Ślady
>
Archiwum
>
2017
>
maj / czerwiec
|
||
Ślady, numer 3 / 2017 (maj / czerwiec) Listy „On mówi do mnie poprzez rzeczywistość” i inne… Jest to dla mnie bardzo intensywny czas w pracy, ponieważ oprócz odpowiedzialności związanych z byciem neonatologiem w klinice, naukowych i wychowawczych jako wykładowcy na wydziale pediatrii, kieruję także programem Comfort Care dla noworodków, które rodzą się terminalnie chore. Ileż rodzin prosi o pomoc! Ale także iluż studentów, pielęgniarek, praktykantów prosi o nauczenie się metody. Zaangażowanie jest tak wielkie, że czasem nachodzą mnie wątpliwości, czy nie forsuję rzeczywistości, by zrealizować „jakiś mój projekt”. Modlę się, by zrozumieć, czego Pan chce ode mnie w związku z tym programem. Mam kontynuować czy też dać sobie spokój? A jeśli będę kontynuować, jak odpowiedzieć na te wszystkie prośby? Wciąż brakuje mi dnia. Nie musiałam długo czekać na Jego odpowiedź. Około dwóch tygodni temu prześladowała mnie pewna dziennikarka w sprawie wywiadu. W związku z tym, że jestem tak zajęta, robiłam wszystko, by jej unikać, ale w międzyczasie udało jej się poskładać w całość kilka słów, które z nią zamieniłam, i opublikować w postaci wywiadu na łamach „Wall Street Journal”, jednego z najbardziej prestiżowych amerykańskich dzienników. Pomimo tego, że z nią nie współpracowałam, wywiad ten okazał się najlepszą propagandą dla programu. W konsekwencji otrzymałam mnóstwo wiadomości z wyrazami wsparcia. Skontaktował się także ze mną pewien businessman i opowiedział, że rok temu stracił tuż po urodzeniu córeczkę. Po przeczytaniu artykułu postanowił podarować zawrotną sumę na program tak, bym mogła zatrudnić menadżera, w ten sposób zmniejszy się nieco zakres moich obowiązków. Dla mnie jest to bardzo jasny znak, oczywisty przykład jednej rzeczy: On mówi do mnie poprzez rzeczywistość, fakty, które się wydarzają, osoby, które spotykam. Elvira, Nowy Jork (USA)
WYNISZCZAJĄCE PRAGNIENIE DZIECKA Drogi Juliánie, te rekolekcje pozwoliły mi lepiej zrozumieć to, co przeżywałam w ostatnich latach, i ponownie rozbudziły pragnienie poznania Chrystusa. Z Marco jesteśmy osiem lat po ślubie. Nie mamy dzieci i pragnienie ich posiadania naznaczyło mnie. Bezpłodność sprawiła, że pogrążałam się w cierpieniu, czasem w rozpaczy. Odbyliśmy wiele pielgrzymek, prosząc o łaskę dziecka. Sądziłam, że Bóg, będąc dobry i widząc mój ból, wcześniej czy później dokona cudu. Ale odpowiedź, której ja chciałam, nie nadchodziła, a więc moja pewność zaczęła się chwiać… Następnie w ubiegłym roku przyszedł kolejny cios. Mój mąż zachorował na raka. Zaczęłam prosić Pana i Matkę Bożą, by byli blisko mnie, by towarzyszyli mi w tym cierpieniu. Bliskość przyjaciół, spotkania, piękno miłości między mną a mężem, ale przede wszystkim radość, która niespodziewanie towarzyszyła mi w tym roku, pozwoliły mi odkryć prawdziwą naturę Jezusa. Nie Boga, który zaspokaja moje pragnienia, mimo że dobre, ale przyjaciela, który ci towarzyszy, który wypełnia twoje serce tak obficie, że musisz uznać, że daje ci radość w najtrudniejszych momentach. Mimo że bezpłodność stała się definitywna, nowotwór mojego męża wydaje się pokonany. Jezus mógł dokonać cudu i dać mi dziecko. Tymczasem pokochał moją wolność bardziej niż cokolwiek innego, ponieważ dał mi możliwość poznania i pokochania prawdziwego zbawienia, to znaczy Jego towarzystwa, jak powiedziałeś, „stawiając przed nami Obecność, która była bardziej fascynująca, niż robienie wszystkiego po swojemu” teraz, gdy nie jestem już przywiązana do mojego pragnienia, co nie oznacza, że nie cierpię albo nie pragnę być matką, ale doświadczenie tego, jak obfituje w radość moje serce, kiedy On jest blisko, czyni mnie wolną. Przed wyjazdem na rekolekcje uświadomiłam sobie, że także całe pozytywne doświadczenie i zdobyta świadomość mogą pozostać tylko wspomnieniem albo czymś z przeszłości, co nie wpływa na moje obecne życie. Potrzebuję tego miejsca, żeby moje serce nie zostało uśpione. Autorka znana Redakcji
OSIEM LAT ODDALENIA Najdroższy Juliánie, podczas kolacji moja przyjaciółka zadała mi kilka pytań dotyczących rekolekcji. Zapytałam ją, czy jedzie po raz pierwszy, na co ona odpowiedziała, że minęło osiem lat od ostatniego razu. Pierdina (tak ma na imię) zaczęła opowiadać, że dokładnie osiem lat temu jej córka zachorowała, a ona poczuła, że świat wali jej się na głowę, a cała jej wierność Ruchowi nie przydała się na nic w obliczu konieczności stawienia czoła tej chwili. Dodała, że po wyzdrowieniu córki dalej pozostawała w oddaleniu, ale odczuwała pustkę, brak znaczenia dla swojego życia, które dawał jej tylko Ruch. Jak mówiłeś nam podczas Szkoły Wspólnoty: „Może dojść do nieporozumienia w tym, o co prosimy Kościół, tak samo jak mogło występować niezrozumienie w tym, o co niektórzy prosili Jezusa. Dlatego ksiądz Giussani mówi, że «rozmówca pozostaje zaskoczony» tym zachowaniem, ponieważ ktoś mógłby oczekiwać od Jezusa zaangażowania aż po rozwiązanie problemu; tymczasem Jezus nie ulega iluzji myślenia, że czyniąc w ten sposób, pomógłby mu”. Kolacja trwa, a opowieść przyjaciółki staje się wciąż coraz większą prowokacją dla mnie, ponieważ każe mi myśleć o tym, że naprawdę w wolności możemy dokonać wyboru, czy podążać za, czy też nie, i to nawet w obliczu cudu uzdrowienia, Pierdina nie potrafiła wrócić, ale Tajemnica nie zawahała się, zaczekała na nią (primerea papieża Franciszka), ponieważ, jak nam mówiłeś, Bóg chce być kochany przez ludzi wolnych. Barbara, Chioggia (Wenecja)
FUNDUSZ WSPÓLNY ŹRÓDŁOWY PUNKT Po ukończeniu studiów i w pierwszych latach małżeństwa bardziej systematycznie dokonywałam wpłat na fundusz wspólny, potem, gdy pojawiły się dzieci, stało się to trudniejsze i wraz z mężem zmniejszyliśmy kwotę. W ostatnich latach dokonujemy tylko jednego przelewu, zazwyczaj przy okazji rekolekcji, i oczywiście nie regulujemy wszystkich zaległości. Dodawane często usprawiedliwienie było następujące: w gruncie rzeczy jestem hojna, zawsze stawiam czoła potrzebom związanym z miejscem, w którym mieszkam, parafią, projektami szkolnymi, kolacją AVSI, Bankiem Żywności. Ale kiedy podczas assemblei Bractwa ksiądz Carrón powiedział nam, że nasza hojność nie jest trwała, jeśli nie pamiętamy o źródłowym punkcie, mój umysł się otworzył. To prawda, że wszystko zaczęło się tutaj, od księdza Giussaniego, który wychowywał nas do dobrowolnego ofiarowania czegoś naszego dla wspólnego budowania dzieła Ruchu na świecie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc w odkryciu prawdziwego znaczenia gestów, które podejmujemy, ale przede wszystkim za możliwość rozpoczynania zawsze od nowa. Giusi
NIEOCZEKIWANE ZAPROSZENIE WYJĄTKOWY DZIEŃ Drogi Juliánie, od lat pozostaję w kontakcie z młodą kobietą, której życie jest pełne zawirowań, ma niepełnosprawnego syna, a ostatnio zachorowała także ona. Widujemy się co jakiś czas i jej pytanie jest następujące: „Co takiego chce mi powiedzieć Pan przez to wszystko?”. Wobec tego dramatu mogę się tylko modlić z całego serca i zawierzać ją Jezusowi i wszystkim naszym świętym. Nie jest to tylko gadanie, ponieważ ostatnim razem przyszła mnie odwiedzić, a ja widząc, jak z trudem wchodzi po schodach, przygotowywałam się do przyjęcia jej cierpienia. Tymczasem w pierwszej kolejności powiedziała mi, że jest szczęśliwa! Po czym zaczęła mi opowiadać, że kilka osób ze wspólnoty, poznanych wiele lat wcześniej, niespodziewanie zaprosiło ją, by spędziła z nimi dzień, i że spotkała księdza, który dał jej książkę i w niej znajduje wiele odpowiedzi… Jednym słowem, z jednej strony nic się nie zmieniło, ale z drugiej było jasne, że w jej życiu wydarzyło się coś, co całkowicie ją przeobraziło. W pewnym momencie powiedziała mi, w jaki sposób u naszych przyjaciół jedna osoba zaskoczyła ją, mówiąc, że zaadoptowała dziewczynkę, inna zdecydowała się urodzić córkę pomimo nie najmłodszego wieku – wtedy dodała: „Kilka lat temu dokonałam aborcji”. Jakby to spotkanie odblokowało w niej cały ból, całą tęsknotę, ale także całą skruchę z powodu tego, co zrobiła, i pokazało jej nadzieję na miłosierdzie poprzez gest podjęty przez naszych przyjaciół. Wtedy zrozumiałam, czego takiego musiał doświadczać Jezus w stosunku do biedaków, których spotykał, Jego cierpienie i pragnienie pocieszenia, odbudowania ich człowieczeństwa, a z drugiej strony, co takiego było sensem zła, grzechu – spojrzenie pełne zdumienia i wdzięczności tego, kto był przedmiotem Jego miłosierdzia. Jak gdybym uchwyciła ontologiczny związek, który łączy nas w ciele Kościoła, oraz ogromną możliwość życia w sercu Kościoła w prostocie codziennego ofiarowania swojego dnia. Autorka znana Redakcji
ROZMOWA W BARZE O KSIĘŻACH I KOŚCIELE Od około dwóch lat chodzę codziennie do baru znajdującego się w pobliżu salonu samochodowego, w którym pracuję, by jak zwykle napić się kawy, a w przerwie obiadowej zjeść kanapkę. Dzisiaj wchodzę tam i barmanka – która jest też właścicielką, niezamężna kobieta około pięćdziesiątki, mająca 14-letnią córkę – patrzy na mnie zdumiona i pyta, dlaczego się uśmiecham. Odpowiadam, że dopiero co przyszedł ksiądz, by pobłogosławić salon, i że jestem szczęśliwy, ponieważ jego obecność pozytywnie odmieniła mój dzień. Wówczas wywiązała się między nami dłuższa rozmowa, mimo że do tej pory nasze co najwyżej pięciominutowe konwersacje dotyczyły seriali telewizyjnych i wydarzeń z kroniki wypadków. Nie rozumiała, dlaczego jestem przyjacielem księży, a tym bardziej chrześcijaninem. Zaczęła od oświadczenia: „Wymordowałabym wszystkich księży!”. Po czym kontynuowała w tym samym tonie, atakując majątek Kościoła i kazania, a potem „zjechała” zasady moralne i moralistyczne itd… Ja wobec tych napastliwych, ponaglających pytań zauważałem, że jestem coraz spokojniejszy i bardziej wolny (a mając brata księdza, jestem bardzo wrażliwy na te kwestie…), zamiast się rozpalić, jak zdarzało mi się to bardzo często w życiu. I mimo że odpierałem zarzuty, podchodziłem do tego bardziej racjonalnie niż emocjonalnie. W pewnym momencie spojrzałem na zegarek – upłynęło już piętnaście minut: postanowiłem więc zakończyć rozmowę, która do tamtej chwili, w moim przekonaniu, nie prowadziła do niczego. Podziękowałem jej, mówiąc, że była dla mnie dobrem i że ta rozmowa, momentami bardzo ożywiona, pozwoliła mi na nowo odkryć chrześcijańską drogę, którą podążam. Zapłaciłem, ale ona nie pozwoliła mi odejść, zawołała mnie, chciała bowiem wiedzieć, dlaczego powiedziałem jej coś takiego. Nie spodziewała się ode mnie takiej odpowiedzi, zresztą prawdopodobnie ja sam także byłem nią zaskoczony, raczej bowiem pojawiły się przesłanki do tego, by uciąć tę rozmowę albo też zakończyć ją stwierdzeniem: „W porządku, ja myślę inaczej niż ty, amen”. Rozmowa od tej chwili zmieniła się zasadniczo, zacząłem mówić o tym, jak ja zapatruję się na palące życiowe kwestie, że jest Ktoś, kto mnie kocha bardziej, niż ja jestem w stanie kochać. Że On kocha pomimo ograniczeń, co więcej, przede wszystkim ze względu na ograniczenia. Bez żadnych zahamowań mówiąc o faktach, które ostatnio mi się przytrafiły. Nie przestawała patrzeć na mnie zdumiona, nie mówiąc nic. Potem zadzwonił mój telefon, wszedł jakiś klient. Pożegnałem się z nią, mówiąc: „Do jutra!”. Podziękowała mi i powiedziała z uśmiechem: „Do jutra, Giova!”. Dzięki temu prostemu spojrzeniu mogę powiedzieć: „Jak pięknie tak żyć!”. Giovanni, Pozzo della Chiana (AR)
DONACIBO SZCZĘŚLIWI PROTAGONIŚCI Po prezentacji Donacibo (zbiórki żywności przeprowadzanej w szkołach – przyp. red.) w Ragusie w jednym z liceów klasycznych jakaś uczennica przysłała mi takiego oto e-maila: „Przede wszystkim zależy mi na tym, by Panu podziękować za to, co Pan powiedział, oraz za czas, który zechciał nam Pan poświęcić. Jestem pewna, że dużo kosztował Pana przyjazd do Ragusy; z drugiej strony mam nadzieję, że jeśli to prawda, że my wszyscy także jesteśmy «darem», dostarczyliśmy Panu tego ranka jakiejś satysfakcji. W gruncie rzeczy na tym polega życie, czyż nie? Składają się na nie chwile, może nawet krótkie, ale pełne znaczenia. Wielkie emocje wzbudziło we mnie odkrycie, że stracił Pan pracę, a mimo to dalej angażuje się Pan w tę inicjatywę, dostarczając wraz ze swoimi przyjaciółmi żywność wielu potrzebującym rodzinom. Zadałam sobie pytanie: «Jak on to robi?». Jednym słowem, ciekawi mnie następująca rzecz: dlaczego Pan, mając rodzinę i dzieci, będąc bez pracy, dalej pomaga innym? Sądzę, że potrzeba dużej siły ze strony całej rodziny, by podjąć decyzję współdzielenia tego niewiele, które się posiada, z tym, kto ma jeszcze mniej. Jest to coś naprawdę nadzwyczajnego. Jak to jest możliwe? Mam nadzieję, że pytanie to nie okaże się niedelikatne czy też nachalne. Jest bardzo piękna myśl Seneki, o której często myślę, kiedy w telewizji mówi się o katastrofach naturalnych albo ludzkich nieszczęściach, które sprawiają, że niektórzy ludzie tracą wszystko, tak po prostu z dnia na dzień: Bona mea mecum sunt, moje dobra są ze mną. Seneka pisze, że nic z tego, co naprawdę do nas należy, nie może być nam odebrane. Jeśli się nad tym zastanowić, rzeczywiście jest to prawda. Jesteśmy tym, czym jesteśmy, a nie tym, co posiadamy. Codziennie w szkole uczymy się z książek o wspaniałej kulturze humanitas, ale możliwość uchwycenia spojrzenia i usłyszenia głosu tego, kto opowiada o o wiele bardziej żywej teraźniejszości, zrobiła na mnie wrażenie. Na zakończenie życzę Panu wszystkiego, co najpiękniejsze, co więcej: siły patrzenia na świat w piękny sposób. Potrzeba protagonistów, szczęśliwych protagonistów”. Nuccio, Katania |