Ślady
>
Archiwum
>
2017
>
wrzesień / październik
|
||
Ślady, numer 5 / 2017 (wrzesień / październik) Pierwszy Plan. Meeting Czujne oczekiwanie Tydzień służący „wyostrzeniu spojrzenia”. Sugestie i szlaki prowadzące przez to, co wydarzyło się w Rimini: jakie dziedzictwo otrzymujesz? I w jaki sposób staje się ono „twoje”? Oto „żywe odpowiedzi” z Meetingu. Alessandra Stoppa Zatrzymać się, pomyśleć. „To cenna rzecz” – mówi Papież. Zatrzymać się, „by zastanowić nad wielkimi pytaniami”, które nas definiują. Jest to pierwsza wartość, którą Franciszek dostrzega w Meetingu odbywającym się w Rimini, jako wkład dla każdego w życie, które pędzi, rozpada się na kawałki, jałowieje. Ale także jako odpowiedzialność wobec tego świata cechującego się krótką pamięcią, który stał się „smutnym różańcem konfliktów” – powie kardynał Pietro Parolin w swoim przepięknym wystąpieniu w ostatnim dniu Meetingu. Pomiędzy jest tydzień zanurzony w otrzymane zadanie: „Wyostrzyć spojrzenie”. Papież pisze w swoim przesłaniu: „Wyostrzyć spojrzenie, aby uchwycić liczne przejawy – bardziej czy mniej wyraźne – potrzeby Boga jako ostatecznego sensu egzystencji, tak aby móc zaoferować osobom żywą odpowiedź na wielkie pytania ludzkiego serca”. Biskup pomocniczy Sarajewa Pero Sudar jest jednym z 300 referentów zabierających głos w Rimini. Opowiada o pewnym starszym panu, muzułmaninie, z małej bośniackiej wioski, który podczas wojny jest świadkiem rzezi dokonanej na chrześcijańskich sąsiadach: to jego „udział” w mordowaniu i wypędzaniu pozostałych. Po dwóch miesiącach odbiera sobie jednak życie. Zostawia kartkę, na której pisze: „Nie mogę dalej żyć, ponieważ nie ma już nikogo, z kim można by napić się kawy”. „Nie brakowało mu ludzi, ale człowieczeństwa” – mówi biskup Sudor. W krzyku świadomości tego człowieka dostrzega on światło, nie ciemność, widzi w nim „materia prima”, która zawsze może przywrócić nadzieję, nawet w najtrudniejszej sytuacji: nieusuwalny korzeń człowieczeństwa, pragnienie życia, które byłoby prawdziwe. Temu Bośniakowi nie wystarczyło to, że nie był sam. I nie wystarcza nawet bycie obecnym, zdaniem Gianniego Dessìego, jednego z artystów prezentowanych na wystawie sztuki współczesnej, twórcy wielkiej ręki, która trzyma dom-latarnię, umieszczoną w środku wystawy, by oświecała pytania, niepokoje, odkrycia tysięcy odwiedzających. Pisze: „To właśnie na relacji z historią opiera się nasze «tu i teraz». Samo istnienie nie mówi nic”. Tydzień w Rimini jest rozwijaniem się tej relacji, wszystkich sposobów – dramatycznych, serdecznych, okrutnych, twórczych albo cierpkich – w jakie przeżywa się relację ze swoją historią, osobistą i zbiorową, rodziną, z wielkimi mistrzami i wielkimi ideałami, wartościami, zranieniami. Z tym wszystkim, co w nas jest.
Słóweczko. Pierwszą świadomością płynącą z tytułu Goethego („To, coś po ojcach odziedziczył w spadku, jeśli chcesz posiąść, zdobądź jeszcze raz”) jest właśnie świadomość „otrzymywania”. „Każda rzecz, ażeby została odnaleziona, musi zaginąć, a zagubioną jako przynależącą do nas rzeczywistość trzeba odnaleźć jako dar”. Jest to fragment wykładu poświęconego tematowi tegorocznego wydarzenia, który wygłosił arcybiskup Perbattista Pizzaballa, administrator apostolski Łacińskiego Patriarchatu Jerozolimy. W tytule składającym się z uroczystych słów znajduje się krótkie i bardzo ważne słowo: „ty”. To, co „ty” dziedziczysz. „Musimy stać się osobą. Dorosnąć – mówi. – Nie rodzimy się osobą, osobą się stajemy. W przeciwnym razie wszystko pozostaje abstrakcyjne”. I pomaga zrozumieć, „co” dziedziczymy: nie tylko sposób bycia, usiłowania, marzenia i ofiary naszych ojców, ale przede wszystkim ich pragnienie. „Wspominać nie ze względu na tęsknotę, ale by przebudzić pragnienie”. Starać się uobecniać to, co często dla świata jest wspomnieniem: wielkie pytania, ale także wielkie odpowiedzi przeżywane przez tych, którzy nas poprzedzili. Jest to pamięć, którą żyje pewna młoda kobieta zadowolona z tego, że została zatrudniona do sprzątania hal wystawowych, ponieważ jest pewna, że „Bóg dalej będzie mnie zbierał, tak jak ja zbieram te niedopałki”. Wolontariusze. Są – zawsze – pierwszym cudem Meetingu. Ponad dwa tysiące w ciągu tygodnia wszystkich wydarzeń oraz czterystu tych, którzy budowali, przybyłych ze wszystkich stron, od Kanady po Rosję, Madagaskar, Indonezję, by zazwyczaj wykonywać gesty niewidoczne dla oczu wszystkich.
Sól i mnisi. Na tych stronach znajdziecie słowa i obrazy z całego tygodnia, przede wszystkim ze wszystkich „Meetingów w Meetingu”, to znaczy przestrzenie, na których mnożyły się konfrontacje, świadectwa, wydarzenia nieprzewidziane w programie. Podczas gdy na scenach przeplatały się debaty poświęcone ekonomii, zdrowiu, nauce, polityce z gośćmi z całego świata. „Jest jedno słowo, które musimy powtarzać do zmęczenia – przypomni na zakończenie kardynał Parolin. – dialog”. Z pewnością nie męczy widok wydarzającego się dialogu, tego, w jaki sposób otwiera on na oścież horyzont, albo też słuchanie opowieści wenezuelskiego szefa kuchni Sumito Estéveza, przynoszącego swoje świadectwo z kraju znajdującego się na „skraju przepaści”. Opowiada on o prowadzeniu działalności społecznej oraz o swojej zniszczonej szkole gastronomicznej i nieznanych ludziach, którzy pospieszyli mu z pomocą: „Od dnia, w którym odrodziłem się z błota, nie pozostaję już głuchy na spotkanie z drugim”. A patrząc na nuncjusza Silvano Marię Tomasiego, rabina Davida Rosena oraz muzułmanina Mohammada Samaka zebranych przy jednym stole można nauczyć się prostej i zasadniczej rzeczy: „Decydującą sprawą jest wzajemne poznanie”. A także ich „świętej zazdrości” o to, co prawdziwego jest w drugim: „Odkrycie tej boskości jest obowiązkiem” – mówi Rosen. Jeśli nie spożytkujesz soli, stanie się pustynią – powiedzieliby kalabryjscy przedsiębiorcy z wystawy zatytułowanej „You Are the Salt of the Earth” („Wy jesteście solą ziemi”), którym pewien biskup oddał w użytkowanie 500 hektarów ziemi uprawnej, a oni zainwestowali siły i pieniądze, nie będąc jej właścicielami. Ostatecznie, w czasie nagrania pośród owocowych sadów, pytania raczej stają się twoje, niż znajdują odpowiedź: co takiego znaczy „posiadać”? Dlaczego by coś rozkwitło, musi być dane? Skąd bierze się wolność w tym, co się robi i posiada? Meeting odbywa się na kilka dni przed zamachami w Barcelonie, tymczasem Włochy ponownie nawiedza trzęsienie ziemi i toczą się polemiki o „ius soli” (prawie ziemi) oraz blokadzie przybywających do włoskich wybrzeży łodzi z uchodźcami. Luciano Violante, kurator cyklu „Epokowa przemiana”, widzi, że wkładem tego miejsca jest „całkowity brak cynizmu, swojego rodzaju niewinna wiedza”, podczas gdy wokół przeważa „wzruszanie ramionami”. Po 38 edycjach, pomimo rozrastania się i wszystkich ograniczeń, Meeting utrzymuje nieformalny charakter, osobisty, gdzie jest miejsce dla wszystkich oraz na wszystkie pasje, gdzie każdy podąża swoją ścieżką, a najważniejsze spotkania być może odbywają się w przypadkowych miejscach. Albo kiedy traktowane są jako pewniki. Codziennie dziesiątki osób spotykają się na modlitwie ekumenicznej w przestrzeni poświęconej księdzu Giussaniemu oraz mnichom z góry Koya. I to właśnie porusza serce Waela Farouqa, zaproszonego wraz z muzułmańskimi przyjaciółmi do wspólnego udziału w tym przedsięwzięciu razem z chrześcijanami, buddystami i żydami. Pierwszego dnia idzie tam, myśląc, że będzie to nieco formalny gest: „Potem stanąłem wobec szczerości ich modlitwy. Poraziła mnie. I zawstydziła. W ten sposób właśnie na nowo odkrywam, jak ważna jest osoba, nie idea. Na tym polega obecność: być uważnym na osobę”. Jest to perspektywa, która zbawia wszystko: w naprawczej sprawiedliwości, w życiu pośród wojny i otwieraniu w Syrii katolickich szpitali dla każdego, niezależnie od tego, „czy jesteś Piotrem czy też Mohamedem” – mówi nuncjusz Mario Zenari. Osoba jest kluczem także w usiłowaniach zrozumienia fundamentalizmu, tak jak dla Oliviera Roya: „Europejskie wartości nie mają już nic więcej do powiedzenia: trzeba ustąpić miejsca duchowości”. Takie stanowisko pomaga także w odczytaniu na nowo rewolucji październikowej, przedstawionej na wystawie przygotowanej przez Russia Cristiana, jako okrutnej radykalizacji „pustki”: utwierdzając idee nowego człowieka, została zanegowana osoba, jej wolność.
„Nie żyje się z tego, co masz”. Powoli kwestia dziedzictwa rozjaśnia się: najważniejszą tradycją na dzisiaj jest „ja”, osoba i jej trud, bez którego nie istnieje ani lud, ani komunia. Jest to bardzo konkretna rzecz, także po prostu dlatego, że wielu ludzi dorosłych, młodych albo starszych, podchodzi do spotkań i wystaw w postawie prośby, jakby mówiąc: przyszedłem tutaj, żeby się zmienić. Myśl tę można znaleźć rozproszoną pośród myśli Claudia Chieffa. Zapisywał je w swoich terminarzach z niewinnością dziecka, mimo że był już dorosły, przez całą historię, która nigdy się nie kończy oraz w której w Rimini zanurzył się cały lud: „Jest tylko jedna rzecz, co do której jestem pewny, że muszę ją zrobić: zmienić się. Jest tylko jeden sposób zmienienia się: miłość. Jest tylko jeden sposób kochania: Chrystus”. „Nie żyje się z tego, co masz” – parafrazują w barach szybkiej obsługi tytuł Fausta. „Trzeba pamiętać i jeszcze raz pamiętać – kontynuuje arcybiskup Pizzaballa. – Traci się czas, czekając na wielkie okazje, to nie one zmieniają życie. Różnica nie wynika z doniosłości wydarzenia, ale z jakości własnego zaangażowania. Ze świadomości, że to jest nasze życie”. Można się tego nauczyć od wolontariuszy, można się tego nauczyć od postaci biblijnych – tak niedoskonałych, które jednak biorą swój los w swoje ręce – o których opowiadał Joseph Weiler podczas spotkania twarzą w twarz z publicznością i księdzem Stefano Alberto. Albo patrząc, jak eksperci ożywiają się albo tracą nieco grunt pod nogami za sprawą młodych na wystawie poświęconej pracy. „Praca może być przeżywana w pełni, jeśli pracując, pamięta się o sobie” – mówi ojciec Mauro Giuseppe Lepori, opat generalny cystersów, przechadzając się po halach wystawowych. Dla niego tytuł łączy się ściśle z synem marnotrawnym: „Dziedzictwem nie są pieniądze, które przepuszcza, ale ojciec. Naszym dziedzictwem jest bycie dziećmi. I wie o tym serce każdego człowieka: poprzez kulturę, naukę, historię… poprzez wszystko, serce gorąco pragnie tego, by być dzieckiem. I niezależnie od posiadanej koncepcji spotkanie wydarza się ze względu na tę wspólną świadomość”. Następnie dodaje: „My trwonimy dziedzictwo, ale Bóg nigdy nie przestaje sprawiać, że możemy je odzyskać”.
Nieprzewidywalne. W Arenie rozbrzmiewają słowa Kaina, w „ojcach i dzieciach” Biblii opisanych na nowo przez Fabrizia Sinisiego z myślą o jednym z 14 przedstawień: „Mój ojcze: zabiłem, popełniłem błąd, wszystko zdradziłem, zniszczyłem wszystko, czego się dotknąłem – ale nigdy, w żadnej chwili, nie zapomniałem o tym, że jestem synem. Otchłań, którą mam w sobie i którą jestem, pustka, którą nie wiem, jak zapełnić, zranienie, które jest konsystencją mojego zrujnowanego serca, zło, którym jestem – wszystko mówi o tobie, wszystko pyta o ciebie”. Nie wyklucza się nikogo ani niczego. Wspaniałe dziedzictwo czeka także na dzieci zrodzone z gwałtu na kobietach napadniętych przez ugandyjskich rebeliantów, zmuszonych do zamordowania swoich krewnych, dla których dzieci te były stygmatem przeszłości, ich poczuciem winy. Ale nauczyły się je kochać, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach przyszły na świat, kiedy zostały przygarnięte przez siostrę Rosemary Nyirumbe: „Te dzieci mają dziedzictwo w Bogu – mówi. – I mogą powrócić, by zająć miejsce, które Bóg im wyznaczył, kiedy je stwarzał”. Dominującą nutą Meetingu jest poszanowanie dla człowieczeństwa drugiego, dla jego wysiłków, i słychać ją w oklaskach podczas spotkań albo pod koniec zwiedzania z przewodnikiem, niezależnie od przekonań oraz pochodzenia uczestników. Fausto Bertinotti, nie rozwodząc się nad tym, jak mylnie jest postrzegany jego związek z CL, prowadzi ożywioną rozmowę z młodymi, mówiąc o tym, co uważa za pilną potrzebę współczesności: „Czujne oczekiwanie na to, co nieprzewidywalne. Jesteście w tym mistrzami”. Nieprzewidywalnym jest „to, co wdziera się na scenę, a czego ty nie mogłeś wcześniej znać. Ale jeśli się przygotowałeś, angażuj się w imię wolności. A więc pokładajmy ufność w tym, co nieprzewidywalne, i przygotowujmy się do tego”. Przypomina się bośniacki biskup, który odwiedzał hale wystawowe po raz pierwszy, oraz jego zdumienie. Zatrzymuje się i pyta: „Ale czy tutaj są całe Włochy?”. Jest przyzwyczajony do wyjazdów na różne konferencje, ale liczebność – przede wszystkim młodych – nie ma porównania z tą z Rimini. „Nikt nie jest już zainteresowany słuchaniem. Przede wszystkim tym, by poświęcić wakacyjny dzień. Tutaj działa przyciągająca siła”. W cztery oczy, ale jak gdyby miał przed sobą wszystkie osoby, które przewinęły się przez Meeting, prosi, by kontynuować w ten sposób: „Trzeba angażować się w dobro, nawet kiedy jesteśmy bardzo pewni tego, że nie zadziała. Dobro nigdy nie przegrywa”. |