Ślady
>
Archiwum
>
2017
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2017 (maj / czerwiec) Bliski Wschód. Irak „Nasze schronienie” Zdumiała świat w wywiadzie, podczas którego wyznała, że przebacza ludziom z ISIS. Po trzech latach MYRIAM i jej rodzina nadal przebywają w Ebril jako uchodźcy. Co takiego wydarzyło się od tamtego czasu? Opowiadają nam o życiu w obozie, o próbach oraz o decyzji pozostania na swojej ziemi w Iraku. Maurizio Vitali Mała Myriam od kilku miesięcy przebywała wraz ze swoją rodziną w Ebril, w obozie dla uchodźców Ankawa, kiedy zdumiała świat, udzielając wywiadu telewizyjnego, w którym wyznała, że z miłości do Jezusa przebacza prześladowcom z ISIS. Karakosz, miasto, w którym mieszkali, zostało zdobyte szturmem w 2014 roku i zniszczone przez dżihadystów. Doszło wówczas do masakry ludności (chrześcijańskiej) oraz eksodusu tych, którzy byli w stanie uciec. Podczas nagrania tamtego wywiadu dla bliskowschodniej telewizji chrześcijańskiej Sat7 Myriam opowiadała, że nie jest zła na Boga za to, co się stało: „Dziękuję Mu, ponieważ troszczy się o nas. Kocha nas wszystkich. Nie tylko mnie, Bóg kocha wszystkich”. Także ludzi z ISIS. „Jestem tylko smutna, że wyrzucono nas z naszych domów. Dlaczego to zrobiono?”. Bardzo pragnie znów zobaczyć swoją przyjaciółkę Sandrę, o której w tej chwili nie ma żadnych wieści: „Kochałyśmy się, zawsze sobie przebaczałyśmy”. „Mam nadzieję, że szybko wrócisz do domu” – mówi jej dziennikarz. Na co Myriam odpowiada z powagą: „Jeśli taka będzie wola Boża. Nie to, czego my chcemy, ale czego chce On, ponieważ On wie wszystko”. Obecnie Karakosz oficjalnie jest wyzwolone. Jednak Myriam ze swoją rodziną wciąż jeszcze przebywa w obozie dla uchodźców. Dotąd bardzo niewiele osób wróciło do swoich domów. W październiku ubiegłego roku wojsko irackie weszło do miasta, zmuszając do ucieczki dżihadystycznych partyzantów. Ale Karakosz pozostaje bardzo niebezpiecznym miejscem i jak na razie nie nadaje się do zamieszkania: w okolicznych miasteczkach wciąż powiewa flaga DAESH, terroryści i snajperzy nadal ukrywają się pośród ruin budynków; przywrócono światło i wodę, albo raczej lepiej byłoby powiedzieć: zostały prowizorycznie naprawione, ale brakuje całkowicie sieci podstawowych usług, łącznie ze szkołami i szpitalami. Myriam ma teraz 13 lat, chodzi do szkoły w Ebril, położonej około 2-3 kilometrów od obozu, którą dzielnie prowadzą siostry dominikanki. Młodsza siostra Myriam, Zumoroud, uczęszcza do tej samej szkoły. Mama Alice i tata Waleed wciąż szukają jakichś drobnych prac – okazjonalnych, innych nie ma – by zdobyć jakiegoś denara do 10 tysięcy wypłacanych im, jeszcze przez jakiś czas, przez World Vision International. 10 tysięcy wydaje się całkiem okrągłą sumą, ale jest odpowiednikiem 8 dolarów. Mama, w ramach działalności szkoły prowadzonej przez siostry, robi tłumaczenia, ale dostaje za to symboliczne wynagrodzenie. Żywność dostarcza organizacja zajmująca się uchodźcami. Mają też zakwaterowanie: kontener o powierzchni około sześciu metrów kwadratowych. Mieszkają w nim we czwórkę i mogą uważać się za szczęśliwców, ponieważ zazwyczaj taką samą powierzchnię zajmuje sześć osób. Działa także telewizja, o ile nie zostaje wyłączony prąd. Piecyk naftowy z rodzaju tych, które śmierdzą jak samolot, pozwala ogrzać się nieco w czasie srogich zim; w zamian za to w lecie temperatury dochodzą nawet do 50 stopni Celsjusza. Jest także możliwość podłączenia się do Internetu. W ten właśnie sposób mogliśmy się z Myriam skontaktować dzięki pomocy Giacomo Fiordiego, młodego przyjaciela rodziny, który wiele razy odwiedzał ich w Ebril jako pracownik AVSI, a teraz utrzymuje z nimi stały kontakt.
Ten uśmiech. Oto oni, widoczni na ekranie laptopa. Cztery piękne, uśmiechnięte twarze. W blaszanym pudełku, bardzo skromnym, ale nie ponurym: zegar na ścianie i bukiet czerwonych kwiatów świadczą o trosce o porządek i poczuciu piękna gospodarzy. A wszystko to pośród ciężarów i trudów życia. Myriam ma tę samą czarującą twarzyczkę znaną z wywiadu, który obiegł cały świat, ten sam słodki głos, to samo głębokie i łagodne spojrzenie. Na myśl o oddaleniu od domu i dawnych przyjaciółek ściska jej się serce. Jej siostra jest do niej bardzo podobna. Jest szczęśliwa, ponieważ w piątek i w niedzielę nie chodzą do szkoły, dzięki temu „dzisiaj odpoczywam i się bawię, zadania odrobię jutro”. Nie cieszysz się, że chodzisz do szkoły? „Nie zawsze. Często panuje tam duży zgiełk, czasem dają nam za dużo zadań”. Nie bawisz się? „Tak, z moją siostrą. Gramy przede wszystkim w siatkówkę”. Alice jest pełną miłosnego wigoru 40-letnią mamą. W Waleedzie czułość miesza się z determinacją. W wieku 60 lat doświadcza zmęczenia „tą sytuacją, jesteśmy bez pieniędzy i bez pracy”. Rozpala się oburzeniem na myśl o kilku skorumpowanych cwaniakach, którzy „dla pieniędzy spekulowali na pomocy chrześcijanom”, ale cieszy się jak dziecko ze spotkań i prawdziwych przyjaźni. Osoby te to nie bezcielesne duchy ani też postacie z obrazków, z oczami utkwionymi w niebo i ze zgiętym karkiem. Są silni, każdy ma swój temperament, zalety i ludzkie ograniczenia. Trudy życia przeorały ich ciało i duszę, a cierpienia wyczerpały zasób łez. Prawdziwe schronienie znajdują w sercu Boga, nigdzie indziej. Zawierzają się Mu we wszystkim. Nic nie osłabiło ich wiary ani nie zeszpeciło uśmiechu.
Inni uchodźcy. Siatkówka jest ulubioną grą Myriam. W obozie jest specjalne boisko do jej uprawiania. „Codziennie dziękuję Panu, ponieważ nie pozwolił, by nas zamordowano, i daje nam miejsce, w którym możemy żyć dzięki osobom, które nam pomagają. Teraz mamy też światło i bieżącą wodę i dzięki temu jest nam lepiej”. Jak wyglądają twoje dni? „Wstaję, modlę się, idę do szkoły: zazwyczaj zawożą mnie tam samochodem, a wracam z moją mamą, która wykonuje drobne prace w szkole. Potem bawię się z moją siostrą, czytam, uczę się i odrabiam lekcje… Chodzę na Mszę św. za każdym razem, gdy jest odprawiana (w czasie Wielkiego Postu codziennie – przyp. red.) i przyjmuję chleb Jezusa”. A czy odnalazłaś swoją serdeczną przyjaciółkę Sandrę? „Tak, widziałam ją raz w telewizji, potem rozmawiałam z nią parę razy przez telefon. Wiem, że teraz jest we Francji (jej rodzina wyemigrowała i mieszka niedaleko Strasburga – przyp. red.), i nie jest łatwo się z nią połączyć. Ostatnim razem rozmawiałyśmy dwa miesiące temu. Jest mi bardzo przykro z tego powodu”. Alice pokazuje nam z uśmiechem pizzę, którą kładzie na stole – wygląda całkiem nieźle. Choć wolałaby przygotować to, co potrafi: briani albo dolma – swoje ulubione irackie dania. Cieszy się, że mogła zrobić kilka tłumaczeń – „dzięki Bogu” – choć jest to ostatni tydzień pracy. Czy ma nadzieję, że szybko będzie mogła wrócić do Karakosz? „Z całego serca pragnę wrócić do naszego domu, ale nie jest to możliwe, ponieważ wiąże się to ze zbyt dużym zagrożeniem, boję się w sercu o moje córki. Tutaj Myriam i Zumoroud mogą chodzić do szkoły i są bezpieczne, a dla mnie jako matki to jest najważniejsze”. Wielu innych uchodźców odeszło z obozu. „Tak, ale prawie nikt nie wrócił do Karakosz: wyemigrowali za granicę”. Tak czy inaczej przebywa tutaj 5-6 tysięcy osób i kiedy zwalnia się jakiś kontener, natychmiast przybywa następna rodzina z Ebril, gdzie wcześniej znalazła przygodne schronienie, w którym nie ma warunków do życia, albo też korzysta z bardzo drogich noclegów”. A jak wyglądają stosunki z waszymi towarzyszami z obozu? „Wielu z nich pochodzi tak jak my z Karakosz i z nimi łatwiej się spotkać, porozumieć, współdzielić problemy. Z rodzinami z innych miejsc stosunki nie są tak zażyłe. Ogólnie zgadzamy się ze sobą, tylko czasem dochodzi do kłótni. Potem jednak spotykamy się razem na Mszy św., zgromadzeni u Jezusa, który chce, byśmy wszyscy byli braćmi. Także Pierwsza Komunia, do której przygotowują się nasze dzieci, jest dla nas wszystkich łaską. Rodziny zbliżają się do siebie i wspólnie będą celebrować ten Sakrament”.
Ziemia i szansa. Waleed boryka się z załatwieniem paszportów, by móc w wolności zdecydować o tym, czy wyemigrować. „Przygotowałem wszystkie dokumenty, jutro złożę podanie, a potem… musimy prosić Pana, by wszystko dobrze się zakończyło”. Włochy miałyby być celem podróży i spotkań, ale nie ziemią, w której mieliby zacząć wszystko od nowa. Waleed nie wie, czy i kiedy będzie mógł wrócić do Karakosz, ale z pewnością chce pozostać w Iraku. Do swojego miasta chciałby wrócić, by zrobić wizję lokalną, gdy tylko otrzyma konieczne pozwolenie władz, by rzucić okiem na dom, który „wciąż stoi, nie został zbombardowany, ale jest doszczętnie splądrowany”. Wyjazd za granicę na stałe nie wchodzi w grę. Po słynnym wywiadzie Myriam z Waleedem skontaktowała się połowa świata w sprawie dziesiątków wywiadów; otrzymał także równie dużo propozycji urządzenia się w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Austrii, we Francji. Nigdy ich nie przyjął: jest przywiązany do swojej ziemi i historii i czuje, że musi być posłuszny Bogu, który poprzez te wywiady „wyznaczył mi zadanie opowiedzenia o rzeczywistej sytuacji mojego prześladowanego narodu”. Alice i Waleed z pewnością mieliby wiele różnych możliwości. Obydwoje są wykształceni, mają duże doświadczenie w pracy, zdobyte w kraju, który przed wojną, tak jak Syria, nie był w żaden sposób zacofany czy też uwsteczniony pod względem gospodarczym. On – weterynarz, ona – inżynier rolnictwa. Właściciele nowoczesnego przedsiębiorstwa rolnego zatrudniającego około 20 osób oraz pięknego domu kolonialnego liczącego 300 metrów kwadratowych. Jednak spustoszenie gospodarki irackiej, do którego doszło na skutek sankcji, zmusiło ich do zamknięcia interesu. Potem znaleźli sobie zatrudnienie i pełnili ważne funkcje, aż do tragedii w Karakosz. A co zrobisz teraz, kiedy nie można wrócić do domu, a międzynarodowe organizacje wycofały się z Erbil? „Ktoś nam pomoże. Prosimy Boga, by pomógł nam wszystkim” – mówi Waleed. Kiedy planujesz wrócić do Karakosz? „Nie potrafię powiedzieć. Dowiedziałem się, że centralny rząd naciska bardzo na urzędników, by jak najszybciej odbudować miasto. Ale kto wie”. Sądzisz, że szybko opuścisz ten obóz? „Przyszłość zależy od Boga, wszystko jest w Jego rękach”. Wciąż Mu ufasz? „Bóg ocalił nam życie, daje nam dach nad głową, karmi, daje także kościół, byśmy mogli uczestniczyć we Mszy św. Mogę prowadzić dostatnie życie albo żyć w biedzie, ale niezmiennie ufam Jezusowi i nikt nie będzie mógł mi tego wykraść. A Bóg nigdy mnie nie skrzywdzi”. |