Ślady
>
Archiwum
>
2017
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2017 (maj / czerwiec) Pierwszy Plan. Bractwo CL. Wenezuela Siła proszenia o pomoc Bractwo CL powstało ponad 30 lat temu, kiedy kilka dorosłych osób, po studiach, łączy się, by być dla siebie wsparciem w dążeniu do „wciąż coraz większej dojrzałości wiary”. Przy okazji ukazania się pierwszego tomu gromadzącego wystąpienia księdza Luigiego Giussaniego wygłoszone podczas Rekolekcji Bractwa CL opowiadamy, czym jest to doświadczenie dzisiaj dla tego, kto kontynuuje tę drogę albo też dopiero w nią wyrusza. P. Bergamini, A. Leonardi, P. Ronconi, A. Stoppa Dla Guillerma doświadczenie Bractwa jest – mało powiedziane – palące: „Nie jest łatwo zależeć od przyjaciół, by mieć co jeść”. Mieszka w San Antonio de Los Altos, w małym mieście w pobliżu Caracas. Ma dwójkę małych dzieci: 6-letniego Samuela i roczną Alicię. Jego żona Daniré, która jest lekarzem, nie otrzymuje pensji, od kiedy zaszła po raz drugi w ciążę. On uczy w szkole katolickiej. Oznacza to, że pracuje dużo i je mało, walczy o utrzymanie swojej rodziny za 50 dolarów miesięcznie przy 500-procentowej inflacji. „Na początku tego roku przygotowywałem się do najtrudniejszych miesięcy w naszym życiu. Tymczasem okazały się one najpiękniejsze”. W Wenezueli nic się nie zmieniło w tym czasie, wszyscy niezmiennie odnoszą wrażenie, że chodzi o przetrwanie, kryzys pogłębia się każdego dnia wraz z napięciami oraz brakiem jedzenia i lekarstw. Zdarzyło się jednak, że pewien przyjaciel, słysząc, jak opowiadał o swojej sytuacji, zasugerował mu, by zwrócił się z prośbą o większą pomoc. „Wtedy pomyślałem: «O więcej? Ale o co więcej mogę prosić?». Bractwo już dawało mi co miesiąc pewną kwotę. A dzięki inicjatywie charytatywnej naszych przyjaciół, Bolsa solidaria, otrzymywałem paczki z jedzeniem – opowiada. – Prawda była jednak taka, że potrzebowałem większego wsparcia”. I poprosił o nie. „Przyszli przyjaciele, pojechali ze mną kupić jedzenie, pomogli mi za nie zapłacić. Ale najpiękniejsze było to, że przygotowany z tego posiłek spożyliśmy razem. Był to jeden z najszczęśliwszych dni dla mojej rodziny”.
Wybór. Guillermo poznał Ruch pod koniec szkoły średniej. Pochodził z katolickiej rodziny, ale nie był praktykujący. „Kiedy spotkałem CL, doświadczenie to miało na mnie wielki wpływ. Przyjaźń zawarta z księdzem Leonardo, który był proboszczem w moim miasteczku, stawała się coraz piękniejsza”. Od tamtej pory całkowicie zaangażował się w to doświadczenie. „W tym czasie stawiałem kolejne kroki w życiu: studia, nauka i praca, żeby się utrzymać; odkrycie powołania do nauczania; małżeństwo… Ale w tych ostatnich trzech latach prowokacja rzeczywistości stała się bardzo trudna. Większość podobnych do mnie Wenezuelczyków albo głoduje, albo wyjechała”. Mówi o sobie: „Nie wiem, ile zrozumiałem w czasie tych wszystkich lat spędzonych w Ruchu. Ale do jednej rzeczy zostałem wychowany, jednej rzeczy się nauczyłem: siły proszenia o pomoc bez wyniszczania swojej osoby”. Ekonomiczne wsparcie, jakie otrzymuje od Bractwa, stało się niezmiennym osądem o jego życiu. „Jest to pomoc, która pozwala dokonywać osądu. Przede wszystkim dzięki niemu nie przeżywam potrzeby jako porażki. Przeciwnie, ukazuje mi wielką zależność, która dotyczy nas wszystkich. Wszyscy zależymy. Ale ta zależność musi stać się moją świadomością. Kiedy to odkrywam, daje mi to pokój, wyzwala mnie. Czyni mnie szczęśliwszym”. Nauczył się także, że nie każda pomoc jest taka sama, jeśli chodzi o formę, w jakiej jest udzielana. Opowiada o Henrym, odpowiedzialnym za Bolsa solidaria, który wykonuje ogromną pracę, by móc znaleźć jedzenie i je rozprowadzić. „Pewnego dnia moja żona bardzo się martwiła, na co on jej powiedział: «Jesteśmy tu, by wam towarzyszyć w chwili, którą przeżywacie». Pomagać nam albo nam towarzyszyć. Różnica między słowami jest niewielka, ale doświadczenie jest zupełnie inne. Istnieje pomoc, która jest relacją. Nie jest dawaniem pieniędzy. Jest to towarzystwo. Doświadczasz czegoś, co nie jest poniżające, co cię nie upokarza, ale wyzwala. Łatwo jest znaleźć kogoś, kto ci pomaga, dając pieniądze, i na tym koniec; albo kogoś, kto mając dobre intencje, zastępuje ciebie w nachalny sposób”. Opowiada, że pomoc przychodząca od osób, dla których potrzeba jest żywa, jest inna, i jest znakiem czegoś innego. „Jest znakiem wyboru, jakiego dokonał Bóg, jak przypomniał mi pewien przyjaciel: Bóg sam postanowił, że stanie się potrzebujący, by Sytuacja chaosu w kraju rozbudza instynkt przetrwania. „Jakby dzień był wyścigiem po zwycięstwo nad rzeczywistością. Jestem wdzięczny, ponieważ dzięki temu, co przeżywam, stanę się bardziej dojrzały. Stanę się bardziej człowiekiem. Przynajmniej o to proszę, proszę, bym nie był już taki jak wcześniej, żebym był lepszy. Wiem, że to, co przeżywam, jest punktem wyjścia dla większej świadomości”.
Słodycze Samuela. A najbardziej wzrusza się, gdy widzi, jak ta świadomość rozkwita w jego synu Samuelu. Pewnego dnia bardzo chciało mu się czegoś słodkiego, na co Guilliermo powiedział mu, że nie mają niczego. Na co mały mu odparł: „Spoko, tato! Zobaczysz, że coś się znajdzie w paczce, którą dają nam nasi przyjaciele”. Guillermo mówi: „Bolesne i upokarzające jest to, że twój syn wie, że jego tata nie może zaspokoić jego pragnienia i że zależymy od pomocy innych. Teraz natomiast dziękuję za tę możliwość wychowywania naszych dzieci poprzez te okoliczności: będą dorastać, mając wyraźniejszą świadomość swojej potrzeby i natury. Oznacza to powiedzenie im, że w życiu są przyjaciele. Że to, co dają ci rodzice, nie wystarcza, że tata nie jest takim bohaterem, jakim chciałby być, i że życie jest pełne zależności”. Trzy lata temu Bractwo nie było dla niego tak zasadniczą sprawą jak obecnie. „Po wielu latach nie rozumiałem, czym jest naprawdę. Byłem zapisany, miałem także grupkę i była to pomoc do osądzania spraw, owszem… Ale dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak jest życiodajne”. I nie mówi o jedzeniu. Jest to codzienna świadomość: budzi się rano, zastanawiając się, jak sobie poradzi. „Całe życie byłoby trudem, jest jednak obecność przyjaciół. Która nie jest fizyczna, prawie w ogóle się nie widujemy, nie mamy grupki, żadnej formy ani formalności. Ale zawsze jesteśmy w relacji. Także z tymi wszystkimi, których nawet nie znamy, z całym towarzystwem, które jest, chociaż go nie widzimy. Uczę się jedności Bractwa, które jest jedno. Takie samo tutaj, we Włoszech, w Meksyku…” Jego żona sprowokowała go, zadając pytanie: „Jak możemy się odwdzięczyć za tę pomoc?”. Odpowiedź wybrzmiała stopniowo dzięki Szkole Wspólnoty poświęconej książce Dlaczego Kościół. „Giussani mówi, że Kościół wychowuje nas do zajmowania właściwego stanowiska wobec problemów. Nie rozwiązuje ich za nas. To ocaliło mi życie, ponieważ zacząłem zadawać sobie pytanie, do czego wychowuje mnie Bóg przy pomocy całej tej potrzeby. Jest to trudne, a zarazem słodkie. Mogłem zatrzymać się na stwierdzeniu, że Ruch udziela mi pomocy ekonomicznej, ale wyrządziłbym sobie w ten sposób dużą krzywdę. Tymczasem za tym wszystkim stoi Bóg, który przyczynił się do tego, by moja relacja z Chrystusem się rozwinęła, bym był prawdziwszy. Jakąż ogromną wartość posiada więc każda chwila trudności”. Pytanie, które zadała mu jego żona, zmieniło się: „Jak możemy odwdzięczyć się Chrystusowi za całą tę pomoc?”. Na co Guilliermo mówi: „Nie wiem. Ale tak jak Zacheusz mogę czekać, kiedy On mnie wezwie i kiedy odpowiem «tak» na to, o co mnie poprosi”.
|