Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2018 > styczeń / luty

Ślady, numer 1 / 2018 (styczeń / luty)

Nauka. Genetyka

Jeśli to, czego szukasz, istnieje

Jedyny taki projekt na świecie. Powstały w wyniku podążania śladami Lejeune’a. Obecnie finansowanie badań koncentruje się na diagnostyce prenatalnej, tymczasem genetyk PIERLUIGI STRIPPOLI pracuje nad zespołem Downa. Ponieważ „kiedy natura skazuje, zadaniem medycyny nie jest wykonanie wyroku, ale odroczenie kary”.

Anna Leonardi


„Bardzo dużo obserwacji” to must have każdego badacza. Ale on wie, że umiejętność patrzenia nie jest żadnym pewnikiem. Pod mikroskopem i gołym okiem. Wie też, że największe niespodzianki w jego życiu pojawiły się właśnie w ten sposób. Także kosztem nieprzewidywalnych zmian. Dlatego w pierwszej kolejności właśnie tego uczy swoich studentów medycyny, uczęszczających na prowadzony przez niego kurs metodyki badań. Na starcie wbija ich w krzesła zdaniem laureata Nagrody Nobla Alexisa Carrela: „Dużo obserwacji i mało rozumowania prowadzi do prawdy; mało obserwacji i dużo rozumowania prowadzi do błędu”. Pierluigi Strippoli jest profesorem genetyki na Uniwersytecie w Bolonii oraz odpowiedzialnym za Laboratorium Genomiki na Wydziale Medycyny Specjalistycznej, Diagnostycznej i Eksperymentalnej. Ma 53 lata i od czterech lat jest kierownikiem jedynego takiego projektu na świecie: badania funkcjonowania chromosomu 21., odpowiedzialnego za zespół Downa, kiedy występuje on w trzech parach, zamiast tak jak zazwyczaj w dwóch, oraz odnalezieniem przyczyny niepełnosprawności intelektualnej, która mu towarzyszy. „Zostało niewiele osób zajmujących się badaniami trisomii 21. z tej prostej przyczyny, że całe zainteresowanie naukowców oraz finansowanie zostały skoncentrowane na diagnostyce prenatalnej, która pozwala wciąż coraz wcześniej i przy mniejszym ryzyku wskazać trzecią parę chromosomu 21.” – opowiada Strippoli, który prowadzi badania niemal wyłącznie dzięki darowiznom. „A przecież jedno dziecko na 400 – oraz jedno na 700 z tych, które rodzą się żywe – ma trisomię 21. Nie można uznać jej za rzadki przypadek. Co więcej, ze wszystkich anomalii genetycznych występuje ona najczęściej”. Na świecie żyje obecnie 6 milionów osób z zespołem Downa, które mają przed sobą perspektywę 62 lat życia, tymczasem w latach 70. wynosiła ona 25 lat, a na początku XX wieku – 9 lat. „To za sprawą poprawy warunków życia, ale przede wszystkim dzięki temu, że możliwe stało się interweniowanie w sprawie najpoważniejszej patologii związanej z trisomią 21., a mianowicie kardiopatii. Dzisiaj więc pozostaje nam rozwiązanie problemu niepełnosprawności intelektualnej, nad którą prowadzimy badania, otrzymując rezultaty, które nie przestają nas zdumiewać”.

Podejmowany przez nich wysiłek jest tytaniczny, a zarazem oryginalny. Otóż międzynarodowy świat nauki idzie w zupełnie innym kierunku. Wystarczy pomyśleć o ostatnich wieściach z Islandii, pierwszego państwa „Down free”, gdzie liczba urodzeń dzieci z zespołem Downa spadła do zera za sprawą testów prenatalnych wykonywanych przez zwykłe pobranie krwi od matki oraz możliwości dokonania aborcji w razie pozytywnego wyniku nawet po 16. tygodniu ciąży. Wobec tego konfliktu między postępem a badaniami Strippoli powtarza słowa Jérôme’a Lejeune’a, francuskiego pediatry genetyka, który w 1959 roku odkrył anomalię chromosomu 21. i leczył ponad 9 tysięcy dzieci: „Kiedy natura wydaje wyrok, zadaniem medycyny nie jest jego wykonanie, ale odroczenie kary”.

 

Po obronie dyplomu z medycyny w roku 1990 nie założył Pan już fartucha lekarskiego i oddał się Pan badaniom naukowym. Jak to się stało, że zainteresował się Pan trisomią 21.?

Stało się to w nieprzewidywalny sposób. W 2011 roku spotkałem zaprzyjaźnionego onkologa, Kanadyjczyka polskiego pochodzenia, Marka Basika. Opowiedziałem mu o moich badaniach nad rakiem okrężnicy, które rozpocząłem z Enzo Piccininim. Powiedziałem mu także o jakimś moim badaniu nad chromosomem 21., które praktycznie się zakończyło. Nie było zainteresowania ani funduszy. On powiedział mi, że w Paryżu rozpocznie się konferencja poświęcona postępom w badaniach nad zespołem Downa, w której weźmie udział nasza wspólna przyjaciółka Ombretta Salvucci, amerykańsko-włoska badaczka, zaprzyjaźniona z rodziną Lejeune’ów. Nie miałem żadnego zamiaru wziąć udziału w tej konferencji, ale ostatecznie uderzony entuzjazmem Marka i Ombretty wsiadłem do samolotu i poleciałem.

 

Co było dalej?

Poraziło mnie to, że badania Lejeune’a są wciąż aktualne. Mówiono także o rzeczach, które zasługiwały na zweryfikowanie. Robi to wrażenie, jeśli pomyśli się, że artykuły poświęcone genetyce „tracą datę ważności” w przeciągu około dwóch lat. Ale przede wszystkim zrozumiałem, jak bliski był odkrycia tego, w jaki sposób rozwiązać problem niepełnosprawności intelektualnej w przypadku zespołu Dawna: miał teorię, której nikt po jego śmierci w 1944 roku nigdy więcej nie podjął. Ostatniego dnia trwania konferencji żona Lejeune’a, pani Birthe, wydała w swoim domu kolację, podczas której zapytała mnie, czym się zajmuję. Przebąknąłem coś o chromosomie 21., na co ona powiedziała mi: „Tak, ale jeśli chce pan badać trisomię, musi pan widzieć dzieci”. W ten sposób wróciłem do Bolonii i zapukałem do drzwi gabinetu profesora Guida Cocchiego, który od 30 lat zajmuje się monitorowaniem dzieci z zespołem Downa w szpitalu św. Urszuli. Powiedziałam mu o pomyśle powrotu do badań Lejeune’a oraz konieczności obserwowania jego pacjentów. W ten sposób znów założyłem fartuch lekarski i wcisnąłem się do grafiku wizyt między lekarzy robiących specjalizację a studentów.

 

Czego się Pan nauczył?

Że niepełnosprawność u osób z trisomią 21. jest mniejsza, niż się sądzi. Występuje ogromny rozziew między rozumieniem a wyrażaniem. Są całkowicie świadomi, ale potem coś się zacina, jakby istniała jakaś organiczna blokada, bardziej niż jakiś deficyt osobowości. To właśnie sprawiło, że dałem jeszcze większy kredyt zaufania teorii Lejeune’a, którego zdaniem zespół Dawna jest chorobą metaboliczną, wywołującą chroniczne zatrucie komórek. Od tego wyszliśmy, by sformułować nowy kliniczno-doświadczalny projekt badawczy nad trisomią 21. W 2014 roku po aprobacji szpitalnego Komitetu Etycznego nasze badanie ruszyło, przy sceptycznym nastawieniu wielu kolegów.

 

Czy wszyscy pracowali w Pana laboratorium?

Tylko doktor Lorenza Vitale, moja towarzyszka badań od czasów studiów. Po latach, wyznała mi: „Wróciłeś z Paryża i byłeś kimś zupełnie innym. Zrozumiałam, że mogło rozpocząć się coś wielkiego”. Dzisiaj pracują z nami cztery inne osoby, które stawiają kolejne kroki naprzód dzięki stypendiom. Oraz kilka magistrantek, które odkrywają swoją pasję i przychodzą nam pomagać. Jeśli chodzi o standardy, to jesteśmy małą grupą.

 

Na czym polegają badania? Nad czym pracujecie?

Mamy dwie ścieżki. Pierwszy wątek poszukuje w trzeciej parze chromosomu 21. genów odpowiedzialnych za niepełnosprawność intelektualną. Lejeune był przekonany, że wśród 300 obecnych genów „wiele jest niewinnych i niewiele winnych”. My dzisiaj, dzięki obliczeniom, na które pozwala bioinformatyka, chcemy wskazać geny, które wywołują zespół. W pierwszej kolejności przeanalizowaliśmy wszystkie badania z ostatnich 50 lat poświęcone dzieciom z trisomią częściową (to znaczy te, które mają tylko jedną część trzeciego chromosomu 21.) i zobaczyliśmy, że u niektórych zespół się rozwinął, a u innych nie, a ten, kto miał zespół, współdzielił z pozostałymi ten sam fragment chromosomu. To proste logiczne rozumowanie oznaczało możliwość wskazania wewnątrz chromosomu „krytycznego” obszaru, to znaczy miejsca, w którym znajdują się „winowajcy”. W ciągu dwóch kolejnych lat przebadaliśmy przypadki 125 dzieci. Na podstawie kombinacji ich danych powstała mapa pokazująca, że istnieje tylko jeden, bardzo mały, punkt wspólny wszystkim dzieciom z zespołem, który w ogóle nie występuje u dzieci zdrowych. To był pierwszy cel, który naznaczył obiektywny postęp, opublikowany na łamach „Human Molecular Genetics” w 2016 roku.

 

Ale co takiego znaleźliście w tym krytycznym obszarze?

Jest to prawdziwa zagadka, ponieważ w tym segmencie, który stanowi mniej niż jedną milionową cząstkę chromosomu, nie występują znane wcześniej geny! Celem naszego badania jest zrozumienie, co się tam znajduje, co takiego wywołuje zespół. W tym celu posługujemy się nową metodą, CRISPR, która pozwala bardzo szybko modyfikować genom, a więc pozwala nam zobaczyć, co dzieje się z komórkami trisomicznymi, kiedy usuniemy segment wspólny wszystkim dzieciom z zespołem Downa.

 

A drugi wątek badań?

Jest nim metobolomika: pobieramy plazmę i mocz od naszych pacjentów i dodajemy do nich jak najwięcej substancji w celu badania zmian. Robimy to także w celu zweryfikowania intuicji Lejeune’a, według którego zespół jest wywoływany na skutek formowania się kilku toksycznych produktów ubocznych, uderzających następnie w neurony. Dzisiaj, dzięki tym pomiarom, wiemy, jakie są najbardziej zmienione wartości u naszych pacjentów i jakie substancje kandydują do bycia odpowiedzialnymi za te zmiany. Wyniki tych badań przechodzą w tej chwili rewizję w celu ich opublikowania na łamach międzynarodowego czasopisma naukowego.

 

W jaki sposób łączą się dane, które wyłoniły się z obydwu badań? Do czego prowadzą?

Kiedy uda nam się uzasadnić wyniki, rozumiejąc, co takiego znajduje się w chromosomie, co zaburza metabolizm, oraz jakie substancje wytwarzają się na skutek tego zmienionego metabolizmu, będzie można myśleć o zaproponowaniu jakiejś terapii. Eliminując albo dostarczając krytycznej substancji, cały system wróci do stanu normalności. Lejeune streścił wszystko przy pomocy jednego rysunku: ogromnej machiny, w której każdy tryb reprezentuje jedną substancję, a każda przekładnia pasowa – enzym przekształcający jedną substancję w inną. W momencie, w którym jeden z tych trybów nie obraca się tak jak powinien, pracuje za wolno albo za szybko, maszyna przestaje działać prawidłowo. Obecnie wskazaliśmy obszar, w którym prawdopodobnie wszystko się blokuje. Brakuje nam wskazania konkretnego miejsca.

 

Oznacza to, że niepełnosprawność intelektualna mogłaby się cofnąć…

Wszystkie zmierza w tym kierunku. Ale odkrycia w prawdziwej nauce nie są „produktami”, jak dzisiaj zwykło się mówić. Leczenie mógłby odkryć każdy, bardzo szybko albo za dziesięć lat. W świecie badań odkrycie zawsze jest wydarzeniem.

 

Lejeune czuł, że znajduje się o krok od rozwiązania, gdy mówił: „Jest to intelektualne przedsięwzięcie łatwiejsze niż wysłanie człowieka na Księżyc”. Czym dla Pana jest pewność?

Lejeune mówił także: „Nie mogę pozwolić, byście wierzyli, że znajdziemy w określonym czasie sposób leczenia. Nikt nie wie, jak długa jest droga: wiemy tylko, że dzieci są tutaj i że trzeba zacząć od razu, choćby nawet potrzeba było 20 lat”. Pewność znajduje się w pozytywnej hipotezie: jeśli istnieje jakieś rozwiązanie i jeśli go poszukuję, z pewnością je znajdę.

 

W jaki sposób zmienia to sposób poszukiwania?

Ta hipoteza zachęciła mnie do otwarcia możliwie jak najszerszego pola badań, do wykorzystywania „otwartych” metodologii, to znaczy wolnych od uprzedzeń, które pozwoliłyby mi obserwować możliwe jak najszerzej rzeczywistość, którą badam. Przy pomocy bioinformatyki na przykład możemy przeanalizować miliony danych, nie pozostawiając niczego na zewnątrz. Metoda bardziej ukierunkowana, ponieważ podyktowana przez silniejsze idee, pozwoliłaby mi patrzeć tylko w okno, które ja wybrałem, wykluczając możliwość oryginalnych obserwacji.

 

Kto finansuje Wasze badania?

Tak naprawdę darowizny, zwłaszcza prywatna fundacja z Mediolanu, niektórzy rodzice, firma Illumia oraz wielu ludzi, którzy nas spotykają. W Dozza, niedaleko Imoli, całe miasteczko dwa razy do roku organizuje kolację. Sklepikarze dostarczają produkty, młodzi podają do stołów, niezniszczalne gospodynie z Emilii-Romanii rozwałkowują cisto na makaron dla ponad 200 zaproszonych. Wiele było tego rodzaju inicjatyw, które pozwalają kontynuować nasze badania. Dlatego kiedy publikujemy nasze artykuły w czasopismach, w podziękowaniach umieszczamy „gospodynie”, tymczasem inni umieszczają tam Telethon (ogólnoświatową akcję charytatywną – przyp. red.) oraz fundusze europejskie. Są to także okazje do tego, by rodziny dzieci z trisomią poznały nas i siebie nawzajem. Zdarzyło się także, że kobiety spodziewające się dziecka z zespołem Downa, spotykając się z doświadczeniem innych rodzin, znalazły wsparcie, by wyjść naprzeciw wielkiej próbie.

 

Co oznacza posiadanie dziecka z zespołem Downa?

Pewnego razu jedna z mam powiedziała mi: „Kiedy pomyślę o wszystkich łzach wylanych w pierwszych miesiącach… dzisiaj nie potrafiłabym bez niego żyć. Nasza rodzina z nim jest bardziej zjednoczona. Kochamy się bardziej. Dzięki niemu odkryliśmy istotę życia”. Dzieje się tak, ponieważ w osobach z zespołem Downa znajduje się kompensujący aspekt, przez co generują wokół siebie bardzo intensywny klimat uczuciowy. Mówi się, że są grzeczniejsze, bardziej uczuciowe. Z każdego potrafią wydobyć dobro, ponieważ potrafią prosić o to, by je kochano. To jednak może prowadzić do dużej dwuznaczności…

 

To znaczy?

Jako że kocham dziecko, kocham jego chorobę. Uważam, że jest to stanowisko równie śliskie, co przeciwna postawa: „Ponieważ nienawidzę choroby, eliminuję dziecko”. Pomimo ich nadzwyczajnej zdolności do bycia szczęśliwymi, jest taki moment w ich rozwoju, w którym zauważają, że są wolniejsi, posiadają mniejsze umiejętności i to może być dla nich źródłem wielkiego cierpienia. Pewna mama opowiadała mi o dyskusji z córką na temat prawa jazdy. Dziewczyna w wieku 18 lat chciała prowadzić samochód i po tysiącu wyjaśnień zdesperowana matka powiedziała jej: „W gruncie rzeczy wiesz, dlaczego nie możesz, ponieważ masz jeden chromosom więcej”. Na co dziewczyna: „I co z tego? Nie można go wyciąć?”. Oni czegoś od nas oczekują i mamy obowiązek ich leczyć, doprowadzić ich do stanu, w którym mogliby wyrazić całą obecną w nich rozumność.

 

Co oznaczało dla Pana „dużo obserwacji”, kiedy w wieku 47 lat, z dobrze zapowiadającą się karierą, zaangażował się Pan w coś zupełnie nowego?

Z natury lubię stabilność, nie jestem skłonny do zmian: przywiązuję rower do tego samego słupka przed uniwersytetem przy ulicy Belmeloro 8 od 35 lat. Nie lubię podróżować, nie lubię konferencji. Od kiedy poświęciłem się temu badaniu, musiałem przezwyciężyć każdy rodzaj oporu. W pierwszej kolejności musiałem wziąć na siebie odpowiedzialność za tego rodzaju projekt. Ale fakty narzuciły się z taką siłą, że ostatecznie nie można było nie ulec. Zdumienie studiami i człowieczeństwem Lejeune’a, poznanie dzieci z zespołem Downa, wsparcie niektórych kolegów, zdobywanie z trudem, ale regularnie środków. A przede wszystkim radość: poczucie, że jestem bardziej sobą, podążając za tym wszystkim. Moje „tak” rodzi się, gdy patrzę na te wszystkie nieprzewidywalne fakty. Są to momenty, w których to, co czyni Bóg, bierze górę nad każdą myślą.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją