Menu strony Strona główna Śladów
   
Ślady > Archiwum > 2017 > wrzesień / październik

Ślady, numer 5 / 2017 (wrzesień / październik)

Praca. Maria Rosalia Natale

Poddani pod dyskusję

Jak można wzrastać w każdej sytuacji? Rozmowa z MARIĄ ROSARIĄ NATALE, doradcą biznesowym.

Davide Perillo


„Bardzo mnie zaskoczyli. Widziałam, że o pracy mówili w sposób precyzyjny, przystający do okoliczności, nigdy ideologiczny. Utożsamiam się z tym, co mówili, mimo że mam dwa razy więcej lat niż oni…”. Maria Rosalia Natale, 53 lata, w przeszłości była dyrektorem ds. zarządzania zasobami ludzkimi w firmach działających w połowie krajów Europy, zanim zaczęła pracować na własną rękę jako doradca menadżerów i światowych przedsiębiorstw, ze szczególnym uwzględnieniem innowacyjności (jest współwłaścicielką mediolańskiego Your Business Partner). W wystawie w Rimini brała udział na odległość, poprzez spotkania oglądane w sieci albo opowieści przyjaciół. „Zobaczyłam poważną perspektywę oraz podjęcie dyskusji nad zagadnieniem dotyczącym nas wszystkich. Przede wszystkim użyteczne wydało mi się podejście: skoncentrowanie się na pytaniach i doświadczeniu. Jest to bardziej przydatne niż abstrakcyjne analizy”.

 

Dlaczego?

Jest to jedyna metoda służąca wzrastaniu, w każdej sytuacji, a tym bardziej w pracy: zadawanie pytań. Jakiś czas temu przyszedł do mnie jeden z chłopaków zaangażowanych w Rimini. Zaoferowałam mu miejsce pracy w Nowym Jorku i on oczywiście od razu zapalił się do tego pomysłu. Zaczęłam pytać go o proste rzeczy, ale precyzyjne: „Dobrze, ale co takiego dokładnie będziesz robił? Czym zajmuje się to przedsiębiorstwo? Jaki może być twój wkład?”. Zamurowało go, ponieważ nie było to dla niego jasne. Ale to był początek pewnej drogi. Na poważnie potraktował te pytania i zaczął zadawać sobie inne: „Jaki rodzaj drogi jest mi potrzebny? Czego potrzebuję, żeby zostać przedsiębiorcą takim, jakbym chciał?”. Zobaczył, że było to przydatne, i przyprowadził tu także kilku swoich przyjaciół. Rozpoczęliśmy tę samą drogę: „Szef podcina mi skrzydła…”. W porządku, a więc? Czego może cię to nauczyć? Czego potrzebujesz, by dać mu do zrozumienia, że posiadasz talenty, które trzeba docenić?”. I tak dalej. Nie uczyli się odpowiedzi, ale sposobu patrzenia i poszukiwania. Tylko w ten sposób powoli sprawy się rozjaśniają. Dzięki temu zaczynasz rozumieć, czego chcesz i co możesz zrobić. Zadawanie pytań jest jedynym sposobem wejścia w relację z rzeczywistością.

 

A dlaczego często pozostawia się je z boku? Młodzi mówią, że „to jest najtrudniejsze”.

Ponieważ zadawanie pytań zakłada nieznajomość odpowiedzi. I że znajdujesz ich przebłyski w trudnościach wynikających z tego, co robisz. To początkowe „nie wiem” stawia cię w bardzo niewygodnej sytuacji: każe ci wyjść z komfortowej strefy i musisz stawiać kroki o własnych siłach, by wejść w zrozumienie tego, co się wydarza. Nie jest to łatwe: oznacza przyznanie się do kruchości, słabości, które z trudem akceptujemy.

 

Co pomaga je zaakceptować?

Wychodzenie zawsze od pozytywnej hipotezy. Uświadomienie sobie, że w każdym przypadku można się czegoś nauczyć, wnieść pozytywny wkład w sytuację, zaangażować się. To właśnie ten wymiar możliwości prowadzi cię do zadawania pytań rzeczywistości oraz do ich przyjmowania. A następnie do próby zrobienia tego, co my nazywamy prototyping: podjęcia próby, nawet ze świadomością, że można popełnić błąd. Ponieważ wiesz, że dzięki temu i tak wzrośniesz.

 

A jednak praca jest jednym ze środowisk, w których bronimy się najbardziej, próbujemy odpierać ciosy: często z trudem przychodzi przyznanie się do błędów, wszystko zrzuca się na szefa, kolegów, otoczenie…

To prawda. Ale jeśli człowiek nie przyzna się, że posiada potrzebę, nie jest w stanie się uczyć. Nigdy nie zobaczy dystansu między tym, co robi, tym, co pragnie robić, a tym, co naprawdę można zrobić. Wszystko pozostaje bardzo niesprecyzowane. Najbardziej pomaga praca, w której trudniej jest ci się ukryć, oszukiwać. Niezależnie od tego, co by to była za praca, ponieważ nie zależy to od rodzaju i zaawansowania kariery. Także zagadnienie „mistrza”, kogoś, od kogo można się uczyć – które wyłania się często w rozmowach z młodymi – zmierza w tym kierunku.

 

Dlaczego?

Mistrz to nie ten, kto staje i mówi ci, jak wszystko wygląda: to ktoś, kto pomaga ci jeszcze poszerzyć twoje pytania. I jest bardzo natrętny. Do tego stopnia, że często staramy się go unikać. Może to być szef, ale także przypadkowa osoba, która coś ci powie. Albo ten z kolegów, który przyszedł jako ostatni: niekoniecznie liczą się stanowiska albo wiek. Następnie, to jasne, jeśli sięgnie się pamięcią do historii każdego, prawie zawsze znajdzie się kogoś, kto bardziej otworzył ci umysł, kto w jakiś sposób zakomunikował ci swoje doświadczenie. Ale uwaga, doświadczenie nie polega tylko na podejmowaniu próby i na tym koniec. Jest robieniem czegoś, zatrzymaniem się i zadaniem sobie pytania: w jaki sposób mnie to dotyka? A więc prawdziwym mistrzem jest ten, kto pomaga ci myśleć. Tylko w takich relacjach otrzymujemy pomoc w zrozumieniu samych siebie, jesteśmy kształtowani. I to jest coś, czego bardzo potrzebujemy.

 

Jest inna kwestia, której towarzyszy trudność zaakceptowania kruchości i potrzeby: bankructwo. Które nie oznacza tylko zamknięcia firmy: „Moim bankructwem jest codzienna porażka, kiedy popełniam błędy – mówił pewien młody człowiek podczas Meetingu. – Trzeba jednak zrozumieć, że upada projekt, nie ty”. Jest to interesujące wyzwanie także dla tego, kto nie znajduje pracy.

To jest to wyzwanie. Jest to kwestia, o którą walczę w każdej minucie. Ktoś ma jakiś pomysł: „Chcę zrealizować ten projekt, osiągnąć ten cel”. To normalne, trzeba wyjść od jakiejś hipotezy. Jednak możliwość stworzenia naprawdę czegoś, dla siebie i dla innych, przechodzi przez zetknięcie idei z rzeczywistością. Tylko umiejętność dostosowania się, zadawania pytań rzeczywistości, a więc prawdziwe wejście w kontakt z rzeczami pozwala zbankrutować bez myślenia, że dało się za wygraną. Odnosi się to do firmy, gdzie codziennie musisz planować, układać budżet, zrozumieć, czy wytrzyma, zmieniać drogę. Ale przede wszystkim w codzienności. „Dzisiaj na liście rzeczy do zrobienia umieściłem dziesięć spraw: nie dałem rady. Nigdy mi się nie uda, katastrofa…”. Albo jeszcze gorzej: „Wysłałem dziesięć podań i nie miałem odpowiedzi”. Człowiek wpada w panikę. Ostatecznie zaczyna się żyć w tak wielkiej frustracji, że jedyną szansą jest „odcięcie się”. Tworzę sobie równoległe miejsca, środowiska, w których mogę rozmawiać o rzeczywistości, ale ja nie znajduję się w rzeczywistości…

 

Jaka jest alternatywa?

Dotrwanie do końca dnia i stwierdzenie: „OK, nie zrobiłem niczego z tego, co zakładałem: ale co takiego zrobiłem naprawdę? Czego mogę się nauczyć?”. To pytanie, ten wymiar relacji z rzeczywistością, jest tym, co pozwala ci wzrastać, nawet jeśli spełzł na niczym cel, który sobie wyznaczyłeś, albo wydaje ci się, że nie trzymasz niczego w dłoni.

 

Ale czy w tym wszystkim nie ryzykujemy, że zaplączemy się w pewną ideę sukcesu? Czy miarą tak czy inaczej nie pozostaje sukces, duży albo mały?

Może się tak zdarzyć, ale to nie trwa długo. Z prostego powodu: rzeczywistość jest zbyt skomplikowana. Za duża, za szybka, zbyt rozległa… To zbyt wiele. Nigdy nie uda ci się pomieścić jej w twojej idei. Widzi Pan, współpracujemy z dwoma wielkimi uczonymi zajmującymi się innowacyjnością: Halem Gregersenem i Claytonem Christensem. Przez długie lata zajmowali się innowatorami ostatniego wieku: Stevem Jobsem, młodzieżą Google… Wie Pan, co takiego odkryli?

 

Nie, co takiego?

Że istnieje wspólna droga, składająca się z kilku kroków. Pierwszy: observing. Ludzie ci są wielkimi obserwatorami rzeczywistości. Chwila po chwili, obserwują ją niemal obsesyjnie. Drugi: questioning. Nieustanne zadawanie sobie pytań: „Ale dlaczego tak się dzieje? Jaki ma to na mnie wpływ?...”. Trzeci: wchodzenie w relację z innymi. Czwarty: łączenie idei, łączenie informacji, których nikt nigdy nie połączył. I podejmowanie prób: prototyping właśnie. Ale najważniejsza w tym wszystkim, we wszystkich przypadkach, jest osoba, która potrafi zadawać sobie te pytania, odnosząc je do samej siebie. I nie boi się poddać siebie pod dyskusję, podjąć ryzyka. Sukcesu nigdy nie można przewidzieć na starcie, na żadnym poziomie. Nikt mi go nie zagwarantuje. Chodzi tylko o to, żeby w każdej chwili być uważnym, mieć oczy i uszy otwarte, otwarte serce i potrafić żyć tym, co wydarza się w procesie, który nieustannie mnie angażuje.

 

Co więc znaczy realizowanie się w pracy?

Nie chciałabym podawać abstrakcyjnej definicji. Mogę powiedzieć, jak to jest w moim przypadku: możliwość ciągłego wzrastania jako osoba. I posiadanie świadomości tego, kim jestem.


Polska strona Ruchu CL   |   Kontakt z redakcją