Ślady
>
Archiwum
>
2017
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2017 (maj / czerwiec) Konflikty. Południowy Sudan To, co nieprzewidywalne w wojnie Papież miał udać się do najmłodszego państwa na świecie wraz z anglikańskim prymasem Justinem Welbym. Ekumeniczna niespodzianka pośród dramatycznej i zapomnianej sytuacji: jest już 55 tysięcy ofiar śmiertelnych i ponad milion uchodźców. Po Afryce Środkowej miała to być następna „niemożliwa misja”. M.A. Simi, G. Bertoia Sześć lat temu, 9 lipca 2011 roku, powstaje najmłodsze państwo na świecie, Południowy Sudan. Niepodległość przychodzi po trwającym od lat procesie pokojowym, który w końcu kładzie kres wojnie domowej; kosztowała ona 2,5 miliona istnień ludzkich oraz zmusiła pięć milionów osób do wyemigrowania za granicę. Ludność, w większości animiści ze znaczną częścią chrześcijan (katolików i anglikanów), żyje w okresie pokoju, w którym gospodarka opierająca się na rolnictwie i hodowli gwarantuje godne życie, pomimo braków w infrastrukturze – ta nigdy nie powstała z powodu wojny. W 2013 roku kończy się jednak sen młodego państwa: starcie między żołnierzami wiernymi prezydentowi Salva Kiir oraz żołnierzami wspierającymi byłego wiceprezydenta Rieka Machara przekształca się w nową wojnę domową, odsłaniając dawne napięcia. Jest to konflikt o podłożu etnicznym: Kiir i Machar są przedstawicielami dwóch głównych plemion, dinka i nuer. Konflikt przekształca Południowy Sudan w ziemię niczyją, na której panuje polityczny chaos i znów zaczyna się umierać. Do tej pory jest to przynajmniej 55 tysięcy ofiar śmiertelnych i ponad cztery miliony wewnętrznych uchodźców. 1,5 miliona południowych Sudańczyków decyduje się na ucieczkę do Ugandy (100 tysięcy w samym 2017 roku), pogarszając i tak już niepewną sytuację w regionie. Uciekają przed konfliktem oczywiście, ale także przed głodem. Ostatnie dane ONZ z marca są przerażające: ponad 40 procent cywilów nie ma dzisiaj zagwarantowanego dostępu do wody pitnej i jedzenia. Na dwóch wielkich obszarach kraju ogłoszono stan klęski żywiołowej. Tymczasem walki wciąż trwają. Wojna mało medialna, ukryta, zapomniana. A jednak właśnie tutaj wydarza się coś nowego: chrześcijanie różnych wyznań, zarzuciwszy rozgrywki personalne i rywalizację, pracują wspólnie, by modlić się o pokój. To właśnie z tego pełnego cierpienia, ale szczerego zaangażowania wziął się pomysł zorganizowania wizyty w Południowym Sudanie papieża Franciszka oraz arcybiskupa Canterbury Justina Welby'ego, anglikańskiego prymasa, planowanej na najbliższe lato.
Trzech biskupów. „Wojna domowa trwa nadal pomimo naszej prośby o jej przerwanie, z którą zwróciliśmy się do wszystkich stron konfliktu; szerzą się mordy, gwałty, napady, ataki na kościoły i budynki – napisali katoliccy biskupi w apelu ogłoszonym kilka tygodni temu. – Miliony południowych Sudańczyków cierpią głód i są zmuszeni do ucieczki albo poszukiwania schronienia w obozach dla uchodźców. Konflikt domowy, który zawsze określaliśmy jako nieusprawiedliwiony moralnie, trwa. Większość walk toczy się między rządem albo powstańcami przeciwko ludności cywilnej”. Ale biskupi nie zadowalają się nazywaniem problemu. Podobnie jak było to już w przeszłości, trwają działania dyplomatyczne Kościoła katolickiego, ciche, ale skuteczne: „Za tym oświadczeniem ma iść nasze większe zaangażowanie. Wraz z innymi Kościołami prosimy o spotkanie twarzą w twarz nie tylko z prezydentem, ale także z jego zastępcami, ministrami, członkami parlamentu, przywódcami opozycji, żołnierzami i z tymi wszystkimi, którzy posiadają władzę pozwalającą zmienić rzeczywistość. Nie mamy zamiaru spotkać się z nimi jeden raz, ale tyle razy, ile będzie to konieczne, ponieważ z dialogu wypływają działania, nie są to tylko pogawędki”. Tak zapoczątkowany został proces, który angażuje także inne wyznania chrześcijańskie we wspólnej pracy. Bohaterami tej niesłychanej inicjatywy są katolicki arcybiskup Dżuby Paulino Lukudo Loro, arcybiskup lokalnej prowincji episkopalnej Daniel Deng Bul Yak (anglikanin) i Peter Gai Lual Marrow, moderator Kościoła prezbiteriańskiego. Razem udali się najpierw do Watykanu, do papieża Franciszka, a potem do Lambeth Palace, do Justina Welby'ego. Prośba była ambitna: wizyta w Południowym Sudanie. I to właśnie Papież podczas swojej wizyty w anglikańskim kościele Wszystkich Świętych w Rzymie ogłosił, że podróż się odbędzie, tak jak poprosili go o to trzej biskupi: „Ekumeniczny dialog prowadzi się w drodze – wyjaśnił. – Opracowujemy podróż do Południowego Sudanu wraz z prymasem Welbym. Dlaczego? Ponieważ przybyli biskupi anglikański, prezbiteriański i katolicki, by mi powiedzieć: «Prosimy cię, Ojcze Święty, przyjedź do Południowego Sudanu, tylko na jeden dzień, ale nie przyjeżdżaj sam, przyjedź z Justinem Welbym», z arcybiskupem Canterbury. Od nich, od tego młodego Kościoła, wyszła ta inicjatywa. W ten sposób zastanawiamy się, czy jest to możliwe, czy sytuacja tam nie jest zbyt niebezpieczna… Musimy to zrobić, ponieważ oni, we trójkę, razem pragną pokoju, i pracują wspólnie na rzecz pokoju”. Zaczęto ustalać szczegóły wizyty, która miała odbyć się w czerwcu. Niestety musiano ją odwołać ze względów bezpieczeństwa. „Pokładałem wielką nadzieję w wizycie Papieża – wyjaśniał Michael, młody i błyskotliwy Sudańczyk zmuszony do opuszczenia swojej ziemi i dzisiaj przebywający w obozie dla uchodźców w Ugandzie. – Nie możemy walczyć z szatanem przy pomocy strzelb, ale tylko Słowem Bożym. Naprawdę (naprawdę!) miałem nadzieję, że wizyta Papieża dojdzie do skutku i przyniesie pokój, zwłaszcza wśród przywódców państwa. O to właśnie proszą ludzie i z tym wiążą swoje nadzieje. Kiedy usłyszeli w radiu wiadomość o przyjeździe Ojca Świętego, wszyscy byli bardzo szczęśliwi, ponieważ mieli nadzieję, że to ułatwi pojednanie”.
Ucieczka do lasu. Historia Michaela jest historią jednego z wielu mieszkańców Południowego Sudanu, których życie zrujnował konflikt: „Przebywałem w Ekwatorii Wschodniej, gdzie chodziłem do szkoły zawodowej w Kajo Keji, ponieważ chcę zostać asystentem medycznym. Nagle grupa uzbrojonych mężczyzn, której nikt nigdy wcześniej nie widział w okolicy, zaatakowała naszą szkołę. Zdawaliśmy akurat egzamin, kiedy usłyszeliśmy krzyki i wystrzały. Uciekliśmy w stronę zarośli. Niektórych z nas dogonili i zamordowali. Wiedzieliśmy, że nie możemy tam wrócić. Zostawiliśmy książki, plecaki i całe nasze życie. Nie oglądając się za siebie, skierowaliśmy się ku Ugandzie. Zostaliśmy przyjęci przez UNHCR (Wysokiego Komisarza Stanów Zjednoczonych do spraw Uchodźców), który ulokował nas w obozie dla uchodźców”. Taki sam los spotkał jego matkę i resztę rodziny: „Znajdowali się w okolicy Yei; tam też doszło do napadów, gwałtów i morderstw. Mama, która mieszkała w mieście, znalazła schronienie w wiosce, z której pochodzimy. Potem musiała uciekać także stamtąd. Najpierw dotarła do obozu dla uchodźców w Kongo, a potem, tak jak ja, do Ugandy”.
Nadzieja. Michael wrócił do szkoły. I nie stracił nadziei: „Do Południowego Sudanu może powrócić pokój. Przywódcy powinni sobie przebaczyć i sytuacja znów stanie się normalna. To wymaga czasu, bardzo dużo czasu. Musimy się modlić o to do Boga. Ale musimy też mówić o okrucieństwach dokonywanych przez obydwie strony”. Maria Gaudenzi, która pracuje dla Stowarzyszenia AVSI, opowiada o trudnościach związanych z pracą w Południowym Sudanie: „Drogi są niebezpieczne i poruszanie się po nich jest uniemożliwione. Za niebezpieczne zostały uznane przez ONZ także te drogi, które my pokonujemy każdego dnia, między Torit a Ikotos, dlatego musimy podróżować w towarzystwie konwoju wojskowego. Działające w okolicy uzbrojone grupy nie mają wyraźnych powiązań. Nie wiadomo, po której opowiadają się stronie. I to pozostawia pole do działań autonomicznym grupom przestępczym”. Do tego dochodzi kryzys gospodarczy. Południowosudański szyling od lipca stracił 300% wartości. „Kenijscy i ugandyjscy handlowcy nie przyjeżdżają już tutaj, w ten sposób powstały ogromne niedobory środków do życia i pożywienia – wyjaśnia Maria. – Pośród tego wszystkiego do szkoły uczęszcza o 34 procent mniej dzieci. Zostają w domu albo ze względów bezpieczeństwa, albo po to, by pomagać rodzinie, pracując na jej utrzymanie. Wielu mężczyzn (wśród nich nasi lokalni koledzy) postanowiło pozostać w kraju i dalej pracować tutaj, rodziny natomiast wysłali w bezpieczne miejsce, do Ugandy”. Właśnie ze względu na tę poważną sytuację „wizyta Papieża i prymasa Welby'ego miała mieć ogromną wartość i nie można było pozostawać wobec niej obojętnymi. Byłoby to bardzo wyraźne uznanie obecnego stanu wyjątkowego. Ta podróż mogła tylko lepiej uwidocznić to, co się tutaj dzieje. Byłaby także ważna ze względu na nadzieję, jaką przyniosłaby ludziom. Mieszkańcy Południowego Sudanu są wyczerpani, ta wizyta mogła dodać im odwagi, mogła pozwolić im odczuć, że nie są sami”. Czy przyniosłaby także pokój? „By położyć kres konfliktowi, wiele musi się zmienić, przede wszystkim w ludziach – podsumowuje Maria. – Mieliśmy nadzieję, że ta wizyta stanie się źródłem nawrócenia dla narodu i że przesłanie Papieża dotrze także do walczących oraz do osób decydujących o przyszłości kraju”.
WOJNA DOMOWA 9 lipca 2011 powstaje Południowy Sudan 2013 rozpoczyna się wojna domowa 55 tysięcy ofiar 1,5 miliona ludzi ucieka do Ugandy 40% ludności cywilnej nie ma dostępu do wody pitnej i jedzenia |