnie potrzebę powrotu do miejsca, w którym zostaje nam zakomunikowana prawda o nas, w którym zostaje wciąż rozbudzana nasza prawda, ażeby nie przeważyło zapomnienie. Czytając Szkołę Wspólnoty, dostrzegłam, że to miejsce nigdy mnie nie opuszcza, że także w cierpieniu przypomina mi, iż jest Ktoś Inny, że jest więcej i że nic nie kończy się wraz ze śmiercią. Lucia ŚMIERĆ FRANCESCO I ŚPIEW MŁODZIEŻY Od niedzieli, kiedy zaczęły nadchodzić wiadomości o Francesco, obsesyjnie sprawdzałam WhatsAppa co dwie minuty, czekając na najświeższe informacje, czując ogromny ciężar na sercu. Za każdym razem, gdy telefon wibrował, drżały mi ręce, bałam się najgorszego. Była to walka, którą próbowałam ofiarować za cierpienie Francesco i jego rodziców, prosząc jednocześnie o cud. W następny piątek z wyprzedzeniem przeżyłam Wielki Piątek: od godziny 12.00 nieustannie patrzyłam na zegarek, myślałam o Francesco znajdującym się w szpitalu, i nie mogłam nie myśleć o Jezusie na krzyżu oraz o Maryi znajdującej się u Jego stóp. Kiedy o godzinie 18.00 dowiedziałam się, że Francesco jest w Niebie, nie byłam w stanie zwalczyć głębokiego wstrząsu, poczułam się zagubiona. Pobiegłam do przyjaciółki, która gdy tylko usłyszała, że przyszłam, powiedziała mi, niemal ozięble: „Wiem”. Ja płakałam, a ona była niewzruszona. Zaraz potem powiedziała mi: „Jadę do szpitala. Zawieziesz mnie?”. Potem poszłyśmy razem na Różaniec. Kościół był wypełniony po brzegi, mnie wciąż ogarniał strach, mimo że towarzyszyło mi błaganie skierowane do Matki Bożej. Kiedy jednak zaraz po modlitwie Wieczne odpoczywanie… młodzież zaśpiewała: Quando uno ha il cuore buono, non ha più paura di niente, è felice di ogni cosa, vuole amare solamente [„Kiedy ktoś ma dobre serce, już niczego się nie boi, cieszy się każdą rzeczą, pragnie tylko kochać”], wszystko się zmieniło. Boleść przemieniła się w prośbę, niemal w krzyk wydobywający się z głębi mojego serca: Panie, to jest doświadczenie Zmartwychwstania. To, że setka młodych ludzi, moja córka i jej zaledwie 15-letni koledzy mogą tak śpiewać w obliczu śmierci swojego kolegi, jest naprawdę Twoim zwycięstwem nad śmiercią. Byśmy niczego już się nie bali – o to proszę dla siebie. W przeciwnym razie życiu nie sposób stawić czoła, wszystko zaczyna przerażać, wszystko blokuje. Byśmy chcieli tylko kochać, nawet śmierć chłopaka, który mógł być dzieckiem każdego z nas. Tylko towarzystwo człowieczeństwa wibrującego z pasji do Chrystusa może wyzwolić mnie z tego zagubienia, naprawdę pozwala mi doświadczać Zmartwychwstania. Chiara PO WAKACJACH GS W SAMYM SERCU SPRAW, BEZ MASEK Dotarło do mnie, że potrzebowałam właśnie wakacji GS, ponieważ naładowały mnie nową energią. Od kiedy jestem tutaj, w Londynie, noszę w sercu wszystkie pytania, które przywiozłam z Włoch i które zrodziły się w tych dniach. Nadzwyczajne jest to, że pytania te mnie nie opuszczają. Zasadniczo codziennie odkrywam, że pragnę być Jego służebnicą: w modlitwie proszę, by to On planował moje życie i bym mogła być środkiem, poprzez który ludzie będą mogli Go spotkać. Piękne w tym pragnieniu jest to, że czyni mnie ono wolną, a nie niewolnicą: wolną, ponieważ, jeśli moje życie jest podążaniem za Nim, wiem, że wszystko służy dobru. Jednocześnie nie czuję się „niewolnicą” tego pragnienia oraz rezultatu: nie wiem, czy moi towarzysze, widząc, jak żyję, mówią: „Ona żyje dla Chrystusa”, wiem jednak, że takie życie dla Niego czyni mnie szczęśliwą. Odkrywam także, że mam niezmierzoną potrzebę, by patrzono na mnie taką, jaką jestem, i taką akceptowano. Odczuwam to mocno, kiedy idę na spotkania Student Youth (GS w Wielkiej Brytanii – przyp. red.), ponieważ tam jasne jest to, co znaczy, że każdy może być sobą. A więc nie przejmuję się już tym, żeby być „jak trzeba”. Często jestem niewolnicą owej wizji ludzi, zgodnie z którą jeśli nie spełniasz pewnych wymagań, jesteś gorszy. Kiedy uwolnię się od wszystkich roszczeń związanych z moją osobą (pokazywać się w pewien sposób, zachowywać się koniecznie w inny), mogę dotrzeć do istoty rzeczy w prawdziwszy sposób, bez masek albo czegoś innego. Maria, Londyn (Wielka Brytania)
PLAKAT BIEG, PORANEK I ŹRENICA Eugène Burnand w jednym z listów z 1897 roku w ten sposób streścił swoje artystyczne credo: „Mistycyzm polega dla mnie bardziej na intensywności i głębi wizji niż na wyobrażeniu wyzwolonym od samego siebie. Jestem realistą z natury i z przeznaczenia”. Uważność na rzeczywistość leży także u podstaw metody, jaką posłużył się przy tworzeniu dzieła, którego pełny tytuł brzmi: Uczniowie. Jan i Piotr biegnący do grobu w poranek Zmartwychwstania. Bieg i poranek są w istocie kluczowymi jego elementami. „Wstaję o świcie, by studiować w błysku oka mojego modelu płonący odblask słońca, które wyłania się na horyzoncie” – pisze w liście do przyjaciela Paula Roberta. Następnie wyjaśnia, że w „świetlistej kondensacji” spotykają się ze sobą sens teologiczny, atmosferyczny realizm oraz poszanowanie chronologiczne momentu, w którym ten fakt się dokonał. Światło wschodzącego słońca rzeczywiście błyszczy, zwłaszcza w otwartej szeroko źrenicy Piotra: jest to jeden z najpiękniejszych detali dzieła. Następnie jest bieg: dwóch mężczyzn biegnie, co sugeruje zarówno ich pochylona do przodu sylwetka, zmierzwione od powiewu włosy, jak i powietrze, które sprawia wrażenie przeorywanego przez nich. Za sobą pozostawiają widoczne na horyzoncie trzy krzyże, by iść objąć tę nieoczekiwaną nadzieję. Wciąż niedowierzają, przepełnia ich zdumienie graniczące z dezorientacją (co czyni zdumienie jeszcze bardziej prawdziwym). Widzimy chłopaka i mężczyznę, których Burnand starał się przedstawić, szanując także ich antropologiczną tożsamość Palestyńczyków pochodzących z tego konkretnego okresu historycznego. Osoby proste (spójrzcie na ręce Piotra), których twarze są określone przez to, na co patrzą. Giuseppe Frangi REKOLEKCJE „TO, CO MAM NAJPIĘKNIEJSZEGO” W tych ostatnich miesiącach tym, co zmieniło mnie zdecydowanie, była relacja z jednym z przyjaciół. Poznaliśmy się, ponieważ nasze najstarsze dzieci chodziły do tej samej szkoły. Od razu pojawiło się szczególne zaciekawienie oraz sympatia wobec niego, do tego stopnia, że pragnąłem znów się z nim zobaczyć, poznać go. W ten sposób zaczęliśmy się spotykać wieczorami. Minęło kilka lat, jesteśmy tak dobrymi przyjaciółmi, że w ubiegłym roku pojechał ze mną na rekolekcje dla pracujących. Kilka miesięcy później poważnie zachorowałem, byłem o krok od śmierci, w szpitalu nazywano mnie Łazarzem. Po dwóch dniach moja żona przyniosła mi telefon i wśród wielu wiadomości była wiadomość od tego dobrego przyjaciela: „Kiedy cię operowali, obiecałem Panu, że niezależnie od tego, co ci się stanie, będę kontynuował drogę, którą teraz idziemy razem”. Kiedy przyszedł mnie odwiedzić na oddziale intensywnej terapii, uśmiechał się szeroko, a jego oczy przepełniała radość. W prezencie przyniósł mi kopertę. Otwarłem ją: w środku były Rekolekcje Bractwa wydrukowane w wielkim formacie. Powiedział mi: „Przyniosłem ci najpiękniejszą i najdroższą rzecz, jaką posiadam, dobrej pracy!”. Cud nawrócenia tego przyjaciela nawrócił także mnie i po ludzku był bardziej odpowiedni niż cud mojego uzdrowienia. Beppe LIST DO BRACTWA TEN SAM AKCENT DZISIAJ Drogi Juliánie, w Niedzielę Palmową w 1975 roku stałam na tyłach Auli Pawła VI, Papież zaprosił nas bowiem na spotkanie po Mszy św. na placu św. Piotra. Nie miałam wtedy jeszcze 17 lat i siedząc tam, słyszałam rozbrzmiewający głos księdza Giussaniego, który mówił: „Ojcze Święty, powiedziałeś mi: «Odwagi, odwagi, dla ciebie i twojej młodzieży, ponieważ to jest właściwa droga»”. Z tamtego dnia, w którym po raz pierwszy poprzez moje przygotowanie i udział w tym spotkaniu nauczyłam się wartości Piotra w Kościele, pamiętam tylko to oraz na wpół pusty plac z Papieżem w oddali, który wchodził na tron papieski. „Odwagi, dla ciebie i twojej młodzieży…”. Ten sam akcent usłyszałam rozbrzmiewający dzisiaj w sercu, kiedy przeczytałam twój list po audiencji u papieża Franciszka (zob. „Ślady” 1/2018, s. 1). Odczułam echo tego poruszenia oraz pasji księdza Giussaniego, która trwa dalej i się odnawia w podążaniu za charyzmatem. Z tego powodu nagle, pomimo tysiąca moich wątpliwości i zniechęcenia, gdy tylko skończyłam go czytać, zadzwoniłam do moich przyjaciół ze Stowarzyszenia Portofranco w Rimini, by zgłosić moją gotowość pomocy. Ponieważ ja także pragnę uczestniczyć w owej „gorączce życia”, o której zakomunikował nam ksiądz Giussani i którą czuję wibrującą w tobie. Letizia, Rimini (Włochy) DONACJA „POWÓD” MOJEGO GESTU Drogi księże Juliánie, od jakiegoś już czasu pragnąłem przekazać darowiznę dla Bractwa i pytając się o powód tego, powiedziałem sobie: z miłości, ponieważ moje życie od 50 lat upływa w Ruchu. Ale co za uderzenie, Szkoła Wspólnoty w łączności z tobą. Kiedy indziej żaliłbym się, że brakuje mi ubóstwa ducha, narzekając na formalizm, który nade mną przeważa. Ostatnio straciłem żonę i spalił mi się dom. Nie załamałem się. Powiedziałeś nam: „Jeśli wtedy, gdy Pan mnie wybiera, by dać o sobie znać, wyciągnąć mnie z moich rozproszeń i na nowo uczynić mnie ubogim, nie odzyskam świadomości siebie i nie będę przyjmował Go nieustannie, On nie przejdzie, nie przejdzie przeze mnie”. Ale na Szkole Wspólnoty wszystko było dla mnie, przyjaciele, którzy zabierali głos, byli dla mnie, ty byłeś dla mnie: po raz kolejny Bractwo przedstawia się jako miejsce, które przebudza moją zdolność bycia prawdziwym i lojalnym przede wszystkim wobec samego siebie, które przywraca mi oddech i sens rzeczywistości. Ale przede wszystkim w moim życiu to właśnie Bractwo jest miejscem, w którym On się objawił i dalej się objawia, podsycając niepowstrzymaną pasję do życia i do moich przyjaciół. Gilberto, Lecce (Włochy) WIELKIE RZECZY, KTÓRE RODZĄ SIĘ W TALLAHASSEE Właśnie byłem na Szkole Wspólnoty u przyjaciół w Tallahassee (zob. s. 27). Jestem naprawdę poruszony tym, co tam zobaczyłem, oraz wielkimi rzeczami, które Tajemnica powołuje do istnienia. Opowiedzieli mi o geście charytatywnym. Pociągnięci propozycją księdza Carróna złożoną podczas Rekolekcji Bractwa, raz w miesiącu w sobotę jedzą śniadanie z bezdomnymi z okolicy. Uderzyło mnie to, ponieważ odkryli, jak mi opowiadali, że o wiele bardziej niż z powodu jedzenia, którym częstowali te osoby, były one szczęśliwe i wdzięczne za to, że ktoś spędzał z nimi czas, że ktoś je wysłuchał i współdzielił ich potrzeby. A to odkrycie młodzieży z Ruchu było owym czymś więcej z człowieczeństwa i radości z powodu ich życia. To, co robią, jest jedyne w swoim rodzaju, autonomiczne w pewnym sensie, ponieważ zazwyczaj parafie oferują jedzenie, ale nie poświęcają czasu bezdomnym. Tymczasem podążając za swoim doświadczeniem oraz propozycją zaprzyjaźnionego księdza (który wraz z nimi spotyka Ruch), przeżywają gest charytatywny tak, jak proponuje to ksiądz Giussani. Następnie Szkoła Wspólnoty: dziś wieczorem było 30 osób, ludzi młodych, którzy już pracują, oraz małżeństw, niektórych znałem, inni byli nowi. Ponieważ w miarę tego, jak doświadczają odpowiedniości i ludzkiego wzrostu, każdy zaprasza przyjaciół. Porusza mnie widok kroków, które stawiają, rodząca się przyjaźń, ich pragnienie poznania księdza Giussaniego oraz Ruchu. Często nie znają nawet dobrze treści, a jednak to pragnienie przewyższa wszystko i otwiera każdego na podążanie drogą prowadzącą do poznania. Czuję się naprawdę mały i niegodny tego, w czym Jezus pozwala mi uczestniczyć. Ale jednocześnie potrzebuję tego, potrzebuję widzieć, jak On działa, powracać do źródła tego, co fascynuje moje serce. Luca, Gainesville (USA) |